środa, 31 grudnia 2014

Nawijając kosmyk włosów na palec...

Jeszcze nie tak dawno Sylwester oznaczał bieganinę od rana, kilkugodzinne strojenie, brokat we włosach i imprezę do świtu...
ZAWSZE.
Dzisiaj wyspaliśmy się do syta.
Leniwie w piżamach snuliśmy się do dwunastej.
Bitki wołowe na obiad udusiły się w zasadzie same.
Zdążyliśmy też po upatrzony wcześniej w centrum handlowym sweter.
Przecenili jeszcze o trzy dychy;-)
Odkurzyłam mieszkanie i umyłam sedes, żeby nie było...
Że nie odświętnie.
W końcu nabrałam mocy by umyć głowę...
Gdybym nie umyła - też by się nic nie stało.
Jest osiemnasta, a ja nawijając kosmyk włosów na palec mogę nie robić nic.
Albo.
W końcu mogę zrobić to, na co mam ochotę...
Jak mi się zachce, to zrobię sałatkę.
I pomaluję usta czerwoną szminką.
Potem spojrzę w dziecięce, zachwycone oczka, w których będą odbijały się fajerwerki.

A teraz patrzę na mój odstający brzuch i jestem taaaaka szczęśliwa...

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU KOCHANI!

wtorek, 30 grudnia 2014

Dziki.

Dziki mają już chyba wszyscy.
Hit sezonu jak nic.
Mamy i my.
Mieliśmy od samego początku najnowszej kolekcji;-)
Pośród zezuzullowych lwów, lisków, kurek - mamy dziki.
Pierzemy, nosimy, pierzemy i tak w kółko.
O tym że dziki są najfajniejsze na świecie nie trzeba przekonywać.

Kto nie zna dzików, ma szansę dziś poznać;-P














T-shirt - ZARA - sklep
Chusta - Lindex - mój ulubiony S.H.
Spodnie - Zezuzulla- TUTAJ - jest aktualnie promocja cenowa!
Buty - Emel - allegro

niedziela, 28 grudnia 2014

Chłopaki.

Ostatnio najczęstszymi pytaniami, jakie otrzymuję są w zasadzie trzy: jak się czujesz? jak będziesz rodzić? i czy znasz już płeć? Do ostatniego zwykle dodawane jest pytanie dodatkowe: teraz to chyba w końcu dziewczynka?
I wiecie co, tutaj moja nadwrażliwość hormonalna chyba zaczyna się odzywać, bo kurcze jakoś kłuje mnie to ostatnie.
Mam wrażenie, że duża większość dyskryminuje tych biedaków w portkach, na wstępie przyczepiając im etykietę: jestem rozwrzeszczanym łobuzem z gilami po pas, brudem za paznokciami i wieśniacką koparka na bluzie.
Kurcze wnerwia mnie to, bo ja mam najcudowniejszego, najbardziej rozkosznego, ciepłego i całuśnego królewicza na świecie i chyba wcale nie jestem gotowa na wszędobylski róż...
W obronie takich słodziaków jak mój synulek odpowiadam, że chłopcy są super, trzeba ich tylko umiejętnie wychować...

A poniżej kilka zupełnie spontanicznych fotek z naszego czasu świątecznego i chwilę przed. Zdjęcia przy których nie szukałam odpowiedniego światła, często poruszone, ziarniste... Zdjęcia przy których matka po prostu skupiała się na chwili...

















wtorek, 23 grudnia 2014

Opowieść wigilijna.

Wigilia...
Czarujący wieczór.
Pełen magii...
Jeden jedyny taki w roku.
Jedyny z trzystu sześćdziesięciu pięciu.
Wieczór, w który z niemal każdego okna bije ciepło.
Wieczór, gdy najbardziej nawet zatwardziali - miękną.
Większość z nas pragnie być wtedy z bliskimi bardziej, niż kiedykolwiek.
A tych, którzy odeszli bardziej, niż kiedykolwiek nam brakuje...
Wigilia...

To była jej pierwsza tak wyjątkowa Wigilia.
Spodziewała się dziecka.
Szósty miesiąc. Brzuch pokaźny, a ruchy maleństwa wyraźnie wyczuwalne.
Odkąd dowiedziała się, że zostanie mamą, często wyobrażała sobie, jak to będzie cudownie przeżyć TEN wieczór prawie we troje. Będzie idealnie...

Już kilka dni wcześniej rozpoczęła przygotowania.
Sprzątanie.
Choinka.
Prezenty.
Zakupy.
Gotowanie.

Przystroiła dom. Pierwszy raz w życiu zrobiła uszka.
I karpia.
Nawet nie wyobrażała sobie, że filetowanie karpia może być aż tak obrzydliwe...
Ugotowała barszcz...
Zrobiła makiełki.

Podzielili się opłatkiem.
Kolację wigilijną zjedli prawie w milczeniu.
Atmosfera.
Jaka atmosfera?
Wręczyli sobie prezenty.
Po pół godzinie każde z nich marzyło, aby znaleźć się w swoim rodzinnym domu
Ona była bardzo zawiedziona. Tak się przecież nastarała. Tyle energii włożyła w przygotowania.
A tu nic...
Zero magii, wdzięczności...
Nic.

Rozjechali się do swoich rodzinnych domów.
Tam było inaczej.
Ciepło.
Pachniało.
W sercu spokój.
Bezpiecznie.
Dobrze.

Po powrocie do głosu dobrały się żale, hormony i dłużej już zbierane pretensje.
I nieważne, że to była Wigilia...
A może właściwie - tym bardziej, że to była Wigilia.
Zarzuciła płaszcz i wyszła z domu.
Łzy spływały kolejno po jej twarzy, zabierając ze sobą świąteczny makijaż.
Szła przed siebie, a śnieg skrzypiał pod jej stopami. Świątecznie...
Ciemna noc.
Cicha noc...
Spoglądała w rozświetlone ciepłem okna, a żal prawdziwie rozdzierał jej serce.
Szła z tym swoim odstającym brzuchem,a śnieg sypał bajecznie. Szlochała...

Obejrzała się za siebie.
Nawet za nią nie wyszedł...
Idzie taka biedna, w stanie podobno błogosławionym, podobno bo dla wielu nic to nie znaczy, a ON nawet za nią nie wyszedł...
Nie wróci tam!
Już nigdy!
Nigdy!
Tylko gdzie pójdzie teraz z tym brzuchem...
W tę wigilijną noc.
Gdzie ma iść?

Nagle na ulicy zaczęli pojawiać się ludzie. Pojedynczo. Parami. Całymi rodzinami. Piękni. Odświętni.
Dzwon pobliskiego kościoła zaczął bić.
Dzwon kościoła, do którego w zasadzie nie chodziła.
Ostatni raz - gdy sobie przysięgali...

Otarła łzy zziębniętą dłonią.
Pójdzie tam, gdzie inni ...

Weszła nieśmiało.
W środku półmrok.
Wyraźnie pachnie sianem.
W tle słychać śpiew ptaków...

Rozejrzała się dookoła.
Kościół po brzegi wypełniony był ludźmi.
Ołtarz...
Wokół niego zbudowana scenografia żłóbka.
Wszędzie mnóstwo siana. Dwa żywe kucyki. Siodło na płotku.
Żłóbek,a w nim prawdziwe niemowlę, opatulone w becik. Prawdziwa Maria...Józef...Pastuszkowie...

Rozpoczęła się pasterka.
Zadźwięczały słowa kolędy.
Dobrze ją znała.
Od dziecka.
Tata ją nauczył prawie wszystkich kolęd.
Nie mogła otworzyć ust...

Wkrótce pojawił się starszy ksiądz.
Pamiętała, że to proboszcz.
Rosły. Barczysty. Chłop jak dąb. Całkowicie łysa głowa.
Ksiądz, który dziwnie ich potraktował, gdy przyszli prosić o ślub.
Ksiądz, którego trudno było wyczuć.
Ksiądz, którego trochę się chyba nawet bała...

Ciepło przywitał wszystkich zgromadzonych...
A potem...
Potem zaczął mówić w prawdziwie magiczny sposób...
Tak pięknie.
Spokojnie.
Każde słowo dokładnie przemyślane. Wyważone. I napełnione taką mądrością, że aż trudno uwierzyć. Siedziała tak wsłuchana, gładząc brzemienny brzuch i czuła się, jakby ksiądz mówił tylko do niej.
Każde słowo koiło...Dawało spokój...I ulgę...

Tego, co przeżyła w tamten wigilijny wieczór nie zapomni do końca życia...
To była prawdziwa magia...

Jesteśmy tylko ludźmi. Emocje nie opuszczają nas ani na chwilę i nie pytają, kiedy mogą wyleźć i narozrabiać.
Najważniejsze, żeby w porę przypomnieć sobie, co w te wyjątkowe święta jest najważniejsze...

PS. Wczoraj poczułam pierwsze ruchy...
W związku z tym, jeśli kiedyś w przyszłości będę wahać się czy zajść w kolejną ciążę, to przypomnijcie mi proszę, że to absolutnie najcudowniejszy czas dla kobiety... ;-)

Wesołych Świąt kochani...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Świąteczne wspomnienia.

Mam kilka takich świątecznych wspomnień z dzieciństwa, które bardzo lubię i ilekroć o nich myślę, robi mi się w środku ciepło...

Najwcześniejsze to wspomnienie moich pierwszych prezentów świątecznych dla rodziców, które z dziecięcą naiwnością i wypiekami na twarzy tajniacko układałam pod sztuczną, plastikową choinką. Były to...
Cosie wycięte z kolorowego papieru. Co cosie przedstawiały - nie pamiętam. Pamiętam za to tę ekscytację, gdy czekałam na reakcję rodziców. I kolor niebieski.

Drugi obraz to pokój, który dzieliłam z siostrą. Stary leżak poprzykrywałam kocami i w ten sposób powstał prawdziwy, przytulny fotel. W tym fotelu, w ukryciu przed mamą, przez dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem, na białych płóciennych serwetkach wyszywałam krzyżykami różne świąteczne motywy. Na każdej inny. We mnie samej wzbudzały taki zachwyt, że aż kipiałam z dumy. W ukryciu...

Trzecie wspomnienie to nasz deptak, czy stary rynek jak kto woli. Jest już ciemno... Późne popołudnie tuż przed osiemnastą. Dostałam od babci dwadzieścia złotych. Biegnę przez ten deptak przepełniona radością, że będę mogła kupić rodzicom PRAWDZIWY PREZENT. Ostry mróz szczypie w poliki, a z nieba spadają najpiękniejsze na świecie, olbrzymie płatki śniegu. Do dziś widzę je na tle różowego światła, które bije z miejskiej lampy...

To były chwile, gdy czułam prawdziwą, świąteczną atmosferę. Była to atmosfera niewymuszona, spontaniczna, która nastawała sama z siebie. Bez starań, wielkiego wyczekiwania i zastanawiania się.
Dziś pędzę. Tyle trzeba. Żeby tę atmosferę wzbudzić.
Trzeba okna umyć.
Kupić prezenty. W galerii handlowej. Męka.
Trzeba pamiętać o wszystkich składnikach na bigos i rybę w occie. I pieczeń zrobić.
Żeby choć trochę świątecznie było.
Pierniczki z dzieckiem trzeba upiec.
Wszyscy pieką...

Ale im bardziej pędzę.
Planuję.
Odhaczam z listy.
Tym bardziej czuję, że nie tędy droga...
Bo brakuje w tym wszystkim tej dziecięcej niewinności, prostoty.
Tej, która sprawia, że mój synek na dwa dni przed Wigilią prosi, abym w liście do Świętego Mikołaja dopisała, że on "jeście baldzo ściałby tlansformelsa" bo dzisiaj takiego zobaczył i bardzo o nim marzy...


wtorek, 16 grudnia 2014

Pomagasz?

"Człowiek tyle jest wart, ile może dać drugiemu człowiekowi"...

Grudzień to niezwykły miesiąc, kiedy nawet w nieludziach budzą się ludzkie odruchy.
Przed świętami częściej niż kiedykolwiek organizowane są różnego rodzaju imprezy charytatywne.
Celebryci czytają sierotom, dokarmiają psy, promują misie...
Charytatywnie.

A jak to w rzeczywistości jest z tym pomaganiem?
Lubimy pomagać?
Po co pomagamy?
Czy w ogóle pomagamy?

Ostatnio moja znajoma wkleiła na facebooku opowieść swojej nastoletniej córki, jak to z babcią pomogły bezdomnemu i zabrały go na zakupy do marketu. Pod opowieścią widniał paragon...
Z cenami poszczególnych produktów i sumą za całość.

Moja ciocia pół swojego życia spędziła na "siedzeniu z dziećmi w domu". Siedziała ponadprzeciętnie. Dom wyjątkowo zadbany, klimatowy, pachnący. Zawsze pysznie ugotowane. Dzieci czyściutkie, rumiane, pachnące. Ciocia - ostoja spokoju i mądrości.
Dzieci dorosły...
I pewnego dnia, przez zupełny przypadek, dowiedziałam się, że ciocia  (pielęgniarka z wykształcenia, chociaż chyba nigdy nie pracowała w zawodzie) jest wolontariuszką w hospicjum.
Bardzo dyskretnie.
Bo nigdy się z tym nie obnosiła.
Do dziś często widzę ją we wtorek lub czwartek, jak tacha torby z zakupami do hospicjum.
Cichutko.
Cierpliwie.
Z pokorą.

Kiedyś usłyszałam, że najpiękniejsze są te dobre uczynki, o których wie tylko pomagający i osoba, której się pomaga...

Ale jakie to trudne, prawda?
Bo przecież pomagamy także po to, aby poczuć się lepiej.
Udzielając pomocy, sprawiamy radość nie tylko obdarowywanemu, ale też sobie.
Myślę, że to po prostu leży w ludzkiej naturze.
Czujemy się wtedy lepsi.
A gdy do tego jeszcze inni zobaczą, jacy my dobrzy...
Nooo to dopiero mamy gest.

Czy pomagając zawsze liczymy na rewanż?
Jak to z nami jest?

Niby nie liczymy, bo przecież pomoc powinna być bezinteresowana.
Wtedy jest najcenniejsza.
Najwyższy stopień wtajemniczenia...
I to wcale nie jest takie trudne.
Zwłaszcza, gdy się ma.
Dużo.
Nie okłamujmy się.
Łatwo się pomaga, gdy mamy z czego.
Trudniej - gdy mamy niewiele...
Takie pomaganie jest jeszcze bardziej wartościowe.

Ale wróćmy do bezinteresowaności.
Gdy mamy dużo, łatwo wypracować w sobie powściągliwość w oczekiwaniu na rewanż.
Odczucia zmieniają się jednak, gdy sami zaczynamy potrzebować pomocy...
Gdy osoba, której pomogliśmy, nie ma potrzeby, aby być blisko nas.
Gdy sami zachorowaliśmy i nie ma nam kto pomóc, mimo że nie raz wspieraliśmy chorych...
Gdy brak nam sił, aby być samodzielnym i nasze życie zaczyna zależeć od innych.
Niby nadal jesteśmy bezinteresowni.
Niby wstyd nam choćby nawet pomyśleć, że miło gdyby ktoś nam dobro odwzajemnił...
Ale jednak najbardziej liczymy, na tych którym pomogliśmy.
I w sercu pojawia się wtedy zawód.
I żal...

Mądrego pomagania życzę i Wam i sobie.
Nie tylko przed świętami...
Takiego z potrzeby serca.
Na co dzień.
Cichutkiego...
Pokornego...
Bo dobro zawsze wraca...
Bo "człowiek tyle jest wart, ile może dać drugiemu człowiekowi"...
Bo o to w życiu przecież chodzi...

środa, 10 grudnia 2014

Trzy z dziewięciu.

Po urodzeniu Nacia miałam taki wewnętrzny żal, że wiele spraw w czasie ciąży przeoczyłam, nie zdążyłam.
Oglądałam potem cudowne, fotograficzne sesje zdjęciowe przyszłych mam i z trudem przełykałam żal i zazdrość.

I wtedy sobie obiecałam, że za drugim razem będzie inaczej.
Będę przykładać słuchawki z muzyką do brzucha.
Zrobię wszystko, aby szerokim łukiem omijać stresujące sytuacje.
Zrobię sobie profesjonalną sesję zdjęciową z brzuszkiem.
Kupię tylko takie ubranka, którymi będę absolutnie zachwycona.
Duuużo wcześniej wszystko przygotuję.
Poproszę męża, aby po każdym zakończonym miesiącu ciąży, zrobił mi zdjęcia, abym mogła potem zestawić je razem i zobaczyć, jak moje ciało zmieniało się przez dziewięć miesięcy.

Oraz zrobię milion innych, może mniej już ważnych rzeczy...

Dziś zostawiam Was ze zdjęciami z zakończonego pierwszego trymestru ;-)
Głównie dla tych, którzy ciekawi mojego brzuchola ;-)






niedziela, 7 grudnia 2014

Maźiłem o takich kućikach!

Jedną z ulubionych bajek mojego syna jest "My little pony". Ogląda z przejęciem i pełnym zaangażowaniem. Kilka dni przed mikołajkami wypatrzył na stoisku z gazetami takąż kucykową gazetkę z plastikową mini figurką w prezencie. Podczas wybijania zachcianki z głowy, opór był większy niż zwykle. Pomogło, że może Mikołaj przyniesie, jeśli będzie grzeczny...

Za punkt honoru wzięłam sobie spełnienie pragnienia. W piątkowy wieczór wybraliśmy się do marketu w celu nabycia drobnostki. Ja - dziarskim krokiem w kierunku kuców. Po przestudiowaniu cen, już dziarsko tak nie było...
Kto do cholery wycenia te zabawki?! Pięć dych za mini konia tylko dlatego, że ma kolorową grzywę i koronę?!
Mąż widząc moją minę stwierdził, że to w ogóle jakiś chory pomysł i żebym z kucykami poczekała, aż sobie córkę urodzę.
Poszliśmy na dział dla chłopaków. Tam hit sezonu - Spiderman. Cztery centymetry wzrostu - pięć dych.

Tak czy inaczej finalnie matka postawiła na swoim.
Po zdaniu, że przecież nie ma nic gorszego, niż minka zawiedzionego dziecka w mikołajkowy poranek, ojciec przełknął temat.

Rano Syn z zapałem odkrył prezenty.
Z duszą na ramieniu czekałam na reakcję.
To było być lub nie być dla mego macierzyńskiego autorytetu.

- "Ooooooooooooooo kućiki! Maźiłem o takich!

Matka z dumą na ojca.
Ha! Słyszał. I co?I co? Miałam rację? Na córkę. Pff! Zawsze mam rację! Ha!
Gdy wtem:

- Ooooooooooooo kinder jajo! Maźiłem o takim!...













środa, 3 grudnia 2014

Spodziewam się dziecka.

Jestem w ciąży.
Nigdy nie lubiłam tego określenia.
Spodziewam się dziecka - no już trochę lepiej.
Cudu, jakim jest stworzenie nowego człowieka i sprowadzenie go na świat, nie można określić tak lakonicznym stwierdzeniem, jak "jestem w ciąży".
Czy ktoś, kto tego doświadczył, ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości?

Ja noszę w sobie ten cud, kolejny...
Skrywam go przed niebezpieczeństwami...
A ponieważ marzyłam o nim bardzo długo, ma dla mnie jeszcze większą wartość...
Tak długo czekałam...
Że obecnie aż sama sobie zazdroszczę :-)

Zostawiam Was z filmem, którym dzisiaj uraczyła mnie koleżanka.
Mam nadzieję, że i Wam się spodoba.



wtorek, 2 grudnia 2014

Słodka, brzuchata zołza.

Jest dobrze.
Jest tak normalnie, że gdyby nie wydęta kulka z przodu, w ogóle bym nie uwierzyła, że noszę w sobie dziecko.
Zaczął się ten najprzyjemniejszy - środkowy trymestr i wszelkie dolegliwości, którymi się z Wami wcześniej dzieliłam, ustąpiły.
Został tylko wyrzut sumienia, że może trochę wystraszyłam te z Was, które są na etapie macierzyńskich planów lub starań.
No ale co - no tak właśnie było. U mnie. Co nie znaczy, że każdą z Was czeka taki przykry początek.

Energia wróciła,
Humor także. Chociaż mąż nie do końca się zgadza z tym ostatnim...
Bo z tym humorem to jest tak, że on dopisuje, gdy my w trójkę w samotności. Ja, mój brzuszny pływak i humor.
Gdy pojawia się ktoś nad to na horyzoncie, humor wycofuje się, gdyż wkracza zołza. Słodka zołza, ze słodkim brzuszeczkiem i ciętym językiem. Pracuję aktualnie nad tym, aby ją poskromić.
Co udaje się niestety z różnym skutkiem. Nieco ucichła po sobotnich badaniach prenatalnych, gdy okazało się, że pływak posiada głowę, dwie ręce, dwie nogi, serce i mózg z odpowiednimi przepływami, żołądek, pęcherz moczowy, jak na moje oko siusiaka ;-)oraz co najważniejsze - odpowiedniej długości kość nosową;-)

Także podsumowując.
Przetrwałam.
Choć nie wierzyłam, że wszystko, co złe minie - MINĘŁO.
Mam bujny biust, nowe jeansy ciążowe i cięty język
Chodzę na treningi dla przyszłych mam.
Zanikła mi talia, ale udko jeszcze nie straszy.
Gładzę rosnący brzuchol i szlocham na świątecznej reklamie pewnej kawy.
Za każdym razem.
Jest cudnie.