poniedziałek, 7 lutego 2011

Prasować nie cierpię

Jak to dobrze obracać się w gronie kobiet, które tak jak ja połknęły dynię:-). Nie dość, że raźniej znosić ciążowe dolegliwości, wiedząc, że ktoś też tak ma, to jeszcze znajomości owe działają niezwykle dopingująco w przypadku ciążowych leniuszków.

Nie cierpię prasować. Unikam tego, jak ognia. Nie da się? Oj da się, wierzcie mi. Jest na to kilka prostych sposobów. Nie kupuję ubrań, po których od razu widać, że będą musiały być prasowane, uwielbiam tkaniny-gnieciuchy z założenia (że mają być wygniecione), piorę ciuchy i wiruję tak, aby zbytnio się nie pogniotły, no i naciągam przed powieszeniem na suszarce.
Zatem śmiało mogę się pochwalić, że jestem mistrzynią w unikaniu prasowania.
Zaistniała jednak taka sytuacja, że wywinąć się po prostu nie dało...

Ostatnimi czasy wiele koleżanek-blogerek poczęło wicie gniazd swoich... Pojawiały się kolejne, piękne zdjęcia uszykowanych wyprawek, przygotowanych łóżeczek oraz popranych i poprasowanych ubranek... I to jest właśnie wcześniej wspomniany doping. Już dawno zbierałam się do tego, ale przez to prasowanie zebrać się nie mogłam. Jednak w tej sytuacji zadziałała moja ambicja i jak tylko w weekend lepiej się poczułam, zawinęłam rękawy i zabrałam się za te sterty ubranek. Góry całe nazbierały się przez te osiem miesięcy. Szczerze mówiąc , to nie miałam nawet świadomości, że jest tego aż tyle. Może dlatego, że nie ja jedna maczałam w tym palce. Część ciuszków kupiona w sklepach, część-perełki w ciucholandzie, część dostaliśmy w spadku od przyjaciółki. Nadwornymi zbieraczami byli: mama moja, siostra, teściowa, przyjaciółki oraz ja-zbieracz główny. Tak czy inaczej sama segregacja kolorystyczna trwała 2 godziny... (z włączeniem zachwycania się )

Potem było wybielanie, i dokładne pranie - raz w proszku ostrym, drugie w proszku baby. Następnie naciąganie, wygładzanie i wieszanie. A w końcu prasowanie:-) I tu niespodzianka - wygląda na to, że dzięki mojemu baby wyleczyłam się z mojego niecierpienia ;-) Bo jak można nie cierpieć prasowania takich malutkich śliczności dla mojego Małego Księcia ?!
W ogóle, patrząc nawet na wiszące bodziaczki, pajacyki, czapeczki, skarpeteczki cieszyłam się jak głupol taki. Banan z twarzy mej nie schodził. I to był kolejny z wielu razy, kiedy uderzyła mnie świadomość, że za niedługo będę miała takiego pisklaczka małego. No i oczywiście po raz kolejny też dotarło do mnie, że wówczas totalnie zwariuję ze szczęścia!
A oto kilka fotek z akcji pranie:-)











Z newsów, to dzisiaj idziemy do naszego doktora. Bardzo się cieszę, bo lubię co jakiś czas się upewnić, że wszystko jest dobrze, a po ostatnim tygodniu w łóżku takiej pewności potrzebuję wyjątkowo.

No i kupiliśmy wózek! W końcu. Jednak musimy jeszcze troszkę poczekać, bo sklep musiał zamówić taki, jak akurat chcemy, u producenta. Jednak mimo tego bardzo się cieszę :-)

5 komentarzy:

  1. Jak tylko bryka podjedzie to ją pokaż!

    Prasować nienawidzę. Najgorzej, że moje (Młodego) ciuszki dzieliłam na kolorowe/białe, potem ten podział na temperatury (od 40 do 90), a potem nie miałam gdzie wieszać więc musiałam na raty i potem prasować (cały dzień mi się zeszło) i wyglądało jak u Ciebie - normalnie pralnia i magiel! Więcej nie prasuje i już! Jakoś sobie Mały bez tego poradzi :P chyba, że przy okazji prasowania koszul Małżona :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hafija ale podobno trzeba prasować (i to z obu stron), aby już na dobre pozbyć się tego świństwa, które uczula dzieci. Gdyby nie to, to prawdopodobnie również odpuściłabym prasowanie. Marti a Tobie gratuluję mobilizacji! Teraz już będzie z górki. Ja dzisiaj wstawiłam pierwszą pralkę. ufff:-) mam nadzieję, że u lekarza wszystko było ok!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja całkiem odwrotnie - ciuszki, które kompletowałam sobie przez całą ciąże, mając niesamowitą frajdę w ich wynajdywaniu - głównie w sh (zupełnie nowych ciuszków mam tylko kilka) - prałam na bieżąco. Lubię nosić rzeczy w jasnych kolorach, nawet z przewagą białych lub prawie białych i dlatego zawsze do tego prania dorzucałam ciuszki Malej, które kupiłam w danym tygodniu i tak, jak nie prasuję od razu wszystkich swoich rzeczy, tak fatałaszki Malutkiej prasowałam z lubością :) nie mogąc doczekać się wprost ich wyschnięcia i ułożenia do szuflady w komodzie. Sprawiało mi to przyjemność może też dlatego, że właśnie nie było ich dużo na raz i każda rzecz cieszyła mnie w kolejnych tygodniach ciąży...

    pozdrowienia dla Mamy na finiszu - ostatni 9 miesiąc, rozumiem, zaczynasz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Evelio ja nie planuje nawet proszku dziecięcego po pierwszym miesiącu kupować :)Pierwszą partię poprasowałam "jak Pan Bóg przykazał" a teraz to już mi się nie będzie chciało na pewno xD...Znam mamę co leci swojego 3 miesięczniaka ciuchy Vanishem jak się "usra" po pachy i nic mu nie jest - ważne coś się będzie działo to działać, a jak się nie dzieje to niech się Młody hartuje. I tak dużo czasu poświęciłam na wycinanie metek, a tak na prawdę to nie bardzo sama wiem po co :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Hafija, ja też "lecę Vanishem" po plamach na śpioszkach i na razie spoko :) bardziej byłam przewrażliwiona przy pierwszym dziecko, bo się urodziło z rumieniem poporodowym, ale Klaudusia ma jak na razie skórę bardzo ładną, więc tak jak piszesz, trzeba obserwować na bieżąco...

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.