czwartek, 27 lutego 2014

Iść wespół...

Mówi się, że każdy ma swój krzyż do niesienia.
KAŻDY...
Bez wyjątków.

Jedni mają lżejszy krzyż. Inni bardziej ciężki.
Są tacy, którzy jego ciężar czują przez większą część życia, cierpiąc okrutnie.
Są też tacy, którzy największy ciężar dźwigają dopiero pod koniec.
Każdy niesie taki krzyż, jaki Pan Bóg dla niego zaplanował.
Ale każdy niesie.
Każdy niesie tak, jak potrafi.

Kilka miesięcy temu zapragnęłam pomóc w niesieniu krzyża bliskiej mi osobie.
Nie dla pochwał. Nie dla poklasku.
Także nie dlatego Wam o tym dziś opowiadam.

Po prostu poczułam, że nie można inaczej.

Na początku drogi nie było tak źle.
Nigdy nie jest źle, w pierwszej chwili, gdy dźwigasz ciężar.
Obciążenie najbardziej czuć po czasie.
Zmęczenie.
I czy to Twój osobisty krzyż, czy też Twojego kompana, któremu starasz się pomóc, jego ciężkość najbardziej czuć po czasie.
I nie jest to łatwe.
Przychodzi zwyczajne, ludzkie zmęczenie. Nerwy. Frustracja, gdy Twoja pomoc nie przynosi efektów.

Wtedy wystarczy postawić się w sytuacji osoby, której Ty jedynie pomagasz
Wówczas dociera do Ciebie, że czujesz zaledwie niewielką część tego rzeczywistego ciężaru.
Masz również świadomość, że zawsze możesz puścić.
Możesz pójść do domu. Schować się i przyjść później, gdy nabierzesz sił.
I ochoty.
Możesz też zacisnąć zęby, zakląć pod nosem i po prostu iść wespół.
Masz wybór. Ta osoba nie ma...

Dziś nie muszę już niczego nieść.
Odprowadziłam razem ze wszystkim tę moją bliską osobę, pożegnałam i dalej poszła już sama.
W ostatnią drogę..
Nie muszę już niczego nieść.

Powinnam poczuć ulgę...
Prawda?
Dopiero teraz czuję natomiast niewyobrażalny ciężar.
Powiem więcej, dałabym wszystko, by móc znów nieść ów krzyż wespół.

Bo to był dla mnie prawdziwy zaszczyt...
I jedno z najcenniejszych doświadczeń w życiu, za które z całych sił dziękuję Bogu...

Dziękuję tej osobie, że podzieliła się ze mną swym ciężarem.

Ocieram dziś łzę i staram się nie smucić już.
Wierzę, że mój kompan spędza dzisiejszy wieczór w cudownie doborowym towarzystwie. Wśród bliskich, za którymi bardzo tęsknił. Że przywitali się serdecznie. Że moja babcia zaprosiła go do stołu. Utuliła. Wycałowała zmęczone czoło...
Że siedzą teraz razem, śmieją się i cieszą się sobą. Rozmawiają...
Tyle mają sobie przecież do powiedzenia.
Tak dawno się ze sobą nie widzieli...

Jeśli Ty drogi czytelniku niesiesz właśnie dzisiaj z kimś jego krzyż, to ciesz się z tego.
Otrzyj pot z czoła. Weź głęboki oddech, bądź dzielny i bardzo pokorny. Na tyle, na ile potrafisz, ale staraj się z całych sił.
Bo nawet nie wiesz jakie ogromne masz szczęście.
Że możecie czuć powiew wiatru na policzku...
I iść wespół...





sobota, 22 lutego 2014

Do kochania...


Dzisiaj z sympatii dla mojej teściowej przedstawiam Wam trzy urocze szczenięta, które czekają na swojego właściciela.
Koniecznie o wielkim sercu...
Pieski są wspaniałe i przeurocze.

Rasa shitzu,  to psy - nie psy.
Przeurocze... Niezwykle łagodne... Kochają dzieci i zabawę... Nie gubią sierści, bo mają włosy ;-)
Nasz Dolar to nawet nie szczeka... Za to uwielbia spać oraz jeść zupy i surówki. I zielonego ogórka ;-)
Z resztą zobaczcie sami.
Nie da się nie zakochać ;-)
























środa, 19 lutego 2014

Chciałabym zapłakać...

Są takie chwile, kiedy chciałabym uciec na sam wierzchołek kuli ziemskiej.
Na koniec świata chciałabym się udać.
Tam gdzie nie ma nikogo.
Żeby nikt nie słyszał.

Usiadłabym wtedy na zielonej trawie.
Zapatrzyła się w dal.
W nic.
Na policzek spadłaby pierwsza łza...
Potem druga.
I kolejna.
Po chwili zaczęłabym szlochać.
A w końcu płakać w głos.
W końcu.

Chciałabym tak móc opłakać ich wszystkich.
Wszystkich tych, którzy poprzez moje zmysły, poprzez wzrok... słuch... wchodzą do mojej głowy.
Nigdy nie pozostają mi obojętni.

Chciałabym zapłakać nad samotną sąsiadką, co zeszła wczoraj do nas prosić o pomoc, gdy zasłabła. Przerażona. Z niebieskimi oczami.
Chciałabym zapłakać nad tymi rodzicami, którym zmarło dziecko. Maleńkie.
Chciałabym zapłakać nad matką, co samotnie walczy o przetrwanie swoje i dzieci...
Nad kalekim od urodzenia chłopakiem.
Nad bezdomnymi, co nie mają schronienia, ciepła, bezpieczeństwa...
Nad pięciolatkiem, który stracił mamę, bo zabił ją jego ojciec...
Nad dziećmi w domach dziecka, które tak łakną miłości.
Nad staruszkiem, który każdy poranek wita ze świadomością, że ów dzień może być tym  ostatnim.
Nad dorosłym mężczyzną, który mimo swej dorosłości nie potrafi pogodzić się ze śmiercią swej matki...
Nad kobietą, która traci wszystkie włosy na skutek drastycznego leczenia, która umiera ze strachu, że będzie musiała rozstać się ze swoimi dziećmi...
Nad bliskimi, którzy samotni są i uwięzieni w swych nałogach i smutku...
Nad psem, co przykuty do budy w mrozie siedzi w samotności bez wody, jedzenia, światła
Nad zgwałconymi i zamordowanymi dziećmi...
Skrzywdzonymi kobietami...

Chciałabym tak usiąść, oprzeć twarz o kolana i płakać...
Płakać i rwać trawę ze złości.
Z rozpaczy.
A potem krzyczeć!
- Booooooooooooożeeeeeeeeeeee! Gdzie jesteś? Dlaaaaaaaaaaaaczego!?Dlaczego na to pozwalasz?!

Sto lat musiałabym płakać...
Żeby poczuć ulgę.
A i to by nie wystarczyło...

Nigdy nie pójdę na koniec świata.
Wierzchołka Ziemi nie znajdę.
Nie będę rwać trawy.
Ani krzyczeć...
Zostanę w swoim ciepłym, ukochanym domu.
Wrócę do niego myślami.
Do mojego synka, co pyta "Ciemu mamcia jeś śmutna?".
Uśmiechnę się. Pocałuję małą rączkę. Przytulę do policzka.

A potem - późnym wieczorem,  ukołyszę swój żal... Głęboko w sercu... Popłaczę, jeśli nikt nie będzie widział ...

Wyjmę różaniec i będę się za NICH modlić...
Tylko to mogę zrobić w swojej niemocy.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Cytryna.

Do spodni, które dzisiaj Wam pokazuję robiłam dwa podejścia.
Nie jestem przekonana do takiego cytrynowego żółtego...
Kogel mogel, musztardę - uwielbiam. Ale jaskrawa cytryna?
Jednak spodnie przykuwały uwagę. Właśnie kolorem...
Do tego rurki i to jeszcze idealnie jak na moją szprotkę.
Ale taaaaaaaki żółty? Nie lubię chyba. Do czego to założyć? A do tego te dwie plamy.
Nieeeeee.
Odpuściłam.
Kiedy po tygodniu wróciłam do mojego ulubionego S.H. spodenki znów wpadły mi w rękę przy wertowaniu wieszaków z dziecięcą odzieżą.
To chyba znak - pomyślałam.
Plamy wyglądały na tłuste, więc pewnie się spiorą.
Wzięłam je.

Te spodnie to przemiłe zaskoczenie. Plamy za sprawą mojego genialnego odplamiacza, oczywiście się sprały. A gdy ubrałam spodnie Naciowi - moje uprzedzenia prysły jak mydlana bańka.
Ciekawa jestem czy podzielicie moje odczucia ;-)

PS. W tym zestawie mój syn mógłby powiedzieć: Dziś cały ubrany jestem w lumpeksie;-)

Enjoy...


















Koszula -  Marks&Spencer - mój ulubiony S.H.
Sweterek - H&M - mój ulubiony S.H.
Spodnie - Deeper Jeans - mój ulubiony S.H.
Buty - Zara - sklep

środa, 12 lutego 2014

Modlitwa wieczorna.

Dziękuję Ci mój Boże...
Ojcze mój dziękuję...
Tato...

Dziękuję Ci, że musiałam dzisiaj wcześnie wstać.
Bo dzięki temu miałam jeszcze więcej czasu, by cieszyć się moim synem.

Dziękuję Ci za to, że mogłam ugotować dziś obiad.
Bo miałam dla kogo...

Dziękuję Ci za gile mojego syna.
Bo dzięki nim mogłam otoczyć go jeszcze większą opieką.
I docenić, że ma tylko katar.

Dziękuję Ci za bałagan w domu, który mogłam posprzątać...
Bo dzięki temu poczułam, że mam dom...
Dom pełen ludzi.

Dziękuję Ci za moje kilka kilo nadwagi.
Bo dzięki nim mam cel do którego mogę dążyć.

Dziękuję Ci, za kłótnię z mężem.
Bo dzięki niej mogę pracować nad sobą i trenować swoją pokorę...

Dziękuję Ci, że mogłam dzisiaj przytaszczyć do domu ciężkie zakupy.
Dziękuję, że miałam za co je kupić...

Dziękuję Ci za obolałe nogi i zmęczenie.
Dzięki bólowi doceniam to, ile mogłam dzisiaj samodzielnie zrobić...


Dziękuję Ci za każdy mój problem.
Za smutek.
Za każdą łzę, która dzisiaj spłynęła po moim policzku...
bo dzięki nim czuję, że żyję...

Dziękuję Ci Tato za każdy ułamek sekundy dzisiejszego cudownego dnia;-*

niedziela, 9 lutego 2014

Dzie ja ide mamcia?

Wiem.
Staję się nudna.
Nic tylko kolanówy i spodnie od Zezuzulli...
No ale co ja poradzę? No co ja poradzę, że wielbię jedne i drugie jak nic innego.

No i jak na naczelną łowczynię przystało  nie mogłam przeoczyć okazji zakupienia spodeniachów zezuzullowatych w super cenie na DaWandzie ;-)
Bardzo polecam!
I promocję i spodenki...
Nam w końcu udało się dosłownie wyrwać fioletowe, które uszyte są ze świetnej, grubszej dzianinki.  Od spodu wyposażone są w miłego misia, dzięki czemu wyjątkowo nadają się na chłodniejsze dni.
Tym razem zaszalałam z rozmiarem, wzięłam niby za duże, żeby były na dłużej... I nie wiem jak to Emilka robi, ale jej ubranka genialnie dopasowują się do bobasa ;-) Warto więc kupić takie "na dłużej", bo ich świetna jakość sprawia, że są długowieczne i nie "znaszają" się.

Do tego koszula Mexx, którą uwielbiam za jej oryginalny deseń.
Kiedy zakładałam ją Naciowi, zapytał - "Dzie ja ide mamcia?Dzie ide?"
Uśmiałam się.
Bo jakie to niebywałe, że nawet tak małemu chłopcu koszula kojarzy się z wielkim wyjściem;-)


















Koszula - Mexx - mój ulubiony S.H.
Spodnie - Zezuzulla - TUTAJ
Buty - Zara - sklep - %