czwartek, 28 czerwca 2018

Bałtyk.

Dziś zostawiam Wam i sobie samej zdjęcia - nasze wspominki z cudownego czasu nad Bałtykiem.
















































piątek, 22 czerwca 2018

Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto.

Przez minione lata urlop spędzałam w różnym towarzystwie. Jeździłam z dziećmi i koleżankami i ich dziećmi i ze znajomymi i siostrą i z mężem mym też się zdarzało i jego bratem i naszą szwagierką i teściową i ciocią i w ogóle w przeróżnych konfiguracjach... Bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, jednak łatwo i bezproblemowo nigdy.
Tym razem los tak poukładał sprawy, że część urlopu przyszło mi spędzić samej z dziećmi. SAMEJ! Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto. NIKOGO znajomego. NIKOGO dorosłego! Trzysta kilometr ów od domu. Zdecydowałam się jednak na ten krok, bo pozostać w domu przez własne ograniczenie? No nie, to byłoby nie w moim stylu.
Dzień przed wyjazdem jednak chodziłam jak struta. Noc przed wyjazdem - prawie nie spałam.
Mąż przywiózł nas na miejsce, rozpakowałam manele, kilka godzin spędziliśmy razem i w końcu nadeszła pora pożegnania.
Pojechał.
Zakluczyłam drzwi.
Był wieczór.
W głowie znowu pojawiły się te myśli: Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto. NIKOGO znajomego. NIKOGO dorosłego!
Zaczęłam się najzwyczajniej w świecie bać.
Z drugiej strony jednak poczułam dziwną ulgę. Ja - sama, zależna tylko od siebie, wolna od ograniczeń. WOLNA!
Pogadałam ze sobą, ustawiłam się do pionu, wymyłam dzieci, nakarmiłam i położyliśmy się spać.
Rano było po strachu.
Ubraliśmy się i poszliśmy po bułki. Zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy realizować plan dnia, który szybko SAMA obmyśliłam, nie musząc się oglądać na nikogo i niczyje humory...

Przez te kilka dni bawiliśmy się przednio. Odpoczęłam jak nigdy. Zrelaksowałam się. Uwolniłam od wszelkich stresów i złych emocji. Weszłam na wyższy lewel odpoczynku. Byłam kwiatem lotosu... W PMS-ie!
W końcu mogłam od A do Z oddać się dzieciom. Skupić się na nich maksymalnie. Na ich potrzebach, na bliskości i radości. Na rozmowach, żartach, zabawach. Chciało mi się wszystko, bo nie musiałam nic innego. A oni byli tak zachwyceni, że moje serce kipiało ze szczęścia. Mam super dzieci! Nacio jest niezwykle opiekuńczy i odpowiedzialny. Dużo mi ułatwiał...I osiemdziesiąt razy dziennie powtarzał, że mnie kocha... To było takie wzruszające, widzieć tę dziecięcą wdzięczność. Wdzięczność za poświęcony czas.  Za skupienie...
Chodziliśmy na spacery, place zabaw, do salonów gier, sklepów z zabawkami, ale też ciuchami, do kawiarń i restauracji. Jedliśmy rybę na plaży, ogromne naleśniki i ciepłe pączki. Słuchaliśmy muzyki ulicznych artystów i plażowaliśmy całymi dniami... Było bosko. Najlepiej na świecie.

Dziś mamy już spakowane walizki. Plażowy piasek powysypywany z kieszeni.
Nigdy nie lubiłam tego ostatniego dnia przed powrotem do domu, natomiast gdy niedługą chwile temu usypiałam  Fryderyczka i zaczął zjadać mnie przedwyjazdowy smuteczek, jak płomyk zapalanej świecy, pojawiła się myśl, że to, co najważniejsze, zabieram przecież ze sobą... Moich synków, moje dwa skarby, dzięki którym KAŻDA RZECZYWISTOŚĆ jest rozświetlona.
Lepsza...






I w końcu był czas na małą sesyjkę ;-)
Fotki by ciocia Martynka, która do nas dołączyła.

piątek, 15 czerwca 2018

Spełniło się.

Najpierw, w zupełnie niespodziewanym momencie mojego życia, zaczęłam intensywnie marzyć o dziecku.
Spełniło się.

Potem, gdy pod moim sercem zaczęło bić drugie serce i dowiedziałam się, że to chłopiec, wyobraziłam go sobie jako kilkulatka, biegającego po słonecznej plaży. Miał brązowe oczy, grube, ciemne, długie włosy i ciemną karnację oraz cudowny uśmiech... Był taki beztroski i szczęśliwy...
Spełniło się.
Natan jest dokładnie taki, jakim go sobie wymyśliłam...

Następnie, gdy zaszłam w drugą ciążę, zamarzyłam, żeby Nacio okazał się dobrym bratem. Opiekuńczym, kochającym, czułym.
Spełniło się...

Kilka tygodni temu miał w przedszkolu występy dla rodziców. Poszliśmy z mężem i Fryckiem. Występy jak występy.
Klasycznie - matka zaryczana siedzi na mikro krzesełku ćwiercią pośladka, przepełniona dumą, zapatrzona w syna z chusteczką higieniczną w garści.
Wpatruję się zatem, wycieram oczy tą wymiętą chustką, w zachwycie nad profesjonalizmem scenicznym mojego syna, gdy nagle ten, nie przerywając swej kwestii, zaczyna dawać mi jakieś sygnały. Oczami usiłuje coś pokazać. Wybałusza je i na coś wskazuje. Lekko zdezorientowana, w końcu zaczynam jarzyć, że pokazuje na ławeczkę przede mną, przy której na dywanie siedzi Fryderyk i właśnie oto kończy proceder zdejmowania swego obuwia.
Syn mój lat siedem okazał się czujny jak matka. A w zasadzie bardziej...

Aktualnie jesteśmy natomiast nad morzem i tutaj także obserwuję tryliony objawów miłości braterskiej. Wczoraj poczułam, że najwyższa pora pochwalić Nacia za jego dobrą wolę, czujność, cierpliwość i chęć pomocy bratu. Zawstydził się.

Dziś rano szykuję śniadanko, a Nacio ścieli łóżo. Frycek jak zwykle przeszkadza. W pewnej chwili słyszę jak pyta Fryderyka, czy ten chce siusiu. Znów opiekuńczość niemal matczyna. I jaka cierpliwość. Pękam z dumy... I zwracam się do Natanka, że właśnie o takie gesty wczoraj mi chodziło i że to cudowne i wzruszające i że dumna jestem niesłychanie i szczęśliwa...
Na co Natan rzuca przekornie do naszego smarka - a może chcesz w dupkę Fryderyczku?
;-D
No wypisz wymaluj matka.

wtorek, 5 czerwca 2018

Nauczyciel.

Często gdy spaceruję, mijam inne matki z wózkami. Najbardziej zwracam uwagę na te z głębokimi.  Ich wózki są nowiutkie, czyściutkie, wymuskane, pachnące nowością. Wózki, które zostały wyszukane, dokładnie obejrzane i wybrane w końcu, po rozwianiu wielu wątpliwości ciężarnego umysłu, jako te idealne. Często zafundowane przez dziadków dla pierworodnego wnuka.
Prowadzą je dziewczyny. Rozanielone, spokojne, idą powoli zwracając nadmierną uwagę na wszelkie nierówności. Są to matki pierworodnych dzieci.
I wtedy mówię sobie w myślach - co ty wiesz o zabijaniu kobieto. Tfu - o macierzyństwie? Kobieto.

Albo inne dziewczyny zagadane w kąciku dla dzieci, w jednej z kawiarni lub na placu zabaw. ONE WIEDZĄ WSZYSTKO. Gówno wiedzą - sobie myślę. I ja gówno wiedziałam, pławiąc się w ultra komfortowym macierzyństwie, gdy byłam pojedynczą mamą. Naprawdę czasami tak myślę, choć uważam, że to poniekąd bardzo płytkie. Choć pierwotnie tak właśnie czuję.
O tym, że gówno wiem uświadomił mnie mój drugi syn. Przeciągnął mnie po najciemniejszych zakamarkach macierzyństwa. Swego ojca oprowadził po wszystkich dolinach ojcostwa.
A teraz jest naszym absolutnym oczkiem w głowie.

Czasami bałam się, gdy wył tygodniami, miesiącami całymi, że tak już zostanie. Że już zawsze będzie rozdarty, roszczeniowy, przyklejony.
Czasami pytałam Boga - dlaczego? Dlaczego dostaliśmy taki egzemplarz? Grzeszyłam.
Ale relacja z tak wymagającym dzieckiem bywa naprawdę trudna.

I wtedy pewna znajoma powiedziała mi, abym potraktowała GO, jak nauczyciela.
Nauczyciela, którego Bóg postawił na mojej drodze, abym mogła się sprawdzić. Poznać siebie, pracować nad sobą, swoim charakterem, wyciągnąć z siebie więcej niż zwykle, wejść na wyższy level bycia matką.
Tak się stało. Dzięki memu małemu okruszkowi stałam się twarda, niewiele rzeczy mnie już zaskakuje, przestałam panikować. Jestem dużo bardziej świadoma siebie. Opanowałam wiele swoich słabości, które od dawna mi zawadzały - dla Niego.
A On? Daje mi tyle miłości, radości, powodów do dumy... Dał się okiełznać i jest bardzo grzecznym, uroczym psotnikiem. Otwartym i towarzyskim. Uwielbiam spędzać z nim czas. Przyjaźnimy się. Serio.Towarzyszy mi całymi dniami, we wszystkim co robię, więc nie mogło stać się inaczej. Prawi mi komplementy. Że mam "bajdźo ładne buty" i "śliśne uśta" - lubi czerwone.
I bardzo często mówi mi, że mnie kocha, a to jest chyba największe wynagrodzenie tamtych trudów - zapewnienie o miłości małego człowieka, który nic nie musi, oraz który niczego nie udaje. Emocja czysta jak łza... Drogocenna tym bardziej, że przecież dziecko jest naszym lustrzanym odbiciem.