Matka postanowienie mocne miała, że w tym roku, razem z Synem swym, należycie do świąt się przygotują.
Należycie, czyli po bożemu.
Na Roratach matka za młodu, niespełna ćwierć wieku temu ostatni raz była... Ale nic, Synu przykład dawać trzeba?Trzeba!
W tym roku należycie być miała z pierworodnym swym, RAZ - w każdym z adwentowych tygodni. Chociaż.
Tylko że wyszło, jak zwykle.
Dwa tygodnie pierwsze - przeleciały, ani się matka ogarnąć zdążyła, że to już.
Wyrzut sumienia się pojawił straszliwy, więc spiąwszy poślady, matka Syna swego zapakowała. W odzienie zimowe. Lampion prawdziwy naszykowała. W dłoń chwyciła. Świecę odpaliła. I pognawszy. We dwoje. W mrok.
Dziecię dzielne wysoce. I grzeczne. Ku zdumieniu matki. Zupełnie, jakby przez Anioła jakiego zmotywowane, niewidzialnie.
Doszli. Szybko i bezproblemowo. Na nogach! Obydwoje!
Nie, nie ze względu na ambicje matczyne wcale. Wózek w samochodzie został. A perspektywa tachania owego zowąd, skutecznie matkę w kwestii tej zniechęciła.
Tak więc doszli. Przed czasem nawet, bo zapas czasowy przez matkę powzięty, okazał się zbyteczny. Chcąc przewidzieć bowiem wszelkie przeszkody, które mogą na drodze stanąć, nie przewidziała ona przeszkód braku...
Weszli. Synu nawet chętnie. W ławce zasiedli. Dzieci mnóstwo. Będzie dobrze - matka pomyślała.
I było.
Do czasu, gdy matka śpiewać ze wszystkim poczęła, syna przy tym na rękach trzymając.
Synu poliki matki swej w rączki ujął i :
- Nieeee...Nieeee - powiada.
W sposób tak przejmujący do tego... Że zignorować tegoż nie można zwyczajnie było.
Matka chwilę w milczeniu odczekała, po czym cicho, pod nosem całkiem nucić kwestie mszalne poczęła.
Synu czujny okazał się wielce, bo reakcja identyczna nastąpiła.
Matka zamilkła.
Za to Synu, nie bardzo...
Bo gdy tylko cisza, ogólna nastąpiła, aby "Księciu" kazanie umożliwić, Chłopina moja, na nic nie bacząc:
- Tuuu! Tuuu! - wtórować poczęła, na drzwi przez które dwadzieścia minut wcześniej weszli, wskazując.
Wyszli.
I tyle było się przygotowywania.
PS. A kiedyś, gdy jeszcze taki cwaniak nie był, tylko kluska zwykła, mała, to śpiewy matki uwielbiał... Hehhhh. Zdraaaaaaaaaadaaaaaaaaaaa!
Hahaha no to się uśmiałam ;P
OdpowiedzUsuńMy z Adim póki co bez-Mszalnie wchodzimy do kościoła, odechciało nam się jak jakieś 3niedziele z rzędu musiałam Go ganiać po ołtarzu i czerwona jak cegła wyprowadzać(wynosić dosłownie)wijącego się i drącego....ale jeszcze tam wrócimy-tak jak się powinno;)
Ha ha ha. Co tydzień widzę podobne akcje w Kościele, więc luzzzzzzzzzz;-P
UsuńTak to potem juz jest:"...Mamo ja cie prosze, nie rob mi siary!"Wlasnie zagladnelam, nowego posta oczekujac;)Przedswiateczne pozdrowienia dla mini-ministrancika;)
OdpowiedzUsuńNo waśnie...To ja chyba wolałam, gdy byłam idolką mego syna;-)
UsuńBrawo, matka! U nas nijak nie po bożemu, a najbliżej bożności było przybliżenie synowi historii o Narodzeniu Jezusa. Co zapamiętał? Że na osiołku jechali...
OdpowiedzUsuńWell.
Ha ha ha ha!No to mnie rozbawiłaś;-P
UsuńHaha :)
OdpowiedzUsuń;-)
Usuńhahahahahah no boska historia:):):)
OdpowiedzUsuńŻyciem napisana;-)Coś mi się wydaje, że synu jeszcze nie raz ustawi matkę razem z jej wyobrażeniami do pionu;-)
Usuńach mój już dawno mi usta rączką zatkał, gdy mu kołysanki śpiewałam... ech przecież nieźle mi szło. Za to tata to może wyć do woli... mężczyźni...
OdpowiedzUsuńI gdzie tu sprawiedliwość?;-P
UsuńHa ha ale sie usmialam :) to chyba za dobrze Ci to spiewanie nie idzie ? ;) Ale podobno spiewac Bogu to tj modlic sie dwukrotnie.
OdpowiedzUsuńSynu tego na bank tak nie widzi;-P
UsuńA w ogole to gratuluje, ze sie wybraliscie :_) z takim malym lobuziaczkiem nei tak latwo
OdpowiedzUsuńŁatwiej, niż by się wydawało...;-)
Usuń