"Jestem wolna.
Nic nie muszę.
Nigdy nie umrę..."
Otworzyła oczy, rozejrzała się i już wiedziała, że to nieprawda.
Mentalnie powinnam urodzić się na przełomie lat 60 -tych i 70-tych.
Powinnam być hipiską.
Ojjj taaak. Strasznie byłoby mi w tej roli dobrze.
Często o tym myślę.
O wewnętrznym wyzwoleniu.
Ze wszystkiego.
O nicniemuszeniu.
Każdy chyba miewał we wczesnej młodości takie momenty, kiedy zwłaszcza pod wpływem procentów ;-), muzyki...towarzyskiej euforii...miłości czuł się taaaaaaaki wolny.
Łapiąc krople letniego deszczu na twarz skierowaną ku niebu, człowiek zapominał o wszystkich ograniczeniach.
Albo zapatrując się w płynące po błękitnym niebie chmury...Czuł, że nic nie musi.
Czasami marzę o tym.
Marzę, żeby się wyzwolić.
Zmyć makijaż, lakier z paznokci, nie musieć farbować i układać włosów.
Spojrzeć w lustro.
W samej bieliźnie.
Nie, bez bielizny.
Stanąć nago, spojrzeć na siebie i czuć się dobrze.
Podejść do lustra bliżej. Obejrzeć swoją twarz.
Spojrzeć na swoje rzęsy bez tuszu, podpuchnięte oczy, na zmarszczki.
Czuć się dobrze. Nie bać się starości...
Nie bać się oceny innych.
Nie musieć zastanawiać się nad tym co ubrać.
Czuć się dobrze w czymkolwiek.
W białej, prostej sukience z płótna.
Nie mieć żadnych planów. Żadnego grafiku do realizacji.
Nie mieć zegarka. Telefonu. Telewizora.
Nie musieć robić nic. Nie zmuszać się do niczego. Nie spieszyć się i nie czuć wyrzutów sumienia.
Być wolnym, szczęśliwym, zadowolonym człowiekiem.
Człowiekiem wolnym od wpływów negatywnych emocji innych ludzi. Wolnym od zniewolonych ludzi.
Żyć wśród takich samych jak ja.
Od niczego niezależnych.
Największe zniewolenie poczułam, gdy urodziło się nasze dziecko.
Nie jesteście sobie wyobrazić mojego zdziwienia i oburzenia.
Kiedy chciałam sobie spokojnie, jak zawsze napisać wpis na blogu, moje dziecko przebudziło się i zaczęło płakać. Przewinęłam, nakarmiłam, odłożyłam tuż obok. Zasiadłam do klawiatury.
Dziecko zaczęło płakać.
Wyć.
Dostałam wścieku.
Nic nie mogłam!
Nic nie zależało ode mnie tylko od tego małego ssaka i jego potrzeb...
Nauczyłam się być zniewoloną i jakoś sobie z tym radzić.
Ale ten czas szybko minął. Bardzo szybko.
A zniewolenie zostało.
I przejawia się w moim życiu na wielu, coraz to nowszych płaszczyznach.
Z każdej strony. I choć prowadzona swoją wewnętrzną, wielką potrzebą wolności walczę z nim, regularnie ponoszę klęskę.
Zastanawiam się dlaczego.
Czy po prostu taki jest świat?
Czy to może tylko ja mam takiego pecha?
A może dlatego, że wszystko leży w naszych głowach?
Jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi - taki "dzień wolności" możemy sobie "zaplanować". Jeden dzień, gdy będziemy stać na przekór temu, co tworzy naszą codzienność. Inaczej się zachować, inaczej zjeść, inaczej się ubrać, cokolwiek zrobić inaczej, nie zważając na zdziwione twarze najbliższych lub anonimowych przechodniów. Właśnie taki dzień "nicniemuszenia", wietrzenia głowy, odnajdywania siebie na nowo. Życzę Ci byś tę wolność w sobie odnalazła na nowo. Czymkolwiek ona dla Ciebie jest. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńIntrygujący wpis, może dlatego że i gotowam się pod nim podpisać - a później w to nie uwierzyć :)))
OdpowiedzUsuńa ja myślę, że wolność jest w głowie i tak naprawdę niewiele musisz
OdpowiedzUsuńta pierwsza częśt posta.......te uczucia u mnie to raczej wsomnienia z dzieciństwa...wolność beztroska nic isę nie musiało mozna byłó leżeć na trawie godzinami i nie mysleć o niczym.....
OdpowiedzUsuńzniewolenie...."zniewolenie" pojawia się potem...człówiek staje się dorosły ma więcej zmartwień problemów zakłada rodzinę więćej rzeczy "musi"...musi pracować dbać o rodzinę......staje się matką jest się odpowiedzialnym za małego człowieczka trzeba mu zapewnić wszystkie potrzeby....co za tym idzie zniewolenie się pogłębia....
i ...rozczaruję cię...zostanie i nawet narośnie.
dziecko rośnie....jednych potrzeb nie trzeba już zaspokajać pojawiają się inne coraz to nowsze człowiek zawsze się martwi....później nie trzeba będzie karmić pomóc w ubieraniu a przypilnować w lekcjach...ujarzmiać bunty nastolatka....i martwić się jak sobie da radę jako dorosły człówiek....
"zniewolenie" już zostanie na zawsze....człówiek całe żcie będzie czułsię odpoiwdzialny...będzie isę martwił....zostanie rodzicem to podróż w jedną stronę nie ma odwrotu
rozumiem cię rozumiem co czujesz.... człówiek czasem usiadł by odpoczał napił się gorącej ( nie zimnje kawy).....napisał notę poczytał książkę....a nie da się bo młodociane towrzystwo ciągle czegoś chce;) masz prawo byc zmęczona chcieć wolności chwili ciszy spokoju to zupełnie normalne.... ale "zniewolenie" pozostanie. to zniewolenie to po prostu poczucie odpowiedzialności.....
mozna by sobie odpoczać.....może na jeden dzień wysłać dziecko do babci......albo ktoś z rodziny choc na spacer weźmie.....a ty w tym czasie zrobisz sobie dzień wolności weźmiesz gorącą kapiel wypijesz kawę posł€chasz muzyki.
doskonale rozumiem co czujesz....człówiek siedzi z dzieckiem cały czas....czasem ma prawo troszkę odetchąć pobyć samemu w ciszy....nic nie robić;) nie jestesmy sprzętem
jesteś wspaniałą mamą uwielbiasz swojego synka i świata po za nim nie widzisz ale masz prawo czasem odpocząć od domowo-dzieciowych obowiązków dychnąć sobie i zrelaksować