Nakrzyczałam dziś na moje dziecko.
Z natury raczej nie jestem typową krzykaczką.
A może, tak między Bogiem a prawdą, właśnie jestem, tylko staram się nie być.
Z całych sił się staram, ale nie zawsze wychodzi.
W modlitwie zawsze proszę: i napełnij mnie Panie spokojem i pokorą...
A potem wydarza się coś - cyk - i z moich starań nici. Wrzeszczę.
Na synka rzadko.
Sama nie lubię, gdy się na mnie krzyczy.
Nie cierpię tego i bojowa się robię, gdy ktoś tak wobec mnie czyni.
Dlatego trenuję swą cierpliwość stale.
Syn znacznie mi w tym temacie pomaga, bo sam do krzykaczy nie należy.
I z pełną świadomością oraz dumą mogę powiedzieć, że grzeczny jest.
I choć wiem, że w blogosferze dyskusji na temat pojęcia grzeczności ostatnio sporo, do tego stopnia, że gdy okazuje się, że dziecko twe grzeczne zwyczajnie, czyli upraszczając znacznie - miłe w obyciu z Tobą tudzież środowiskiem dookoła, to znaczyć zaczyna, że może emocjonalnie coś z nim nie tak, uciśnione albo chore, ewentualnie anemiczne. Pomimo to wszystko przyznaję - syn mój grzeczny, acz psotnik.
No i własnie, zbliżając się do sedna.
Jak można nakrzyczeć na grzeczne dziecko?
Ano można.
Mnie się zdarzyło.
Bo umyłam sandałki, żeby do przedszkola synu w czystych poszedł. Wystawiłam na balkon, żeby na słonku raz dwa wyschły.
Bo po pięciu minutach syn je przyniósł z powrotem, bo "siuche juś" i na kuchennym stole umieścił.
Bo poprosiłam, aby w przedpokoju postawił.
Bo przygotowania poranne, jak w zegarku zaplanowane były.
Bo dziesięć minut przed wyjściem okazało się, że sandałków w przedpokoju brakuje. Bo diabeł ogonem je nakrył, to znaczy syn na przekór prośbom matczynym nie postawił ich tam, gdzie był proszony, tylko...
No właśnie, tylko tam, gdzie na śmierć zapomniał gdzie i z żalem szczerym w oku sam zaskoczony był swą dziecięcą amnezją.
Bo na pięć minut przed czasem, gdy powinniśmy otwierać drzwi przedszkola nadal sandałki nie zostały odnalezione, mimo przerycia przez zapoconą z upału i zdenerwowania matkę wszystkich zakamarków domowych.
WSZYSTKICH!!!
Wydarłam się.
I drący monolog trwał około dwóch minut.
Spowodował ulżenie matczynym nerwom oraz znaczny wzrost przejęcia u pierworodnego, połączony z takim wyrazem jego dziecięcej buźki, że...
Wstydź się kobieto!
Sandałki odnalazły się.
Dziesięć minut po zaplanowanym czasie wyjścia z domu.
W szafie, w koszu na wysuszone pranie.
Ku ogromnemu zaskoczeniu syna.
I radości.
Emocje opadły.
Rumieniec wstydu oblał matczyny polik.
Ukucnęłam przed swoim okrzyczanym dzieckiem.
Przeprosiłam go.
Przeprosiłam, że na niego krzyczałam.
Wytłumaczyłam, że nie powinno się na nikogo krzyczeć.
Powiedziałam, że bardzo się zdenerwowałam, że mnie nie posłuchał i że przez to spóźnimy się do przedszkola.
Obiecałam, że postaram się już nie krzyczeć, bo nie wolno tak robić
Patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczyskami.
Słuchał w skupieniu.
Zdziwiony był.
Zmieszany.
Widziałam też w nim ulgę, że już się nie złoszczę i radość.
Powiedziałam mu, że go bardzo kocham, przytuliłam.
Odpowiedział tym samym.
Ktoś powie - bez sensu, tracisz swój autorytet, pokazujesz swą słabość.
A ja nie wyobrażałam sobie tego nie zrobić. Po części, aby uspokoić swoje sumienie, no jasne.
Jednak także i głównie dlatego, żeby pokazać mojemu dziecku, że każdy popełnia błędy, każdy ma chwile słabości. Powinniśmy nad sobą panować, ale nie zawsze się to udaje. I kiedy już tak się stanie, dobrze jest zwyczajnie umieć przeprosić...
Zawsze, gdy nakrzyczę na swoje synki, jak sama się już uspokoję, przepraszam. Tłumaczę, dlaczego tak się uniosłam, co mnie zdenerwowało, ze starszym zastanawiamy się, jak temu na przyszłość zapobiec. Rozmowy w stylu: "myszko, wiesz, jak nie lubię, kiedy musze Cię prosić po 10 razy o sprzątnięcie zabawek, wiesz, że się wtedy denerwuję i w końcu zaczynam krzyczeć, to może nie warto się tak ociągać", zawsze pada wtedy "ale, mamo..." Wysłuchuję argumentów dziecka, dyskutujemy, analizujemy sytuację, kto co zrobił nie tak, szukamy kompromisów i oboje obiecujemy poprawę. Ja jestem z natury nerwowa, więc choć bardzo się staram i krzycze naprawdę tylko w sytuacjach wyjątkowych, jednak nie jestem w stanie całkowicie wyeliminować tego zjawiska ;) Pracuję nad sobą, ale jednak uczę dzieci, że one też są czasem współodpowiedzialne za emocje innych. Że nie ma przyzwolenia na igranie z czyimiś nerwami. Oczywiście sytuacja z bucikami była troszkę inna, jeszcze na trochę innym poziomie, bo Nacio nie zrobił niczego ze złym zamysłem. Ale jak sie już nakrzyczało - trudno - trzeba o tym porozmawiać, a nie chowac głowę w piasek i udawać, że nic się nie stało. Dla mnie to nie jest oznaka słabości. Wręcz przeciwnie, to oznaka siły, że umie się przyznać do błędu. Na TYM buduje się autorytet. Poza tym, dziecko dostaje jasny przekaz - mama na mnie nakrzyczała, ale przeprosiła, a zatem nadal mnie kocha. Brak przeprosin czy słów komentarza pozostawiać może w dziecku niepewność.
OdpowiedzUsuńNie wiem, tak myślę. Tak wychowuję własne dzieci: zdarza mi się krzyczeć, ale zawsze jest potem nad tym krzykiem WSPÓLNA refleksja.
Jej kobieto kochana, nic sie nie stało, wina syna mała, bo każdy może zapomnieć, no ale on wie, ze coś zrobił nie tak - ale Ty jesteś zwykły człowiek, nie przejmuj się, on też musi wiedzieć ze ludzie wrzeszczą nieraz nawet bez sensu wrzeszczą i to jest taki stan spotykany u człowieka ;)) nawet spokojnego. I że wrzeszczą nieraz bez racji :) potem przepraszają wszystko w normie moja pani - w normie, nie batoż się tak bardzo ;)
OdpowiedzUsuńuściski!
Jaruś też jest grzeczny ale psotnik także rozumiem to sformułowanie ;)
OdpowiedzUsuńJa jestem krzaczką, niestety, tak mnie poniekąd wychowano. Poniekąd bo nie sądzę by to było zamierzone. Także wiem że wychowanie ma duże znaczenie, znaczenie ma także to jaki przykład dają rodzice. Także wiem że musze nad sobą pracować. I pracuje. Szkole się na mężu ;) i chyba jestem na dobrej drodze :) Pozdrowienia!!!
No i pięknie moim zdaniem :-) Gdybyś mnie widziała w akcji :-) Ale też zawsze przepraszam. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. Uważam, że przed dziećmi nie należy ukrywać emocji. Gdy jestem smutna, jestem smutna, gdy śmieję się w głos śmieję się w głos, gdy płaczę to płaczę. To jest ludzkie. Nie jesteśmy robotami. Gdy nawrzeszczymy to nawrzeszczymy i przepraszamy :-)
OdpowiedzUsuń