Oooo taaak.
Lubię tak mieć poplanowane.
Ambitnie.
Każda minuta rozplanowana.
Bez marnotrawstwa.
Każdy aspekt przewidziany.
Czasami to tak sobie poplanuję, że wkładając siebie samą w pęd jakiś szaleńczy bać się siebie zaczynam.
Niestety podczas bycia mamą zaobserwowałam paradoks jakiś niezrozumiały.
Z jednej strony, żeby przetrwać i nie zwariować, praktycznie od pierwszego dnia pisklaka musisz mieć wszystko skrupulatnie poplanowane.
Kiedy zęby. Kiedy bułka z serem. Kiedy umyć te strąki na głowie.
Z drugiej jednak, z dziećmi NIE DA SIĘ żyć według schematów i potrzeba wiele cierpliwości i dystansu, aby pogodzić się z faktem, że skrupulatny plan w sekundę może legnąć w gruzach.
Tak było ze zdjęciami przy latarni morskiej.
Marzyłam o sesji iście marynarskiej.
Romantycznej takiej.
Śliczny chłopczyk.
Stylówka nadmorska przy białej latarni...
Jak na zdjęciach mamy Vivi i Oliwego...
Tak sobie zaplanowałam.
No tak, ale pogodna musi być nienaganna, bo jak jest inna to na plaży łeb urywa.
Do latarni trzeba też jakoś dojść.
Kawałek spory, więc nie zawsze uda się zachować odzień w wersji nienaruszonej.
Potomek powinien (brrrrr, iście niedziecięce określenie) mieć nastrój romantyczny, aby zapozować nienagannie.
ZA DU-ŻO!
Nie ogarnęłam realizacji tegoż planu ambitnego.
Do latarni poszliśmy na spontanie w zezuzullowych portkach wcale nie marynarskich.
Zdjęć romantycznych brak.
Ale są takie;-)
kardigan - H&M - mój ulubiony S.H.
top - prezent od cioci z Ameryki ;-) hihi
spodnie - Zezuzulla - TUTAJ
przeuroczy kolega Staś - TUTAJ
No i ładnie jest i naturalnie :-) Śliczny chłopczyk z Nacia
OdpowiedzUsuńMy byliśmy w maju i wiatr, że ho ho! Wszystkie zdjęcia z włosami na twarzy i kurtką na głowie.
OdpowiedzUsuńNiestety plany mają to do siebie, że lubią się...pieprzyć.
OdpowiedzUsuń:/