czwartek, 26 lutego 2015

Tak mi dobrze.

Tak mi dobrze...
Och, jak mi dobrze z tym moim brzucholkiem.
Cudowne są te poranki, gdy tuż po przebudzeniu, sprawdzam czy aby jest na swoim miejscu.
Czy to nie sen.
I codziennie dociera do mnie to wielkie szczęście na nowo.
I gdy smaruję go, coraz większymi okrężnymi ruchami.
I gdy czuję malucha tuż pod skórą.
I gdy oglądam się w lustrze...

I smutno okrutnie.
Zaczynam trzeci - ostatni trymestr...
Zostały mi trzy miesiące, żeby się nacieszyć...

Pocieszam się.
Że to tak jak studenckie wakacje.
Nawet długo chyba...
Jednak mając na uwadze, jak szybko zleciało ostatnie sześć miesięcy,
Smutno mi.
W poprzedniej ciąży smutno było mi dużo później.

A i tak cieszę się, że planujemy co najmniej troje dzieci, więc będę miała szansę jeszcze się nasycić.
Tylko czy tak się da?
Gdybym mogła, jadłabym tę ciążę łyżkami.
Żeby tak najeść się porządnie, na zapas.
Albo chodzić w ciąży jeszcze rok mogłabym.
Dwa?
No tak mi dobrze...
Mimo niedogodności.
Uwielbiam...

Tak uwielbiam, że już mi siebie żal.
Że za trzy miesiące znów będę spoglądać na ciężarne tęsknym, zazdrosnym okiem...

Pocieszycie?









czwartek, 19 lutego 2015

Poród marzeń.

Dziś zostawiam Was z czymś do obejrzenia...
Do wzruszenia...
Bo przecież każda z matek marzy, aby TAK wyglądał początek...

"Podrzuciła" mi ten film koleżanka - Matka Wariatka ;-)
Oglądałam z gilem po pas...
Z dreszczem na plecach.
Ze wzruszenia...
I z żalu...
Że tylko "wybrane" z nas mają szansę przeżyć poród tak, hmmm, powiedzmy humanitarnie.


wtorek, 17 lutego 2015

Ciążowe zmagania z modą.

Kiedy dziecko jest w przedszkolu, ojciec dziecka w pracy, a matka w końcu na zwolnieniu ciążowym...
Kiedy dom, no powiedzmy, posprzątany, obiad nastawiony, a na blogu od tygodnia nie było nic nowego...
Wtedy nie ma wyjścia - coś trzeba  porobić, wymyślić coś kreatywnego.
Jeśli zaś kreatywność poważnie osłabiona przez odmóżdżenie ciążowe, nie pozostaje nic innego, jak dać upust swej próżności ;-)
Takie oto spodeniachy sobie ostatnio sprawiłam pochodzenia francuskiego i wcale nie ciążowe;-P










Sweterek pochodzi z butiku Feema i jest to jedna z tych rzeczy, w której bez pamięci się zakochałam.
Piorę, noszę, piorę i tak dalej;-)
Feema to marka wyjątkowo wpisująca się w mój gust.
Wysokiej jakości tkaniny i dzianiny, nowoczesne, kobiece i nieco nonszalanckie wzornictwo, IDEALNE wykonanie i wykończenie.
Z resztą sami zobaczcie KLIK

środa, 11 lutego 2015

Przemoc przy stole wobec dzieci.

Długo noszę się z podjęciem tego tematu.
Niewygodny...
Niewdzięczny...
Kontrowersyjny.
Nadal obawiam się, że nie zostanę zrozumiana.
A chodzi o nic innego, jak o jedzenie.

Jestem mamą niejadka.
Jestem byłym niejadkiem...
Mój syn ma, hmmmm, wyrafinowany, dość monochromatyczny gust kulinarny.
Ostatnio zapytałam go z czym zjadłby pomidorówkę.
- Ogólek! - odpowiedział dziarsko.
- Ale chodzi mi o to czy z ryżem czy z makaronem.
- Hmmm...Z ogólkiem - odparł po chwili zastanowienia pewien jak niczego innego w świecie.
I tak właśnie...
Ogórek i parówka...
Parówka z wody. Parówka w cieście francuskim. Parówka w hot dogu...
Tak, to bez wątpienia ulubiona potrawa mojego syna.

Oprócz  parówek (najwyższej jakości, z mięsa nie homogenowanego ofkors) z chęcią zjada jeszcze kilka innych potraw, ale z pewnością nie jest on z tych, co to zjadają wszystko, co im się pod nos podsunie.

Nacio zjada około pięć, czasem sześć posiłków dziennie. Średnio co trzy godziny. Czasami są to porcje pokaźne, czasami tyle co kot napłakał. Coraz częściej są momenty, gdy domaga się jedzenia, z męczeństwem głodomora wyrysowanym na twarzy.
Długo wypracowywałam metodę na mojego syna.
Musiałam.
Inaczej:
a) umarłby z niedożywienia
b) ja umarłabym z frustracji.

Po pierwsze-nie stosuję przekąsek pomiędzy posiłkami, aby dać mu czas na zgłodnienie.
Nie wspomnę już nawet o słodyczach.
Po drugie nigdy nie podaję posiłku przed upływem wspomnianych trzech godzin, chyba że sam o to poprosi.
Po trzecie nakładam porcje odpowiednie do objętości jego żołądka, czyli tyle ile pomieszczą dwie jego złożone piąstki.
Po czwarte nie zmuszam - negocjuję.
Jak? Bardzo prosto.
Kartą przetargową jest słodycz.
Zasada prosta - zjesz posiłek - dostaniesz kawałek czekolady. Nie zjesz - nie dostaniesz. Nie musisz jeść na siłę - wybór należy do Ciebie.
W 90% działa. Czasami lekko negocjujemy ilość jedzenia pozostawioną na talerzu;-)
10% to dni, kiedy Nacio jest chory. Wtedy nie je nic. Ewentualnie produkty, których normalnie nie uznałabym za posiłek, ale jestto jedyny sposób, aby przyjął jakiekolwiek kalorie, np. chrupki, czekoladę z wysoką zawartością kakao, paluszki, upieczone przez nas ciastka. Wtedy nie negocjuję, wtedy cieszę się, że cokolwiek zjadł.

Ale wracając do tematu. Wypracowane sposoby na mojego niejadka dają mi poczucie, że można.
Nie trzeba zatem znęcać się psychicznie nad dzieckiem przy stole, aby nie umarło z głodu.

O czym mówię?Przecież rodzice nie chcą wcale się znęcać. Znęcać?Jak to?Babcie też chcą tylko jak najlepiej po prostu...

Wyobraź sobie zatem, że siędzisz przy wielkim stole, niespecjalnie chce Ci się jeść, bo pół godziny temu zjadłaś batona. Przed Tobą wielki talerz pomidorówki. Lubisz pomidorówkę? No to nie, niech będzie ogromny kawał wątróbki wieprzowej. Lubisz wątróbkę? ;-) Ja też. Niech zatem będzie wielki kawał surowej wątroby wieprzowej, która Cię obrzydza. Jest wielka. Nad Tobą stoi człowiek dwa razy taki duży jak Ty i zachęca do jedzenia. Na początku miło. Nie chce Ci się jeść. Mówisz o tym, ale człowiek wie lepiej, bo przecież jest większy. Zaczyna się irytować i  pakuje Ci porządny kęs do ust.Fuuuuj. Obrzydliwe. z trudem gryziesz i przełykasz. Prosisz i tłumaczysz, że nie lubisz tego. Człowiek tłumaczy, że to zdrowe, ta wątroba. Zdrowe, hmm - jakoś słabo trafia do Ciebie ten argument. Bach - nawet nie wiesz kiedy kolejny kęs trafia do Twojej buzi. Okropne? Teraz to już w ogóle przestaje być zabawne. Zaczynasz się denerwować. Człowiek też. A talerz wielki...
Z trudem połykasz...
Zaczynasz płakać z bezsilności . Człowiek nie słucha Twoich wyjaśnień. Każe jeść i koniec. Krzyczy. Pakuje Ci kolejny kęs do ust. Czujesz jak zawartość Twojego żołądka  podchodzi Ci do gardła. Otwierasz jednak usta,bo bardzo się boisz. W ten sposób w ciągu czterdziestu minut człowiek wpakowuje w Ciebie cały ogromny kawał obrzydliwej wątróbki wieprzowej. Dławisz się smarkami od płakania. Czujesz, że Twój żołądek za chwilę pęknie. Posłusznie przełykasz ostatni kęs, czując ulgę, że to już koniec tej czterdziestominutowej tortury. Twój egzekutor uśmiecha się i chwali, że ładnie zjadłaś obiadek.
A Twój żołądek nie wytrzymuje i...
Puszczasz siarczystego pawia.
Pamiętasz?
Co czujesz?
No właśnie.

Dlatego własnie nie zmuszam swojego dziecka do jedzenia.
Dokładnie z tego samego powodu nigdy go nie uderzyłam.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Ruchem toczonym.

Zeżarłam - tak właśnie - zeżarłam dziś:
- kawałek bułki z ogórkiem.
- owsiankę z jogurtem i owocami
- ciastko belvita, choć wczoraj solennie obiecałam sobie, że stanowczo zaniecham spożywania słodyczy!
dalej...
- koktajl z awokado, szpinaku, banana i mango
- talerz zupy pomidorowej bez makaronu, ale za to z kawałem kurczaka
- jabłko
- trzy kawałki czekolady gorzkiej
- jedno ptasie mleczko z karmelem - przypomnijcie, abym powiesiła swojego mi męża za uszy, za to że z premedytacją umieścił całe pudełko w szufladzie z herbatami.
- dwa krakersy - bożeszszszsz jaka to rozkosz w gębie! Nie jadłam chyba z dwieście lat!

Do tego wypiłam kubeł inki z mlekiem i sześć szklanek wody.
I co?
Jest godzina 18.34, a ja UMIERAM Z GŁODU!

W związku z tym aktualnie na kuchence gotuje się - uwaga - bób! A ja sączę kolejny kubeł.
Tym razem gorącego kakao.
Takiego z gorzkiego proszku, co jak go nasypuję do kubka, to język ucieka mi do t....ka.

A wczoraj?
A wczoraj to byłam na sześćdziesiątych urodzinach mojego kochanego wujka.
A na tych urodzinach ciocia moja - wujka żona - przygotowała ze sto czterdzieści różnych potraw, co zaskutkowało faktem, iż do domu udałam się ruchem toczonym...

Nie wiem co się dzieje, ale jak tak dalej pójdzie, to mój ambitny plan książkowych dwunastu kilo szlag jasny trafi.
Synu, no!