sobota, 26 września 2015

Gdy nie ma czasu na planowanie.

Pierwsze zdjęcia uczył mnie robić tata, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką.
Stary aparat. Chyba ruski. Film na 36 zdjęć. Milion ustawień, których za chiny nie potrafiłam pojąć.
Potem wywoływaliśmy je w ciemni zrobionej z piwnicy.
Tata sam rzadko dawał się fotografować. Zawsze powtarzał, że nie lubi "ustawianych" zdjęć. Że najfajniejsze są te zrobione z zaskoczenia. Z ukrycia.

Uwielbiam zdjęcia z nad morza. Co roku planowałam sobie jakie zdjęcia, gdzie i w jakiej scenerii zrobię. W co ubiorę Nacia. Gdy był odrobinę starszy nawet się to udawało. Och, jaka byłam zadowolona z siebie, gdy udało się zrealizować wszystko tak, jak sobie zaplanowałam.
Jednak...
Ostatnio usłyszałam fajne zdanie: macierzyństwo jest największym zabójcą perfekcjonizmu...
Dlatego w tym roku z urlopu przywiozłam to, co udało mi się w locie "napstrykać". Nie było czasu na planowanie, na przebieranki, skrupulatne ustawianie aparatu. Nie ogarniałam dokładnie niczego...





































No i nigdy chyba ja sama nie byłam na tylu zdjęciach.
A wszystko dzięki mojej siostrze... 

piątek, 25 września 2015

Optyk z tradycjami.

Wybraliśmy się z małżonkiem do optyka zbadać sobie wzrok.
Optyk z tradycjami. Najstarszy chyba w mieście. Super prężnie działający, rodzinny interes. Od lat.
Na badanie pierwszy wszedł mąż. Ja z bobasem na rękach, szumiąc do małego ucha spaceruję od kąta do kąta, oglądając oprawki.
Raz.
Drugi.
Szesnasty.
Fefdziesiąty ósmy.
Ręce mam do ziemi. Co jest?-myślę.
Wtem-wychodzi.
Wychodzą. Małżonek i starszy pan z nazbieraną przez lata nadwagą, znaczną zadyszką i ponadprzeciętnym, najszczerszym na świecie, dobrotliwym uśmiechem.
Bobas z rąk do rąk przekazany.
Sukienka wygładzona.
Czekam. Gotowa do startu.
A teraz oby jak najszybciej temat załatwić, bo do kolejnego karmienia minut pozostało trzydzieści, a mlekożerca taki ostatnio niecierpliwy, że jeśli nie dostanie cycem w paszczę na czas, wyje jak syrena co najmniej policyjna.
Starszy pan nie spiesząc się, podszedł do naszego malucha, poklumkał, pogugał,westchnął głęboko...
I zaprosił mnie do gabinetu.
Weszliśmy. Zamknął drzwi i poprosił, abym usiadła na specjalnym fotelu. Przysunął mi aparat do oczu. Oddychał przy tym bardzo ciężko. Gołym okiem było widać, że trawi go jakieś podłe choróbsko. I starość.
Po chwili odsunął jednak machinę i do mnie rzecze:
- Wie Pani... Ostatnio spotkałem się z moimi kolegami na sporej imprezie, a że grono medyczne, to byłem pod najlepszą opieką...
Wziął głęboki oddech.
- Jeden kolega kardiolog, drugi chirurg... Także pozwolili mi wypić kieliszek.
Siedzieliśmy tak dziadki, można powiedzieć przy wódce, rozmawiając o życiu. I wie pani do jakiego wniosku doszliśmy jednogłośnie?
Przyznam, że nieco zaskoczona całą sytuacją, umierałam z ciekawości.
- W życiu żałujemy tylko jednego...
Oho. Zapowiada się ciekawie.
- Żałujemy, że nie mieliśmy więcej dzieci... Że baliśmy się, czy wykarmimy, utrzymamy, czy wyuczymy w dobrych szkołach. A tymczasem udałoby się i dziesięcioro wychować... Złapał oddech.
- A ile ma Pan dzieci?
- Troje. I każde fantastycznie sobie w życiu radzi.


I z tym Was dzisiaj zostawiam kochani... Niech dla tych, którzy się wahają, boją, anegdota ta będzie dowodem. Pocieszeniem niech będzie i ukojeniem. Tak jak dla mnie...
Obecnie wymęczonej, wyssanej, wyżutej, wyplutej i oplutej.
Niemowlęcym pawiem😉

czwartek, 17 września 2015

Czy warto zafundować sobie ciążową sesję zdjęciową.

Moje obydwie ciąże były dla mnie ABSOLUTNIE MAGICZNYM czasem...
Czasem, który chciałoby się zatrzymać i sprawić, aby trwał wiecznie, a już na pewno do późnej starości... ;-)
Ale zwyczajnie nie można.
Jedynym sposobem walki z przemijaniem są fotografie.
Dlatego już od dawna marzyłam o ciążowej sesji zdjęciowej.
Dziś zostawiam Was z moimi chyba najbardziej intymnymi zdjęciami.
Zdecydowałam się nimi z Wami podzielić, aby przekonać Was, że naprawdę WARTO zafundować sobie taki prezent i aby uchronić od zapomnienia i Wasze magiczne chwile...


PS. Zdjęcia wykonywane były w dziewiątym miesiącu, pomiędzy silnymi już spinkami brzuszka, w moim mieszkaniu.
Autorką jest moja przyjaciółka, która ma WYJĄTKOWE wyczucie emocji oraz wrażliwe oko i która również nosiła wówczas pod sercem swoje maleństwo... Kontakt z nią złapiesz TUTAJ

Poniższe zdjęcia są MOJĄ WŁASNOŚCIĄ, dlatego kopiowanie ich lub przetwarzanie jest zabronione.