Nacio siedział przede mną przy stole, kończył kolację.
A ja byłam gotowa umrzeć z żalu.
I poczucia winy.
Po tym całym pieprzonym dniu, który cudem udało mi się przeżyć.
Chłopcy chorzy. Obydwaj. Na dworze ciągle leje. Zagilony Frycek wszedł na taki level jęczenia, że doprowadziłby do szału umarłego.
Kolejny dzień.
A ja.
Jak w więzieniu. Wieczorem miałam ochotę wziąć torebkę i wyjechać do Sztokholmu.
Zamiast tego powymywałam obydwie sztuki. Wysmarowałam. Poubierałam. Ponakarmiałam. Wyjęłam odkurzaczem wszystkie kozy z wszystkich nosów. Pozakrapiałam i powlewałam w paszcze lekarstwa. Poczytałam książeczkę, a na koniec dałam sobie pougniatać pierś, lulając przy tym najmłodszego.
Wszystko z zaciśniętymi zębami i uwidocznioną żyłką na skroni.
- Mamusiu, a Ty wolałaś, jak Frynka nie było?- zapytał wpatrując się w ścianę ze zdjęciami.
- Nie, no coś Ty Naciu. Dlaczego w ogóle tak pomyślałeś?
- Bo kiedyś, jak nie było Frynia, to Ty byłaś taka uśmiechnięta. O, jak tutaj. - powiedział wskazując paluszkiem na jedno ze zdjęć. To, na którym jestem w ciąży...Uśmiechnięta...Przytulana przez obydwu moich panów - męża i syna.
Zabijcie mnie!
Dobijcie i niech już mam z głowy.
- Idź do łóżeczka kochanie. Dobranoc, pchły na noc.
- Karaluchy pod poduchy...
- Kocham Cię syneczku...
Przełknęłam gorzką łzę.
Jak kocham, jak cały dzień burczę do niego? Albo drę ryja. No to jak kocham?!
Dlaczego ja w ogóle to robię?
Dlaczego nie mam więcej cierpliwości?
Pewnie wszystkie inne matki mają. Tylko ja taka zwyrodniała jestem.
Nie chcę taka dla nich być!
Moim największym marzeniem jest mieć nieskończone pokłady cierpliwości.
I kreatywności.
I energii. By bawić się z nimi, turlać po dywanie, śmiać się do upadłego, Tańczyć i skakać po łóżku.
Na bank inne matki tak mają...
"Przychodzi taki moment zmęczenia, że nienawidzę swojego dziecka, mam ochotę je bić i kopać byle zniknęło." - napisała do mnie moja przyjaciółka, jedna z najbardziej cierpliwych i zaangażowanych matek, jakie znam, która NIGDY W ŻYCIU w najmniejszym stopniu nie skrzywdziła swego dziecka.
"Równocześnie czuję się najpodlejszą i najmarniejszą matką świata. Rozumiesz to prawda Nie dzwonie bo ten mały troll od rana odpieprza z nudów takie szopki, że właśnie mam ochotę rozbić szybę balkonową albo włożyć głowę do pralki."
Rozumiałam ją. Ojjj, jak ja ją doskonale rozumiałam.
"Nienawidzę tego stanu i teraz zgnębiona siedzę na kanapie, a on poszedł sam do pokoju i cicho coś robi. Echch..."
"Nic mi nie mów kochana. Co ja tu Ci będę gadać. Sama jestem NAJBARDZIEJ CHU ... WĄ MATKĄ NA ŚWIECIE." - odpisałam.
"No to przynajmniej jesteśmy dwie".
Nie pocieszyło mnie to zbytnio. Choć pozwoliło przestać być dla siebie tak surową. Staramy się przecież z całych sił. Każdego dnia od nowa. Każdego dnia tak samo mocno. Czasami nie wychodzi. Zwykle wtedy, gdy coś jest ponad nasze siły. Trzeba to pokornie przeżyć, uzmysłowić sobie i zaakceptować. Najważniejsze, aby nie dać się pochłonąć czarnej dziurze frustracji i na stałe nie zostać wiedźmą. Bo wtedy już po nas. To pewne.