Nasz Natello w ciągu dwóch miesięcy poczynił takie ogromne postępy, że do dziś z jego tatą nie możemy się - jak to się teraz mówi - ogarnąć. Z małego pełzaka stał się super sprytnym i zwinnym małym cwaniakiem, mistrzem w pałaszowaniu podłogowym.
Już wcześniej pisałam o wyrywaniu kłaczydeł z dywanu . . . No bo przecież niemowlaki tak mają, że uwielbiają te paprochy wszelakie. Jednak teraz pałaszowanie podłogowe osiągnęło zupełnie inny wymiar.
Nato pogina na czworaka poprzez kolejne pomieszczenia klumkając standardowo lub głośno wołając po maluszkowemu np. "Je je je" - jest ostatnio na tapecie.
Idzie żwawo - raz, dwa, raz, dwa. . . Z oddali słychać naprzemiennie jego rąsie klapające po podłodze - plask, plask . . . plask, plask.
Nagle cisza. Zerakam na malucha, bo zwykle cisza oznacza jakąś "niespodzinkę" - typu lizanie wtyczki od suszarki lub wcinanie papieru do rąk.
Tym razem jednak nie. Szuszek pochyla się nad podłogą. Oho - myślę - cel namierzony. Przed jego skupionymi oczętami widnieje - On. Paproch. Okruch, tudzież inna ciupina.
Natuś najpierw tyka go palcem. Hmmm. Patrzy. Lekko otwiera ustka. Tyka onego po raz wtóry. Po czym skrobie. Skrobie. A z ustek wypływa ciurkiem ślina, która dynda jeszcze chwilę i z plaskiem spada na podłogę.
Nacio chwyta okrucha w dwa paluszki niczym zegarmistrzowską pensetą. I podnosi. Podnosi, ogląda jeszcze przez chwilę palcy swych zawartość i ciach - do pysia! W tym momencie mama - obserwatorka rzuca się susem długim w kierunku Syna swego na ratunek. Po czym robi dokładnie to samo, co wszystkie mamy pałaszowników podłogowych . . .
Uffff. Tym razem był to okruch bułki rano pałaszowanej.
Dlaczego "tym razem"? Ano dlatego, że zdarzyły się już - kawałeczek waty, ścinek materiału z szycia ozdób zapodziany, kawałeczek selera z porannego gotowania zupy, a ostatnio - uwaga - psia chrupka. Wszystko oczywiście bez wiedzy Matki spałaszowane. Dzięki Bogu, że już poznaję Ten tajniacki wyraz twarzy, kiedy To jest smakowane. Wtedy reakcja mamina jest natychmiastowa ofkors.
Tylko kurcze zastanawiam się jak tego uniknąć, bo kiedyś "obiekt badany" może okazać się tfu, tfu, tfu, odpukać w niemalowane - czymś strasznie szkodliwym.
Podłogi zatem są regularnie pucowane, widoczne ciupiny, na bieżąco usuwane, ale czy to wystarczy?
Ostatnio byliśmy u Pradziadka Nataszka. Maluszek zasówał po dziadkowej podłodze w najlepsze. W pewnym momencie usiadł i począł zabawkę wcześniej zrzuconą w buzi cmokać. Pradziadziuś zszokowany no i do małego, że to fuj i do buźki nie można. Na to moja siostra - studentka w temacie - "Dziadziuś buzia to teraz dla niego trzecie oko, on musi wszystkiego skosztować . . ."
No i chyba to racja jest, bo Nato bada otoczenie permanentnie zaśliniając namiętnie wszystko dookoła. Tylko, że kurcze już nie jest to jedynie czyściutka, podana przez mamę grzechotka. . .
Nacio na Tym długowłosym dywanie ;-)
A tutaj na żabkowym dywanie, czyli Natowej okruszkolandii
Pałaszownik chrupkowy z ciocią kochaną Martynką. Ciocia jest super, bo jest prawie w tym samym wieku
;-P
Prawie robi wielką różnicę, ale Nacio jeszcze tego nie kuma :-)
Cioci Asi dziękujemy za wypożyczenie huśtawki. Jak już nic nie pomoże, to tylko Ona pomoże ;-)