czwartek, 28 kwietnia 2011

Tuńczyk na wsi

Nie było mnie przez chwilę, bo od soboty mieliśmy gości.  Znów gościliśmy Rozwrzeszczanego Małego Trola i Wiedźmę z Wyrzutami Sumienia. Zwalili się nam na głowę w najmniej oczekiwanym momencie.
Wyszły święta kurna chata! Mimo tego, że w tym roku były dla mnie wyjątkowo mało obżarte i tak masakra brzuszkowa była wielka. I co najgorsze wcale nie moja. Kolejny środek dla niemowląt - Espumisan (pierwszy był Delicol) możemy sobie w D...... E wsadzić. NIE DZIAŁA.

Ale ta cholerna znielubiana para spakowała w końcu wczoraj walizki i znów dali nam trochę odsapnąć. A my korzystając z braku gości pojechaliśmy na wieś do siostry mej.

Ugotowałyśmy makaron z tuńczykiem. Poważnie zastanawiam się nad zakupem kontenera tuńczyka i kontenera makaronu, co by takim oto błogosławionym - bezkolkowym pokarmem się żywić.

Pisklak spał w wózku zasłonięty pieluchą na podwórku, uwaga - bez lulania! Na brzuchu! Puszczał słodkie bąki i był przeszczęśliwy, a ja pijąca kawkę, delektująca się świeżym, wiejskim powietrzem, razem z nim. Spał tak długo, że pewna byłam, że nocka przed nami ciężka się szykuje. Ale tygrys spisał się na 5 i jestem dziś bosko wyspana.

Ale kurcze zabili Julkę z "Usta Usta". Tzn. zginęła w wypadku i osierociła małego Leosia. Może to głupie, ale utożsamiłam się z nią strasznie i od wczoraj nie mogę tego przeżyć. Ale to jest niesamowite, jakim źródłem przemyśleń egzystencjalnych może być głupi serial ...

A dziś idę z moim pierworodnym na pierwszą randkę. Taka jest wersja oficjalna. Nie oficjalna - umówiłam się w końcu na spacer z moją przekochaną koleżanką ze szpitala. W KOŃCU BABSKIE TOWARZYSTWO! JUPIII!

Muszę się jeszcze dzisiaj wydoić. Ha, ha -nie,  nie zwariowałam jeszcze. :-) Po prostu jutro w końcu do fryzjera idę! I nie chcę aby NIKT, nawet ssak mój słodki chwilę tę rozkoszy mojej mi przerywał. Jutro mam zatem 3 godziny tylko dla siebie. To w ramach zdrowia psychicznego - jak to nasza trener rozwoju osobistego ze szkoły rodzenia mawiała.
Jest dobrze :-)

piątek, 22 kwietnia 2011

Zauroczenie i wielkanocny królik, a raczej krolinka:-)

No i odszedł gdzieś ten rozwrzeszczany mały trol, a razem z nim wiedźma z wyrzutami sumienia.


Oto szczęśliwe, pięknie śpiące, ładnie jedzące i puszczające słodkie bąki dziecię i jego pierwszy raz wyspana , prawie idealna mamuśka.

Mój syn jest cudowny. Jest tak cudowny, że jeszcze nigdy taki nie był. Normalny - ktoś by powiedział. Bo niektóre dzieci są takie od urodzenia. Szczęściarze - ich rodzice. Nasz nie był ... Może w pierwszym tygodniu.
Dlatego zaczęłam się zastanawiać czy to nie był urok. Tak wszyscy chwalili, podziwiali, ciumciali, a ja nie miałam czasu przyszyć tej cholernej czerwonej kokardki . . . Wszystko ustało, gdy pewnej bezsennej nocy płacząc razem z moim dziecięciem - poprosiłam SZEFA o litość nad moim synkiem. Na drugi dzień przeszło.
I nie było to normalne.
Może to i pomieszanie zabobonów z wiarą, ale coś w tym musi być.



A oto krolinka....  - mój zajączkowy prezent dla mojego synka. Ręczna robota blogującej koleżanki, która tworzy cudowne anielice.

Wesołych Świąt moi kochani!!!

środa, 20 kwietnia 2011

Jestem wiedźmą!

Jestem wiedźmą! Wiedźmą z wyrzutami sumienia.

Mamy za sobą kilka przepłakanych dni. Syn płakał. Płakałam i ja. Mieliśmy problemy z brzuszkiem. Nasze dni przemijały pod wezwaniem : płaczu, krótkiego snu, krótkiego jedzenia z grymaszeniem, braku kupki, i znów płaczu i znów jedzenia z grymaszeniem i znów płaczu, ale tym razem mojego... Wszystko było na NIE. Już zaczęłam głupieć. Już nie wiedziałam, czy może niemowlę w drugim miesiącu śpi już tylko 45 minut? Je co 45minut?Je przez 3 minuty? A kupkę robi co 2 dni? Głupia już jestem. J e s t e m   g ł u p i ą    m a t k ą.

Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w pewnym momencie straciłam cierpiliwość i (co gorsza) normalnie przestałam lubić dziecię moje. Kocham go cały czas bardzo, bardzo, ale kiedy tak którąś godzinę wył, krzyczał, złościł się i nic nie pomagało - ani pionowo, ani poziomo, ani na brzuszku, ani na boczku,ani cycuś, ani sucha pieluszka, ani spacerując, ani w łóżeczku, ani lulając, ani "Kolorowe kredki" i "Stary niedźwiedź"  nawet nie pomagał, wtedy znielubiłam go. Wtedy poleciały łzy, wtedy zatęskniłam za starym życiem, za stara figurą, płaskim brzuchem i mym starym, zgrabnym tyłkiem . . .

A teraz kiedy ten mały, wredny krzykacz gdzieś zniknął, a wrócił mój kochany, śliczny pisklaczek, kiedy przespaliśmy noc z budzeniem tylko na 4 karmienia, kiedy popatrzyłam na tego śpiącego aniołka z wydętymi od ssania cycusia ustkami, kopnęłam się w końcu w głowę i zrobiło mi się strasznie głupio. Strasznie! I wtedy stwierdziłam, że jestem wiedźmą! Wiedźmą z wyrzutami sumienia . . . Zamiast mamą idealną . . .



                                       

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Brzuchata zazdrość

Moja ukochana przyjaciółka jest w ciąży.

W sobotę rano zadzwoniłam do niej z życzeniami urodzinowymi. Nie jestem najwyraźniej mocna w datach urodzinowych, bo 'kuchnia chata' znów się walnęłam . . . To zapewne wina niewyspania ;-) - tak sobie powtarzam.
Tak czy inaczej, zanim dowiedziałam się, że to nie ten dzień zdążyłam pożyczyć jej tego, czego od jakiegoś czasu bardzo pragnęła - dzidziusia. Pogadałyśmy, pośmiałayśmy się z mojego roztargnienia i pisklak zaczął płakać, więc się pożegnałayśmy. Nie minęły dwie godziny, a telefon zadzwonił tym razem do mnie. Paulunia oddzwoniła i drżącym jeszcze od łez szczęścia głosem oznajmiła, że właśnie zrobiła test i jest w ciąży! S T R A S Z N I E się ucieszyłam, bo wiem, że czeka ją najcudowniejszy czas w życiu. Czas tak bardzo przepełniony kobiecymi emocjami, że nigdy w życiu, pod wpływem właściwie niczego innego kobieta w stanie takim być nie może. Popłakałyśmy sobie ze szczęścia zupełnie jak 10 miesięcy temu, kiedy to ja dzwoniłam do niej w 2 godziny po zrobieniu mojego testu ciążowego

Z Paulą przyjaźnimy się od czasów studiów. Mamy za sobą cudowne, wspólne, młodzieńcze chwile. Kiedyś obiecałyśmy sobie, a w zasadzie podpisałyśmy niepisaną:-) przyjaciółkową umowę, że kiedy jedna z nas zajdzie w ciążę, to druga koniecznie też musi. Chodziło o to, żebyśmy razem chodziły w ciąży, aby dzielić się wrażeniami, dolegliwościami i radościami. Trochę nam nie wyszło:-) Bo Paula ciut się spóźniła;-) ale jeżeli tym razem jej maluch się nie spóźni, to będziemy miały dzieciątka z tego samego rocznika. . .

Po odłożeniu słuchawki długo jeszcze ciekły mi łzy po policzkach. Rozmyślałam o tym, ile szczęścia ją teraz czeka. Przypominałam sobie moją ciążę, mój brzuszek, nasze brzuchate poranki, kiedy przez 9 miesięcy otwierałam oczy i w momencie, kiedy docierała do mnie świadomość, że mam w sobie moje maleństwo, zalewała mnie fala szczęścia.

Myślałam tak, aż wszedł do pokoju Tatuś Maciuś i zapytał dlaczego tak płaczę. Nie zdążyłam jeszcze opanować łez i wydusić z siebie słowa, kiedy on odpowiedział  za mnie - " Zazdrościsz jej?"

Tak. W póltorej miesiąca po porodzie zazdrościłam jej.

piątek, 15 kwietnia 2011

Jak psy Pawłowa

Mój syn mnie wytresował. Tak. W Y T R E S O W A Ł. Niczym Pawłow swoje psy :-) I nie chodzi tu wcale o karmienie na żądanie. . .

Zauważyłam ostatnio, że dziwacznie reaguję na jego płacz. A nawet nie płacz, tylko jego zapowiedź - preludium takie. Wstęp, który wykonuje mój syn, nazywamy z Tatusiem Maciusiem gmeraniem. Pisklak przebudza się i zaczyna ... Wierzgać nogami, zaciskać piąstki, tudzież okładać się nimi bo buźce, marszczyć facjatę swoją i ... mruczeć. Ale nie mruczeć jak niedźwiadek, nic bardziej mylnego. On mruczy jak niedźwiedź gryzli. A co wtedy dzieje się z matką jego? Macierz niczym pies wytresowany czuje stres. Nie wiem jak inaczej uczucie owe określić, "stres" zdaje się być najbliższe. Ale nie jest to stres, o to że małemu coś dolega, tylko najpłyciej jak można - stres, żeby tylko syrena owa się nie rozkręciła.
Misiu Pysiu (czyt. Gryzli) mruczy, a matka się boi. Zupełnie jak w naturze.

Zastanawiam się na marginesie co to się porobiło, żebym się mojego baby - usa bała . A jeszcze niedawno cichutko siedział pod serduchem.



Ciekawe kto zauważy ciekawy szczegół :-)

środa, 13 kwietnia 2011

Mały Żaczek-Przytulaczek

Dziś rano dziecię moje jak zwykle od 6.30 sobie narzekało. Po zaliczeniu wszelakich prób uspokojenia małego krzykacza, włączyłam VIVĘ. . . No i co? No i mały był w szoku. . . :-) Szkoda, że nie mogliście tego zobaczyć. Mina jego - bezcenna. Ojjjj podobało mu się! Podgłośniłam telewizor. I co? Podobało mu się jeszcze bardziej :-) A mnie to chyba najbardziej, bo po takiej reakcji na bank tak, jak sobie marzyłam mały będzie tancerzem lub piosenkarzem. No - w najgorszym przypadku muzykiem.

Po wysłuchaniu kilku kawałków położyłam go jak zwykle na piersi swej i bujałam go w rytmie muzyki. No i zasnął mój Żaczek-Przytulaczek. . .Na prawdę  fajnie jest czuć, jak bardzo ten pisklak mały potrzebuje maminego przytulenia. Mojego przytulenia. . .

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Zgrany team

Pamiętam, że będąc w ciąży bardzo lubiłam kąpiele. Kąpiele z brzuchem. Wówczas prowadziłam długie rozmowy z moim pływakiem w brzuszku. Opowiadałam mu, co czeka go po przyjściu na świat.

Pamiętam jak opowiadałam mu, że najfajniejsze, co go czeka, to jego tatuś. Że będzie cudowny, dobry i będzie go bardzo kochał, bo wybrałam mu najfajniejszego tatusia na świecie. Że długo go szukałam... Również dla niego, nie tylko dla siebie.

I nie pomyliłam się. Tatuś - Maciuś sprawdza się bezbłędnie. Najpierw podczas porodu. Potem przyjeżdżał codziennie do szpitala i spędzał z nami całe dnie, aby zajmować się maluszkiem, bo ja zupełnie nie miałam siły. Tak samo w domu. Pierwsze dwa tygodnie to on robił w zasadzie wszystko koło maleństwa, bo ja nie byłam w stanie wstać z łóżka. Był takim dobrym tatą, że prawie mamą:-) Do tego stopnia, że gdyby mógł, to wyręczyłby mnie również z karmienia piersią :-)

Teraz, kiedy wydobrzałam, zajmujemy się maluszkiem wspólnie. Pomagamy sobie, wyręczamy się, kiedy widzimy, że drugie jest już zmęczone. Taki zgrany team.

 Wczoraj wieczorem byłam już na prawdę wykończona. Poszłam szybciej spać, a tatuś Maciuś czuwał przy maluszku. Przyniósł mi go koło 24 na karmienie do sypialni, ale nie miałam nawet siły oczu otworzyć. Wpakowałam pisklakowi cyca na śpiąco. Ocknęłam się, kiedy poczułam, że cyca owego tatuś-Maciuś w stanik mi chowa :-)

Jechaliśmy ostatnio autem. Tatuś Maciuś prowadził. Ja z tyłu. Gadaliśmy sobie, żartowaliśmy. Była słoneczna, fajna sobota.
W pewnym momencie spojrzałam w te dobre oczy mojego męża, odbijające się we wstecznym lusterku.

-"Smutno będzie się nam rozstać, prawda?" - zapytałam.
- "Ale jak rozstać? Chcesz się ze mną po tym wszystkim rozwieść?" - zapytał z przekąsem i uśmiechem w tychże oczach Tatuś Maciuś.
- "Nie. Smutno będzie nam się rozstać, kiedy jednemu z nas przyjdzie umrzeć . . ." - odpowiedziałam i łzy popłynęły mi po policzku. A oczy tatusia - Maciusia przestały być wesołe.

Ostatnio bardzo często o tym myślę ... I strasznie się boję, bo jestem z tym mężczyzną tak strasznie szczęśliwa . . .

piątek, 8 kwietnia 2011

Współczesny poród do skandal!

Długo się zbierałam, aby napisać tego posta. Chciałam odczekać trochę, aby czas zaleczył rany, dosłownie i w przenośni. Chciałam być bardziej obiektywna.

A więc do dzieła.
Mój poród był koszmarem. Pierwsze bóle obudziły mnie o 5.30 rano. Czułam się, jakbym miała dostać okres. Poszłam siusiu i okazało się, że na papierze toaletowym zostało troszkę śluzowatej krwi. Skurcze były nieregularne co 3 do 6 minut. Ćwiczyłam sobie oddychanie i tak przeczekałam do 7. Wtedy wstał tatuś Maciuś i zadzwoniliśmy do naszej 'kupionej' na tę wielką okazję położnej. Razem uzgodniłyśmy, że to początek i że przyjadę do szpitala, kiedy skurcze będą silne. Od 13 skurcze były regularne co 3 minuty i dość silne, jednak oprócz stękania dawałam sobie z nimi radę. I tak, wspólnie z tatusiem Maciusiem przeczekaliśmy do 15. Kiedy zaczęło już nie na żarty boleć (10 godzina porodu) wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do szpitala. Po wszelkiej papierologii i ktg, które zdawało się trwać wieki, na fotelu do badania znalazłam się o 16. Lekarz stwierdził, że rozwarcie jest na 4cm (bosko-pomyślałam), ale główka balotuje, czyli nie weszła w kanał. Zalecił kolejne badanie za 2 godziny. Wówczas, jeśli pęcherz jeszcze nie pęknie, to zostanie przebity. Te dwie godziny były już trudne ( w skali 1-10   - 6). Spędziłam je na piłce. Maciuś masował mi krzyż, bo ból był okropny. Potem to straszne ktg w bezruchu i w końcu badanie. Okazało się, że nie ma żadnych postępów. Czyli 2 godziny męczarni można sobie było w d...wsadzić.

Wtedy podczas skurczu przebito mi pęcherz. Wody ciekły i ciekły. I zaczął się hard core na maksa (w skali - na 8). Położna zaprowadziła mnie pod prysznic. Szumnie powiedziane. Kajutka taka zamykana drzwiami łazienkowymi, w której było tak zimno, że nie wiedziałam na co mam sobie lać tą wodę. Czy na brzuch, czy plecy, czy w ogóle po sobie, żeby się rozgrzać. Skurcze były cały czas co 3 minuty - OKROPNE. Siedziałam w tym brodziku na piłce, nie mając nawet gdzie stóp położyć, dygotałam z zimna i wiłam się z bólu. NIE POMAGAŁO W OGÓLE! Po 30 minutach prawie na czworaka poszłam na salę. Było już mega ciężko. Położna kazała usiąść mi na krzesełko porodowe. Czułam, że zaczyna mi coś napierać. Położna kazała troszkę już przeć. Minęły kolejne 2 godziny (15 godzina porodu). Potem badanie. Stare babsko, które było na dyżurze, wsadziło mi łapska podczas skurczu i stwierdziło, że dalej nic się nie dzieje. Byłam już przerażona. Położna podpowiedzia jej, żeby podać mi cyt. środek przeciwbólowy. Czyli Dolargan, który wcale nie działał przeciwbólowo, tylko otumaniająco. Po wstrzyknięciu go do wenflonu miałam szybko się położyć, bo mogło kręcić się w głowie, a tatuś Maciuś dostał nerkę, bo mogłam wymiotować. No i za chwilę miałam odlot, czyli straciłam przytomność. Ze stanu tego wydzierał mnie potworny ból. I gdy skurcz mijał, znów traciłam przytomność, a za 3 minuty to samo. I tak przez 2 kolejne godziny. To były najgorsze 2 godziny w moim życiu. Miałam bardzo silne bóle parte, a i tak nie mogłam wydusić mojego maleństwa.
Przez te cholerne dwie godziny byłam jak w obłędzie i pewnie gdyby nie ten cholerny lek, to musieliby przypiąć mnie pasami. Z tego, co pamiętam Jezusa wezwałam jakieś 2000 razy. Bałam się, bo czułam, że idzie nie tak. Ból był tak silny, że chciałam umrzeć. I nie są to tylko puste słowa. Wyobraźcie sobie jak bardzo musiałam cierpieć, skoro mając świadomość, że wydaję na świat mojego malutkiego, cudownego, upragnionego dzidziusia, na którego czekaliśmy tak długo, chciałam żeby mnie dobili, tak jak się dobija cierpiące zwierzę.

W między czasie ta stara wredna ginekolog znów mnie badała, co zintensyfikowało ból  w skali - do 10. I kiedy zaczęłam dosłownie wyć i wierzgać nogami, przytrzymała mi je i powiedziała, że cyt. "pomoże mi". Czułam, że robi mi coś nienormalnego i ostatkiem przytomności przypomniały mi się słowa naszej położnej ze szkoły rodzenia, żebyśmy czasem nie dały sobie pomóc, czyli zrobić masażu szyjki, bo to jest zakazane i bardzo niebezpieczne.Wtedy kopnęłam babsko i wykrzyczałam, żeby mnie zostawiła.

Przyszedł doktor, który mnie przyjmował. Pamiętam, że błagałam go, żeby "wyjął mi to dziecko", bo inaczej umierę. Cały czas trwały skurcze parte co 3 minuty. Doktor zbadał mnie ponownie. Długo.W ciszy. W końcu stwierdził, że dziecko przy skurczu schodzi w kanał, ale za chwile się wraca i konieczna będzie cesarka, o którą od 2 prawie godzin błagałam. To, co się działo potem pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, że nagle znalazło się mnóstwo ludzi ubranych na zielono. Podłączono mi kroplówkę i kazano podpisywać dokumenty. Nie mogłam utrzymać długopisu,bo tak trzęsły mi się ręce, a co dopiero się podpisać. Kazali również wstrzymywać parcie. Te z was, które już rodziły wiedzą, co to są skurcze parte i czy można je powstrzymać. To było jeszcze gorsze od parcia.

W ostatniej chwili lekarz poprosił mnie, żebym jeszcze raz spróbowała. Pomogła mi wtedy znajoma doktor pediatra, która czekała już w sali, aby zbadać dzidziusia. Powiedziała wtedy: "Niech się Pani strasznie wkurzy. Ale tak strasznie, jakby nie mogła Pani zrobić takiej wielkiej kupy i niech Pani poprze strasznie mocno". Popatrzyłam jej w oczy i spróbowałam ostatkiem sił jeszcze raz. 3 parcia na jednym skurczu. Lekarz i tatuś Maciuś przyciskali mi nogi. Wtedy doktor stwierdził, że: "Jednak chyba Pani urodzi". Odszukałam w sobie ostatki sił, bo czułam, że jeśli tego nie zrobię, to umrę. I przy następnym skurczu nacięto mi krocze i wypchnęłam główkę. Moment do następnego skurczu był jeszcze gorszy (główka w kroczu), ale kiedy się zaczął, wypchnęłam całego dzidziusia.

Byłam w amoku. Jak strasznie skrzywdzone zwierzę. Płakałam strasznie. I powtarzałam tylko dwa słowa : "Moje dziecko, moje dziecko". Pamiętam, że trzęsły mi się nogi. Położono mi mojego dzidziusia na moment na piersi i zabrano. I nie powiedziałam mu tego, co chciałam jak tylko przyjdzie na świat. Nie powiedziałam, bo byłam w szoku, amoku jakimś. Patrzyłam tylko na tatusia Maciusia, którego cały jeszcze czas ściskałam za rękę. Płakał.

A mnie, wydzierając w ten sposób z łona dziecię, zabrano całą radość z cudu narodzin...


Opisałam swój poród tak dokładnie i wystawiłam do ogólnej wiadomości w ramach protestu i ostrzeżenia. Mnie nikt nie uświadomił, że poród jest takim potwornym przeżyciem. Miałam o to żal i do przyjaciółek i do własnej mamy.
I jestem do dziś w głębokim szoku, że w XXI wieku kobiety nadal rodzą w takim ogromnym cierpieniu i w takich ohydnych warunkach. Ja miałam poród z komplikacjami, jednak były one do przewidzenia, a wyszły tak późno, przez czyste zaniedbanie.Nie zrobiono mi głupiego usg, oceniającego sytuację "w środku". To co przeżyłam, o zgrozo w obecności lekarzy było nieludzkie. I wierzcie mi, że nawet jeśli poród jest lżejszy, to i tak kobieta cierpi. Nie ma przecież bezbolesnych porodów. Nie mogę pojąć, dlaczego tak się dzieje, skoro nawet u dentysty przy głupim borowaniu można dostać znieczulenie. Gdy tylko zaboli głowa, można łyknąć tabletkę przeciwbólową, a rodzącej kobiecie nadal  wydziera się dziecko z łona w taki nieludzki sposób. To jest skandal!

czwartek, 7 kwietnia 2011

Cyce mamy są the best!

Jestem, jestem. I wszystko w porządku. Tyle tylko, że stałam się nadworną karmicielką i oddałam się dziecięciu memu bez granic. Koty (kurzowe) biegają po chacie, w zlewie piętrza się sterty naczyń, łyżeczki czystej do herbaty już od dwóch dni nie znajdziesz, a ja karmię...Ha ha ha. Śmiać mi się chce, bo czasem czuję się jak taka gorylica z małym, wiszącym na wyciagniętym cycu małpiszonem:-)

Moje baby ukochało sobie cyce mamuski swej i koniec. Często jest tak, że karmimy się co godzinę. Pisklak łyka mleko haustami niczym spragniony Niemiec piwo. Owe opijanie się mlekiem trwa 5 minut i koniec. Cyc zostaje wypluty i wysłany na godzinny urlop :-) Czasem to już głupieję. Bo nie wiem, czy ssak mój taaaakim głodomorem jest, czy po prostu potulić do cycusia się lubi i tak sobie w konia matkę swą robi. No ale karmię, bo tak natura mi podpowiada.

Najważniejsze, że rośnie jak na drożdżach a nawet nad to ;-)

Ostatnio przekomarzaliśmy się z tatusiem Maciusiem kogo bardziej kocha NASZ Natanek. Zamknęłam Maciusiowi buzię jednym argumentem - JA MAM CYCKI!


                                                  A tak wygląda okaz najedzonego ssaka.

piątek, 1 kwietnia 2011

Życie jak w Madrycie ;-)

Będzie ekspresowo, bo jestem z pisklakiem sama.
Dzisiaj w nocy wstawaliśmy na cyca tylko 3 razy:-)
Na całego wstaliśmy o 6 wyspani jak mopsy. Potem super kuuupa, mozna powiedzieć,  ze podwójna. Druga czesć wyskoczyła podczas przewijania i wyladowała na uwaga... psim ogonie Dolara naszego. Się  zdziwił biedak, ha ha. Potem karmienie i kaczuszka nasza lezała sobie grzecznie w łózeczku. Mamuska w tym czasie dała radę zrobić siku, kawkę i zjeść śniadanko. A i na bloga znalazła się  chwila.
Potem znowu cyc, a teraz przepióreczka moja spi smacznie na brzuchu mym, a ja, nie pytajcie w jaki sposób piszę do Was:-) :-D

Jest dobrze...