- Wychowuję syna. - odpowiedziała spokojnym, pewnym tonem Matka, lekko się przy tym uśmiechając.
Odpowiedź po raz pierwszy była inna, niż zwykle. Pewna. Pozbawiona wstydu, zażenowania, poczucia bycia pasożytem.
Dwa proste słowa. Po raz pierwszy wypowiedziane z tak silnym poczuciem szczęścia i spełnienia, że w przeciągu sekundy Pytająca zaczęła żałować swojej ciekawości... ;-) Bo tym razem, to jej przypadło zażenowanie.
Tak. JESTEM SZCZĘŚLIWĄ KURĄ DOMOWĄ, czyli SPEŁNIAJĄCA SIĘ MATKĄ. Uwielbiam być kwoką i dobrze mi z tym. Na reszcie.
Pamiętam doskonale, jeszcze nie tak dawno pisany tutaj wpis o mym niewyżyciu ambicjonalnym.
Myślałam.
Myślałam.
Aż wymyśliłam i niedługo po tym zaczęłam pracować. Sama u siebie. Dla siebie. Cztery, pięć godzin dziennie.
Na początku było fajnie. Rzuciłam się w utęskniony wir. "Tamten" wir sprzed... Pełna zapału, energii, natchnienia.
Wracałam do domu przed 16. Szybki obiad i pędem na spacer z małym, żeby zdążyć przed zmierzchem. Ale ciemność zaczęła nas gonić i wkrótce spacer kończył się po piętnastu minutach, bo jak tu łazić po ciemku...
Wówczas coś zaczęło mnie uwierać...
Zostawiałam swego maluszka tylko na kilka godzin, a i tak:
Mały na spacery nie zabierany, bo ojcu się nie chce na zimno z bobasem, a o 16 już ciemno; paznokcie nie obcięte, bo Mamy w czasie drzemki nie ma; w chacie kipisz, z kosza na brudy wysypuje, sterty wysuszonego-nieposkładanego prania się piętrzą, a mnie szlag jasny trafiać zaczyna, bo nie ogarniam. Nie ogarniam niczego.
Bo wszystko ucieka jakoś między palcami. Ciągle w biegu. Rano ogarnianie w biegu, żeby jeszcze zakupy zdążyć, i spacer zdążyć przed pracą i to pranie cholerne, żeby w pojemniku nogą nie trzeba było ubijać...
Do pracy w biegu, żeby jak najszybciej zdążyć, załatwiając po drodze jeszcze milion spraw, których po południu z bobasem załatwić się nie da. W pracy w biegu, bo czasu za mało. Ciągle za mało, na to co w głowie mam zaplanowane, żeby strategię sprzedażową miesięczną przeprowadzić. Ambitną. Tak jak kiedyś...
Po pracy w biegu, żeby dzieciaka z domu wyrwać, żeby nadrobić, żeby wynagrodzić. No ale do domu też w biegu powrót, bo wieczorem fit dla mamy, żeby całkiem na dekiel jej nie padło.
O nie!
I wtedy coś pękło. Nagle pojaśniało. I w końcu do mnie dotarło.
No bo co jest dla mnie teraz najważniejsze?
MÓJ SYN!
Moje maleństwo słodkie i pachnące.
Bo kiedy, jak nie teraz będę mogła nacieszyć się jego maleńkością? Teraz jest nasz czas.
Mój czas.
Ostatnio odwiedziłam przyjaciółkę, która półtora miesiąca wcześniej powiła syneczka. Kiedy przyjechałam - spał. W końcu, kiedy maluszek się obudził, przyjaciółka zaprosiła mnie do dziecięcego pokoiku. Delikatnie odwinęła zawiniątko. Wyjęła tego malusiego chłopczyka...A we mnie obudziło się coś takiego... Kurcze, nawet nie wiem jak to nazwać...
Wtedy poczułam, że macierzyństwo we mnie kipi, a jego para zacznie buchać za chwilę mymi uszami. ;-)
W tym się teraz spełniam. Tego chcę więcej i więcej. To własnie uwielbiam. Nasze leniwe poranki, wspólne śniadanka, uwielbiam gdy mój mały chłopczyk pomaga mi się umalować. Uwielbiam jego towarzystwo i nasze pogaduchy, z których rozumiem mniej więcej połowę... Uwielbiam jego całego i wszystko, co z nim związane. A gdy pomyślę sobie, że mogłabym mieć tego wszystkiego podwójnie...Potrójnie...
Tak, mam ten komfort, że mój mąż świetnie daje sobie radę w roli jedynego żywiciela rodziny. Dzięki niemu omija mnie problem finansowy, a to bardzo dużo. Chyba najgorsza karą teraz byłby dla mnie przymus pracy, wynikający z braku pieniędzy. Wiem ile kosztuje to mamy, które po macierzyńskim muszą zostawić swoje maluchy i gnać do roboty, aby nie stracić posady.
A ambicje?
Cóż... Wygląda na to, że moja miłość do dziecka sprawiła, że ta twarda - zawodowa ambicja spadła na dalszy plan.
W końcu poczułam, że nic nie muszę nikomu udowadniać.
Wcale nie muszę właśnie TERAZ robić ambitnej kariery, kosztem mojej więzi z dzieckiem. Wierzę, że i na to przyjdzie czas. Ale nie teraz. Na siłę. Wcale nie muszę się z niczym spieszyć, bo jeśli bardzo tego zapragnę to i za dziesięć lat wymyślę sobie coś fajnego i kreatywnego.
Wierzę, że WSZYSTKO LEŻY W MOJEJ GŁOWIE. Bo nie jestem sfrustrowaną kurą domową w poplamionym podkoszulku, z tłustymi strąkami na głowie. No dobra, czasem się zdarza...;-P
Ani nie jestem służącą mojego męża. Rutynowe czynności domowe wykonuję "bo trzeba", tak samo, jak myje się zęby, czy odprowadza podatki. Momentami tylko czuję to ogromne natchnienie na sprzątanie, ale stanowczo za rzadko ;-P
I choć mocno staram się ogarniać wszystkie tematy, często odpuszczam. Bo kurze domowej też może się nie chcieć...
Wierzę również, że przy okazji wychowywania dziecka, można świetnie, kreatywnie rozwijać swoją osobowość. A także dbać o siebie, aby mąż nie poszukał sobie NOWEJ, nie zhańbionej ścierą do podłogi.
Wierzę w końcu w swój instynkt oraz w to, że kierowanie się nim zapewni mi wewnętrzną równowagę.
I na to właśnie wygląda, bo od czasu mego "olśnienia" przestało prześladować mnie to okropne poczucie rozdarcia. Rozdarcia pomiędzy ambicją, a ukochanym dzieckiem...
Dzięki temu "rozjaśnieniu umysłu", szybko do głowy wpadł pomysł, jak znaleźć złoty środek i tak wszystko poukładać, żeby wilk był syty, owca cała, a i matka czasem z kurnika się wyrwała ;-)
Uwielbiam Cie!
OdpowiedzUsuńMiło takie ciepłe słowa znienacka usłyszeć. Bardzo nawet miło. Dziękuję;-*
UsuńCieszę się Twoim szczęściem Siostrzyczko:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci siostrzyczko. Ciebie też to czeka. Ten szał macicy;-P Jestem pewna;-)a wtedy powiem "A nie mówiłam?".
UsuńGratuluję podejścia - teraz ;) Świetne zdjęcia z zabawy :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki!Ja też pozdrawiam cieplutko!
UsuńBRAWO!BRAWO!BRAWO!Skończmy ze stereotypem ze Kurka domowa jest nic nie warta. Dla nas najwazniejsza jest rodzina i to nasz nieprzymuszony wybòr by zostac w domu i dbac by ogień nie wygasł w naszym ognisku.I wcale nie musimy wyglądać jak motłochy, tez potrafimy być piękne i szczęśliwe. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, bo właśnie postawiłaś kropkę nad moim i;-P
UsuńJa też póki co zrezygnowałam z pracy zawodowej, jestem na zwolnieniu i dobrze mi z tym, bo teraz najważniejszy jest dla mnie mój maluszek i jeśli tylko mój M. będzie w stanie nas utrzymać sam to nie będę się spieszyć z powrotem do pracy.
OdpowiedzUsuńpolecam niespieszenie się BARDZO;-P
Usuńooo i w mojej głowie się wszystko poprzestawiało! Że jestem w domu nie znaczy, że "nic nie robię". Robię tak wiele, że brak mi tchu... rozpalam ognisko domowe ;)))
OdpowiedzUsuńHa! Super to określiłaś;-*
UsuńDziękuję za ten post. Chciałabym również doznać takiego olśnienia jak Ty. Mam nadzieję, że na mnie też przyjdzie czas ;)
OdpowiedzUsuńPrzyjdzie kochana...Jestem pewna;-P Trzymam kciuki.
UsuńStaram się też tak myśleć, gdy mnie dopada myśl "co będzie z moim zawodem i emeryturą". Lepiej mi się zrobiło po tym poście :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na nasz konkurs - tak tak, kury domowe też działają ;) http://dlapupy.blogspot.com/2013/02/konkurs-wygraj-pieluszke-wielorazowa.html
Cieszę się;-p Ściskam Cię cieplutko!
UsuńWażne aby czerpać radość z tego co się robi :) Nie ważne czy jest to praca zawodowa czy wychowywanie dziecka czy też i jedno i drugie :) Bo gdy mama jest szczęśliwa to i dziecko się cieszy, i mąż ;)
OdpowiedzUsuńTak jest!Jestem dokładnie tego samego zdania;-)
UsuńOd jakiegoś czasu podczytuję, bo kiedyś trafiłam na informację że chyba z jednego miasta jesteśmy:) i zaczęłam zaglądać:) łezka w oku mi się zakręciła jak przeczytałam Twojego posta, ale kto lepiej zrozumie matkę jak inna matka:) co prawda u mnie sytuacja jest całkiem odwrotna, bo aktualnie to mąż jest z naszą 16-miesięczną córeczką a ja jestem żywicielem rodziny, ale przez to czuję to wszystko co opisałaś, że uciekają mi chwilę, do których wrócić się nie da...i polecam posłuchaj: http://www.youtube.com/watch?v=GyNPqud3Mhc mi ta piosenka zawsze poprawia humor i daję siłę:)
OdpowiedzUsuńOoooo jakja lubię takie niespodzianki!Fajnie poznać miłą blogerkę, w końcu ze swoich terenów;-P
UsuńNo i dziękuję za super niespodziankę. Ogilałam się po uszy, jak to przystało na Matkę przed okresem;-P
Ależ Wy piękni jesteście :)
OdpowiedzUsuńA ja kiedyś usłyszałam takie zdanie, że te parę lat, kiedy dziecko nas naprawdę potrzebuje jest w perspektywie całego życia chwilą. Dlatego ja też "siedzę w domu" i korzystam z tych chwil. Odsunęłam swoje ambicje na bok, bo wierzę, że jeszcze będę miała czas spełnic się zawodowo. Teraz najważniejszy jest mój Syn! I nie żałuję ani dnia z Nim spędzonego. I po cichu marzę, że za chwilę będę miała jeszcze jednego małego Brzdąca :)
Dziękuję ci kochana, dziękuję!Jak zwykle przemiły komentarz i te same odczucia;-P Uwielbiam;-P
UsuńTak trzymaj mała :)
OdpowiedzUsuń;-*
UsuńMarta haha ale jaja !!! No dosłownie nie dość,że mamy takie same myśli to jeszcze w tym samym czasie! Bo ja też miałam opublikować w środę ale skasował mi się cały post i musiałam pisać od nowa!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Twoim każdym zdaniem!!! Ale to już wiesz;)
Śliczne zdjęcia:)
Cudowny post :))
OdpowiedzUsuńCzytałam i się uśmiechałam:))
Jesteś super mamą! :*
Zdjęcia cudowne-emanują miłością,szczęściem i zadowoleniem :))
pozdrawiam Was :)
www.drugianiol.blogspot.com
Cudne zdjęcia i cudownie opisałaś uczucia jakie towarzyszą większości mam w tym również i mnie. U mnie sytuacja jest niestety gorsza, bo nie dość że zajmuję się córką, a za chwile będzie druga to musiałam założyć działalność żeby móc utrzymać rodzinę, bo dla męża niestety się nie chce :( Pozdrawiam gorąco i cieszę się twoim szczęściem.
OdpowiedzUsuńwielki szacun. ja jestem sfrustrowaną kurą domową nie mogąca doczekać sie powrotu do pracy, a drech i tłuste strąki mnie przyduszają;) uważam że moje dzieci więcej skorzystają bo nie utrzymam ich siedzieniem w domu;) a kasy w domu nie wysiedzę;)
OdpowiedzUsuńw tej kwestii jesteśmy trochę inne, ale ja jako pracująca mama bedę czuś siętak samo spełniona jak ty niepracująca mama a grunt by być spełnionym;)
piozdrawiam
uwielbiam przyjść do bratniej duszy... tak się tu zaczytać... że aż niemożliwe, że tak identyczne... jakie Wy macie przepiękne mordki... i kiedy Ty masz cholera czas na te paznokcie i opaleniznę?! :) love
OdpowiedzUsuńJa mam tak samo, kiedy mogę wejść do Ciebie. Uwielbiam! A niewiele jest takich blogów...Paznokcie siorka mi serwuje w sekund pięć. No ale tą opaleniznę, to ja nie wiem, gdzie Ty wypatrzyłaś;-P Toż jak promieni nie widziała co najmniej od września. A na solar...no właśnie nie ma czasu;-)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Wam podejścia.
OdpowiedzUsuńJa niestety ciągle jestem rozdarta pomiędzy i sfrustrowana, co odbija się na sieciach.
Zazdroszczę podejścia do życia. Muszę nad sobą popracować.