Nie lubię i już.
Nie cierpię to może za mocne słowo, ale lekko się o nie w swym nielubstwie ocieram.
Klockami bawić się, nie lubię też. Piłka w miarę ujdzie i rysowanie, ale żebym pałała ku nim wielkim entuzjazmem to też nie. Czytać książeczki - o! to tak. Zawsze!
Nie cierpię też babek z piasku. I o ile na plaży jeszcze jakoś w miarę nie sprawiają mi bólu, o tyle piaskownicy i całego tego ławkowego klimatu...No nie lubię i koniec! Wolę spacer i wspólne lody.
Piękny plac zabaw rozpościera się za mym kuchennym oknem. Od lat mieszając w garnku obserwowałam te wszystkie dzieci z ich mamami i szczerze mówiąc doczekać się nie mogłam, kiedy nadejdzie moja piaskownicowa kariera. Fajnie - myślałam. Pogadać można... Promieni słonecznych złapać kilka...Gazetkę poczytać...
Dzisiaj gazetka to moje jedyne wybawienie, które pozwala mi TAM przetrwać.
Hermetyczne grono piaskownicowe posiada swą wewnętrzną hierarchię. Zbudowana jest ona na podstawie piaskownicowego stażu. Najwyżej są te wieloletne ławkowniczki. One czują się na placu najpewniej. Znają większość pozostałego grona, więc zachowują się nad wyraz swobodnie. I bacznie obserwują wszelakie NOWOŚCI...
Wejść w ową wtajemniczoną grupę bardzo trudno.
A mnie i jakoś ochota odeszła już na początku, gdy zdarzyło mi się posłuchać kilku ławkowych dialogów.
Nie dla mnie to...Choć raczej do towarzyskich buraków nie należę, stwierdzam, że to nie dla mnie...
I w milczeniu babki robię...
Ostatnio wyznałyśmy sobie tę zabawowo-piaskownicową niechęć z pewną koleżanką.
Mój zachwyt pomieszany z euforią nie miał końca!
Bo do tej pory byłam przekonana, że jestem jedyną mamą na świecie, która śmie nie lubić zabaw ze swoim dzieckiem. Jedyną i potępioną. Głównie przez samą siebie. Bo jak to tak, żeby matka oddana nie lubiła. To znaczy czyli, że nie oddana wcale. Lubić powinna i koniec!
A moja koleżanka nie lubi i już. I wcale dramatów z tego nie robi. W trakcie rozmowy padło pytanie, czy zabawą klockami, rzeczywiście buduje się więź z dzieckiem?
Po przemyśleniu tematu doszłam do wniosku, że jednak buduje się.
I o ile nie jest to jedyna droga budowania więzi z dzieckiem, o tyle równie ważna, co inne.
Pamiętam swój dziecięcy żal do mamy, gdy nie chciała bawić się ze mną moim nowym warzywniakiem. Chciała, żebym bawiła się sama. Tylko jak bawić się w sklep w pojedynkę...;-)
Teraz rozumiem, że mama, jak to mama, miała milion innych obowiązków i mogła po prostu tak jak ja, nie lubić się bawić...
Tak czy inaczej, postanowiłam znaleźć złoty środek i od czasu do czasu zmusić się do zabawy z moim synkiem. Będę robić to dla niego. Muszę tylko powymyślać coś nieco bardziej kreatywnego i ciut bardziej dla dziewczynek ;-P
:) Przyznać się muszę, że i ja do tego zacnego grona mam antypiaskownicowych należę! I o ile Starsza wyrosła już z tego bezpowrotnie, o tyle Młodsza... hmmm, niedługo wejdzie w ten wiek, kiedy plac zabaw (z tą cholerną piaskownicą) będzie number one... A wiesz co? Ja zawsze otwarcie o tym mówiłam, że nie lubię i już! I o dziwo, na plac i do piaskownicy Elizę zabierał Mąż i Babcia, mi pozostawiali ukochane spacery, pikniki w lesie (możemy do niego iść w kapciach)... A mój patent, żeby Córcia nie zaciągała mnie na plac zabaw? Omijanie go szerokim łukiem, nawet jeśli nie raz oznaczało to wycieczkę przez całe osiedle, do sklepu :) No cóż, my mamy jesteśmy kreatywne, nawet w wykrętach! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPs. A takie właśnie wycieczki do zwierzątek itp. lubimy najbardziej :)
Śliczny ten Synuś Wasz...po Mamusi zresztą ;) Bawienie się też mi tak przychodzi z lekkim trudem. Do piaskownicy chodzimy w czasie małouczęszczanym, więc omija nas towarzystwo ;D Ale i tak częściej zabieram Sebastiana na spacer po lesie, niż plac zabaw.
OdpowiedzUsuńAle to , co o mamie napisałaś to prawda, jakoś nigdy na to nie wpadłam, że faktycznie - zawsze wolałam być z dziadkiem, bo on się we wszystko bawił godzinami. W sklep, w restaurację, w szkołę :) Mama za to lubiła grać, kiedy już byłam starsza. I ten czas fajnie wspominam. Kości i domino miałyśmy tak ograne, że aż się rogi starły :)
Eeeej, to Zoo we Wrocku! :) Wybieramy się w niedzielę :)
OdpowiedzUsuńJa dopiero zaczynam przygodę z piaskownicą... a że pogoda taka a nie inna, za dużo doświadczenia jeszcze nie zdobyłam ;)
z zabawą z samochodami i ja mam problem niestety, ale zmuszam się dla wspólnego czasu
OdpowiedzUsuńTo teraz sobie wyobraź, że trafiasz na taką ekipę piaskownicową mówiącą po niemiecku który rozumiesz piąte przez dziesiąte, na dodatek patrzącą na Ciebie jak UFO bo mówisz w innym języku... Czad, co nie?
OdpowiedzUsuńdla mnie to wy wyglądacie jakbyście się zawsze ze sobą świetnie bawili :) Ale poważnie... ja też nie jestem fanką piaskownicy i o ile inne formy zabawy z Luśką bardzo lubię, o tyle ładowanie piachu do plastikowych kubełków to średnia frajda - do piasku wysyłam więc małża :D
OdpowiedzUsuńjakie on ma śliczne orzechowe oczka i jeszcze blondasek
OdpowiedzUsuńśliczny chłopiec
Zapraszam do mnie na konkurs http://madziazwaw1.blogspot.com/2013/06/konkurs-wygraj-fotoksiazke-ze-swoim.html
do wygrania fotoksiążka
Ja bym chętnie posiedziała w piaskownicy, gdyby tylko córka na to pozwoliła. Patrzę na te grzecznie siedzące - stacjonarne dzieci i biegam za małym Forestem Gumpem.
OdpowiedzUsuńTo i ja się przyznam - czasem się okropnie nudzę budując po raz setny zamek z lego, stawiając milionową babkę z piasku czy lepiąc z ciastoliny czy puszczając samochodzik, który robi ioioioio i doprowadza mnie szału. I choć mam już jedno duże dziecko (blisko 4 lata) to często nie się nie chce/nie mam czasu/nie mam weny na kreatywną zabawę.
OdpowiedzUsuńPS. Ale Barbie lubię się pobawić :) I kucykami :) I malować palcami :)
No i zapomniałam dopisać, że cudowne zdjęcia Wasze :)
OdpowiedzUsuńI ja czasami na zabawe samochodami nie mam ochoty :)
OdpowiedzUsuńA o siedzeniu w piaskownicy to ja marze!!!!! Tylko tutaj ich brak!
PS Zapraszam do nas na konkurs. Szanse na wygrana duze, bo nagrod jest az 5, a chetnyh malo :)