Pod stopą ukochany dotyk piasku...
Słońce przyjemnie łechce poliki...
Głos morza pieści ucho...
Dziecko w symbiozie z tym co matce ukochane...
Sms.
Gdzie jesteś.
W głowie swej była.
A może w sercu na chwilę.
Sama nie wie.
Teraz nie ważne to.
Odruchowo zaczyna zerkać ku zejściu.
Raz...
Drugi...
I choć sama sobie tłumaczy, że za krótki to czas od odpowiedzi, aby On mógł zdążyć być już...
Odmówić tego odruchu tęsknotą dyktowanego, sama sobie nie może.
Dobra.
No już.
Koniec.
W morze patrzeć będzie.
A jednak po chwili słabość znów wygrywa.
Słabość do szczęścia.
Słabość do bezpieczeństwa.
Bo jak słabym nie być wobec drugiej samej siebie połowy.
Nagle jest!
Serce wyrywa się.
Łza natychmiast w oku kręcić się poczyna.
Bo Jest...
Źródło wszystkiego...
Początek Jej i koniec...
I gdyby mogła, to siłą umysłu pewnie na wietrze już by pofrunęła.
Ku Niemu.
Ale dziecko.
Ale dziecko przecież...
I tak rozbita między iść i zostać, ujęła opiaszczoną rączkę małą i wspólnie pobiegli.
A radość...
Dotyk...
Zapach...
Bliskość...
Smakowały znacznie pyszniej niż zwykle...
:) ...tylko tyle...
OdpowiedzUsuńCisną mi się na usta słowa, Sienkiewicza chyba: "Gdy nie ma rozłąki, nie ma słodyczy spotkania". Jak zawsze pięknie opisane.
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie przeraziło, to Twoja kurtka, bo my jutro też się nad morze wybieramy i w mojej torbie nie ma już miejsca na zimową odzież ;)
pięknie napisane....!
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń