Odkąd dowiedziałam się, że w moim brzuchu kiełkuje dziecko, w moim sercu zaczął kiełkować strach o jego zdrowie i życie.
Z czasem ten strach stawał się coraz mniej abstrakcyjny. Dziecko zaczynało się ruszać, kopać, czasami milkło na wiele godzin... Umierałam wtedy ze strachu.
Potem, gdy przyszło na świat umierałam ze strachu już regularnie. Każdy dłuższy płacz, zachłyśnięcie się mlekiem, wprawiały mnie w przerażenie. Gdy przychodziła gorączka i kaszel to już całkiem zaczynałam umierać, a kiedy w czwartym miesiącu jego życia wylądowaliśmy w szpitalu, to chodziłam jak umarłe zombie przez cały tydzień.
Do dziś pamiętam doskonale takie noce, gdy będąc już w drugiej ciąży, dostawałam zawału przy każdym kaszlnięciu Natanka.
Albo innym razem, gdy w ogóle nie zmrużyłam oka, leżąc zupełnie sztywna na wznak i nasłuchując, czy aby nie zaczyna wymiotować, bo wieczorem raz zwrócił, więc to na bank będzie jelitówka.
JELITÓWKA i OSPA to były moje największe życiowe koszmary.
A potem urodził się Fryderyczek i zaczęła się prawdziwa jazda. Oprócz poważnych zaburzeń trawienia, mały łapał wszystko i od każdego. Tylko u niego nie kończyło się to na katarku i pokasływaniu, on w moment dostawał zapalenia oskrzeli, albo płuc. Przypominam sobie taką noc, gdy kaszel tak strasznie się nasilił, że mały zaczął się najnormalniej dusić. Jechałam z nim na pogotowie, trzęsąc się cała jak osika. Kolana obijały się jedno o drugie, nie mówiąc już o rękach. Czekając na lekarza byłam już cała sztywna, z totalnie zaciśniętą szczęką.
Często po tak silnym ataku strachu, potrzebowałam dużo czasu, żeby dojść do siebie.
Aż do pewnego dnia...
Kiedyś w rozmowie ze znajomą psycholożką zwierzyłam się z tych swoich paraliżujących lęków o dzieci. A ona powiedziała, że absolutnie nie wolno mi tak robić! Po pierwsze dziecko to wyczuwa i zamiast czuć się bezpieczne, samo zaczyna się bać. A po drugie, istnieje całkiem duże prawdopodobieństwo, że ciągłym lękiem o zdrowie dzieci, przyciągam ich choroby. Ha! No dobrze, tylko jak tego nie robić? Jak przestać czarno widzieć? Wmówić sobie?
I wtedy znajoma użyła porównania, które będę pamiętać już zawsze. Porównania, które pozwoliło mi się uwolnić z mojego permanentnego, panicznego lęku.
- Ty nie możesz przyciągać złego myślami. Ty musisz stać na straży swoich dzieci z tarczą i odpychać od nich zło. Ta tarcza to Twoje pozytywne myślenie.
Dużo rozmyślałam potem na ten temat... Aż do pewnego dnia...
Był piątek. W niedzielę mieliśmy wyjechać nad morze. Ja z moim mężem i dziećmi oraz moja kumpela z synkiem w wieku Nacia.
Wracając do piątku - dostałam telefon. Od kumpeli, że oni już zaczęli się pakować i że super i cieszą się i czekają, tylko Stasiek trochę nosem zaczął pociągać, ale że ona już mu witaminę c dała, wiec będzie git.
Przysięgam, że gdy tylko do mojego mózgu doszedł komunikat "Stasiek trochę nosem zaczął pociągać", natychmiast zesztywniałam. O fuck! Nieee, błagam tylko nie to!
Frycuś był wtedy po zapaleniu płuc, po ANTYBIOTYKU! Więc prawdopodobieństwo, że przejmie gila jest ultra wysokie. W jego przypadku gil praktycznie zawsze kończył się na oskrzelach, więc na bank się zarazi i cały wyjazd szlag trafi! I gdzie ja tam do lekarza się dostanę?! A gdy zacznie się dusić w nocy?! Czy tam jest w ogóle jakieś pogotowie?!
Nagle trzasnęłam się po ryju (w myślach oczywiście). Prrrrrrrr szalona! Miałaś więcej tego nie robić! N-I-E CZ-A-R-N-O-W-I-DZ-I-E-Ć!
Myśl pozytywnie.
Jasne. Tylko jak? Przecież jestem PEWNA, że tak właśnie będzie!
Nie panikuj, powtarzaj sobie: mój synek się nie rozchoruje, mój synek się nie rozchoruje, mój synek się nie rozchoruje.
I wtedy po raz pierwszy stałam się prawdziwą strażniczką moich dzieci. Zaakceptowałam fakt, że mój okruszek może się zarazić, ale zaczęłam też głęboko wierzyć, że tak się nie stanie. Bo przecież NIGDY NIE WIESZ NICZEGO NA PEWNO, prawda?
Chcecie wiedzieć, jak skończyła się ta historia?
Po przyjeździe na miejsce, okazało się, że synek koleżanki nie jest chory, tylko ma alergię! W życiu bym na to nie wpadła, że istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że jego katar okaże się alergią!
Mało tego, na drugi dzień mój mąż tak się rozchorował, że całą dobę spał z gorączka w łóżku, w naszym wspólnym pokoju.
Fryniu także od niego nie przejął wirusa...
Byłam w szoku.
I Wam życzę takiegoż szoku mamuśki panikary. Chrońmy nasze bąble. Tak dużo leży w naszych głowach. Korzystajmy z tego.
Toż to tekst o mnie, ja truchleje na samą myśl o np. wakacjach i akcji jelitowce... Zresztą jelitowka to moja schiza nr 1,nie ma dnia, żebym się o to nie martwiła. Wiem... Chore... Niewiem jak uzyskać efekt o którym piszesz, nie wychodzi mi to a ja czuję, że wariuje :(
OdpowiedzUsuńBo w to trzeba na prawdę uwierzyć. Tak z całych sił. A żeby tak się stało, to trzeba powtarzać i powtarzać codziennie i bardzo często. W ten sposób się przeprogramowuje swoją podświadomość, która jest źródłem lęku. Trzymam kciuki!
Usuń