Wczoraj pożaliła mi się znajoma. Mama kilkumiesięcznej dziewczynki. Że pokłóciła się z mężem o światło czy coś. Że nie wyłączyła. No a usłyszała, że przecież ona swoich pieniędzy nie ma, bo nie pracuje, więc ...
Kutfa! Nerw mnie poniósł straszny! I żal straszliwie mi się jej zrobiło. Dziewczyna nie pracuje, bo postanowiła poświęcić swoją bardzo dobrze płatną pracę na rzecz opieki nad dzieckiem ICH OBOJGA przecież.
Do tej pory była totalnie niezależna i świetnie potrafiła o siebie zadbać. Teraz zamiast dbać o własny tyłek, postanowiła zadbać o kogoś znacznie ważniejszego - DZIECKO. Zrezygnowała z niezależności, żeby jej córeczka miała mamę na co dzień, żeby była zadbana i dopilnowana, żeby nie musiała zrywać jej o 6 z łóżka i prowadzać zimą do żłobka, żeby miała poczucie bezpieczeństwa, że mama jest przy niej zawsze, a nie dwie godziny przed zaśnięciem, żeby miała dom zadbany, obiadek domowy ugotowany itd ...Plusów można by wymienić tysiąc, każda z Was się pewnie zgodzi. No bo chyba żadna mama nie idzie do pracy po macierzyńskim z uśmiechem na twarzy.
A tu takie słowa. I to od ojca dziecka. No i ta znajoma mówi, że nawet nie chodzi o to, że nie może sobie pozwolić na te wszystkie luksusy, które wcześniej były normą, ale o takie upokorzenie słowne, że nie ma nic, więc nie jest nic warta, nie ma głosu, bo przecież kury domowe głosu nie mają.
Mają zapierdaczać na szmacie, prać, wieszać pranie, zbierać pranie, prasować, chować, gotować, sprzątać, odkurzać, kafelki pucować i wannę i kibel też, dzieciakowi tyłek przewijać i myć obejsrany, usypiać, pilnować, żeby krzywdy sobie nie zrobiło, na spacerki poginać, zabawiać a przy wyciu ciągłym zęby tylko zaciskać i nie podskakiwać! Bo pieniędzy swoich nie mają, więc są g..... warte.
I to wszystko, co dzień w dzień ta dziewczyna robi, ten etat 24h to nic?! Przecież gdyby ona na przykład zmarła, pozostawiając swego "Pana" i córeczkę samych, a on w to miejsce wynajął sobie Panią Gosposię i płacił jej 10 zł za godzinę, to razy 24 na dobę razy 30 dni w miesiącu to miał by portfel chudszy o 7 200 zł. A to więcej niż zarabia on - szanowna głowa rodziny. No dobra odejmijmy 6 godzin snu na każdy dzień, to zostaje 5400. Tylko, że oprócz gosposi, musiałby jeszcze zatrudnić nianię, bo żadna gosposia przy zdrowych zmysłach, dzieckiem w czasie swej pracy zajmować by się nie chciała. No a do tego trzeba by było zapłacić "tutce" za uciechy cielesne... Tak czy inaczej i tak stać by go nie było.
Nosz kurna chata! Jak można tak?! Co za gnom jeden przemądrzały, kutafon przebrzydły.
Tego właśnie boję sie najbardziej ...
PS. Za wulgaryzmy wszelakie przepraszam, alem poruszona bardzo.
środa, 31 sierpnia 2011
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Nałogowa mama
Cześć. Nazywam się MamuśkaMartuśka i jestem dzieciową zakupocholiczką ...
Zwariowałam, oszalałam i powstrzymać się nie mogę od kupowania. Nie, dzieci nie skupuję ;-)... Ja tylko masowo kupuję DLA dziecia mego własnego, prywatnego. Uuuuuuuwielbiam nabywać rzeczy różne, różniste dla mojego Szuszunia. A buszowanie po sklepach dziecięcych kocham szalenie i dozgonnie! I powiem tak, każda z nas prawie, przechodziła szał, ten brzuchol jeszcze dźwigając, ale wówczas to był pikuś. Bo jeżeli babie większą frajdę sprawia zakup dziecięcej zabawki niż butów, łacha wytwornego, tudzież szalika (w moim przypadku) to nie jest to już chyba normalne, hahaha.
Kupuję wszystko, co ładne, wyszukane, oko cieszące, bądź uśmiech bezzębny wywołujące. Potrafię zachwycać się i z dumą trzy razy oglądać świeżo-zakupioną butelkę, miseczkę z łyżeczką, skarpetki z wielkimi przyszytymi serduchami na paluszkach czy nowego - ósmego z kolei nynusia... No a prawdziwy WYPAS to zakupy poważniejsze - kombinezonik, kocyk, kurteczka ...
Kopalnią okazały się aukcje allegro, gdzie pławię się w mych hedonistycznych zapędach i szukam, wyszukuję, licytuję, pilnuję, przebijam i wkurzam się, kiedy mi ktoś sprzed nosa cukiereczek jaki ciuchowy zdmuchnie.
Wynajduję tam TAKIE perełki, że w polskich sklepach, to pomarzyć jedynie można. I w końcu kupuję coś co nie jest "no ładne" tylko zarypiaste! Boskie jest! Notuję tych "colepszych" sprzedawców i sprawdzam co jakiś czas, czy doszło coś równie fajowskiego.
Oto próbki tylko:
http://allegro.pl/marksspencer-bluza-kurteczka-3-6-m-68-cm-i1775230246.html (tą mi sprzątnięto sprzed nosa)
http://allegro.pl/paputki-bamboszki-z-grzechotka-6-9-m-74-cm-i1769782724.html
http://allegro.pl/cherokee-misiowa-bluza-6-9-m-74-cm-i1786125150.html
http://allegro.pl/mco-baby-slodka-misiowa-ocieplana-bluza-74-i1785047335.html
http://allegro.pl/mini-mode-sliczny-koszuszek-6-9-m-68-74-cm-idealny-i1773580959.html
http://allegro.pl/tanie-ciuchy-jesienna-kurteczka-r-68-74-i1779640476.html
http://allegro.pl/5-10-15-boska-jesienna-kurteczka-62-68-cm-i1786994320.html
I takim oto sposobem Synowiec mój kurteczek będzie miał 4 na jesień, ale to nie szkodzi wcale, bo od przybytku głowa nie boli przecież ...
Na koniec dodam jeszcze, że przed nami zakup krzesełka do karmienia, więc Total Wypas dla mojego nałogu jakże przesłodkiego przecież. A w dodatku zakupu tego dokonamy on lajf , więc podwójna frajda ;-)
Zwariowałam, oszalałam i powstrzymać się nie mogę od kupowania. Nie, dzieci nie skupuję ;-)... Ja tylko masowo kupuję DLA dziecia mego własnego, prywatnego. Uuuuuuuwielbiam nabywać rzeczy różne, różniste dla mojego Szuszunia. A buszowanie po sklepach dziecięcych kocham szalenie i dozgonnie! I powiem tak, każda z nas prawie, przechodziła szał, ten brzuchol jeszcze dźwigając, ale wówczas to był pikuś. Bo jeżeli babie większą frajdę sprawia zakup dziecięcej zabawki niż butów, łacha wytwornego, tudzież szalika (w moim przypadku) to nie jest to już chyba normalne, hahaha.
Kupuję wszystko, co ładne, wyszukane, oko cieszące, bądź uśmiech bezzębny wywołujące. Potrafię zachwycać się i z dumą trzy razy oglądać świeżo-zakupioną butelkę, miseczkę z łyżeczką, skarpetki z wielkimi przyszytymi serduchami na paluszkach czy nowego - ósmego z kolei nynusia... No a prawdziwy WYPAS to zakupy poważniejsze - kombinezonik, kocyk, kurteczka ...
Kopalnią okazały się aukcje allegro, gdzie pławię się w mych hedonistycznych zapędach i szukam, wyszukuję, licytuję, pilnuję, przebijam i wkurzam się, kiedy mi ktoś sprzed nosa cukiereczek jaki ciuchowy zdmuchnie.
Wynajduję tam TAKIE perełki, że w polskich sklepach, to pomarzyć jedynie można. I w końcu kupuję coś co nie jest "no ładne" tylko zarypiaste! Boskie jest! Notuję tych "colepszych" sprzedawców i sprawdzam co jakiś czas, czy doszło coś równie fajowskiego.
Oto próbki tylko:
http://allegro.pl/marksspencer-bluza-kurteczka-3-6-m-68-cm-i1775230246.html (tą mi sprzątnięto sprzed nosa)
http://allegro.pl/paputki-bamboszki-z-grzechotka-6-9-m-74-cm-i1769782724.html
http://allegro.pl/cherokee-misiowa-bluza-6-9-m-74-cm-i1786125150.html
http://allegro.pl/mco-baby-slodka-misiowa-ocieplana-bluza-74-i1785047335.html
http://allegro.pl/mini-mode-sliczny-koszuszek-6-9-m-68-74-cm-idealny-i1773580959.html
http://allegro.pl/tanie-ciuchy-jesienna-kurteczka-r-68-74-i1779640476.html
http://allegro.pl/5-10-15-boska-jesienna-kurteczka-62-68-cm-i1786994320.html
I takim oto sposobem Synowiec mój kurteczek będzie miał 4 na jesień, ale to nie szkodzi wcale, bo od przybytku głowa nie boli przecież ...
Na koniec dodam jeszcze, że przed nami zakup krzesełka do karmienia, więc Total Wypas dla mojego nałogu jakże przesłodkiego przecież. A w dodatku zakupu tego dokonamy on lajf , więc podwójna frajda ;-)
piątek, 26 sierpnia 2011
Cierpliwość
Do jasnej cholery! Jeszcze jeden dzień i przysięgam, że zwariuję!!! Niech ktoś do jasnej pogody zgasi to diabelskie słońce i włączy ogólnoświatową wielką klimę! Ja lato lubię, ale jeśli jutro rano otworzę oczy, spojrzę w okno i zobaczę to.... to.... to.... słońce, to chyba, a raczej napewno zwymiotuję serdecznie.
U nas 40 stopni w cieniu. Dziecię po wczorajszym szczepieniu. W nocy spaliśmy, a raczej nie spaliśmy, jak za dawnych czasów noworodkowych. Wkłucie po pneumokokach nabrzmiałe, jakby go bączysko upierniczyło. Główka rozpalona, dzieć wyyyyyyyyyyyyje. A głos ma tak donośny, że jak czasem się tak na nim skupię, to dociera aż do samego czubka pod czaszką i drałuje, drałuje. A wtedy Jezzzzzzzzzzzzzu! Wtedy mam ochotę... Mam ochotę postąpić tak, że żadna matka by się do tego nie przyznała. Powiem tylko, że przebiega taka myśl. Jak mignięcie. Myśl szaleńcza. Żeby tak rzucić. Chlasnąć. Pacnąć w ten tyłek wrzeszczący...
Wstyd!!! Pocieszam się, że ta myśl to błysk tylko taki, a za ułamek sekundy wraca świadomość i "Już jestem"! I tulę wyjca mego i po raz kolejny cyca wyjmuję i na rączki i "Już ćśśśśśśśś, już dobrze jest maleństwo moje kochane... Mamusia by nigdy przecież, przenigdy!"
Boże, dodaj mi cierpliwości w ten ciężki czas...
U nas 40 stopni w cieniu. Dziecię po wczorajszym szczepieniu. W nocy spaliśmy, a raczej nie spaliśmy, jak za dawnych czasów noworodkowych. Wkłucie po pneumokokach nabrzmiałe, jakby go bączysko upierniczyło. Główka rozpalona, dzieć wyyyyyyyyyyyyje. A głos ma tak donośny, że jak czasem się tak na nim skupię, to dociera aż do samego czubka pod czaszką i drałuje, drałuje. A wtedy Jezzzzzzzzzzzzzu! Wtedy mam ochotę... Mam ochotę postąpić tak, że żadna matka by się do tego nie przyznała. Powiem tylko, że przebiega taka myśl. Jak mignięcie. Myśl szaleńcza. Żeby tak rzucić. Chlasnąć. Pacnąć w ten tyłek wrzeszczący...
Wstyd!!! Pocieszam się, że ta myśl to błysk tylko taki, a za ułamek sekundy wraca świadomość i "Już jestem"! I tulę wyjca mego i po raz kolejny cyca wyjmuję i na rączki i "Już ćśśśśśśśś, już dobrze jest maleństwo moje kochane... Mamusia by nigdy przecież, przenigdy!"
Boże, dodaj mi cierpliwości w ten ciężki czas...
czwartek, 25 sierpnia 2011
Zostajemy razem
Zostajemy razem bo tak podpowiedział mi Głos Samiczy. Nie wyobrażam sobie zostawiać mojego cudaka samego pod opieką najcudowniejszej nawet na świecie niani. Koniec i kropka.
Chcę być z nim każdego dnia. Chcę spędzać z nim jesienne poranki i popołudnia. Chcę go rozwijać, dbać o niego, pielęgnować, chuchać i dmuchać. Tak! Czuję, że teraz właśnie TO chcę robić! I nic innego!
Teraz jest NASZ CZAS.
A do tego mamy całkowite poparcie Tatusia Maciusia, który już wcześniej nas zabezpieczył nieco. Kiedy czasami ogarnia mnie strach i czarne wizje i zawodzę :"Będziemy biedakami...Będziemy biedakami". Głowa rodzinki naszej stanowczo mnie ruga, że co jak co, ale biedakami, to nie...
Kiedy podejmowałam tę decyzję, bałam się bardzo, bo NIGDY nie byłam na garnuszku męża i nie wyobrażam sobie jak to będzie... Ale teraz już wiem, że to nie ważne. Ciuchy - nie ważne. Kosmetyki - nie ważne. Buty - nie ważne. Świecidełka - nie ważne. I kosmetyczka i fryzjer - też. Nic nie jest ważne poza: BYĆ z moim maleństwem.
I takim oto sposobem ZOSTAJEMY RAZEM.
A przy tej okazji pracę straciłam ... Na wychowawczy urlop chciałam iść, więc ... Nie przedłużono mi umowy, która jak na złość przedwczoraj się kończyła. A w tej sytuacji nawet jako matka wracająca po urlopie macierzyńskim, nie mam żadnych praw. Ale to też - NIE WAŻNE, bo od wczoraj mam najbardziej superowego Szefa na świecie - mojego bezzębnego Szalonego Kapelusznika!
PS. A na potem, to ja mam pomysłów sto!
Chcę być z nim każdego dnia. Chcę spędzać z nim jesienne poranki i popołudnia. Chcę go rozwijać, dbać o niego, pielęgnować, chuchać i dmuchać. Tak! Czuję, że teraz właśnie TO chcę robić! I nic innego!
Teraz jest NASZ CZAS.
A do tego mamy całkowite poparcie Tatusia Maciusia, który już wcześniej nas zabezpieczył nieco. Kiedy czasami ogarnia mnie strach i czarne wizje i zawodzę :"Będziemy biedakami...Będziemy biedakami". Głowa rodzinki naszej stanowczo mnie ruga, że co jak co, ale biedakami, to nie...
Kiedy podejmowałam tę decyzję, bałam się bardzo, bo NIGDY nie byłam na garnuszku męża i nie wyobrażam sobie jak to będzie... Ale teraz już wiem, że to nie ważne. Ciuchy - nie ważne. Kosmetyki - nie ważne. Buty - nie ważne. Świecidełka - nie ważne. I kosmetyczka i fryzjer - też. Nic nie jest ważne poza: BYĆ z moim maleństwem.
I takim oto sposobem ZOSTAJEMY RAZEM.
A przy tej okazji pracę straciłam ... Na wychowawczy urlop chciałam iść, więc ... Nie przedłużono mi umowy, która jak na złość przedwczoraj się kończyła. A w tej sytuacji nawet jako matka wracająca po urlopie macierzyńskim, nie mam żadnych praw. Ale to też - NIE WAŻNE, bo od wczoraj mam najbardziej superowego Szefa na świecie - mojego bezzębnego Szalonego Kapelusznika!
PS. A na potem, to ja mam pomysłów sto!
środa, 24 sierpnia 2011
Kleikowa afera
Tak właśnie. Od 3 dni Nataszek wcina klej. Nie bez powodu substancja ta została tak nazwana, wierzcie mi. Dla niewtajemniczonych w klejowe tematy, danie to wykwintne wielce wygląda po przyrządzeniu nie mniej, nie więcej jak klej do tapet. Smakuje, jak mniemam trochę lepiej.
Po zupowych rozterkach, postanowiłam idąc za Waszą radą posłuchać Samiczego Instynktu lub Intuicji, jak kto woli. No i głos owy powiedział : Zupom mówimy nie!
Jednak po paru dniach, kiedy cyc mój (czynny) wydojony bywał do ostatniej kropli, a Kapelusznik Szalony gmerał i warczał po zakończonym posiłku, z niezadowoloną miną, głos powiedział : Czas dać gościowi coś więcej kobieto!Nie ma na co czekać, bo chłop głodny! Klej! Daj klej!
No i dałam. Bo wydawał mi się najmniej odbiegający od mleka. Na mleku modyfikowanym, bo zanim bym nazbierała z cyca "nieczynnego" na jedną porcję, to tydzień by minął ... Bez przesady - pomyślałam.
Najpierw dałam samo mleko, a raczej babcie dały w "czasie weselnym". Nic się nie działo, tylko bąki bardziej śmierdziuszkowe. To akurat nie problem, bom taka matka walnięta, że bąki kwaśne Synowca mego uwielbiam.
A potem przyszedł ten wielki dzień kleikowy. Dziecię w pampersie samym siedzi, tata z kamerą gotów na uwiecznianie tej sceny wagi narodowej.
Akcja!
I ryk ... I plucie ... I warczenie na matkę łychę do ustek wpychającą.
Cięcie!
Koniec karmienia.
Bo młody był śpiący i cyca pomemłać chciał akurat, a nie łychę jakąś plastikową.
Następny posiłek półpłynny poszedł lepiej. Syn pojął co to znaczy łykanie substancji kleistej, pluł tylko, gdy matka w wielkości porcji na łyżeczce się zapędziła, a już hitem sezonu okazało się zagryzanie kleju stopami.
Po takiej akcji dokarmieniowej delikwent jest cały do wyszorowania, łącznie z czubkiem głowy, ale zabawę mamy przednią. ;-)
Po zupowych rozterkach, postanowiłam idąc za Waszą radą posłuchać Samiczego Instynktu lub Intuicji, jak kto woli. No i głos owy powiedział : Zupom mówimy nie!
Jednak po paru dniach, kiedy cyc mój (czynny) wydojony bywał do ostatniej kropli, a Kapelusznik Szalony gmerał i warczał po zakończonym posiłku, z niezadowoloną miną, głos powiedział : Czas dać gościowi coś więcej kobieto!Nie ma na co czekać, bo chłop głodny! Klej! Daj klej!
No i dałam. Bo wydawał mi się najmniej odbiegający od mleka. Na mleku modyfikowanym, bo zanim bym nazbierała z cyca "nieczynnego" na jedną porcję, to tydzień by minął ... Bez przesady - pomyślałam.
Najpierw dałam samo mleko, a raczej babcie dały w "czasie weselnym". Nic się nie działo, tylko bąki bardziej śmierdziuszkowe. To akurat nie problem, bom taka matka walnięta, że bąki kwaśne Synowca mego uwielbiam.
A potem przyszedł ten wielki dzień kleikowy. Dziecię w pampersie samym siedzi, tata z kamerą gotów na uwiecznianie tej sceny wagi narodowej.
Akcja!
I ryk ... I plucie ... I warczenie na matkę łychę do ustek wpychającą.
Cięcie!
Koniec karmienia.
Bo młody był śpiący i cyca pomemłać chciał akurat, a nie łychę jakąś plastikową.
Następny posiłek półpłynny poszedł lepiej. Syn pojął co to znaczy łykanie substancji kleistej, pluł tylko, gdy matka w wielkości porcji na łyżeczce się zapędziła, a już hitem sezonu okazało się zagryzanie kleju stopami.
Po takiej akcji dokarmieniowej delikwent jest cały do wyszorowania, łącznie z czubkiem głowy, ale zabawę mamy przednią. ;-)
PS. A teraz krzesełka do karmienia poszukujemy, bo ileż można w furze posiłki spożywać ;-)
Więc, jeśli macie już coś sprawdzonego, to linkiem nie pogardzimy ...
niedziela, 21 sierpnia 2011
Rozłąka
W sobotę pierwszy raz rozstałam się z moim dzidziusiem na tak długo. Tak wiele nas to nauczyło ...
Przede wszystkim po raz kolejny doświadczyłam tego niesamowitego instynktu samiczego, który uwielbiam we wszystkich, nawet przykrych przejawach. No a do tego ta emocjonalna pępowina! Pępowina niewidzialna, a tak silna, że matka jest w stanie przenieść góry. Nawet nie przypuszczałam, że jestem AŻ TAK bardzo, bardzo mocno, najmocniej na świecie złączona z moim niemowlaczkiem, pomimo, że pępowinę przecięli nam przecież pięć miesięcy temu.
Niesamowite. I chyba nie wierzę, że tak strasznie silna więź, ta lina ze stali nas łącząca zostanie kiedyś zerwana. Ale ja nie wierzę również, że kiedykolwiek przestanę SYNA mego cycem karmić, więc ...No właśnie, hahahaha. Wiem, wiem - pępowinę, nawet tę mentalno-emocjonalną trzeba będzie kiedyś przerwać. Kiedyś . . .
Żeby SYN nie został starym kawalerem pastującym buty - jak w reklamie;-)
Dzidziusia zostawiliśmy pod opieką bliskich, którzy wcześniej już się nim opiekowali, ale nie dłużej niż od karmienia do karmienia. Torba została spakowana. Wszystkie potrzebne medykamenty też. Butla maminego mleka i karton sztucznego przygotowana. Lista wszystkich wytycznych spisana. Dziecię nakarmione. Komórka naładowana.W domu na ich powrót wszystko naszykowane. Kąpiel również. Wody tylko nie nalałam, bo by kurcze wystygła ;-).
Kocia zawieźliśmy do babci i plan był taki, że dołączy tam druga babcia i razem wieczorem przyjadą do naszego domu, żeby bobasa wykąpać i w jego pokoiku spać położyć.
WSZYSTKO zaplanowane, dopatrzone w najmniejszym szczególiku. Problem tylko jeden - bejbi flachy obsługiwać nie umie.
Ale teściówka się zarzekła, że radę da, więc zaufałam.
Tak więc dzidzia dowieziona, w czółko wycałowana, jeszcze raz przytulona, pomachana. My odjechani...
No i zaczęła się masakra!
Najpierw te myśli. Wyobraźnia zaczęła pracować. A w głowie wizja głodnego, zapłakanego Kapelusznika, który DO CYCA CHCE!!!!!!!!!!Chceeeeeeeeeeeeee i to teraz!!!!!Nał!!!
A cyca nie ma...
Potem widzę te oczuszki piękne i uśmiech cudowny bezzębny. . . Cudności moje!
A za chwilę : "Boże!Boże!Boże! On sam tam!!!Jak mogłam!Taki sam, samiuteńki, jak palec!Jak paluszek taki malusi! Bidunio moje! Łzy ciekną . . . Puder spływa.
Potem chwila trzeźwości - przecież z bauszką jest, która taka dobra dla niego, kochana taka i tak świetnie się nim zajmuje przecież i tak po mojemu całkiem....
A za moment znów Kapelusznik się pojawia piszczący radośnie, girkę swą wcinający. Boże, boże jaki on nieświadomy, jaki porzucony taki. Sierotka taka . . . I ryk - mój oczywiście. Mleko nabiera w piersiach. Nigdy więcej. Już nigdy więcej go nigdzie nie zostawię.
A potem wizja najgorsza - a jak wypadek będzie!? I nie wrócimy. Zabijemy się i nie wrócimy. I on będzie do mamusi chciał swojej, do mnie chciał będzie! Potulić się, żeby wycałowała mamusia to ciałeczko kochane . . . A mnie nie będzie! Nie będzie! I co wtedy z nim?! Z kim on?! Sam taki. Boże, boże, boże!
-"Maciuś mów coś bo zwariuję!!!". No i mąż mój mówić zaczął, a wizje okropne na moment rozwiewać się zaczęły.
Jakoś dojechaliśmy. Po drodze SMS od teściówki, żebym nie ryczała, bo mi makijaż spłynie i jak będę wyglądała. I że Nataszek zadowolony bardzo i grzeczniutki . . .
No dobrze - odetchnęłam. Weszliśmy do kościoła. Usiedliśmy w ławce. A tu nagle czuję jak mleko napływa - KARMIENIE! Strzał prosto w łeb!
Młodzi wchodzą. Pięknie wyglądają. Wzruszam się. KARMIENIE! Młoda Para zasiada przed ołtarzem. Ja SMS do teściowej. Czekam, czekam, czekam. Jest! W końcu jest odpowiedź! Maluszek wypił 40mililitrów. Wypił. Sam wypił. Z butelki. No to dobrze...Ufffff. Chowam telefon. A nie, jeszcze wyciągam. Jeszcze, że ich kocham piszę i że dzielni są wielce. Chowam. Skupiam się na uroczystości.
Jeszcze ze dwa razy zerkam tylko w między czasie, czy połączenia nie ma przypadkiem nieodebranego.
Koniec mszy. Wychodzimy. Dzwonie. Tit, tiiiiiit, tiiiiiiiiiiiiiiit, tiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiit. . . Kurna nikt nie dobiera! Karmią może. Dobra życzenia idę składać. Czego życzę? Dzieciątka szybko życzę...:-)
Idziemy do auta. Dzwonię. Odbiera teściówka. Dziecię wypiło całą butlę, pobekało i jest grzeczniutkie.
Ufffff. Zjadł. O kurcze, nauczył się. Teściowa sposób wymyśliła i udało się! Mój zuch, najmądrzejszy na świecie! Zatrybił o co w butelce chodzi. Będzie dobrze. . . Tęsknie. Tęsknie bardzo.
Potem obiad. Pierwszy taniec. Sto lat. Gorzko. I znajomi moi z pracy od roku niewidziani. Piersi jak kamienie twarde. MMS-y z dzidzią uśmiechniętą od dziadka. Dwa telefony. Wydojenie cyców w samochodzie do butelki po mrożonej kawie.
20 - pora kąpieli. Dzwonię, żeby wytłumaczyć jak, gdzie, czym. A mama moja, że bejbi już wykąpane, że butlę wytrąbił i senny jest. Ja w szoku. No dobra. To my jeszcze godzinkę i wracamy.
21.40 - dzwonię, że zaraz wyjeżdżamy, a mama że mleka dorobiła, że dzidziuś opił się jak bąk, że butelkę trzymał rączkami, pobekał, popierdział i śpi smacznie. A jak mamy ochotę, to możemy jeszcze zostać. Uffffffffffffffffffffffffffffffff. Odetchnęłam całą piersią.
I poczułam jak mleko nabiera. Ochotę mieliśmy. Zostaliśmy jeszcze godzinkę.
Pożegnaliśmy się. Żal troszkę było, ale instynkt gnał mnie do domu. Podczas drogi miałam wrażenie, że bufet mój zaraz wybuchnie. Całą drogę gadaliśmy z Tatusiem-Maciusiem. Trzeba nam było tego . . .
Wchodzimy do domu. Cisza. Światełka przygaszone. W dużym pokoju siedzą cichutko moja mama i siostrzyczka (12lat). Uśmiechają się...
A w sypialni na środku naszego łóżka na swojej podusi - klinku śpi na brzuniu nasz Kapelusznik szalony, z rozchylonymi ustkami . . . Boże Ty jeden wiesz jak ja strasznie mocno kocham tego mojego pisklaczka cudownego.
PS. W te pędy dorwałam laktator, który w 2 minuty ściągnął całą butlę mleka. Przy okazji opryskałam sobie jedwabną bluzeczkę i zalałam spodnie ;-)
Przede wszystkim po raz kolejny doświadczyłam tego niesamowitego instynktu samiczego, który uwielbiam we wszystkich, nawet przykrych przejawach. No a do tego ta emocjonalna pępowina! Pępowina niewidzialna, a tak silna, że matka jest w stanie przenieść góry. Nawet nie przypuszczałam, że jestem AŻ TAK bardzo, bardzo mocno, najmocniej na świecie złączona z moim niemowlaczkiem, pomimo, że pępowinę przecięli nam przecież pięć miesięcy temu.
Niesamowite. I chyba nie wierzę, że tak strasznie silna więź, ta lina ze stali nas łącząca zostanie kiedyś zerwana. Ale ja nie wierzę również, że kiedykolwiek przestanę SYNA mego cycem karmić, więc ...No właśnie, hahahaha. Wiem, wiem - pępowinę, nawet tę mentalno-emocjonalną trzeba będzie kiedyś przerwać. Kiedyś . . .
Żeby SYN nie został starym kawalerem pastującym buty - jak w reklamie;-)
Dzidziusia zostawiliśmy pod opieką bliskich, którzy wcześniej już się nim opiekowali, ale nie dłużej niż od karmienia do karmienia. Torba została spakowana. Wszystkie potrzebne medykamenty też. Butla maminego mleka i karton sztucznego przygotowana. Lista wszystkich wytycznych spisana. Dziecię nakarmione. Komórka naładowana.W domu na ich powrót wszystko naszykowane. Kąpiel również. Wody tylko nie nalałam, bo by kurcze wystygła ;-).
Kocia zawieźliśmy do babci i plan był taki, że dołączy tam druga babcia i razem wieczorem przyjadą do naszego domu, żeby bobasa wykąpać i w jego pokoiku spać położyć.
WSZYSTKO zaplanowane, dopatrzone w najmniejszym szczególiku. Problem tylko jeden - bejbi flachy obsługiwać nie umie.
Ale teściówka się zarzekła, że radę da, więc zaufałam.
Tak więc dzidzia dowieziona, w czółko wycałowana, jeszcze raz przytulona, pomachana. My odjechani...
No i zaczęła się masakra!
Najpierw te myśli. Wyobraźnia zaczęła pracować. A w głowie wizja głodnego, zapłakanego Kapelusznika, który DO CYCA CHCE!!!!!!!!!!Chceeeeeeeeeeeeee i to teraz!!!!!Nał!!!
A cyca nie ma...
Potem widzę te oczuszki piękne i uśmiech cudowny bezzębny. . . Cudności moje!
A za chwilę : "Boże!Boże!Boże! On sam tam!!!Jak mogłam!Taki sam, samiuteńki, jak palec!Jak paluszek taki malusi! Bidunio moje! Łzy ciekną . . . Puder spływa.
Potem chwila trzeźwości - przecież z bauszką jest, która taka dobra dla niego, kochana taka i tak świetnie się nim zajmuje przecież i tak po mojemu całkiem....
A za moment znów Kapelusznik się pojawia piszczący radośnie, girkę swą wcinający. Boże, boże jaki on nieświadomy, jaki porzucony taki. Sierotka taka . . . I ryk - mój oczywiście. Mleko nabiera w piersiach. Nigdy więcej. Już nigdy więcej go nigdzie nie zostawię.
A potem wizja najgorsza - a jak wypadek będzie!? I nie wrócimy. Zabijemy się i nie wrócimy. I on będzie do mamusi chciał swojej, do mnie chciał będzie! Potulić się, żeby wycałowała mamusia to ciałeczko kochane . . . A mnie nie będzie! Nie będzie! I co wtedy z nim?! Z kim on?! Sam taki. Boże, boże, boże!
-"Maciuś mów coś bo zwariuję!!!". No i mąż mój mówić zaczął, a wizje okropne na moment rozwiewać się zaczęły.
Jakoś dojechaliśmy. Po drodze SMS od teściówki, żebym nie ryczała, bo mi makijaż spłynie i jak będę wyglądała. I że Nataszek zadowolony bardzo i grzeczniutki . . .
No dobrze - odetchnęłam. Weszliśmy do kościoła. Usiedliśmy w ławce. A tu nagle czuję jak mleko napływa - KARMIENIE! Strzał prosto w łeb!
Młodzi wchodzą. Pięknie wyglądają. Wzruszam się. KARMIENIE! Młoda Para zasiada przed ołtarzem. Ja SMS do teściowej. Czekam, czekam, czekam. Jest! W końcu jest odpowiedź! Maluszek wypił 40mililitrów. Wypił. Sam wypił. Z butelki. No to dobrze...Ufffff. Chowam telefon. A nie, jeszcze wyciągam. Jeszcze, że ich kocham piszę i że dzielni są wielce. Chowam. Skupiam się na uroczystości.
Jeszcze ze dwa razy zerkam tylko w między czasie, czy połączenia nie ma przypadkiem nieodebranego.
Koniec mszy. Wychodzimy. Dzwonie. Tit, tiiiiiit, tiiiiiiiiiiiiiiit, tiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiit. . . Kurna nikt nie dobiera! Karmią może. Dobra życzenia idę składać. Czego życzę? Dzieciątka szybko życzę...:-)
Idziemy do auta. Dzwonię. Odbiera teściówka. Dziecię wypiło całą butlę, pobekało i jest grzeczniutkie.
Ufffff. Zjadł. O kurcze, nauczył się. Teściowa sposób wymyśliła i udało się! Mój zuch, najmądrzejszy na świecie! Zatrybił o co w butelce chodzi. Będzie dobrze. . . Tęsknie. Tęsknie bardzo.
Potem obiad. Pierwszy taniec. Sto lat. Gorzko. I znajomi moi z pracy od roku niewidziani. Piersi jak kamienie twarde. MMS-y z dzidzią uśmiechniętą od dziadka. Dwa telefony. Wydojenie cyców w samochodzie do butelki po mrożonej kawie.
20 - pora kąpieli. Dzwonię, żeby wytłumaczyć jak, gdzie, czym. A mama moja, że bejbi już wykąpane, że butlę wytrąbił i senny jest. Ja w szoku. No dobra. To my jeszcze godzinkę i wracamy.
21.40 - dzwonię, że zaraz wyjeżdżamy, a mama że mleka dorobiła, że dzidziuś opił się jak bąk, że butelkę trzymał rączkami, pobekał, popierdział i śpi smacznie. A jak mamy ochotę, to możemy jeszcze zostać. Uffffffffffffffffffffffffffffffff. Odetchnęłam całą piersią.
I poczułam jak mleko nabiera. Ochotę mieliśmy. Zostaliśmy jeszcze godzinkę.
Pożegnaliśmy się. Żal troszkę było, ale instynkt gnał mnie do domu. Podczas drogi miałam wrażenie, że bufet mój zaraz wybuchnie. Całą drogę gadaliśmy z Tatusiem-Maciusiem. Trzeba nam było tego . . .
Wchodzimy do domu. Cisza. Światełka przygaszone. W dużym pokoju siedzą cichutko moja mama i siostrzyczka (12lat). Uśmiechają się...
A w sypialni na środku naszego łóżka na swojej podusi - klinku śpi na brzuniu nasz Kapelusznik szalony, z rozchylonymi ustkami . . . Boże Ty jeden wiesz jak ja strasznie mocno kocham tego mojego pisklaczka cudownego.
PS. W te pędy dorwałam laktator, który w 2 minuty ściągnął całą butlę mleka. Przy okazji opryskałam sobie jedwabną bluzeczkę i zalałam spodnie ;-)
czwartek, 18 sierpnia 2011
Priorytety
Od pięciu miesięcy żyję w strefie wartościowania. Wyborami moimi najdrobniejszymi rządzą priorytety. Zasada ta pomogła mi przetrwać najtrudniejsze chwile wczesnego macierzyństwa, a i ułatwia życie teraz.
Zaczęło się, kiedy dwa tygodnie po zjawieniu się pisklęcia naszego, Tatuś Maciuś wrócił do pracy, a ja zostałam sama. Pierwsza drzemka maluszka, a ja głodna jak wilk, w piżamie, rozczochrana z tłustym łbem i rządna zajrzenia do blogowych koleżanek. No i trzeba było wybierać "najważniejsze". W tym przypadku najważniejsze było ŚNIADANIE ;-)
A potem wybory typu: umyć głowę czy powiesić pranie?Ubrać się czy umyć zęby?Odkurzyć czy poprasować ubranka? Obejrzeć serial czy poblogować. Iść do kosmetyczki, czy zrobić odrosty u fryzjera. Ciągle trzeba było wybierać "ważniejsze". Trzeba było, żeby nie zwariować. Trzeba było, żeby zaspokoić rozsądnie swe najważniejsze potrzeby. Swoje, swojego dziecka, męża ...
Dzisiaj zasady nieco się rozluźniły. Dziecię jest bardziej samodzielne, potrafi się dłużej sobą zająć, a i w jego towarzystwie można zrobić dużo więcej. Ostatnio na przykład ugotowaliśmy razem zupę. I to nie byle jaką, bo barszcz czerwony!
Pamiętam jak kilka miesięcy temu pisałam o rosole, którego upichcenie przy śpiącym niemowlaku było wówczas dla mnie mistrzostwem świata. A teraz barszcz! Barszcz we dwójkę. Naśpiewałam się co prawda "Dzieweczki" do . . . ulania :-), ale barszcz wyszedł przedni.
Rosół zmienił się w barszcz, a wybór między umyciem głowy, a zamianą piżamy w ciuch choćby domowy zmienił się na wybór : poodkurzać czy jechać z Kapelusznikiem na lody na deptak? Pozmywać gary, czy wybrać się na łachowe zakupy? Poodkurzać czy poturlać się z Pisklakiem po łóżku? Zrobić pranie czy posiedzieć na allegro. . .
Tak! Tak właśnie! Bo żeby dziecię było szczęśliwe to przede wszystkim mama musi być szczęśliwa. A żeby mama była szczęśliwa to musi być trochę egoistką i wybrać dla siebie coś więcej niż wymycie zębów.
Chcę być najświetniejszą mamą jaką mój Syn może sobie wymarzyć, dlatego postanowiłam, że trza wyluzować. Dlatego mamy niedomyte kąty i czasem garnek stoi w zlewie dwa dni. A czasem nawet nie tylko garnek;-) Ale przecież nie ucieknie, a ja dzięki temu nie zwariuję z nadmiaru obowiązków i nieogaru bycia mamą.
Dzięki temu mam siłę, energię i chęci na tańce z niemowlakiem po domu przy rytmach weselnych potupajek, na prześpiewanie całej płyty dziecięcych piosenek, na pierdzenie w brzuszek nawet przez pół godziny, jeśli to rozśmiesza moje bejbi, na wymyślanie bajki o "Małym, odważnym Natanku" na dobranoc.
Z pewnością nie jestem jedną z tych super hiper mam, z wypucowanymi podłogami, kafelkami w łazience, lśniącymi klamkami, wypolerowanymi sztućcami, wyprasowanymi skarpetkami młodego i nagotowanym pięciodaniowym obiadem dla męża.
Myślę za to, że dla mojego kocia jestem od stóp do głów idealną mamą (pomijając fakt, że dla niego póki co, najbardziej idealny jest mój bufet). . .
Widzę to w jego czarnych oczkach, które wlepia we mnie zasypiając, kiedy śpiewam mu "Lulajże Jezuniu". "Jezunia" mu śpiewam, bo wcale nie wyuczyłam się listy kołysanek. Pewnie dlatego, że wówczas wybrałam czytanie jakiegoś przeciekawego bloga ;-)
Zaczęło się, kiedy dwa tygodnie po zjawieniu się pisklęcia naszego, Tatuś Maciuś wrócił do pracy, a ja zostałam sama. Pierwsza drzemka maluszka, a ja głodna jak wilk, w piżamie, rozczochrana z tłustym łbem i rządna zajrzenia do blogowych koleżanek. No i trzeba było wybierać "najważniejsze". W tym przypadku najważniejsze było ŚNIADANIE ;-)
A potem wybory typu: umyć głowę czy powiesić pranie?Ubrać się czy umyć zęby?Odkurzyć czy poprasować ubranka? Obejrzeć serial czy poblogować. Iść do kosmetyczki, czy zrobić odrosty u fryzjera. Ciągle trzeba było wybierać "ważniejsze". Trzeba było, żeby nie zwariować. Trzeba było, żeby zaspokoić rozsądnie swe najważniejsze potrzeby. Swoje, swojego dziecka, męża ...
Dzisiaj zasady nieco się rozluźniły. Dziecię jest bardziej samodzielne, potrafi się dłużej sobą zająć, a i w jego towarzystwie można zrobić dużo więcej. Ostatnio na przykład ugotowaliśmy razem zupę. I to nie byle jaką, bo barszcz czerwony!
Pamiętam jak kilka miesięcy temu pisałam o rosole, którego upichcenie przy śpiącym niemowlaku było wówczas dla mnie mistrzostwem świata. A teraz barszcz! Barszcz we dwójkę. Naśpiewałam się co prawda "Dzieweczki" do . . . ulania :-), ale barszcz wyszedł przedni.
Rosół zmienił się w barszcz, a wybór między umyciem głowy, a zamianą piżamy w ciuch choćby domowy zmienił się na wybór : poodkurzać czy jechać z Kapelusznikiem na lody na deptak? Pozmywać gary, czy wybrać się na łachowe zakupy? Poodkurzać czy poturlać się z Pisklakiem po łóżku? Zrobić pranie czy posiedzieć na allegro. . .
Tak! Tak właśnie! Bo żeby dziecię było szczęśliwe to przede wszystkim mama musi być szczęśliwa. A żeby mama była szczęśliwa to musi być trochę egoistką i wybrać dla siebie coś więcej niż wymycie zębów.
Chcę być najświetniejszą mamą jaką mój Syn może sobie wymarzyć, dlatego postanowiłam, że trza wyluzować. Dlatego mamy niedomyte kąty i czasem garnek stoi w zlewie dwa dni. A czasem nawet nie tylko garnek;-) Ale przecież nie ucieknie, a ja dzięki temu nie zwariuję z nadmiaru obowiązków i nieogaru bycia mamą.
Dzięki temu mam siłę, energię i chęci na tańce z niemowlakiem po domu przy rytmach weselnych potupajek, na prześpiewanie całej płyty dziecięcych piosenek, na pierdzenie w brzuszek nawet przez pół godziny, jeśli to rozśmiesza moje bejbi, na wymyślanie bajki o "Małym, odważnym Natanku" na dobranoc.
Z pewnością nie jestem jedną z tych super hiper mam, z wypucowanymi podłogami, kafelkami w łazience, lśniącymi klamkami, wypolerowanymi sztućcami, wyprasowanymi skarpetkami młodego i nagotowanym pięciodaniowym obiadem dla męża.
Myślę za to, że dla mojego kocia jestem od stóp do głów idealną mamą (pomijając fakt, że dla niego póki co, najbardziej idealny jest mój bufet). . .
Widzę to w jego czarnych oczkach, które wlepia we mnie zasypiając, kiedy śpiewam mu "Lulajże Jezuniu". "Jezunia" mu śpiewam, bo wcale nie wyuczyłam się listy kołysanek. Pewnie dlatego, że wówczas wybrałam czytanie jakiegoś przeciekawego bloga ;-)
PS. Dla wszystkich super hiper poukładanych mam - SZACUN!
niedziela, 14 sierpnia 2011
Bezbronna
Miałam kiedyś koleżankę. Jak się później dowiedziałam, kiedy jej synek miał 4miesiące, jej mąż znalazł sobie przyjaciółkę od serca . . .
Inna znajoma kilka tygodni po narodzinach córeczki wykryła "ciekawe smsy" w telefonie chłopaka, wysyłane np. o 3 w nocy, a kiedy zadzwoniła pod numer, odezwał się żeński głos...
Od narodzin dziecka, nie sypiali razem, bo chłopak musiał się wyspać do pracy...
Jeszcze kolejna psiapsióła bardzo szybko po porodzie doszła do siebie. Piękna, szczupła, płaski brzuszek, cudna twarz, włosy, wszystko! Prosiła męża, żeby w końcu się z nią pokochał, żeby się zbliżył, okazał trochę ciepła. Kupiła seksowną bieliznę. . . I na tym się skończyło. Czuła się jak kretynka. A mąż był z kamienia.
Pewna starsza babka opowiedziała mi kiedyś, że jej mąż po nią i dziecko przyjechał do szpitala z kolegą. Bo sam był pijany i nie mógł prowadzić. Zajrzał do becika i widząc swoje nowo narodzone dziecko stwierdził, że "Może się wyrobi"...
No i w końcu Gabrysia - dziewczyna, która z trójką malutkich dzieci została sama. Jej mąż zginął w wypadku. Sama jak palec. Bez ukochanego, bez pracy, no bo jak iść do pracy z dziećmi .Bez pieniędzy na pieluchy, mleko, ubrania. . . Stodoła, którą przerabiali na budynek mieszkalny - w połowie roboty. Cała najbliższa rodzina chleje. A ona z maleństwiem w ramionach i dwójką przy spódnicy. Pokarm straciła po pogrzebie ;-(
Ja mam cudownego męża, a mój synek tatę. Zgrzeszyłabym, gdybym zaczęła teraz narzekać. Ale jesteśmy tylko ludźmi i wszędzie zdarzają się nieporozumienia i nerwy. Niepotrzebnie wypowiedziane słowa. Żale, które gdy są w końcu wylewane - urastają do ogromnych rozmiarów...
Kobieta po wydaniu dziecięcia na świat jest bezbronna, niemalże jak sam ten noworodek. Nie może nic zrobić, nigdzie uciec. Często nie może podskoczyć mężowi, który ją zdradza, poniża, tłamsi psychicznie, bo jest uzależniona finansowo. Bo ma maleństwo przy piersi, z którym nie może uciec. Sama dałaby radę, ale z maluszkiem nie może się gdzieś pałętać po świecie. Bo jak ma zabrać ze sobą te wszystkie potrzebne rzeczy. Bo kto przyjmie ją z niemowlakiem pod dach? Bo niemowlak może zmarznąć. Bo potrzebuje stabilności i regularności. Bo..........tysiące innych powodów, które wcale nie są wyssane z palca.
Taka kobieta musi zaciskać zęby. Taka kobieta płacze nocami. Taka kobieta czuje się brzydka, gruba, słaba, nikomu niepotrzebna i całkowicie bezbronna. Często zostaje mamą po raz pierwszy. W świecie macierzyństwa porusza się po omacku. Wszystko wydaje się trudne. Dziecko płacze. Matka się zamartwia co mu jest, co robi źle. Sama jest niewyspana. Nie ma czasu, żeby zacząć doprowadzać się do normalności po tej masakrze jaką zrobiły z jej ciałem ciąża i poród. Dziecię wiecznie wisi przy cycu, a ona czuje taką niemoc, że nawet zamiana piżamy na ciuchy domowe stanowi prawdziwe wyzwanie. Nie daje rady, a przecież widzi też siebie w lustrze. Widzi tę demolkę. Te zmienione kształty, te rozstępy, sińce pod oczami, blada skórę, niepomalowane paznokcie itp itd.
Chciałaby to wszystko pozmieniać, ale... No właśnie - Ale się nie da ...
A ja mówię, że się da, jednak potrzeba na to czasu. Dużo czasu. Moja teściówka powtarza, że 9 miesięcy zachodziły zmiany w jedną stronę, to i conajmniej 9 miesięcy musi potrwać dochodzenie do siebie. Ale to jest możliwe! Każda taka biedna, często skrzywdzona mama w końcu odzyska siły. Fizyczne i psychiczne. Stanie na nogi. Dziecię podrośnie i stanie się bardziej samodzielne. A ona nie będzie się już musiała kulić ze strachu o siebie i młode. Nie będzie musiała znosić upokorzeń. Walnie pięścią w stół. Podniesie dumnie głowę do góry i sobie powie - JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE BĘDĘ PŁAKAĆ! BO TERAZ JESTEM SILNA . . .
Inna znajoma kilka tygodni po narodzinach córeczki wykryła "ciekawe smsy" w telefonie chłopaka, wysyłane np. o 3 w nocy, a kiedy zadzwoniła pod numer, odezwał się żeński głos...
Od narodzin dziecka, nie sypiali razem, bo chłopak musiał się wyspać do pracy...
Jeszcze kolejna psiapsióła bardzo szybko po porodzie doszła do siebie. Piękna, szczupła, płaski brzuszek, cudna twarz, włosy, wszystko! Prosiła męża, żeby w końcu się z nią pokochał, żeby się zbliżył, okazał trochę ciepła. Kupiła seksowną bieliznę. . . I na tym się skończyło. Czuła się jak kretynka. A mąż był z kamienia.
Pewna starsza babka opowiedziała mi kiedyś, że jej mąż po nią i dziecko przyjechał do szpitala z kolegą. Bo sam był pijany i nie mógł prowadzić. Zajrzał do becika i widząc swoje nowo narodzone dziecko stwierdził, że "Może się wyrobi"...
No i w końcu Gabrysia - dziewczyna, która z trójką malutkich dzieci została sama. Jej mąż zginął w wypadku. Sama jak palec. Bez ukochanego, bez pracy, no bo jak iść do pracy z dziećmi .Bez pieniędzy na pieluchy, mleko, ubrania. . . Stodoła, którą przerabiali na budynek mieszkalny - w połowie roboty. Cała najbliższa rodzina chleje. A ona z maleństwiem w ramionach i dwójką przy spódnicy. Pokarm straciła po pogrzebie ;-(
Ja mam cudownego męża, a mój synek tatę. Zgrzeszyłabym, gdybym zaczęła teraz narzekać. Ale jesteśmy tylko ludźmi i wszędzie zdarzają się nieporozumienia i nerwy. Niepotrzebnie wypowiedziane słowa. Żale, które gdy są w końcu wylewane - urastają do ogromnych rozmiarów...
Kobieta po wydaniu dziecięcia na świat jest bezbronna, niemalże jak sam ten noworodek. Nie może nic zrobić, nigdzie uciec. Często nie może podskoczyć mężowi, który ją zdradza, poniża, tłamsi psychicznie, bo jest uzależniona finansowo. Bo ma maleństwo przy piersi, z którym nie może uciec. Sama dałaby radę, ale z maluszkiem nie może się gdzieś pałętać po świecie. Bo jak ma zabrać ze sobą te wszystkie potrzebne rzeczy. Bo kto przyjmie ją z niemowlakiem pod dach? Bo niemowlak może zmarznąć. Bo potrzebuje stabilności i regularności. Bo..........tysiące innych powodów, które wcale nie są wyssane z palca.
Taka kobieta musi zaciskać zęby. Taka kobieta płacze nocami. Taka kobieta czuje się brzydka, gruba, słaba, nikomu niepotrzebna i całkowicie bezbronna. Często zostaje mamą po raz pierwszy. W świecie macierzyństwa porusza się po omacku. Wszystko wydaje się trudne. Dziecko płacze. Matka się zamartwia co mu jest, co robi źle. Sama jest niewyspana. Nie ma czasu, żeby zacząć doprowadzać się do normalności po tej masakrze jaką zrobiły z jej ciałem ciąża i poród. Dziecię wiecznie wisi przy cycu, a ona czuje taką niemoc, że nawet zamiana piżamy na ciuchy domowe stanowi prawdziwe wyzwanie. Nie daje rady, a przecież widzi też siebie w lustrze. Widzi tę demolkę. Te zmienione kształty, te rozstępy, sińce pod oczami, blada skórę, niepomalowane paznokcie itp itd.
Chciałaby to wszystko pozmieniać, ale... No właśnie - Ale się nie da ...
A ja mówię, że się da, jednak potrzeba na to czasu. Dużo czasu. Moja teściówka powtarza, że 9 miesięcy zachodziły zmiany w jedną stronę, to i conajmniej 9 miesięcy musi potrwać dochodzenie do siebie. Ale to jest możliwe! Każda taka biedna, często skrzywdzona mama w końcu odzyska siły. Fizyczne i psychiczne. Stanie na nogi. Dziecię podrośnie i stanie się bardziej samodzielne. A ona nie będzie się już musiała kulić ze strachu o siebie i młode. Nie będzie musiała znosić upokorzeń. Walnie pięścią w stół. Podniesie dumnie głowę do góry i sobie powie - JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE BĘDĘ PŁAKAĆ! BO TERAZ JESTEM SILNA . . .
piątek, 12 sierpnia 2011
Tęsknota za rauszem ...
Rozmowa na czacie dwóch mamusiek karmiących...
ja: Boże, jak ja mam ochotę na taki rauszyk malutki ... Winka lampeńkę….. lampeniuszkę
Karmicielka 2: Moja koleżanka piła piwo,
ja: lampeńczuszeńkę…
Karmicielka 2: Od razu po karmieniu
ja: albo pifko piweńko piweniuszko
mmmmmmmm
Karmicielka 2: i po 3 h normalnie dawała cyca
ja: na nereczki
ja: nooooo
Karmicielka 2: piwsko cholera!
Wielkie zimne piwsko!
ja: chce mi sie bardzo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO ZIMNE!
Karmicielka 2: z piana na 3 palce
ja: PIWUCHO!
ja: NA 5!
w kuflu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ja: ja nigdy nie piłam w kuflu....
ale jak szaleć to szaleć!!!!!!
ja: strasznie mam ochotę się porechotać na rauszu…;-(
Miłego weekendu wszystkim Mateczkom Karmiącym życzę!;-P
ja: Boże, jak ja mam ochotę na taki rauszyk malutki ... Winka lampeńkę….. lampeniuszkę
Karmicielka 2: Moja koleżanka piła piwo,
ja: lampeńczuszeńkę…
Karmicielka 2: Od razu po karmieniu
ja: albo pifko piweńko piweniuszko
mmmmmmmm
Karmicielka 2: i po 3 h normalnie dawała cyca
ja: na nereczki
ja: nooooo
Karmicielka 2: piwsko cholera!
Wielkie zimne piwsko!
ja: chce mi sie bardzo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO ZIMNE!
Karmicielka 2: z piana na 3 palce
ja: PIWUCHO!
ja: NA 5!
w kuflu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ja: ja nigdy nie piłam w kuflu....
ale jak szaleć to szaleć!!!!!!
ja: strasznie mam ochotę się porechotać na rauszu…;-(
Miłego weekendu wszystkim Mateczkom Karmiącym życzę!;-P
czwartek, 11 sierpnia 2011
Pusta szafa
Mój Syn to olbrzym. Jest ogroooooomny. Ma straaaaaaaasznie długie nogi i paluchy. Ręce też ma dłuuuuugie.
Stwierdziłam to, kiedy wczoraj zrobiło się zimno i trzeba było ubrać coś ciepłego, czyli przeprosić ciuszki wiosenne. Te jednak przeprosić się nie dały, focha zarzuciły i się skurczyły. Pajacyki, śpiochy, bluzy i czapki cieplejsze na nos sobie możemy wsadzić. Rękawy 3/4 się zrobiły, paluszki podkurczone, a krok w kolanach i to wcale nie z powodu nowego trendu. Kapelusznik wystrzelił wzdłuż i jest wielki. On jest wielki, a szafa pusta.I do tego zimno jak diabli.
Sterta ciuszków w ciąży zakupionych już się przemieliła - zostały tylko tysiące ogrodniczek, których pisklę nie nawidzi szczerze i zawsze "to z przodu" wsuwa. Takim sposobem musimy szybko zakupy jakieś poczynić. Może macie linki do jakiś ciuszków fajowskich, na allegro kupionych?68-74 potrzebujemy.
Z tego wszystkiego wczoraj zdążyłam rajstopasy ciepłe zamówić, a dziś znów ryć allegro będę. Te sterty całe garderoby dziecięcej. Ale dla Syna wszystko. Musi w dupkę swą zacną mieć ciepło i koniec!
Stwierdziłam to, kiedy wczoraj zrobiło się zimno i trzeba było ubrać coś ciepłego, czyli przeprosić ciuszki wiosenne. Te jednak przeprosić się nie dały, focha zarzuciły i się skurczyły. Pajacyki, śpiochy, bluzy i czapki cieplejsze na nos sobie możemy wsadzić. Rękawy 3/4 się zrobiły, paluszki podkurczone, a krok w kolanach i to wcale nie z powodu nowego trendu. Kapelusznik wystrzelił wzdłuż i jest wielki. On jest wielki, a szafa pusta.I do tego zimno jak diabli.
Sterta ciuszków w ciąży zakupionych już się przemieliła - zostały tylko tysiące ogrodniczek, których pisklę nie nawidzi szczerze i zawsze "to z przodu" wsuwa. Takim sposobem musimy szybko zakupy jakieś poczynić. Może macie linki do jakiś ciuszków fajowskich, na allegro kupionych?68-74 potrzebujemy.
Z tego wszystkiego wczoraj zdążyłam rajstopasy ciepłe zamówić, a dziś znów ryć allegro będę. Te sterty całe garderoby dziecięcej. Ale dla Syna wszystko. Musi w dupkę swą zacną mieć ciepło i koniec!
PS. Odebraliśmy wyniki kontrolne Nataszka i są super! Na pobieraniu krwi był dzielny niesłychanie. . .
środa, 10 sierpnia 2011
Zupowy dylemat
Dać tę cholerną zupę czy nie? Może ktoś z Was mi coś rozsądnego powie, bo zwariuję chyba za chwilę. Sytuacja ma się następująco:
Młody skończył dzisiaj 5 miesięcy. Karmiony jest i pojony WYŁĄCZNIE cycem i to sztuk jeden. Ale . . .Od jakiegoś czasu maruda się zrobił okrutny i wisi na cycu non toper. Cyc już obolały, a sutek (sut raczej) wyciągnięty tak, że za chwilę dookoła palca zawijać go będę sobie mogła. Po tych wakacjach tak się porobiło, bo tam karmiony był na żądanie, co by go nie odwodnić w te karaibskie upały. No i klops! (sorry Aga ;-p)
Kurcze, że na takim cycu to wskaźnika stanu mleka nie ma, jak w samochodzie, człowiek by od razu wiedział co jest grane. A tak - głowi się, zastanawia, a i tak głupim zostaje.
No i do tego kupa. Kupa jest u nas gościem raz na 7 dni. A raczej była. Bo ostatnio przybyła po 18-stu. Tak, tak nie pomyliłam się. Po 18-stu. Ale była piękna, żółta i rzadka jak trza. Jednak ile stresu mnie zżarło oczekiwanie owe, to moje. Pani doktorowa nasza powiedziała, żeby się tym nie martwić i nie wymuszać jeśli dziecię się nie męczy. No i nie męczyło się, to nie kombinowaliśmy. Podobno ma się to unormować po rozszerzeniu diety, bo błonnik podróż tę kupową wspomoże. Jednak nadmienię, że Pani Pediatra do autorytetów moich nie należy.
Aaaa i jeszcze jedno. Od czasu szpitala młode marne mi się takie, jakieś wydaje. Chude jakieś takieś. Żeberka czuć tak jakoś jak leży i się do tyłu wywija. Czy Waszym też żeberka czuć? I widać do tego? Jak to jest? Może ja jakaś nadwrażliwiona jestem...
No i w końcu tak sobie wymyśliłam, że skoro 5 miesięcy skończone, to podręcznikowo pisklę cycem nawet karmione można zacząć czymś innym raczyć. Może cyca to mego wyręczy choć trochę, może głodomora nasyci, a i kupę popędzi. Tylko, że kurcze czuje gdzieś tam, że chyba jeszcze nie czas. I teraz nie wiem czy to ta słynna samicza intuicja, czy może niechęć przed syna mego dorastaniem i od cyca oderwaniem . . .
Młody skończył dzisiaj 5 miesięcy. Karmiony jest i pojony WYŁĄCZNIE cycem i to sztuk jeden. Ale . . .Od jakiegoś czasu maruda się zrobił okrutny i wisi na cycu non toper. Cyc już obolały, a sutek (sut raczej) wyciągnięty tak, że za chwilę dookoła palca zawijać go będę sobie mogła. Po tych wakacjach tak się porobiło, bo tam karmiony był na żądanie, co by go nie odwodnić w te karaibskie upały. No i klops! (sorry Aga ;-p)
Kurcze, że na takim cycu to wskaźnika stanu mleka nie ma, jak w samochodzie, człowiek by od razu wiedział co jest grane. A tak - głowi się, zastanawia, a i tak głupim zostaje.
No i do tego kupa. Kupa jest u nas gościem raz na 7 dni. A raczej była. Bo ostatnio przybyła po 18-stu. Tak, tak nie pomyliłam się. Po 18-stu. Ale była piękna, żółta i rzadka jak trza. Jednak ile stresu mnie zżarło oczekiwanie owe, to moje. Pani doktorowa nasza powiedziała, żeby się tym nie martwić i nie wymuszać jeśli dziecię się nie męczy. No i nie męczyło się, to nie kombinowaliśmy. Podobno ma się to unormować po rozszerzeniu diety, bo błonnik podróż tę kupową wspomoże. Jednak nadmienię, że Pani Pediatra do autorytetów moich nie należy.
Aaaa i jeszcze jedno. Od czasu szpitala młode marne mi się takie, jakieś wydaje. Chude jakieś takieś. Żeberka czuć tak jakoś jak leży i się do tyłu wywija. Czy Waszym też żeberka czuć? I widać do tego? Jak to jest? Może ja jakaś nadwrażliwiona jestem...
No i w końcu tak sobie wymyśliłam, że skoro 5 miesięcy skończone, to podręcznikowo pisklę cycem nawet karmione można zacząć czymś innym raczyć. Może cyca to mego wyręczy choć trochę, może głodomora nasyci, a i kupę popędzi. Tylko, że kurcze czuje gdzieś tam, że chyba jeszcze nie czas. I teraz nie wiem czy to ta słynna samicza intuicja, czy może niechęć przed syna mego dorastaniem i od cyca oderwaniem . . .
Cudaśny Kapelusznik;-)
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Niepisana solidarność
Niby nikt nic nie wie, niby nikt nic nie mówi, niby wcale nie, a jednak istnieje. Solidarność rodzicielska. Takie oto zjawisko zaobserwowałam w nadmorskim klimacie. No bo jak inaczej nazwać takie zaczepki na ulicy, szybkie dialogi w przelocie na spacerze o poranku. Takie tam ambitnością nie grzeszące ...
-O jaki ładny dzidziuś, chłopczyk?
- Nie dziewczynka...;-) A wasze ile ma?
- 4 i pół miesiąca, a wasza?
- Skończone 5!
-Ooooo i już taka kumata?Fajnie;-)
- Wasz też taki będzie na pewno. A kolki miał . . .?
I tak dalej, eciu peciu.
A potem uśmiech, uśmiech, takie tam pierdoły.
Albo w ogóle uśmiechy tylko znaczące przez ulicę wymienione. Znaczące, oj znaczące. Co znaczą? "Witajcie bracia niedoli;-)Przerąbane, co?;-)
Ha ha ha. Śmieszne to i pocieszne i fajne. No bo nigdy wcześniej nie zaczepiałam w ten sposób ludzi, a i zaczepiana nie byłam. A szkoda, bo o ile milszy świat, gdy trochę uśmiechu i miłego, niezobowiązującego słowa się wkradnie... Choćby z powodu pisklaków małych, berbeci bezzębnych, sprawców poranków wczesnych, nawet na urlopie;-)
-O jaki ładny dzidziuś, chłopczyk?
- Nie dziewczynka...;-) A wasze ile ma?
- 4 i pół miesiąca, a wasza?
- Skończone 5!
-Ooooo i już taka kumata?Fajnie;-)
- Wasz też taki będzie na pewno. A kolki miał . . .?
I tak dalej, eciu peciu.
A potem uśmiech, uśmiech, takie tam pierdoły.
Albo w ogóle uśmiechy tylko znaczące przez ulicę wymienione. Znaczące, oj znaczące. Co znaczą? "Witajcie bracia niedoli;-)Przerąbane, co?;-)
Ha ha ha. Śmieszne to i pocieszne i fajne. No bo nigdy wcześniej nie zaczepiałam w ten sposób ludzi, a i zaczepiana nie byłam. A szkoda, bo o ile milszy świat, gdy trochę uśmiechu i miłego, niezobowiązującego słowa się wkradnie... Choćby z powodu pisklaków małych, berbeci bezzębnych, sprawców poranków wczesnych, nawet na urlopie;-)
niedziela, 7 sierpnia 2011
Bejbi na wakacjach ;-)
Uffff... Już jesteśmy ;-)
A było w skrócie tak :
A było w skrócie tak :
Staliśmy się cycowymi ekshibicjonistami ...
Rechotaliśmy w namiocie . . .
Mama smażyła boczek i golonki ;-p
Spaliśmy pod parasolem za dwie dychy ;-)
Miewaliśmy powstaniowe fochy plażowe
Lansowaliśmy się po Międzyzdrojach ...
Byliśmy czasami też ziomem . . .
Mama puszczała dziwne całusy do taty . . .
Chodziliśmy przytulakowo ;-)
I tuliliśmy...
I mama fisiowała też trochę...
I pozowaliśmy rodzinnie . . .
A bejbi dziwowało się ;-)
I chrapało . . .
I ogólnie było o tak! Fajowsko!