Chlast!
- Mamoooo...
Czuję, jak mała rączka nerwowo klepie mnie po twarzy. Dżizas, skąd taki mały człowiek może wiedzieć, jak się skutecznie cuci nieprzytomnego.
Otwieram oko. Potem drugie.
Muszę. Inaczej będzie walił do skutku, już to kiedyś testowałam...
Która to? 6.50.
Zęby. To wszystko przez te cholerne zęby. Może dzisiaj w końcu coś wylezie.
Dlaczego ja chodzę tak późno spać?! Masochistka jestem, czy co?
- Tu, tu! - mały paluszek wskazuje telewizor. Po omacku biorę pilot. Cyk. Jest. Maluch mruży oczy, ale jest dzielny. Bo ciuchcia.
Robię mleko. Flaszka w ruch. Pielucha zmieniona. Przewracam się na drugi bok. Odpływam.
- Maaaaaaaaaaaamooooooooooooo! - wyrywa mnie z błogości.
Ano tak, Kot, co o legendach prawi, nie przejdzie. Na kocie zawsze kończy się synowa tolerancja bajek na Mini Mini.
Biorę laptopa, który czeka już w pogotowiu.
Na pierwszy ogień idzie "George", koniecznie 36 filmików w jednym. Żeby nie trzeba było przełączać.
Po dwóch odcinkach - chlast!
Znów ta rączka.
- "George" - nie! - krzyczy.
Prawie trzeźwo wstukuję "Peppa Pig".
Jeden odcinek. 5 minut.
Chlast!
"Finlej"!
Chlast!
"Świat małej księżniczki"!
Chlast!
"George" znów. Zawsze super działa po krótkiej przerwie.
Chlast!
Dość.
8.50.
Włączam małemu to, na co wskazał paluszkiem w bocznym pasku.
Idę parzyć kawę. Nie mam humoru.
Siorbię z przymkniętymi oczami.
Doooobra jest. Kocham ją! Kocham kawę o poranku.
Szykuję malutkie kanapeczki. Chlebek.
Ależ ponuro dziś znowu.
Żółty serek. Koniecznie starty na małych oczkach. Do przemytu. Parówki już w wodzie. Na wierzch szczypiorek. Koniecznie!Bez szczypiorku nie będzie jedzenia i kategorycznie nie ma szans na negocjacje.
Wracam do malca. Okazuje się, że ogląda filmik dla kolekcjonerów modeli aut. Jest zachwycony.
Śniadanie.
Raaaaaaz... Dwaaaaaa...Trzyyy...Dwadzieścia. Koniec.
Ubieram się.
W co by tu dzisiaj...
Żeby trochę wizytowo było. Bo lekarz. Ale żeby też tyłek zakrywało, jak na fotel przyjdzie usiąść...
Waga. Staję na. Kurcze, no żeby ani ruchu nie było? Przecież wczoraj cały dzień starałam się. Bez słodyczy, pieczywa, dużo warzyw. DUPA. Nigdy nie zlezie mi te dwa kilo, co przyszło w czasie okresu. Trudno.
Koniec oglądania. Zamykam laptopa. Ryk. Tłumaczę. Ryk.
Proponuję czekoladkę. Wiem. Wiem, że tak nie wolno. Usprawiedliwiam siebie przed samą sobą, że przecież tak ładnie dzisiaj zjadł śniadanie...
W radiu leci dobry stary, rockowy kawałek. Biorę Syna w ramiona. Cieszy się. I ja się ciesze z jego radości. Bo radość jego piękna jest. Tańczymy. Tulę go. W tym bałaganie. Dzisiaj odpuszczam, więc mogę tulić. Dostrzegam kamerkę na parapecie. Ustawiam "na nas", włączam. Tańczymy. Taka ładna pamiątka będzie. Na żadnym wcześniejszym filmiku mnie nie ma.
Piosenka milknie. Odtwarzam. Widać nas kawałek po lewej stronie. Ja mam uciętą głowę...
Siadamy w fotelu. Tulimy się. To rzadkość ze strony mego Syna. Korzystam.
"Boże... Boże, żebyś tylko Prawie Bratu memu pomógł, żeby wyzdrowiał..."
Przypomina mi się, że w szufladzie mam płytki, które odnalazły się przy ostatnich porządkach w szpargałach. Dobra klubowa muzyka. Ciekawe czy jeszcze...
Próba.
Pierwsza - No disc.
Druga - No disc.
Trzecia...
Czyta... Po domu rozchodzą się znajome dźwięki. Dźwięki "sprzed". Wyjmuję z lodówki serek. Łyżeczka. Jem automatycznie.
A wszystko wraca. Wspomnienia. Wyjazdy. Hotele. Szkolenia. Młyn. Tempo. Wyzwania. CUDNIE było...
Nie. Wcale nie było. Głupia! Już zapomniałaś?
Mała raczka klepie mnie po plecach.
- Mamoooo.
Patrzę w te jego duże brązowe oczy. CUDNE są. Takie nowe. Świeże. Jak ze szkła. Niesamowite. Kocham go nad życie.
Wchodzi tata. Rozpoczyna się jego dyżur.
Wychodzę. Jadę na targ.
Sypie. Zimno. Do dupy jest.
Mam dwie godziny, żeby: dojechać, zrobić zakupy, przytargać je do domu, ugotować dietetyczne klopsy. Klopsy dla maluszka. Bo lekkostrawne. Klopsy dla Prawie Brata. Bo lekkostrawne. Klopsy dla dziadziusia. Bo...
Potem muszę przygotować "rejony swe kobiece" i lecieć do lekarza.
Tak więc - do startu...gotowi...start!
Pierwsze skrzyżowanie - czerwone.
"Ciekawe co u Taty. Kurcze stęskniłam się. Dlaczego on w ogóle do nas nie przyjeżdża...Ja muszę się wybrać. Koniecznie. Dlaczego tak rzadko do nich jeżdżę..."
Drugie skrzyżowanie - czerwone.
"Musze wyjechać najpóźniej o 14, żeby zdążyć...Drogi czarne. Zdążę na bank.
Trzecie skrzyżowanie - czerwone.
"Boże, żeby tylko ten nasz Jaruś już wyzdrowiał...Te klopsiki to z makaronem. On najbardziej lubi makaron...".
Widzę tę zawsze uśmiechniętą twarz Prawie Brata. Ściska mnie w gardle. Ze strachu.
Wpadam na targ. Zimny śnieg sypie w twarz. Kurczak wiejski. Jaja wiejskie. I marchewka też. Płyny do płukania niemieckie.
Z powrotem.
Chłopaki idą spać. Ja do garów. Jeden klopsik, na bulion. Drugi klopsik! Trzeci klopsik!
"O co go wypytać?O konflikt serologiczny. Koniecznie. I o tabletki inne. I o szyjkę w następnej ciąży też..."
Czwarty klopsik! Piąty...
Sos. Raz!Dwa! Trzy!
Jeden pojemnik. Drugi pojemnik.
Szybka toaleta. Lecę!
Prawie Brat.
- Smacznego. Pa!Pa!Pa!
Dziadziuś.
- Smacznego. Tylko jak będziesz podgrzewał, to na małym gazie - pamiętaj. No, pa!Pa!Pa! Lecę.
USG.
Ależ smutne to usg pustej macicy. Ten sam lekarz. Ta sama kozetka. To samo usg, a jakie przygnębiające...
USG piersi.
Leżę. Doktor przejeżdża głowicą po prawej piersi. Powoli. Długo. Serce podchodzi mi do gardła.
"Pod Twoją obronę uciekamy się...Naszymi prośbami racz nie gardzić...synowi swojemu nas polecaj...Ojcze nasz..Przyjdź królestwo Twoje...
Prawa pierś.
"Zdrowaś Mario...Błogosławionaś Ty między...Święta Mario...
Nie dam sobie rady, jak coś wyjdzie...Nie udźwignę tego... Nie dam rady być taka silna jak On. Panie Boże uchowaj mnie...
Módl się za nami grzesznymi..."
Koniec.
Ufffff.
Wpadam do domu. Mój mały śliczny synek, jeszcze mniejszy i śliczniejszy, niż dwie godziny temu. Jeszcze bardziej mój...Rzuca mi się na szyję. Zdejmuje mi szalik.
Mój dyżur.
Jemy obiad. Jeden kęs. Dwa...Trzy...Dziesięć...Koniec.
"Jeszcze jasno. Ubieramy się. Pojedziemy na deptak. Fajnie będzie.
Nie chce mi się...Tak zimno jest.
Trzeba!
Trzeba ubrać spodnie na legginsy. Fajnie będzie."
Idziemy na przystanek. Nadjeżdża nasz autobus. . O kurczę! Nie zdążymy! Biegnę! Z wózkiem. Ciężko pcha się po ty śniegu.
Odjeżdża. Sprzed nosa.
Mijając nas, kierowca patrzy mi w oczy. Cham!
Czekamy.Czekamy. Czekamy. Wsiadamy. Wysiadamy. Sypie. To nic. Fajnie jest. Jeszcze tylko owoce kupimy. Bo przecież muszę pilnować, aby Nacio jadł więcej owoców.
Ciemno.
Wchodzimy do domu. Pod koc. Odtajam.
"Jeszcze tylko ćwiczenia. Nieeeeeee. Nie chce mi się. Nie pójdę. Nie wyjdę już nigdzie.
Nie ma, że się nie chce. Dzisiaj super zajęcia. Musze iść i koniec. Fajnie będzie..."
"I jest. Gdyby nie te cholerne lustra ..."
- I w dół. Osiem!
Siedem!
Sześć!...
"Nie no, kiedy w końcu te moje udziska zeszczupleją..."
- Pięć!
Czery!...
"Ale czekaj, jakby z tej strony popatrzeć... Nie no grube i koniec! Stanę na przed środkiem lustra, ta część zawsze trochę szczuplej odbija."
- Trzy!
Dawa!...
"O, żeby takie jak ta instruktorka mieć...Ta to ma cudne. Nieeeeeeeeee, nie wykonalne..."
Brzuszki.
- Do centrum!Osiem! Siedem!...
"Kurczę, ciekawe jak Jaruś się dziś czuje..."
- Sześć! Pięć! ...
"W niedziele na bank będzie już lepiej."
- Cztery! Trzy!
Dom.
Synu leży wyprostowany jak struna na łóżku. Minę ma nietęgą. Jest wyraźnie obrarzony. Tata szuka nynusia
- Nieee, nieee... (czytaj: nie ma) - powiada Syn z boleścią w głosie.
Mama tuli. Dydol już jest. Tata znalazł.
Ale buziaka i tak już dzisiaj nie będzie...Gaszę moim chłopakom światło.
Idę do kuchni. Ogarniam. Klopsy...Kurza twarz!
Siadam w ukochanym fotelu.
Ufffff. Dzisiaj pójdę wcześniej spać - obiecuję sobie.
Włączam laptopa.
"Ależ to był dzień... Padam na twarz. Nie, no ale muszę go Wam opisać...Tak szybciutko."
Zamykam komputer. Jest 01.06...