Wkładam palce w te dziecięce włoski. Przeciągam. Delikatne pierścioneczki prześlizgują się pomiędzy. Miękkie...
Przybliżam twarz do małej głowy. Całuję uszko. Takie ciepłe, miłe...
Kosmyki łaskoczą w nos. Mocno wdycham powietrze. Wtykam nos pomiędzy te kędziorki i biorę głęboki oddech.
Powoli.
Czuję cudny zapach mojego dziecka... Ten jedyny, doskonały zapach jego niemowlęcych jeszcze przed chwilą włosów...
Gładzę mały brzuszek. Całuję i przytulam twarzą. Wtulam się. Gładzę policzkiem. Dziecięca skóra jest taka idealna. Brzuszek - ciepły, pachnący...
Żeby tak móc ten zapach wbić sobie do umysłu. Zakodować każdą nutę. Na zawsze...
Ostatnio, kiedy Synek rzucił mi się w ramiona, przytuliłam go mocniej niż zawsze. Mocniej, niż ot tak w między czasie, zwyczajnie.
Przytuliłam go całym swoim wnętrzem.
Mocno.
Każdym zakończeniem nerwowym.
Najbardziej świadomie jak się da.
W skupieniu.
Aby poczuć go mocno... Wszystkimi zmysłami. Nasycić się od stóp do głów. Do syta. Choć i tak się nie da...
Małe ramionka, w moich ramionach... Małe, ukochane ciałko wtulone w ciało matki. W szyję, piersi, brzuch... Najprzyjemniejszy uścisk, jakiego można doznać...
Ciało z ciała...
Życie z życia...
Mój cały świat...
Moje...
WSZYSTKO.
"Widzisz Nacio jak dobrze mieć mamę pisarkę? Można dostawać nowe buty..."- powiedziała moja młodsza o siedemnaście lat siostra do swojego młodszego o dwanaście lat siostrzeńca, przy okazji pakowania go do fotelika samochodowego, zanim ruszyliśmy w drogę.
Strasznie mnie to rozbawiło, ale też rozrzewniło. Nigdy mi przez myśl nie przeszło nawet, żeby siebie postrzegać w kategorii pisarki. Marzenie o byciu nią, nie opuszcza mnie ani na krok.
Ale do bycia jeszcze lata świetlne mi brakuje, a tu taka nobilitacja z ust jakże wymagającej i wybrednej w tych czasach NASTOLATKI ;-)
Rzeczywiście, skorzystałam z propozycji marki BARTEK i zgodziłam się na sprezentowanie nam pary bucików.
Kurier przyniósł je w piątek. Nacio mając wprawę, po przebytych treningach bożonarodzeniowych, w przyjmowaniu niespodzianek zapakowanych w kartoniki, piszczał z radości. A gdy ujrzał swoje nowe obuwie, w oczkach jego zapaliły się iskierki zachwytu. Tak, może to nie męskie, ale Synu mój wraz z mlekiem matki wyssał umiłowanie do butów.
Natychmiast kazał sobie przyodziać ów prezent. Następnie wykonał w nich szaleńczy, popisowy kłus przez mieszkanie. Butki suuuper! Pełna akceptacja.
W terenie też...
Do tego stopnia, że stały się inspiracją do wykonania ryzykownej czynności, nigdy przedtem jeszcze nie wykonywanej...
Jakiej? Ehghmmmm.
Powiem tak, musielibyście widzieć moja minę, gdy odwróciwszy się w aucie do tyłu, do Syna swego pierworodnego, odkryłam, że chłopina ów zjada zwinnie wkładając sobie rączką do ustek swych niewinnych... Śnieg z podeszwy z piachem zmieszany! Mrucząc przy tym cyt. "Mmmmmmm".
Mina Matki - bezcenna.
Syna z resztą też...
Przemiany lingwistyczne w słowniku Potomka mego od zawsze przebiegały w sposób niezwykle zaskakujący.
Zawsze jakoś najbardziej zwracałam uwagę i analizowałam słowa określające MNIE - RODZICIELKĘ.
Na początku byłam "Tatatatatata". Ale spoko, bo wówczas wszystko było tatatata. Potem pojawiło się "mama". Radość przynosząc jednak do czasu, gdy "mamą" dziecię określiło ciocię, babcię...Hehhhhh.
W końcu uszy moje usłyszały upragnione, wyczekane, jakże cudnie osobowe : "mamooooo". Mamooo było tylko moje, babcia stała się "ciocią"...Ufffffff;-) Mamoooo budziło mnie o poranku, mamoooo wołało mnie z drugiego pokoju, jęczące mamooo uczepione nogi, podczas ekspresowego gotowania obiadu, sprawdzało silę mojej cierpliwości.
Od kilku dni jestem "Maaaaa?". Tak. Nie dość że przedłużone "aaaaa", to jeszcze z intonacją pytającą. I nawet może przełknęłabym to skrócenie mojej osoby... Ale gdy ostatnio ukochane "Ciociam Cie" Synu zamienił na "Cie" - ręce matczyne opadły;-P
A tak z poza tematów lingwistycznych, to zmęczona jestem.
Zmęczona, bo jak to ostatnio moja bliska koleżanka celnie określiła - "Pomiędzy". Zagubiłam siebie gdzieś pomiędzy : synowym zębem, pracą w pędzie, strachem o życie dwóch bliskich mi osób, bezsilnością w tłumaczeniu, proszeniu, pomiędzy szpitalem, różańcem, stertami prania do poskładania, śnieżycą, ciągłym marzeniem o gorącej, spokojnej kawie, nienormalnie przespaną nocą, bo coś dolega, tęsknotą za Synkiem i chęcią przed nim ucieczki na trochę...
Ale jeszcze chwilkę. Bo wiem, że to minie...Zawsze mija;-)
Synu począł uzbrajać się w uzębienie w ósmym miesiącu swego życia. Późno..
Jednak nie ma nic za darmo - zjawisko to trwa do dzisiaj.
Po mękach z małymi przerwami stan uzębienia chłopiny mego wynosi sztuk 14.
I przysięgam, że jeszcze jeden cudny, bialutki, ch...rny ząbek i wykończę się psychicznie, a co najmniej nerwowo!
Nie ma zapewne osoby, która nie kojarzyłaby momentu ze słynnej kreskówki "Scoobe doo", kiedy to ów Scoobe wraz z Kudłatym zaczynają uciekać przed potworem... Obojętnie jakim potworem. Zawsze tak samo.
Dokładnie tak wyglądaliśmy wczoraj z ojcem mego potomka na tafli przedpokojowego parkietu, gdy w bardzo późnych godzinach wieczornych z sypialni dobiegł nas wrzask naszego Syncia...
Ale od początku.
Wieczór. Matka i ojciec mają już swój "czas wolny", bo maluch od godziny smacznie sobie chrapie w sypialni. Zawsze, gdy zaśnie drzwi zostają zamknięte.
Ojciec na kanapie w pobliżu drzwi. Matka na fotelu, w głębi pokoju.
Nagle z sypialni do uszu rodziców dobiega dziecięcy wrzask. Wrzask tak przeraźliwy, że włosy dęba stają natychmiast. Taki wrzask, jakiego ani ojciec, ani matka jeszcze z ust maluszka swego nie słyszeli...
Zerwali się oboje. "Leć! Leć!" zawodziła matka do ojca, który był bliżej drzwi. Ojciec odbiwszy się od dywanu, jednym susem znalazł się w przedpokoju, ledwo wyrabiając na wypastowanym parkiecie. Chwycił się ściany, aby złapać równowagę. Wparował do pokoiku.Zapalił światło. Matka tuż za nim. Dopadli dziecięcia, które rozpłakane siedziało na łóżku. Dziecię przykleiło się do taty, po chwili do mamy. Synek trzymał się rączką za serduszko, i wyraźnie pokazywał, że się wystraszył. Zawsze w ten sposób okazuje lęk.
To musiał być zły sen...
Po chwili zgasili światło. Położyli się we trójkę na łóżku. Przytulili się.
A matka...
Matka poczęła rechotać. Tak! Rechotać!
Bo przypomniała sobie... Ten widok stepującego po przedpokoju Taty;-)
Dzielnego Taty, który w swym biegu na ratunek synowi o mało sam nie wybił sobie zębów;-)
Jak zdążyliście pewnie zauważyć, cierpię ostatnio chroniczny na brak weny...
Nic jakoś nie chce mi się urodzić...
Miałam już tak kilka razy. Trzeba przeczekać.
Wolę przeczekać w milczeniu, niż wymalowywać posty na siłę i serwować Wam flaki z olejem;-)
Dzisiaj jedyne, co mogę Wam zaserwować, to efekt moich ostatnich - sobotnich warsztatów klik, na które wybrałyśmy się z moją siostrzyczką ;-)
Efekt jest taki sobie (wcale nie kokietuję), bo tak, jak w pisaniu,
Samochód. Miarowy szum drogi. Ciemno.
Ciepło. Coś brzęczy w radiu, aby było raźniej, choć raźniej wcale nie jest.
Nie jest, dopóki nie wejdzie się w głąb swoich myśli.
Myśli...
Myśli, które krążą wokół minionych godzin.
Minionych obrazów.
Wypowiedzianych jeszcze tuż przed chwilą słów...
Ona - krótka, dzianinowa sukienka. Cudna. Niewinna. Takiej jeszcze chyba nigdy jej nie widziałam.
Lekko, leciutko, tyci tyci wypukły brzuszek.
Niby wcale jeszcze nie, ale gdy przyłoży się dłoń, już czuć.
Każda matka wyczuje, że to już jest TEN brzuszek. Taki cudownie nie - pusty...
Zapach jej włosów i ich łaskotanie po policzku, przy gorącym, powitalnym uścisku.
Ciepłe słowa, które w tym samym momencie padają jednako z ust obydwu.
I śmiech...
Wspólny spacer.
To cudne uczucie ręki pod ręką. Serdecznego objęcia w pasie. Tak rzadkie...
Tak przykro rzadkie...
Słowa lęku, obawy przed nieznanym.
Nieznanym, które mnie już jest tak bardzo znajome.
Mętlik w jej głowie, który sama tak dobrze znam.
Spokój w mej własnej, bo już znam...
Spokój i ciepło w sercu, które strasznie chciałabym JEJ przekazać, oddać.
Żeby już była pewna, bez strachu, rozterek...
Słowa, opowieści, dużo słów...
Żeby jak najlepiej zobrazować, przekonać, uspokoić.
Bo przecież nie ma się czego bać.
Bo przecież nic się nie kończy.
Bo przecież to cud się właśnie dzieje prawdziwy.
Bo rozwija się w niej największe JEJ życiowe SZCZĘŚCIE.
I nie, nie jestem wcale wyjątkiem, wyjątkowo kochającym kochać i być kochaną przez maleństwo, moja Kochana...
Bo każdy kto kocha kochać i być kochanym poczuje to samo.
Już za chwilę, za momencik...
Kawka się kończy. Pyszna. Zostaje cienka warstwa pianki na dnie...
Pożegnanie. Ostatnie spojrzenie w te cudne oczy. Tak serdeczne. I już napełnione TYM cudownym spokojem, ciepłem, łagodnością. Choć ONA sama jeszcze o tym nie wie...
Łagodnością...
Łagodnością, która źródło ma w jej łonie...
W tym maleńkim, bijącym szybciutko serduszku. Serduszku, dla którego ONA jest obecnie całym światem.
Całym wszechświatem...
Stworzycielem...
Bezpieczeństwem...
Serduszku, które nikomu, tak jak jej nie ufa...
Serduszku, dla którego ONA jest wszystkim, co posiada...
Choć ONA sama jeszcze o tym nie wie...
W radiu rozchichotana nastolatka pozdrawia chłopaka Krzyśka i siostrę Halinę. Dostaje płytę. Zaczyna lecieć:
Podgłaśniam.
Ogarnia mnie to cudowne uczucie, że mogę wszystko.
Stopa ciężej opada na pedał gazu.
Jeszcze tylko 20 km do mojego największego CUDU...
Dziewczęta!
Potrzebuję waszej pomocy!
Poradźcie!
Poradźmy razem. Zróbmy wspólną burzę mózgów.
O "parasolce" już było, dzisiaj jednak wróćmy do źródła - gondola.
Koleżanka moja spodziewa się maleństwa. Czasu zostało niewiele, a dylemat duży - jaki wózek?
Takie właśnie ostatnio zadała mi pytanie.
Ja - nauczona doświadczeniem, mam swojego faworyta. W zasadzie od roku jestem w pełni pewna jaki wózek zakupię mojemu kolejnemu krasnalkowi.
Jeszcze będąc w ciąży głowiłam się, dumałam, przemyśliwałam namiętnie ten jakże ważny przecież wyprawkowy zakup. Nie wspomnę już nawet o ilości odwiedzonych stron internetowych oraz sklepów w realu. Niestety ucisk macicy na mózg był tak silny, że zakup nie do końca był udany.
Gondola miała być niewielka, lekka, JASNA, i skrętna. NIE BURA, ANI BEŻOWA, jak większość wózków dla chłopców W końcu wybrałam wózek - jak mi się wydawało - idealny, - wózek 3 w 1 TAKO.
Gondolką jeździliśmy cały ROK. Była fajna. Tak, tak Nacio w marcu kończył rok, a ja całą zimę pakowałam go na siedząco do gondoli, bo tak było i wygodne i cieplutko. No i bobas drobny ;-)
Ale dołożona w zestawie spacerówka - porażka! Byliśmy nią na spacerze RAZ.
I zaraz potem, w ten pędy zamówiliśmy spacerówkę x-lander, i ta to dopiero jest super! Baaardzo wygodny wózek i dla dziecka i dla mamy, duży, ale w miarę lekki, solidnie wykonany i baaardzo wytrzymały. Aaaa, i posiada spory koszyk na dole, do którego jest super dostęp - a to w spacerówkach rzadkość.
Do dziś nią właśnie jeździmy. Zimą można cudnie bobasa zapakować, pozapinać, pozasłaniać i nawet mroziska nam nie straszne.
Przy następnym dzidziusiu dokupię do stelarza tylko gondolkę np.taką jak tu i będziemy śmigać jak ta lala.
Zestaw, który polecam nie należy do najtańszych, ale to też się czuje w jakości, wykonaniu, designie. I nie wiem, co w tym jest i o co w zjawisku tym chodzi, ale za każdym razem, kiedy na ulicy jakiś wózek przykuwa moją uwagę, to możecie mi wierzyć lub nie, ale zawsze, gdy w końcu wzrok mój natrafia na napis z oznaczeniem marki, jest to x-lander...