środa, 28 marca 2012

Kosmologiczna więź rodzicielska.

Śmiem domniemywać, że istnieje zjawisko "kosmologicznej więzi", nazwijmy ją szerokim pojęciem RODZICIELSKIEJ. Wywodzi się ona z aktu wydania dziecięcia na świat i jest to najsilniejsza więź z możliwych, a jawi się na kilku płaszczyznach:
1. Płaszczyzna podstawowa MATKA-DZIECKO.
2. Płaszczyzna podstawowa identycznie silna  DZIECKO-MATKA.
3. Płaszczyzna ciut mniej podstawowa (pozbawiona instynktu macierzyńskiego, na-na-na-na-na ;-p) OJCIEC-DZIECKO.
4. Płaszczyzna też silna podstawowa (ku zazdrości Matki) DZIECKO-OJCIEC.
5. Oraz płaszczyzny pośrednie :

  • MATKA-MATKA
  • OJCIEC-OJCIEC
      Występujące w dwóch wariantach: 
  • znajomi 
  • obcy.

Istnienia wspomnianego zjawiska na płaszczyznach podstawowych udowadniać nie muszę. Jest ono ogólnie znane.

Jeśli ktoś ma jednak obiekcje i zastanawia się teraz nad istnieniem zjawiska tego płaszczyznach pośrednich, to ciekawa jestem jak wyjaśni to, że na weekendowym spotkaniu z dwoma zaprzyjaźnionymi mamami przegadałyśmy ciągiem osiemnaście godzin (od 12 w południe do 6 nad ranem), co poskutkowało częściową utratą głosu oraz kilkudniowym spadkiem formy fizycznej, bynajmniej ;-) nie wynikającym z przesilenia wiosennego. Dodam jeszcze, że nastąpił przy tym znaczny wzrost wewnętrznej energii życiowejoraz silna poprawa matczynego samopoczucia.

Słaby dowód? Okej. Ale nie ma chyba bardziej sensownego wyjaśnienia, dlaczego po dwudziestu minutach od rozpoczęcia znajomości z zupełnie przypadkowo spotkaną dziś na spacerze mamą rocznego bobasa, poznałam szczegóły jej porodu, przebiegu ciąży oraz bardzo intymnych komplikacji, w nie mniej intymnym miejscu, po najbardziej intymnym chyba z doświadczeń, czyli porodzie.
Dodam tylko, że czując tę więź kosmologiczną, która zacieśniała się z minuty na minutę, nie omieszkałam "wyjawić" kilka swoich takowych tajemnic. Obcej dziewczynie na spacerze! No samo poszło. Jakoś tak.

Dopiero po rozstaniu i analizie owego spotkania, poczułam naturalne skrępowanie z powodu tego mego matczyno-kobiecego ekshibicjonizmu ;-)




PS. Nie wiem jak mogłam pominąć jeszcze jedną ważną płaszczyznę, na której dowodzona więź rodzicielska jest silna wysoce - MATKA-OJCIEC ;-)

poniedziałek, 26 marca 2012

Zwykłe szczęście.

Kurcze, fajnie jest. No normalnie jest super bosko.
I życie jest. Na nowo.
I zmęczenia nie ma.
Wyspana matka jest przy tym.
I cierpliwa.
I wesoła.
I wszystko się chce.
Z Synem poszaleć. Pochichrać. Girki wycałować. I jęzor dać synu do potłamszenia z obrzydzeniem zmieszanym z radością na twarzy dziecięcej.

No naprawdę cudnie jest. Bo Synu śpi długo i bez problemu. Drzemie regularnie i dłużej niż 30 minut. Je więcej niż wróbel. I to bez namowy. Bawi się sam bez jęczenia i u matczynej nogawki uczepienia. I dłuuuuugo tak potrafi. Spacerujemy codziennie, długo i do znudzenia, bo pięknie na dworze słońce świeci. Codziennie.

Kurcze, fajnie jest. . .

czwartek, 22 marca 2012

Prosta prawda o Roczniaku.

Mamy dobry czas. Nacio stał się fajnym, strasznie pogodnym chłopcem. To znaczy zawsze był, ale... Jak by to ująć. Nie zawsze mu się chciało ;-P
Nie zadręcza już swojej mamy permanentnym jęczeniem tudzież wyciem. Ręce mamine też wróciły już do swej zwykłej długości, nie trenowane stałym maleństwa noszeniem. I nerwy jakieś takie ukojone. I nastrój radosny, nawet o 6 rano, kiedy to ptaszyna nasza witać dzień postanawia...

Jest dobrze. A do tego wszystkiego coś mnie ostatnio tknęło i sięgnęłam po poradnik. . . Nigdy nie sięgam, całkowicie oddawszy filozofię wychowywania Synka mego, swej intuicji.
No, ale dostałam od siostry, więc jak można nie zajrzeć.
"Tak tylko zerknę, czy coś ciekawego w ogóle tam słychać. Wkręcać się nie będę, co by lektura znów frustracji lawiną się nie skończyła". Otworzyłam. Poczytałam. I się dowiedziałam, o kilku oczywistościach oczywistych, przez mą intuicję jednak jakoś do końca nie odkrytych, na temat "Jak sobie życie przy Roczniaku ułatwić".

Od wymądrzania i radzenia daleka jestem bardzo, ale skoro mnie się przydało to może i jakaś inna, czasem zbłąkana mama owe patenty przetestuje:

1. Roczniaki uwielbiają wkładać, przekładać, wyciągać i chować.
Idąc za tym tropem, zamiast "pięknych", kolorowych, grających i nudnych okrutnie zabawek plastikowych, na które Syn mój patrzeć nawet nie chce, dostał do zabawy na kuchennej podłodze:
miska x 2, łyżka plastikowa x 1, smoczek do butelki x 2, pudełko po smoczkach x 1.
Efek? -Mały chłopiec ze śliną zwisająca z brody, pochłonięty przez 20 minut owym "wkładaniem i przekładaniem"; duża matka mogąca kawę swobodnie sobie zaserwować; średni, przyprawiony kurak ; ogromna sterta umytych naczyń.

2. Roczniaki nie znoszą, kiedy ogranicza im się przestrzeń.
No i wyjaśniło się dlaczego tak strasznie ciężko Nacia naszego w foteliku do karmienia utrzymać, nie mówiąc już nawet o kojcu...brrrrrr (2 razy w karierze swej użytym). Przestałam Syna i siebie fotelikiem do karmienia maltretować. Nie chce siedzieć? To nie będzie. Na stojąco zje  całą bułę, zamiast wyjąc w foteliku - 2 kęsy? No i świetnie! Etykiety uczyć się będziemy z czasem. Nic na siłę. Wyluzować trzeba, bo inaczej - pokój bez klamek grozi. Matce.

3.W pierwszym roku wprowadzanie dyscypliny nie ma sensu.
Ufffffff. Roczniaki rozumieją proste "nie" i tyle. Jakieś inne próby tresowania/trenowania, wymuszania pewnych zachowań są bez sensu. Maluszka trzeba kochać, kochać i kochać, a nie stresować się, że oto chodujemy małego chuligana. Dyscyplinować będziemy za chwilę.

4. Ulubione zabawy dla roczniaka to gonienie, łapanie, wyliczanie, tulenie w ramionach i łaskotanie.
A ja już w głowę zachodziłam, że może takowe nasze zabawy, które stosowałam czysto intuicyjnie, może za mało ambitne są. Edukacyjne za mało. I mało rozwojowe.A tu znów ta sama reguła - nic na siłę.

5. Większość dzieci zaczyna chodzić między 10 a18 miesiącem życia.
Jezuuuu a ja już szaleć zaczynałam, po wysłuchaniu opowieści "otoczenia", jak to siedmiomiesięczne dzieci chodzić zaczynają, a na roczek to już raczej norma. I to wypytywanie - "Chodzi już?" .
No a nasz Nacio nic. To znaczy nie nic, tylko na czworaka zasuwa jak szalony, no i przy meblach, z asekuracją mamy też, ale sam - ni w ząb.
I znowu to samo - zamiast słuchać bzdur - wyluzuj Matko. Masz cuuuudnego Syna, który chodzić kiedyś na bank zacznie. A kiedy? Po prostu - gdy mu się zachce ;-P


Tak tylko dla ciekawych bibliografię podaję. Nie wiem zupełnie kim jest autorka i czy to autorytet jakiś, ale sensownie babka pisze i po mojemu. Tyle.

poniedziałek, 19 marca 2012

Po prostu pies.

Kiedy miałam trzy lata, w naszym domu pojawił się pies. Czarny, cudny pudel, najpierw urocza kulka, z czasem stary zrzęda, który wyjadał cukier z cukiernicy, pety z popielniczki i strasznie waliło mu z pyska.

Rokiego kochałam jak kumpla, brata, miśka ukochanego... Był zawsze. Był od zawsze. Zawsze był "przy".
Pamiętam jego miękką sierść usianą loczkami jak u barana. Pamiętam, jak drzwi od naszego pokoiku uchylały się w nocy, gdy rodzice mieli wychodne, a my spałyśmy z siostrą na piętrowym łóżku. Pamiętam jak stał chwilę w tych drzwiach, potem zerkał na górne łóżko, i na dolne, po czym wychodził po cichu i warował w przedpokoju. Pamiętam resztki marchewki na jego wąsach, bo kochał zupy. Pamiętam jego ostatnią noc. W moim łóżku. Tuliłam go mocno, żeby nie płakał już, nie krzyczał z bólu. I głaskałam. Głaskałam mocno do rana. Rozstanie po czternastu latach było straszne.

A teraz patrzę na mojego rocznego Synka i jego najlepszego kumpla - Dolka (Dolara). Dolek jest najlepszy, bo daję się ciągnąć na kitkę, bo zawsze sprzątnie zgubionego biszkopta, a do tego tulić się daje i nigdy nie narzeka, tylko cierpliwy jest. Aaaa, no i jeszcze zawsze  można z nim w oknie posiedzieć i palca do nosa spróbować mu wsadzić.
Dolek jest najlepszy, bo zawsze jest "przy". . .








czwartek, 15 marca 2012

Urodzinowo, czyli o tym, jak Syncio przyszedł na świat. . .

Już wyjaśniam dlaczego tak długo mnie nie było.
Zatem od początku. Dzień urodzin mojego Synuśka był wyjątkowo bogaty w emocje. O samej imprezie powiem krótko - urodzinki wypadły superaśnie, co dokumentuję na załączonych fotkach.
Dużo radości było, oj duuuuuuuużo i śmiechów, chichów, a Nacio fisiował na całego, widząc że jest w centrum zainteresowania ;-P















Ale. . .
No właśnie, ale z Matką porobiły się rzeczy niestworzone, dziwne i niepojęte.
Już tydzień przed, jakieś takieś myśli zaczęły nachodzić ją melancholijne, dylematy typu egzystencjalnego, nad przemijaniem przemyślenia. . .

W przeddzień Matka tak wezbrała, że zaczęło już co nie co wyciekać pokątnie. Kulała się tak po domu niczym rozmoknięta gąbka, rozpamiętując, że tak oto za godzin sześć ból pierwszy ją obudzi (ł), a potem będzie się przez godzin kilka bujać na łóżku, brzuchol wielki masując i liczyć minuty będzie i oddychać, jak położna uczyła.
A potem pojadą. . .

Tak ją te wspominki zmęczyły na sercu, że zasnęła w końcu.
Od rana lista czynności do załatwienia i jazda z koksem, co by wszystko wypadło na sześć, a Synu miał najpiękniejsze i najcudowniejsze urodziny na świecie.
Oczy w mokrym miejscu pobyć, czasu nie miały wcale. Matka poślady spięła, rozmoknięcie swe do środka wciągnęła i do wieczora samego, do gościa ostatniego twarda była jak skała.
Czasem tylko na zegarek zerkając, że   o, właśnie do szpitala dojechali. Zerknięcie drugie - że najgorsze się już zaczęło. . . Że za niedługo będzie. . . Uśmiechając się do gości, patrząc na Syncia miny ku uciesze wszystkich na zawołanie trzaskającego, pamiętała każdą kolejną chwilę. . . Każde słowo lekarza. Każdą radę położnej. . . Ból w każdym odcinku ciała.

Kiedy wyszli ostatni goście, jubilat zasnął od ręki.
Rodzice zostali sami.
Tata.
I rozmoknięta gąbka, która była już tak bardzo wezbrana i rozmoknięta, że zaczęło wyciekać.
W końcu.
I miejsca sobie znaleźć nie mogła i już sama nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. . . Bo wiedziała, że to już za moment, że za chwilę. Że zaraz będzie. Że męczarnie tej dziewczyny cierpiącej zaraz się skończą i zaleje ją ogromna, olbrzymia fala szczęścia.
O 22.47 Matka siedziała na kanapie obok męża swego. Na kolanach trzymała album dziecięcy. Przed oczami twarzyczka nowonarodzonego Synusia. A z oczu ciekły jej łzy, jedna za drugą.
I spadały na kolejne zdjęcia. . .

Bo tak ciężko jest poradzić sobie z przemijaniem. Zawsze było ciężko. A teraz, kiedy los zaserwował jej najcudowniejsze chwile w życiu, a one przemijać zaczynają powoli, to już żal wyjątkowo mocno.



PS. A z tego wszystkiego rozchorowałam się okrutnie i dopiero co, dochodzić zaczęłam do siebie.

sobota, 10 marca 2012

Ogłaszam zwycięzcę!

Tak jak obiecałam, moi kochani czytacze, dzisiaj rozstrzygnięcie mojego cukiereczka. Ze względu na olbrzymią ilość emocji, wybaczcie mi, ale powiem krótko zwięźle i na temat. Moja mała przeurocza maszyna losująca, po wyjściu gości, padła jak betka, więc losowania dokonać musiałam sama.
Zwycięzcą w moim stutysięcznym candy jest

Czarownica A.

Gratuluję! I proszę o maila z danymi do wysyłki ;-P

piątek, 9 marca 2012

Jutro mija rok. . .

Zawsze lubiłam robić bliskim niespodzianki. Niespodziankowy prezent, niespodziankowa impreza urodzinowa. Radość osoby obdarowywanej, zaskoczenie, czasem łzy wzruszenia to miód na me serce.

Od kilku dni obmyślam, planuję i kolejno realizuję najpiękniejsze i najbardziej wyjątkowe chyba przyjęcie niespodziankowe w mojej organizatorskiej karierze. Jutro są pierwsze urodziny mojego synka.
Wiem, że zdania na temat hucznych roczków są podzielone. Wiele mam do tego tematu ma negatywny stosunek. Bo przecież taki Roczniak jest za mały, żeby czerpać radość ze zlotu babć i ciotek. Bo i tak nie będzie pamiętał. I wiele jeszcze takich "bo".

Ja przyznaję - na punkcie urodzin, świąt, prezentów i pamiętania o datach, mam chyba jakieś spaczenie w psychice. Uważam, że zawsze trzeba pamiętać, świętować i nieraz strzeliłam książkowego focha, kiedy ktoś (czytaj - mąż) temat owy zbagatelizował.

Co do pamiętania zaś. . .  Otóż pamiętam moją szklaną butlę od kachy z pomarańczowym smokiem, pamiętam swój tzw. bobas i takiego niedźwiedzia od ruskich, co był nakręcany na kluczyk. Zatem jest, nikła bo nikła, ale zawsze, szansa, że wspomnienie z bujnej imprezy roczkowej też gdzieś się zachowa.

A nawet jeśli nie, to warto chyba zrobić frajdę maluchowi taką "tu i teraz". Wzbudzić uśmiech, piski, śmiech, zwykła radochę. Po to przecież giglamy, cmokamy, rozśmieszamy nasze maleństwa każdego dnia. Pierdzimy im w brzuchy i fąchamy gołe girki, udając że strasznie śmierdzi.

Mój Synek uuuuwielbia towarzystwo. Piszczy na widok swoich babć, wujków i cioć. Kocha gwar, kolory, muzykę, głośne śpiewanie.

Dlatego właśnie cały dom wypełniony będzie balonami, girlandami, banerkami. Dlatego będzie miał straszszsznie kolorowego torta, którego oczywiście będzie mógł degustować. Dlatego wszyscy goście będą mieli kolorowe czapeczki i śmieszne nochale. I będą leciały jego ulubione dziecięce przeboje. I dwa klauny będą. I trąbki też. I tylko szkoda, że jeszcze kucyka i kózki nie udało mi się zorganizować, ale to tylko ze względu na kiepską porę roku i słabą dostępność ;-P

Bo jutro będziemy mięli prawdziwe święto! Natanek - bo to pierwsza rocznica jego narodzin.
Święto będę miała też ja. Takie swoje. Po cichu. W sercu.
Bo jutro mija rok jak "przeniosłam górę", rok odkąd dokonałam największego wyczynu w swoim życiu. Rok odkąd przezwyciężyłam skrajny ból, swoją słabość, zebrałam siłę w każdej komórce swojego ciała i wydałam na świat moje wyczekiwane, wyśnione i wytęsknione maleństwo. Rok odkąd przestałam być tylko Sobą, a stałam się Mamą. Rok odkąd rozpoczęłam najcudowniejszy etap w swoim życiu - macierzyństwo. . .




środa, 7 marca 2012

A nagrodą będzie trzygłowy smok;-P

Obiecałam, że wkrótce wyjawię tajemnicę co będzie nagrodą w moim cukiereczku.
Wkrótce trochę trwało, ale słowa dotrzymuję. Otóż nagroda będzie jedna, ale o trzech twarzach - niczym trzygłowy smok ;-P

1. Coś dla umysłu, ale niezbyt obciążające, żeby przyjemnie było.


2. Coś dla ciała ze szczególnym uwzględnieniem skóry i nosa;-P


3. Będzie jeszcze coś dla zmysłów, a zwłaszcza smaku, ale tajemnicę tę pozna jedynie zwycięzca ;-)

Zapraszam! KLIK

poniedziałek, 5 marca 2012

No i koniec dzidziusiństwa.

Kariera naszego stojącego przewijaka dobiegła dzisiaj końca. Wyjmując zawartość poszczególnych półek, a następnie pakując ją do foliowych worków, poczułam ukłucie w sercu. Żalu ukłucie. Bo miałam wrażenie, że pakuję do tych worów trochę dzidziusiństwo mojego Synuśka.

Laktator i resztka wkładek laktacyjnych spakowane - wspomnienie karmienia piersią też.
Czapeczka misiowa  spakowana - wspomnienie sesji zdjęciowej dwutygodniowego Nataszka razem z nią.
Kartka od cioci Iwonki "Welcome home" spakowana - wspomnienie powitania nas w domku po szpitalu też.
Spakowana i wkładka bambusowa do rożka (nigdy nie użyta, ale wspomnienie Nacia w naleśnik zawiniętego budząca), broszurki z paczki szpitalnej, książka, którą Mama usiłowała przy noworodku poczytać i wiele wiele innych dzidziusiowych tematów.

Spakowany i sam przewijak. . .
Już dawno nie używany. . . Ale zawsze przewijak.

Ehhhhhhh. W sobotę Nataśko skończy rok. A Matce smutno. I tłumaczę sobie, że przecież on taki malusi jeszcze tak na prawdę i bobaskowaty nadal. I że co najmniej do trzech latek jeszcze taki będzie. I że coraz więcej fajnych doświadczeń przed nami i cudowności. A tak w ogóle to przecież jeszcze co najmniej jednego dzidziusia mieć będę. Rumianego. Pachnącego. Może nawet ciut bardziej łaskawego ;-P

Ale i tak w sercu kłuje.
Bo strasznie krótkie to dzidziusiństwo. I cudowne. . . Bynajmniej dla Matki ;-P



Nadal zapraszam na cukieraski ! KLIK

piątek, 2 marca 2012

Dzisiaj Świętujemy!!! Czyli Candy u Mamuśki Martuśki

Dzisiaj zapraszam Was do świętowania mojego wielkiego sukcesu, czyli zarejestrowania 100 000 wejść na mojego bejbowego bloga!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Jupiiiiiiii !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Huraaaaaaaaaaaaa !!!!!!!!!!! 100 lat! 100 lat!
100 000!!! 100 cudownych tysięcy cudownych wejść cudownych czytaczy!!! 100 000 to strasznie dużo. No i porządny powód do dumy.

Strasznie to miłe i budujące osiągnięcie. A do tego daje cudowne poczucie, że jednak ktoś lubi, ktoś docenia, ktoś rozumie, do kogoś trafiam. . . Czasem zastanawiam się czy to na prawdę prawda ;-P Jak to możliwe, że ja tu taka prosta dziewczyna o "pieluchach" pisze, a tu 100 000 wejść się nazbierało ;-P

Kocham Was moi czytacze. Ten blog, Wy i cały ten blogowy świat jesteście moim oknem na świat i moją pasją. Pasją rzez duże P! Taką najprawdziwszą w świecie.
W podziękowaniu zapraszam Was do mojego CANDY. Tym razem bez konkursu, bez akcji wspomagającej, bez utrudnień.
Zostawcie po prostu komentarz poniżej, podlinkujcie cukierkowy banerek u siebie w bocznym pasku i tyle.
Wkrótce wyjawię o co walka się toczy;-P
A zwycięzcę wyłonię 10 marca - w dniu pierwszych urodzinek mojego Synka ;-)

czwartek, 1 marca 2012

"Ma-ma" i wszystko jasne.

Dziś jest Ten dzień.
Doczekałam się. A czekałam długo, oj długo...;-P
Od kilku dni słyszałam usilne próby mojego Syna, zmierzenia się z tym jakże trudnym dlań zadaniem.Takie nieśmiałe, ciche, nie do końca wyartykułowane.

Aż dzisiaj w końcu jest! Udało się! Do uszu moich dobiegł najcudowniejszy w świecie dźwięk, tak długo i z utęsknieniem wyczekiwany.
Najprostsze słowo w świecie - "Ma-ma" wypowiedziane tym głosikiem cieniutkim, cudownym, dziecięcym było niczym miód na me serce. . .Wynagrodzenie wszystkich trudów matczynych...

No a teraz "Ma-ma" chce więcej!