Ależ pracowity chłopak z tego mojego Syna. Nosz taki robotny jest, że z podziwu wyjść nie mogę. Od rana do nocy. A siły i energii ma za sześciu. Króliczków, tych od baterii ;-P
Dzień rozpoczął o 7.30. Przez pół godziny skrobał skrupulatnie zwierzątka na swojej pościeli, a wszystko to po to, aby matce dać jeszcze trochę przymknąć oko.
Drugie pół, oglądał teledyski w telewizji, aby w temacie muzycznym być na bieżąco, a matka mogła drugie oko zmrużyć ;-)
No, ale ile można garować. Natura Syna mego leniuchować mu (i nie tylko) nie pozwala. Nacio MUSIAŁ w końcu wstać. No bo przecież trzeba rundkę po chacie zaliczyć dla rozgrzewki.
Okej - rozgrzewka zaliczona. Potem musiał jeszcze z pchaczkiem gawędziarzem pogadać i skrzętnie guziki mu wszystkie powciskać, abyśmy we troje mogli melodyjki WSZYSTKIE dokładnie wysłuchać.
Po tym żmudnym obowiązku Nacio przypomniał sobie, że MUSI psy poganiać, co by przebieżkę miały. Dolek - młody jest Nataszka prawą ręką ( czy tam łapą), więc ganiać się go nie da, bo zawsze jest obok i uciekać wcale nie chce. Syn jednak sprytny wielce, do celu tego użył potajemnie Kaprysa - staruszka, który nie tylko łapą prawą nie jest, ale chyba limit swój życiowy na dzieci lubienie wyczerpał przy siostrze mojej, lat temu 12.
No i zaczęło się. Nacio z piskiem zmierza ku leżącemu leniwie Kapiniowi. Kiedy granica zostaje przekroczona, Kapi w nogi! Cyk, cyk, cyk - przeskakuje niemal nad Naciem i nurem w drugą stronę. Natuś piszczy z radości i za nim człapie. Dolek pańciowi swemu wtóruje z radością po psiemu sapiąc. I już Szuszu prawie Starego dopada, a ten znów w nogi! Ratuj się kto może! I z powrotem po dziecku prawie przebiegając i kieł biały ukazując, leeeeeci do swej pod-stołowej, pierwotnej kryjówki. Nacio w pisk i za nim! Dolar też. I tak razy conajmniej 12, aż się Synek zasapał, bo gile z nosa wyłazić poczęły.
Usiadł Syn mój i myśli, łapiąc się za swe prawe uszko. Myśli, myśli, ucho ugniata i rozgląda się. Acha! Szafa uchylona! No to nie ma na co czekać, trzeba porządek zrobić. No i zrobił, zawartość jej wyciągając, papier jakiś drąc przy tym na kawałków milion z nieopisaną przyjemnością.
Kiedy papier się skończył, Nacio znów trochę pogrzebał i znalazł. Prawdziwy skarb znalazł. Mini latarka taty!Superowa!Czerwona i wyśmienita!
No to trzeba. Jak mus to mus. Trzeba ją teraz trochę wyciumkać. Ciumkanie trwało minut 30...
Potem Szuszuniu musiał jeszcze mamie przy odkurzaniu i myciu podłóg potowarzyszyć, ale to już lajcik był.
Dobra, no to chyba czas na przerwę. Trzydzieści minut drzemki. I ani minuty dłużej! Bo czasu szkoda!
No i te gile znowu. Spać nie dają, cholercia. I przyszedł czas na czynność znienawidzoną. Gilów wyciąganie przy zastosowaniu aspiratora. Brrrr. Trochę się bidunio spłakał przy tym, ale dzielny był bardzo. Łzy otarł i już miał szlochać zaprzestać, ale się nie dało. No to mama płytkę ulubioną włączyła i przetańczyła z Synem przytulaczka klasycznego, ostatnio przez oboje wielbionego. No może dwa nawet przetańczyli. Albo trzy...
Szuszuniu humor odzyskawszy, zdecydował się na drugie (po pierwszym przez sen o szóstej skonsumowanym) śniadanie.
No a potem musiał jeszcze chłopak mój pracowity wieże przez mamę budowane poburzyć. Conajmniej dwadzieścia. Przeczłapać na czworaka mieszkanie nasze ze dwa razy, ciastko psie zjeść z Dolkiem na spółę. Tylko mama wpadła, rabanu narobiła, z buzi wygrzebała i zjeść do końca nie pozwoliła. A taaaaakie dobre było.Echhhh.
Potem Nacio musiał iść z tatą na spacer. Nie żeby chciał. Ale ojciec ewidentnie przewietrzenia potrzebował, więc syn stwierdził, że nie będzie taki i ojcu pomoże. Potowarzyszyć.
Po powrocie Chłopca zmogło, a wszystko to z nudów, bo mama wyszła a tata tylko tulił i tulił, no więc wyjścia nie było. Dla dobra ojca - oczywiście - Nacio oko zmrużył. Na minut 30. I ani minuty dłużej!
Bo znowu te gile długaśne i ciągnące. I znowu ta czynność, o której już nazwie nawet nie wspomnę...
Po nosa odblokowaniu Nataszek musiał zjeść obiadek. No i to czynność chyba najcięższa... No, ale że chłopak to dzielny wielce - jakoś poszło.
Teraz trzeba jeszcze kolejną rundkę po mieszkaniu zaliczyć, z grzebaniem w psich miskach, poprzewracaniem butelek z napojami w kuchni i płynami do płukania w łazience. Aaaaa. teraz trzeba jeszcze tylko było zabawki z pudła wywalić i klocki. Wszystkie. Co do jednego. . .
Potem mama w huśtawkę wsadziła, chrupę w rękę wręczając. No trudno. A że chłopak żadnej pracy się nie boi, to dał i temu zadaniu radę.
Po konsumpcji poszli z mamą do łazienki rączki wymyć. Przy zlewie. Po chłopakowemu, nie dzidziusiowemu.
Po czym nuuuuudy. Pomysły dziecięciu się wyczerpały. A jak się wyczerpują, to pojęczeć trzeba.
Ale co dwie głowy to nie jedna. Mama wymyśliła, że będziemy myć zabawki. Wody do miseczki nalała i płynu ciut, na podłodze postawiła i każdą zabawkę myć poczęła. Nacio nie mył. Bo przecież MUSIAŁ pianę łapać i w rajty swe każdą złapaną wycierać. Ależ skupienie malowało się na pysiu chłopca! Cuuudowne!
Aż mama michę zabrała. I po zabawie. No i jeszcze przebrać się teraz trzeba było. A tego Nacio, jak każdy szanujący się bobas, nie cierpi, więc jak tylko mama na łóżku położyła, to w nogi! Rajty mama zdjęła. I znów w nogi! I tak się Nacio w berka z mama pobawił przez minut dwadzieścia. Ale to wszystko tylko i wyłącznie dla Jej zdrowotności. Co by kondycję dziewczyna miała.
Potem "Jaka to melodia" pooglądali, przy śpiewanych kawałkach, jak to mają w zwyczaju tańcząc razem. Ale to znów dla maminej kondycji. No i łepuszek jeszcze |Chłopczyk przy tym do mamy poprzytulał, co by się jej miło zrobiło. A niech ma...
W końcu Szuszuniu musiał zjeść kolację. Znów niechętnie, bo to kolejna czasu strata. No ale mus to mus.
Po kąpieli przyszła pora na... Nie, nie. Na pewno nie na spanie, bo przecież spanie to czasu strata. Nataszek MUSIAŁ jeszcze rodzicom przy kolacji potowarzyszyć, co by palcem w talerzach pomazać, mamy notes pomiętosić i "Rodzinkę pl" obejrzeć, żeby i w tym temacie na bieżąco pozostawać.
W końcu po długich rodziców namowach, że już wystarczy. Że już tyle się dzisiaj napracował, że więcej nie trzeba, chłopczyk zasnął.
Był wykończony.
Mama też... ;-P