No bo co tu kupić takiemu. Z niczego się nie cieszy, bo wszystko z czego mógłby się ucieszyć, kupuje sobie sam. Po dziesięciu latach głupio jest podarować ZNOWU perfum, ZNOWU zegarek, ewentualnie ZNOWU koszulę, spodnie, bluzę czy pasek.
No to wykupiłam mężu weekend w spa, a żeby nie było mu smutno, dostał NAS na ten weekend gratis;-P
Weekend był tak koszmarny, że aż miał jakiś w koszmarze tym swój urok.
W tamtą stronę nawigacja poprowadziła nas przez takie pipidówy, że Syna wytelepało śpiącego w foteliku na wszystkie strony, a zamiast godzinek małych dwóch, jechaliśmy dobre cztery.
W górach wietrzycho jak na uralu, a do tego pada z nieba wszystko co możliwe. Przebiegliśmy ekspresem do knajpy na obiad i tyle było łażenia.
Spa okazało się tyci tyciunie. Mini wersja basenu z zimną wodą, mini sauna i mini dżakuzi - ot całe spa (&welness). Nacio wyposażony w swojego pierwszego pampersa do pływania rozbeczał się od razu, kiedy go rozebraliśmy ze szlafroczka. Bał się do tego szumu dżakuzi, a kiedy czekaliśmy na Tatę siedzącego w mini tyciuniej saunie, marudził z nudów potwornie.
Pałac - swoim wystrojem iście pałacowym wpływał na mnie jak płachta na byka, bo nie cierpię starodawnego ciężkiego wystroju, antyków i tak dalej.
Na kolację wybraliśmy się do hotelowej restauracji. Obsługa miła. Kurczak na sałacie półsurowy, stek - zimny.
Na drugi dzień Nacio wstał o 6.05 i nie było mowy o drzemce rodziców, bo z każdej strony wielgachnego, wysokiego łoża mógł spaść.
Stwierdziliśmy, że pakujemy manele i wracamy, bo napadała gruba warstwa śniegu, a my na narty jakoś się nie nastawialiśmy...
Kiedy zapakowani, siedzieliśmy już w samochodzie, gotowi ruszać - wyszło słońce. Ale to słońce tak cudownie piękne, że cały świat się nagle zmienił. No i odechciało się wracać. Stwierdziliśmy, że musimy choć troszkę skorzystać. Musimy! Więc ruszyliśmy na przejażdżkę do Szklarskiej Poręby. Na letnich oponach. . . A na drodze, właściwie jednopasmowej dróżce, zrobiła się warstwa lodu. . .
Tego nie przewidzieliśmy. Tych mega ostrych zakrętów górskich tez jakoś nie. Podobnie, jak tego, że właściwie zaczęło w pewnym momencie ściągać nas do. . . Hmmm, jak to się w górach nazywa? - wąwóz? przepaść?
Jak zwał, tak zwał, nigdy w życiu się tak nie bałam. Nigdy! W końcu zabrałam z samochodu śpiącego Nacia, opatuliłam w koc i poszłam niosąc go i modląc się, w intencji męża mego, piechotą. Żeby nie ryzykować. W tym czasie mąż mój - najodważniejszy człowiek na świecie usiłował pokonać ową serpentynę i zachować się przy życiu.
Udało się. Na koniec, zrobiliśmy sobie dwudziestominutowy spacerek z sesją zdjęciową z gór - co by mieć choćby jakąś pamiątkę. Kupiliśmy jeszcze na górskim parkingu kilka serów i obiecaliśmy sobie, że na majowy długi weekend pojedziemy wyposażeni w łańcuchy...
Dowód na to, że Nacio nie zawsze taki słodko uśmiechnięty...
Moi Panowie ukochani dwaj...
Dobranoc...
Dzień dobry!
Mama czyli pchacz number one;-)
Roczna wprawa w pchaniu działa cuda;-)
o rany ale przygody nie zazdroszczę:/
OdpowiedzUsuńPoniekąd było śmiesznie w tej całej katastrofie;-P
Usuńheh bedzie co wspominac::)
OdpowiedzUsuńOj będzie będzie;-|)
UsuńPrzygody jak z książki :) Najważniejsze, że happy end na końcu, no i tak czy siak będzie co wspominać :)
OdpowiedzUsuńMomentami mnie samej było ciężko uwierzyć;-)
Usuńale mieliście weekend ;-) ale przeżycia niezapomniane :-)
OdpowiedzUsuńNom, ale chyba lepszy taki, niż nudno przesiedziany w domu.
Usuńjasne, że tak :-)
Usuńsama bym się na taki wybrała ;-)
O rany :D Szczęśliwie im dalej w czasie tym bardziej ten hardcore będzie przypominał anegdotkę... dobrze, że wróciliście cało :)
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę moja droga.Wygląda na to, że Pan Bóg dał nam pstryczka w nos...
UsuńAle rozpacz! Ale łoże... :P
OdpowiedzUsuńRozpacz zmęczeniowa;-)
UsuńA łoże...Dla trojga;-)
Fajna wycieczka!:) Będzie co wspominać!
OdpowiedzUsuńKażdy odpoczynek dobry jest!
OdpowiedzUsuńRadosnych Świąt dla Waszej rodzinki :0