Nigdy nie uciekam przed Synciem, gdy muszę wyjść.
Da się.
Wierzcie mi na słowo. Aczkolwiek sama też nie wierzyłam...
Odkąd mały miał kilka dosłownie miesięcy, tłumaczyłam mu zawsze, jak "staremu": "Nacio mamusia idzie do sklepu, zaraz wróci", "Natanku idę na ćwiczenia, wrócę za godzinkę", "Natanciu mamcia idzie do pracy, jak się zdrzemniesz, to już będę z powrotem".
Po kilku tygodniach Natanek, nawet nie podnosił już wzroku, zajęty zabawkami, tylko machinalnie robił pa pa. I nie było tematu.
W drugi dzień Świąt - rano , mówię do Syncia, jak zwykle: "Nacio mamunia idzie do Kościółka, wrócę za godzinkę". Łapię za klamkę...
A Nacio w ryk.
No to wracam się, tłumaczę, obiecuję, uspokajam - nie skutkuje. "Ciółka nie! Ciółka nie!" - woła mały.
Musiałam. Wyszłam.
Po godzinie wracam. Patrzę - maluszek w pokoju zajęty zabawą z tatą. Zorientował się po chwili, że wróciłam i jak zwykle rzucił się w mamine ramiona na powitanie.
Ale nagle, krok przed, zatrzymał się. Skrzywił ustka w podkówkę. I do matki swej rzecze:
"Nu nu mama! Ciółka nie!Ciółka nie mama! Nu nu!" - i w ryk. A łzy jak grochy kapały.
Stanęłam zdumiona, sama nie wierząc w to, co widzę.
Ale tak - w tym właśnie momencie dostałam pierwszą od Syna zrypkę;-P
Przytuliłam go mocno. Wybaczył ;-)
czwartek, 27 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Obdarowuję!
Troszkę spóźniona, troszkę zmęczona, rozczochrana też troszkę i od pichcenia ciut poplamiona, ale jestem
;-)
Losowania dokonałam. Prędko, acz uczciwie. Wierzyć mi musicie na słowo;-P
Nagrodą w moim cukierku będzie przedmiot, który wyszedł spod mej ręki już czas jakiś temu...
Nie mogłam zdecydować, komu mam go podarować, zupełnie jakby nie mógł trafić na odpowiednią osobę...
Aż olśnienia doznałam i tak oto dzisiaj daruję mój zegar jako nagrodę w słodkościach na dwulecie.
A teraz już krótko:
Zegar pojedzie, a raczej popłynie...
Do Julitty!!!!!
Strasznie się cieszę, że moje rękodzieło będzie miało zaszczyt osiąść w Twoim cudownym domku;-*
;-)
Losowania dokonałam. Prędko, acz uczciwie. Wierzyć mi musicie na słowo;-P
Nagrodą w moim cukierku będzie przedmiot, który wyszedł spod mej ręki już czas jakiś temu...
Nie mogłam zdecydować, komu mam go podarować, zupełnie jakby nie mógł trafić na odpowiednią osobę...
Aż olśnienia doznałam i tak oto dzisiaj daruję mój zegar jako nagrodę w słodkościach na dwulecie.
A teraz już krótko:
Zegar pojedzie, a raczej popłynie...
Do Julitty!!!!!
Strasznie się cieszę, że moje rękodzieło będzie miało zaszczyt osiąść w Twoim cudownym domku;-*
A wszystkim moim kochanym czytaczom życzę, aby te nadchodzące Święta były magiczne, pełne cudownej atmosfery radosnego domu, pełne ciepła, serdecznych uścisków i przepełnionych zrozumieniem rozmów...
Wesołych Świąt!
niedziela, 23 grudnia 2012
Bombka.
Ukochanego Dziadka.
Dziadziusia.
Strasznie kochanego.
Pojechała, żeby i u niego przed świętami, poruszenia przedświątecznego i zamieszania szczyptę zostawić.
Pogadać, podziałać. Być...
Na oknie stała mała, sztuczna choineczka. Ale ubrana w same lampki tylko.
Jak to tak? Jak to tak, żeby u Dziadziusia, nie dość że chłodno. Nie dość, że samotnie i cicho, to jeszcze choinka uboga taka. Na wpół tylko świąteczna...?
Kiedy u Niej, światełek, ozdób, zapachów dom cały...
Dziadziuś jadł swój obiad. Obiad, którym tak koniecznie chciał się podzielić. Bo jak to tak, żeby jadł on sam, gdy ktoś inny nie je. Z trudem wielkim, udało się Dziadka niepokornego ustawić do pionu z tym chorobliwym dzieleniem się...
Poszła do pokoju - składziku. Zdjęła z szafy karton ze świątecznym ozdobami.
Nie wiele tego zostało. Noszszsz, nawet bombki musiał powydawać. Dla prawnusia przyniósł w zeszłym roku, żeby radość miał...
Wyjęła kilka. Strasznie stare i zakurzone...
Poszła po ściereczkę.
Wyjmowała kolejne. Pamiętała każdą...
Z dzieciństwa. I te sopelki. I muchomorki. I misia z filcu też...
Pamiętała z czasów, gdy choinka dziadzi była duuuuuuuża.
Sięgnęła po kolejną. Wyjęła rękę z pudelka, a jej oczom ukazała się okrągła bombka z przeźroczystego szkła, malowana ręcznie w kwiaty...
Wyjątkowa...
Po policzku popłynęła łza.
Obracała bombkę w dłoni, wycierając ją wilgotną ściereczką.
W sercu czuła ścisk.
Ta bombka nigdy nie wisiała na choince Dziadziusia...
W głowie pojawiały się kolejne obrazy...
Jasny pokój, w którym teraz jest ciemno...
Ciepły, bo zamieszkiwany...
Teraz zimny...
Żywo zielona choinka ustawiona na stoliku, bo nie za duża...
Choć w oczach dziecka sporo większa, od tej teraźniejszej dziadkowej.
Kolorowe lampki...
Ciepło...
Szczęście...
Dużo dziecięcej radości...
Dwa fotele złączone przodami, aby było łóżko. Do spania. Dla frajdy.
Siwe włosy zwinięte w kok...
Staromodne okulary...
Dużo porozkładanych książek...
Włóczka i druty, z rozpoczętą robótką...
Jej dłonie...
Paznokcie...
Gładziutki, jak jedwab, pomarszczony policzek...
Błękitne oczy...
TAMTE ŚWIĘTA, gdy byli wszyscy.
TAMTE ŚWIĘTA - razem.
Były ZAWSZE cudowne. Były magiczne.
BYŁY...
Skończyła wycierać bombkę i zawiesiła ją na dziadkowej choince...
Otarła policzki...
Wzięła głęboki oddech i poszła kuchni, do Dziadziusia, który powoli jadł swój obiad...
Wspomnienia zabrała ze sobą...
sobota, 22 grudnia 2012
Aby był klimat...
Dla wszystkich moich Czytaczy.
Tych bliższych i dalszych.
Tych komentujących.
I tych czytających w ukryciu;-P
Aby dzisiaj od rana opanował Was cudny Świąteczny klimacik!
Przy uszek lepieniu
Bigosu pichceniu.
Maku kręceniu.
Ale też podłogi pastowaniu...
I pakowaniu prezentów.
Cz też dopiero ich planowaniu ;-)
Ściskam Was cieplutko!
Przed - świątecznie!
Tych bliższych i dalszych.
Tych komentujących.
I tych czytających w ukryciu;-P
Aby dzisiaj od rana opanował Was cudny Świąteczny klimacik!
Przy uszek lepieniu
Bigosu pichceniu.
Maku kręceniu.
Ale też podłogi pastowaniu...
I pakowaniu prezentów.
Cz też dopiero ich planowaniu ;-)
Ściskam Was cieplutko!
Przed - świątecznie!
czwartek, 20 grudnia 2012
Największe marzenie mamy...
Odkryłam dziś...
W dzień, który przesycony jest cudownymi wydarzeniami.
Wyjątkowymi...
Wszystkie one krążą wokół kobiet...
Macierzyństwa...
Dzieci...
Miłości...
A na koniec dnia - jeszcze taki upominek.
Nieświadomy...
Od bliskich kobiet z tegoż "mojego cudownego świata".
Upominek, który budzi we mnie tak wiele.
Przypomina...
Symbolizuje...
Wyraża...
I Wam chciałam ów upominek podarować...;-*
W dzień, który przesycony jest cudownymi wydarzeniami.
Wyjątkowymi...
Wszystkie one krążą wokół kobiet...
Macierzyństwa...
Dzieci...
Miłości...
A na koniec dnia - jeszcze taki upominek.
Nieświadomy...
Od bliskich kobiet z tegoż "mojego cudownego świata".
Upominek, który budzi we mnie tak wiele.
Przypomina...
Symbolizuje...
Wyraża...
I Wam chciałam ów upominek podarować...;-*
środa, 19 grudnia 2012
Nie....Nie...
Matka postanowienie mocne miała, że w tym roku, razem z Synem swym, należycie do świąt się przygotują.
Należycie, czyli po bożemu.
Na Roratach matka za młodu, niespełna ćwierć wieku temu ostatni raz była... Ale nic, Synu przykład dawać trzeba?Trzeba!
W tym roku należycie być miała z pierworodnym swym, RAZ - w każdym z adwentowych tygodni. Chociaż.
Tylko że wyszło, jak zwykle.
Dwa tygodnie pierwsze - przeleciały, ani się matka ogarnąć zdążyła, że to już.
Wyrzut sumienia się pojawił straszliwy, więc spiąwszy poślady, matka Syna swego zapakowała. W odzienie zimowe. Lampion prawdziwy naszykowała. W dłoń chwyciła. Świecę odpaliła. I pognawszy. We dwoje. W mrok.
Dziecię dzielne wysoce. I grzeczne. Ku zdumieniu matki. Zupełnie, jakby przez Anioła jakiego zmotywowane, niewidzialnie.
Doszli. Szybko i bezproblemowo. Na nogach! Obydwoje!
Nie, nie ze względu na ambicje matczyne wcale. Wózek w samochodzie został. A perspektywa tachania owego zowąd, skutecznie matkę w kwestii tej zniechęciła.
Tak więc doszli. Przed czasem nawet, bo zapas czasowy przez matkę powzięty, okazał się zbyteczny. Chcąc przewidzieć bowiem wszelkie przeszkody, które mogą na drodze stanąć, nie przewidziała ona przeszkód braku...
Weszli. Synu nawet chętnie. W ławce zasiedli. Dzieci mnóstwo. Będzie dobrze - matka pomyślała.
I było.
Do czasu, gdy matka śpiewać ze wszystkim poczęła, syna przy tym na rękach trzymając.
Synu poliki matki swej w rączki ujął i :
- Nieeee...Nieeee - powiada.
W sposób tak przejmujący do tego... Że zignorować tegoż nie można zwyczajnie było.
Matka chwilę w milczeniu odczekała, po czym cicho, pod nosem całkiem nucić kwestie mszalne poczęła.
Synu czujny okazał się wielce, bo reakcja identyczna nastąpiła.
Matka zamilkła.
Za to Synu, nie bardzo...
Bo gdy tylko cisza, ogólna nastąpiła, aby "Księciu" kazanie umożliwić, Chłopina moja, na nic nie bacząc:
- Tuuu! Tuuu! - wtórować poczęła, na drzwi przez które dwadzieścia minut wcześniej weszli, wskazując.
Wyszli.
I tyle było się przygotowywania.
PS. A kiedyś, gdy jeszcze taki cwaniak nie był, tylko kluska zwykła, mała, to śpiewy matki uwielbiał... Hehhhh. Zdraaaaaaaaaadaaaaaaaaaaa!
Należycie, czyli po bożemu.
Na Roratach matka za młodu, niespełna ćwierć wieku temu ostatni raz była... Ale nic, Synu przykład dawać trzeba?Trzeba!
W tym roku należycie być miała z pierworodnym swym, RAZ - w każdym z adwentowych tygodni. Chociaż.
Tylko że wyszło, jak zwykle.
Dwa tygodnie pierwsze - przeleciały, ani się matka ogarnąć zdążyła, że to już.
Wyrzut sumienia się pojawił straszliwy, więc spiąwszy poślady, matka Syna swego zapakowała. W odzienie zimowe. Lampion prawdziwy naszykowała. W dłoń chwyciła. Świecę odpaliła. I pognawszy. We dwoje. W mrok.
Dziecię dzielne wysoce. I grzeczne. Ku zdumieniu matki. Zupełnie, jakby przez Anioła jakiego zmotywowane, niewidzialnie.
Doszli. Szybko i bezproblemowo. Na nogach! Obydwoje!
Nie, nie ze względu na ambicje matczyne wcale. Wózek w samochodzie został. A perspektywa tachania owego zowąd, skutecznie matkę w kwestii tej zniechęciła.
Tak więc doszli. Przed czasem nawet, bo zapas czasowy przez matkę powzięty, okazał się zbyteczny. Chcąc przewidzieć bowiem wszelkie przeszkody, które mogą na drodze stanąć, nie przewidziała ona przeszkód braku...
Weszli. Synu nawet chętnie. W ławce zasiedli. Dzieci mnóstwo. Będzie dobrze - matka pomyślała.
I było.
Do czasu, gdy matka śpiewać ze wszystkim poczęła, syna przy tym na rękach trzymając.
Synu poliki matki swej w rączki ujął i :
- Nieeee...Nieeee - powiada.
W sposób tak przejmujący do tego... Że zignorować tegoż nie można zwyczajnie było.
Matka chwilę w milczeniu odczekała, po czym cicho, pod nosem całkiem nucić kwestie mszalne poczęła.
Synu czujny okazał się wielce, bo reakcja identyczna nastąpiła.
Matka zamilkła.
Za to Synu, nie bardzo...
Bo gdy tylko cisza, ogólna nastąpiła, aby "Księciu" kazanie umożliwić, Chłopina moja, na nic nie bacząc:
- Tuuu! Tuuu! - wtórować poczęła, na drzwi przez które dwadzieścia minut wcześniej weszli, wskazując.
Wyszli.
I tyle było się przygotowywania.
PS. A kiedyś, gdy jeszcze taki cwaniak nie był, tylko kluska zwykła, mała, to śpiewy matki uwielbiał... Hehhhh. Zdraaaaaaaaaadaaaaaaaaaaa!
niedziela, 16 grudnia 2012
Moje śliczne, milusie...
Kapciochy!
Kapciochy Matki syna mego.
Kapciochy kury domowej.
Idealne.
Mam już swoje cudeńka. Przyszły kilka dni temu. Prześlicznie zapakowane. Z cudnym liścikiem...
Za to właśnie uwielbiam rękodzieła. Są unikatowe, wymuskane, wykonane i zapakowane z serduchem.Tylko dla Ciebie. A jak do tego przychodzą, wyczekiwane z niecierpliwością, pocztą, to już w ogóle jest rarytasik.
No i zobaczcie jakie cudne są, no.
Baaaaaaaaaaaaardzo polecam! A takie i wiele, wiele innych cudeniek znajdziecie TUTAJ, na blogu ich sprawczyni, przefantastycznie zdolnej i obdarzonej niebywałym smakiem estetycznym - Kasi.
I nie, nie wychwalam ich, bo dostałam je w gratisie ;-)Wychwalam, bo nie da się inaczej.
PS. A do tego ta śmieszna cena...Jakby to mój były szef powiedział - super promka;-)
Aaaaaaaaaa, no i nie ma lepszej frotery dla podłóg, zwłaszcza przed Świętami, hahaha;-P
Kapciochy Matki syna mego.
Kapciochy kury domowej.
Idealne.
Mam już swoje cudeńka. Przyszły kilka dni temu. Prześlicznie zapakowane. Z cudnym liścikiem...
Za to właśnie uwielbiam rękodzieła. Są unikatowe, wymuskane, wykonane i zapakowane z serduchem.Tylko dla Ciebie. A jak do tego przychodzą, wyczekiwane z niecierpliwością, pocztą, to już w ogóle jest rarytasik.
No i zobaczcie jakie cudne są, no.
Baaaaaaaaaaaaardzo polecam! A takie i wiele, wiele innych cudeniek znajdziecie TUTAJ, na blogu ich sprawczyni, przefantastycznie zdolnej i obdarzonej niebywałym smakiem estetycznym - Kasi.
I nie, nie wychwalam ich, bo dostałam je w gratisie ;-)Wychwalam, bo nie da się inaczej.
PS. A do tego ta śmieszna cena...Jakby to mój były szef powiedział - super promka;-)
Aaaaaaaaaa, no i nie ma lepszej frotery dla podłóg, zwłaszcza przed Świętami, hahaha;-P
środa, 12 grudnia 2012
Serce naszego domu...
Udało się.
Po wielkich mękach i napotkaniu na swojej drodze niezliczonej ilości patałachów ;-), zakończyliśmy nasz pierwszy remont. Pierwszy remont z naszym dzielnym maluszkiem.
Szczęśliwi jesteśmy bardzo, dlatego chciałam się tym szczęściem z Wami podzielić.
Pochwalić się chciałam?
Ano chyba próżnie tak po babsku też...
I ciekawa jestem bardzo Waszych opinii, bo całość wymyśliłam JA;-)
Nad wcielaniem mojej wizji czuwała swym estetycznym okiem moja przekochana Dorotka, która zmęczyłam chyba do bólu. Tak czy siak, kochana moja - DZIĘKUJĘ za każdą Twą pomoc bardzo mocno!
PS. Monia, a Twój groszek ja love na zawsze!;-) Patrz, jak cudnie wyszedł!
Po wielkich mękach i napotkaniu na swojej drodze niezliczonej ilości patałachów ;-), zakończyliśmy nasz pierwszy remont. Pierwszy remont z naszym dzielnym maluszkiem.
Szczęśliwi jesteśmy bardzo, dlatego chciałam się tym szczęściem z Wami podzielić.
Pochwalić się chciałam?
Ano chyba próżnie tak po babsku też...
I ciekawa jestem bardzo Waszych opinii, bo całość wymyśliłam JA;-)
Nad wcielaniem mojej wizji czuwała swym estetycznym okiem moja przekochana Dorotka, która zmęczyłam chyba do bólu. Tak czy siak, kochana moja - DZIĘKUJĘ za każdą Twą pomoc bardzo mocno!
PS. Monia, a Twój groszek ja love na zawsze!;-) Patrz, jak cudnie wyszedł!
PS. W miejscu wysoce niegustownej żarówy będą trzy pojedyncze, wiszące lampki,
na które jeszcze oczekujemy;-)
wtorek, 11 grudnia 2012
Trzecie matki warsztaty.
Wciągnęłam się.
Uzależniłam.
Kocham... Uwielbiam... Miłuję...
Za atmosferę, klimat, pozytywne wibracje i odmóżdżenie.
Babka, która prowadzi warsztaty jest wyjątkowa. Osobiście uważam, że powinna otworzyć dom dziennego pobytu, hahahaha.
Tym razem było anielsko...
Cudowna, anielska muzyka. Basine muffinki jeszcze ciepłe... Cudne! Barabella pamiętaj o przepisie!;-*
Bosko było!
Jak zwykle...
A oto mój anioł Stróż...
Na desce wyklejony...
Uzależniłam.
Kocham... Uwielbiam... Miłuję...
Za atmosferę, klimat, pozytywne wibracje i odmóżdżenie.
Babka, która prowadzi warsztaty jest wyjątkowa. Osobiście uważam, że powinna otworzyć dom dziennego pobytu, hahahaha.
Tym razem było anielsko...
Cudowna, anielska muzyka. Basine muffinki jeszcze ciepłe... Cudne! Barabella pamiętaj o przepisie!;-*
Bosko było!
Jak zwykle...
A oto mój anioł Stróż...
Na desce wyklejony...
A to mój prezencik dla Was...;-*
Iskierka ciepła w sercu na ten mroźny, zimowy dzień...
piątek, 7 grudnia 2012
Ojojoj, dziewczynce spadły spodenki!
Pamiętam jak dziś, kiedy podczas spaceru z naszym jeszcze wtedy niemowlaczkiem, byliśmy z Maćkiem świadkami sytuacji, kiedy to mama prowadząc za rękę swojego około dwuletniego synka, nie zauważyła, że mały ledwo idzie, bo spadły mu do kolan galoty. Szła tak z nim jakieś dobre 50 metrów, zanim się zorientowała, bo maluch nie mógł już zrobić ani kroczku, gdyż spodnie opadły do kostek.
Pamiętam swoje oburzenie i dyskusję z mężem. Że jak to tak można. Żeby matka czegoś takiego nie zauważyła. Że jaki biedny ten chłopczyk malutki, bo tak pędzi ciągnięty za rękę że ledwo daje radę. No jak można? Jak?
A jednak można...
Podjechaliśmy ostatnio do Tesco. We trójkę. Nacio dosyć już ciżżki (jak na Nacia), więc bach go ta nóżki, za rękę i idziemy. Idziemy, idziemy, zajęci z Maciusiem rozmową, aż nagle Pani idąca z naprzeciwka do nas:
-Ojojoj, dziewczynce spadły spodenki!
Że Nacio dziewczynką jest, to już w sumie chyba przywykłam.
Chociaż może i nie, bo pierwsze co pojawiło się w mej głowie, to oburzenie, że przecież do cholery, spodnie ma granatowe, kutkę z robotem, a czapkę w niebieskie paski, włosy ukryte, więc jaka znowu dziewczynka?!
Jednak w tym samym ułamku sekundy, dotarła druga część komunikatu - galoty w dole!
Ja na Syna, a Synu ze spodniami w kolanach, dzielnie maszeruje...
F......ck!
PS. Dzisiaj podczas kąpieli podcięłam Synowi swemu włoski. Pierwszy raz, bo przecież grzywka się nie liczy. Zabierałam się do tego ze trzy tygodnie, bo tak mi jakoś żal było. Wyszło super. Jedna strona lekko do poprawki, ale przynajmniej może nikt mi już dziewczynki wytykać nie będzie;-)
Pamiętam swoje oburzenie i dyskusję z mężem. Że jak to tak można. Żeby matka czegoś takiego nie zauważyła. Że jaki biedny ten chłopczyk malutki, bo tak pędzi ciągnięty za rękę że ledwo daje radę. No jak można? Jak?
A jednak można...
Podjechaliśmy ostatnio do Tesco. We trójkę. Nacio dosyć już ciżżki (jak na Nacia), więc bach go ta nóżki, za rękę i idziemy. Idziemy, idziemy, zajęci z Maciusiem rozmową, aż nagle Pani idąca z naprzeciwka do nas:
-Ojojoj, dziewczynce spadły spodenki!
Że Nacio dziewczynką jest, to już w sumie chyba przywykłam.
Chociaż może i nie, bo pierwsze co pojawiło się w mej głowie, to oburzenie, że przecież do cholery, spodnie ma granatowe, kutkę z robotem, a czapkę w niebieskie paski, włosy ukryte, więc jaka znowu dziewczynka?!
Jednak w tym samym ułamku sekundy, dotarła druga część komunikatu - galoty w dole!
Ja na Syna, a Synu ze spodniami w kolanach, dzielnie maszeruje...
F......ck!
PS. Dzisiaj podczas kąpieli podcięłam Synowi swemu włoski. Pierwszy raz, bo przecież grzywka się nie liczy. Zabierałam się do tego ze trzy tygodnie, bo tak mi jakoś żal było. Wyszło super. Jedna strona lekko do poprawki, ale przynajmniej może nikt mi już dziewczynki wytykać nie będzie;-)
środa, 5 grudnia 2012
Zapamiętałam...
Dzisiaj będzie wpis z cyklu - wyznanie.
Otóż wyznam Wam, że mam totalnego bzika na punkcie "specjalnych okazji". Specjalna okazja to urodziny, Dzień Dziecka, Dzień Kobiet, Mikołajki, Dzień Matki, Boże Narodzenie. Przywiązuję do tych okazji ogromna wagę. Pamiętam o nich zawsze i bardzo mnie boli gdy ktoś zapomina, pomija, bo na przykład uznaje, że to wcale nie takie istotne. Otóż istotne. Dla mnie bardzo.
I bynajmniej nie chodzi mi o próżne żądanie drogich prezentów. Nie, nie nie! Wystarczy w zupełności sam miły gest, pokazujący, że dla kogoś jest się ważnym. Na tyle ważnym, aby pamiętać i docenić choćby najdrobniejszą drobnostką.
Pamiętam jak dziś ten obraz, który miga mi w pamięci niczym fotografia. Białe rękawiczki. Cudne. Z angorki. Na grzbiecie dłoni miały takie prześliczne oczka, układające się w ozdobny wzorek. Dostałam je od mamy na Mikołaja. Chodziłam już do szkoły, może do trzeciej klasy.
Ale cieszyłam się tak strasznie, że do dziś mam w pamięci ten obraz stary i do dziś widok tych białych, uroczych rękawiczek budzi we mnie zachwyt.
Ale wiecie dlaczego one były takie wspaniałe? Bo mama pamiętała. Bo tak, jak inne mamy, innych chwalących się dzieci podłożyła je pod poduszkę. Bo mogłam się tak, jak inne dzieci pochwalić, że też dostałam prezencik... Niby tak niewiele, a jak dużo.
I nie wiem skąd to moje skrzywienie się bierze...Ale tak już mam. Bo nie ma przecież nic cudowniejszego, jak grudniowy poranek, który oprócz zapachu świeżo zaparzonej kawy, pełen jest pisków radości, dziecięcych uśmiechów i zachwytu w tych przesłodkich oczkach. Zimowy, mroźny poranek wzbogacony o całusa od męża i małą radość w jego oczach...
Otóż wyznam Wam, że mam totalnego bzika na punkcie "specjalnych okazji". Specjalna okazja to urodziny, Dzień Dziecka, Dzień Kobiet, Mikołajki, Dzień Matki, Boże Narodzenie. Przywiązuję do tych okazji ogromna wagę. Pamiętam o nich zawsze i bardzo mnie boli gdy ktoś zapomina, pomija, bo na przykład uznaje, że to wcale nie takie istotne. Otóż istotne. Dla mnie bardzo.
I bynajmniej nie chodzi mi o próżne żądanie drogich prezentów. Nie, nie nie! Wystarczy w zupełności sam miły gest, pokazujący, że dla kogoś jest się ważnym. Na tyle ważnym, aby pamiętać i docenić choćby najdrobniejszą drobnostką.
Pamiętam jak dziś ten obraz, który miga mi w pamięci niczym fotografia. Białe rękawiczki. Cudne. Z angorki. Na grzbiecie dłoni miały takie prześliczne oczka, układające się w ozdobny wzorek. Dostałam je od mamy na Mikołaja. Chodziłam już do szkoły, może do trzeciej klasy.
Ale cieszyłam się tak strasznie, że do dziś mam w pamięci ten obraz stary i do dziś widok tych białych, uroczych rękawiczek budzi we mnie zachwyt.
Ale wiecie dlaczego one były takie wspaniałe? Bo mama pamiętała. Bo tak, jak inne mamy, innych chwalących się dzieci podłożyła je pod poduszkę. Bo mogłam się tak, jak inne dzieci pochwalić, że też dostałam prezencik... Niby tak niewiele, a jak dużo.
I nie wiem skąd to moje skrzywienie się bierze...Ale tak już mam. Bo nie ma przecież nic cudowniejszego, jak grudniowy poranek, który oprócz zapachu świeżo zaparzonej kawy, pełen jest pisków radości, dziecięcych uśmiechów i zachwytu w tych przesłodkich oczkach. Zimowy, mroźny poranek wzbogacony o całusa od męża i małą radość w jego oczach...
wtorek, 4 grudnia 2012
Jajo.
Jakiś czas temu, kiedy Nacio wsuwał z nami pizzę, zaraz po tym, kiedy ugryzł kawałek z jajkiem i się nie skrzywił nawet, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby spróbować memu Wybrednemu zaserwować jajo w wersji "na chlebku" ,w celu urozmaicenia Naciowego jadłospisu.
Dziś, pomimo ciężkiego wstawania, oj ciężkiego, olśniło mnie i objawiła mi się PASTA JAJECZNA. Do tego świeży chlebek, szczypiorek... Spróbujemy.
Wstawiłam trzy jaja.
Gotowanie poszło gładko, bez protestów pierworodnego, bo mama grzecznie siedziała obok i sumiennie oglądała Ciekawskiego Georga.
No, ale pasta nie zrobi się sama. Matka wymknęła się. Jednak czujne oko syna. Syrena zawyła. Synu przydreptał i nie mogąc wymyślić nic bardziej kreatywnego, jęczeć począł.
Matka tym razem z się nie wyszła. Natomiast olśnienia wtórnego doznała. Syna chwyciła, na krześle przy blacie roboczym postawiła i jajo wręczyła, instrukcję obierania przy tym głosząc
Synu połkną haczyk. Najpierw stukać, pukać jajem począł. Następnie do obierania się zabrał, co czynił z takim namaszczeniem i zaangażowaniem, że nawet ślina z uchylonych ustek pociekła, z tego skupienia całego. Obrał jajo do golasa, najmniejszej nawet skorupci nie zostawiając. Matka pastę w mig uczyniła. A synu wtrząchnął kromę całą, wysmarowaną, z takim smakiem, jakiego matka jeszcze, jak żyje nie widziała.
Ale to nie wszystko, bo jajo ów okazało się atrakcją wielopłaszczyznową. Oprócz obierania bowiem i jedzenia, daje jeszcze jedną możliwość rozwoju kreatywności bobasa.
Otóż okazuje się, że z tego, co po jaju zostaje, czyli skorupami, można się jeszcze bawić. Minut 36 całe. Wyjmować z garnuszka, i wkładać można, no i w rączkach ugniatać i ugniatać i ugniatać, co dało Matce możliwość spokojnego siebie ogarnięcia porannego.
Kto zatem z siebie wychodzi, aby znaleźć dziecku swemu zajęcie w tę nudę jesienną, niechaj jajo wypróbuje! Ja osobiście jestem pod jaja wielkim wrażeniem ;-)
Dziś, pomimo ciężkiego wstawania, oj ciężkiego, olśniło mnie i objawiła mi się PASTA JAJECZNA. Do tego świeży chlebek, szczypiorek... Spróbujemy.
Wstawiłam trzy jaja.
Gotowanie poszło gładko, bez protestów pierworodnego, bo mama grzecznie siedziała obok i sumiennie oglądała Ciekawskiego Georga.
No, ale pasta nie zrobi się sama. Matka wymknęła się. Jednak czujne oko syna. Syrena zawyła. Synu przydreptał i nie mogąc wymyślić nic bardziej kreatywnego, jęczeć począł.
Matka tym razem z się nie wyszła. Natomiast olśnienia wtórnego doznała. Syna chwyciła, na krześle przy blacie roboczym postawiła i jajo wręczyła, instrukcję obierania przy tym głosząc
Synu połkną haczyk. Najpierw stukać, pukać jajem począł. Następnie do obierania się zabrał, co czynił z takim namaszczeniem i zaangażowaniem, że nawet ślina z uchylonych ustek pociekła, z tego skupienia całego. Obrał jajo do golasa, najmniejszej nawet skorupci nie zostawiając. Matka pastę w mig uczyniła. A synu wtrząchnął kromę całą, wysmarowaną, z takim smakiem, jakiego matka jeszcze, jak żyje nie widziała.
Ale to nie wszystko, bo jajo ów okazało się atrakcją wielopłaszczyznową. Oprócz obierania bowiem i jedzenia, daje jeszcze jedną możliwość rozwoju kreatywności bobasa.
Otóż okazuje się, że z tego, co po jaju zostaje, czyli skorupami, można się jeszcze bawić. Minut 36 całe. Wyjmować z garnuszka, i wkładać można, no i w rączkach ugniatać i ugniatać i ugniatać, co dało Matce możliwość spokojnego siebie ogarnięcia porannego.
Kto zatem z siebie wychodzi, aby znaleźć dziecku swemu zajęcie w tę nudę jesienną, niechaj jajo wypróbuje! Ja osobiście jestem pod jaja wielkim wrażeniem ;-)
sobota, 1 grudnia 2012
Dwa lata.
Pamiętam ten dzień jak dziś.
Pamiętam to biurko w sypialni.
Ogromną piłkę na której siedziałam, żeby nie gnieść dzidziusia w brzuszku. Pamiętam pierwszy wpis, kiedy na kuchence pyrkał obiad.
"Zawsze chciałam zostać pisarką" to były pierwsze słowa na tym blogu. Zaczęłam pisać go z nudów. Bo spodobał mi się pomysł na twórcze "spędzanie ciąży" wspomniany w jednym z "mamowych" czasopism.
Będąc w ciąży pisałam namiętnie i intensywnie. Potem, gdy narodził się Nacio nie było już tak łatwo. Przyznam się Wam, że na samym początku, nie mogłam zaakceptować, że ta moja mała, wyjąca kluska uniemożliwia mi swobodne pisanie. Zła byłam. No bo jak to tak. Żeby półmetrowy człowiek dyktował mi co mam robić, a czego nie. No, a człowiek był bezlitosny... Nie raz budził się znienacka, w połowie wpisu, choć mijała dopiero dwudziesta minuta jego drzemki. Ughhhhhhh!
Z czasem wszystko nieco się uregulowało ;-)
I tak dzisiaj mijają już dwa lata, jak zaczęłam pisać. Dwa odkąd uruchomiłam moje tajemne przejście do drugiego, cudownego świata. Świata, gdzie w końcu mogę się wygadać do syta. Świata, gdzie ktoś, i to nie jeden jak się okazuje, ma ochotę mnie wysłuchać. Gdzie mogę uwolnić siebie z refleksji w głowie ukrytych. Gdzie znajduję zrozumienie, pocieszenie, motywację... Gdzie znalazłam wiele pokrewnych dusz...
Praktycznie codziennie wieczorem siadam w moim ukochanym fotelu i otwieram "swój świat" . Nie zawsze piszę, czasem tylko czytam, co u Was, czasem wchodzę w dyskusje, czasem tylko oglądam Wasze dzieła. Ale zawsze to jest mój czas, mój reset, moja chwila przyjemności.
Kiedyś namiętnie paliłam. Dobry, elegancki papieros na świeżym powietrzu, w miłym towarzystwie. Przerwa od wszystkiego. Cały świat przystawał na chwilę. Mmmmmm. Moja mała przyjemność...
Teraz mam moją wielką przyjemność za każdym razem, gdy loguję się na blogerze...
I jeszcze do czegoś Wam się przyznam. Niezmiennie od dwóch lat, zupełnie tak samo, jak po napisaniu pierwszego wpisu, po każdym zamieszczeniu posta, z tą samą niecierpliwością, zupełnie jak małe dziecko czekam na każdy Wasz komentarz . Że już nie wspomnę, jaką mam radochę, gdy je odczytuję;-)
A w ramach urodzinowego poczęstunku serdecznie zapraszam Was na słodkości, które potrwają do 23 grudnia.
Zasady proste:
1. Zamieść tutaj komentarz ze zgłoszeniem do zabawy
2. Umieść na swoim blogu w osobnym poście lub bocznym pasku poniższy obrazek.
3. Czekaj cierpliwie na losowanie ;-P
Nagrodą będzie niespodzianka, która "wyjdzie spod mojej ręki" specjalnie na tę okazję ;-P
Powiem jeszcze, że za tydzień ruszam na kolejne warsztaty, więc może warto kupić tego kota w worku ;-)
Pamiętam to biurko w sypialni.
Ogromną piłkę na której siedziałam, żeby nie gnieść dzidziusia w brzuszku. Pamiętam pierwszy wpis, kiedy na kuchence pyrkał obiad.
"Zawsze chciałam zostać pisarką" to były pierwsze słowa na tym blogu. Zaczęłam pisać go z nudów. Bo spodobał mi się pomysł na twórcze "spędzanie ciąży" wspomniany w jednym z "mamowych" czasopism.
Będąc w ciąży pisałam namiętnie i intensywnie. Potem, gdy narodził się Nacio nie było już tak łatwo. Przyznam się Wam, że na samym początku, nie mogłam zaakceptować, że ta moja mała, wyjąca kluska uniemożliwia mi swobodne pisanie. Zła byłam. No bo jak to tak. Żeby półmetrowy człowiek dyktował mi co mam robić, a czego nie. No, a człowiek był bezlitosny... Nie raz budził się znienacka, w połowie wpisu, choć mijała dopiero dwudziesta minuta jego drzemki. Ughhhhhhh!
Z czasem wszystko nieco się uregulowało ;-)
I tak dzisiaj mijają już dwa lata, jak zaczęłam pisać. Dwa odkąd uruchomiłam moje tajemne przejście do drugiego, cudownego świata. Świata, gdzie w końcu mogę się wygadać do syta. Świata, gdzie ktoś, i to nie jeden jak się okazuje, ma ochotę mnie wysłuchać. Gdzie mogę uwolnić siebie z refleksji w głowie ukrytych. Gdzie znajduję zrozumienie, pocieszenie, motywację... Gdzie znalazłam wiele pokrewnych dusz...
Praktycznie codziennie wieczorem siadam w moim ukochanym fotelu i otwieram "swój świat" . Nie zawsze piszę, czasem tylko czytam, co u Was, czasem wchodzę w dyskusje, czasem tylko oglądam Wasze dzieła. Ale zawsze to jest mój czas, mój reset, moja chwila przyjemności.
Kiedyś namiętnie paliłam. Dobry, elegancki papieros na świeżym powietrzu, w miłym towarzystwie. Przerwa od wszystkiego. Cały świat przystawał na chwilę. Mmmmmm. Moja mała przyjemność...
Teraz mam moją wielką przyjemność za każdym razem, gdy loguję się na blogerze...
I jeszcze do czegoś Wam się przyznam. Niezmiennie od dwóch lat, zupełnie tak samo, jak po napisaniu pierwszego wpisu, po każdym zamieszczeniu posta, z tą samą niecierpliwością, zupełnie jak małe dziecko czekam na każdy Wasz komentarz . Że już nie wspomnę, jaką mam radochę, gdy je odczytuję;-)
A w ramach urodzinowego poczęstunku serdecznie zapraszam Was na słodkości, które potrwają do 23 grudnia.
Zasady proste:
1. Zamieść tutaj komentarz ze zgłoszeniem do zabawy
2. Umieść na swoim blogu w osobnym poście lub bocznym pasku poniższy obrazek.
3. Czekaj cierpliwie na losowanie ;-P
Nagrodą będzie niespodzianka, która "wyjdzie spod mojej ręki" specjalnie na tę okazję ;-P
Powiem jeszcze, że za tydzień ruszam na kolejne warsztaty, więc może warto kupić tego kota w worku ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)