Jestem w fatalnym stanie, stąd wpis będzie wyjątkowo krótki. Jest źle... Jestem na skraju wyczerpania. Choroba potworna. Od piątku leżę, faszeruję się poradzonymi przez Was naturalnościami, ale codziennie jest coraz gorzej. Do tego przy każdym kichnięciu, kaszlnięciu i próbie wysmarkania tego oceanu kataru brzuszek spina się jak szalony. Dzidziuś uciska już bardzo nisko, a ja modlę się żeby nie przyszło mu na myśl wychodzenie teraz na świat, bo w takim stanie, to ...aż strach pomyśleć jakby to wyglądało.
Dzisiaj inna Pani Doktor przepisała mi antybiotyk, bo "to nie żarty, szkoda że tak późno" - dzidziuś może urodzić się z infekcją.
Doktorce od szałwii mam tylko jedno do powiedzenia : "W D... WSADŹ SOBIE TĄ SZAŁWIĘ"!
Trzymajcie kciuki, żebym to przeżyła, bo sama zaczynam wątpić...
poniedziałek, 28 lutego 2011
piątek, 25 lutego 2011
Dzień dobry. Mam na imię Marta...
Dzień dobry. Mam na imię Marta i jestem nie przysposobiona do życia na wolności...
Wczoraj wróciliśmy do domku!!! Po 16 dniach w szpitalu, 16 dniach w łóżku, 16 dniach bez świeżego powietrza, 16 dniach w okropnym stresie, żeby jeszcze przeczekać, żeby jeszcze nie teraz, żeby nie był wcześniakiem...
Dzisiaj mamy prawdziwe święto!!! Zaczynamy 37-bezpieczny tydzień! Wczorajsze badanie jeszcze w szpitalu wykazało, że nic się nie pogorszyło, więc teraz to możemy już bez strachu czekać na skurcze ( a nie się ich panicznie bać ), tylko tym razem porodowe, które mogą rozpocząć się za kilka dni, albo za kilka tygodni... Także wszystko zaczęło wracać do normy:-) No właśnie ta norma... Wcale nie tak łatwo przestawić się z życia szpitalnego, kiedy cały czas czujesz opiekę. Leki Siostrzyczka przyniesie, serduszko dzidziusia 3 razy dziennie posłucha, ciśnienie codziennie zmierzy i temperaturkę też i zważy... Salowa jedzonko (wstrętne jak wiedźma o północy) przyniesie, podłogę wymyje... No i doktor 3 razy dziennie o samopoczucie i dolegliwości zapyta i uspokoi... No i wpadłam w ten rytm szpitalny, do tego stopnia, że wczoraj-pierwszego dnia na wolności musiałam normalnie tę zmianę w głowie swojej ogarnąć. Ale długo nie trzeba było bo w domu czekała cała masa prezentów dzidzusiowych - zakupionych pod moje dyktando przez tatusia-Maciusia i siostrę moją poczciwą...
I wszystko byłoby super gdybym nagle drapania w gardle nie dostała. INFEKCJA dopadła mnie w końcu w 9 miesiącu. Płuczę gardło szałwią, piję herbatę z miodem i cytryną i robię inhalacje z soli fizjologicznej. Byłam u internisty, ale mi się baba nie podobała, bo stwierdziła, że nie ma innych sposobów ulżenia ciężarnej jak szałwia, a jak nie pomoże, to antybiotyk, ale to już na oddziale położniczym. Matko i córko!!! Znowu?! Chyba zwariowała.
Zatem dziewczyny, jeśli macie za sobą już infekcje takowe, to skrobnijcie cosik o doświadczeniach swoich i rad kilka... Będę wdzięczna okrutnie.
PS. Cieplutko pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za odnalezienie mnie w szpitalu i odwiedzenie, mojej kochanej czytelniczce... Gosiu Ty wiesz... :-)
Wczoraj wróciliśmy do domku!!! Po 16 dniach w szpitalu, 16 dniach w łóżku, 16 dniach bez świeżego powietrza, 16 dniach w okropnym stresie, żeby jeszcze przeczekać, żeby jeszcze nie teraz, żeby nie był wcześniakiem...
Dzisiaj mamy prawdziwe święto!!! Zaczynamy 37-bezpieczny tydzień! Wczorajsze badanie jeszcze w szpitalu wykazało, że nic się nie pogorszyło, więc teraz to możemy już bez strachu czekać na skurcze ( a nie się ich panicznie bać ), tylko tym razem porodowe, które mogą rozpocząć się za kilka dni, albo za kilka tygodni... Także wszystko zaczęło wracać do normy:-) No właśnie ta norma... Wcale nie tak łatwo przestawić się z życia szpitalnego, kiedy cały czas czujesz opiekę. Leki Siostrzyczka przyniesie, serduszko dzidziusia 3 razy dziennie posłucha, ciśnienie codziennie zmierzy i temperaturkę też i zważy... Salowa jedzonko (wstrętne jak wiedźma o północy) przyniesie, podłogę wymyje... No i doktor 3 razy dziennie o samopoczucie i dolegliwości zapyta i uspokoi... No i wpadłam w ten rytm szpitalny, do tego stopnia, że wczoraj-pierwszego dnia na wolności musiałam normalnie tę zmianę w głowie swojej ogarnąć. Ale długo nie trzeba było bo w domu czekała cała masa prezentów dzidzusiowych - zakupionych pod moje dyktando przez tatusia-Maciusia i siostrę moją poczciwą...
I wszystko byłoby super gdybym nagle drapania w gardle nie dostała. INFEKCJA dopadła mnie w końcu w 9 miesiącu. Płuczę gardło szałwią, piję herbatę z miodem i cytryną i robię inhalacje z soli fizjologicznej. Byłam u internisty, ale mi się baba nie podobała, bo stwierdziła, że nie ma innych sposobów ulżenia ciężarnej jak szałwia, a jak nie pomoże, to antybiotyk, ale to już na oddziale położniczym. Matko i córko!!! Znowu?! Chyba zwariowała.
Zatem dziewczyny, jeśli macie za sobą już infekcje takowe, to skrobnijcie cosik o doświadczeniach swoich i rad kilka... Będę wdzięczna okrutnie.
PS. Cieplutko pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za odnalezienie mnie w szpitalu i odwiedzenie, mojej kochanej czytelniczce... Gosiu Ty wiesz... :-)
poniedziałek, 21 lutego 2011
Ciążowe „rady i odrady”
Każda ciąża przebiega inaczej. Inne mamy brzuszki, inne następują u nas zmiany i inne męczą nas dolegliwości. Jednak zauważyłam już czytając blogi koleżanek, czy też rozmawiając z kobietkami na szkole rodzenia, czy tutaj w szpitalu, że czasem można odnaleźć całe mnóstwo podobieństw.
Ciągle mam wrażenie (to pewnie ‘strach szpitalny’), że moja ciąża za chwilę dobiegnie końca. Jakieś doświadczenie ciążowe mam już zatem za sobą… Gdy zaczynałam czytać blogi ciążowe, najbardziej interesowały mnie właśnie doświadczenia innych kobiet. Dlatego postanowiłam sporządzić listę rad i odrad. Tylko proszę, abyście nie zrozumiały mnie źle. To są jedynie moje osobiste i całkowicie subiektywne doświadczenia, z których możecie skorzystać, jeśli Wasza ciąża przebiega podobnie do mojej. Możecie również zupełnie się ze mną nie zgodzić, jeśli u Was było inaczej.
Nie mam aż tyle w sobie samozaparcia, żeby jakoś te moje rady grupować, więc spisałam je całkowicie spontanicznie tak, jak przychodziły mi do głowy. Rady to takie rzeczy, z których jestem zadowolona i polecam, a odrady to takie, które zrobiłabym inaczej.
Zatem do dzieła:
1. Jeśli chodzi o bieliznę ciążową, do karmienia i spania tylko firma Alles! Rewelacja;-)
2. Do Szkoły Rodzenia zapisałabym się w 4 miesiącu, żeby nie było jaj z brakiem miejsc. Jednak zapisałabym się na taki termin, żeby wypadał na 7 miesiąc, bo ma się jeszcze siłę, a i może do porodu coś w głowie zostanie.
3. Żałuję, że troszkę zbagatelizowałam sobie te moje skurcze. Miesiąc przepękałam na magnezie… Ale tak naprawdę to był miesiąc przemęczony. Może gdybym wcześniej trafiła do szpitala, to i krócej bym leżała, bo łatwiej byłoby tą macice mą uspokoić…
4. Cieszę się, że zanim kupiłam wózek, to pogrzebałam trochę w necie, bo wierzcie mi, to, co jest w sklepach, to jedynie namiastka. Jak się „obcykać” w znajomości firm ? Wstęp to Allegro. I po kolei firma po firmie oglądałam modele, a jak już jakiś się spodobała, to szukałam stronki firmy. Tam poznawałam wszystkie szczegóły i pełną kolorystykę. Na żywo obejrzałam sobie wózek w sklepie i tam też zamówiłam odpowiedni kolor. Wózek jest idealny;-)
5. Stanik… Po moich perypetiach w cycami mymi, życie uratowała mi… gumka do włosówJ Z całej stery zakupionych biustonoszów wybrałam ten, który miał dobre i nie drapiące miseczki, a cisnął pod biustem- przedłużkę zrobiłam z cienkiej gumki do włosów, tak, jak niektóre z Was robiły z dżinsami i przechodziłam tak całą ciążę.
6. Bardzo polecam też Krem Zapobiegający Powstawaniu Rozstępów Pharmaceris (32zł za 150ml). Rewelacja! Piękny zapach, szybko się wchłania, wydajny, a już po kilku smarowaniach skórka staje się milusia. Smarowałam 2 x dziennie od 4 miesiąca. Co jakiś czas szorowałam też brzuch (nie brodawki!!!!) ostrą myjką, żeby złuszczać naskórek, wówczas skóra lepiej i więcej wchłania. I nie było zmiłuj z tym smarowaniem! Uda, pupa, piersi, krzyż i boczki też. Za chwilę zacznę 9 miesiąc i na razie nic nie ma… A genetycznie byłam baaaaaardzo zagrożona.
7. Świetną sprawą jest kamerka i krótkie filmiki ze mną i brzuniem w roli głównej, które kręcił tatuś-Maciuś w kolejnych miesiącach. Taka tylko nasza pamiątka z tego cuuuuudownego czasu, kiedy połknęłam dynię;-)
8. Na zgagę- Renni, a jak brakło, to zimne mleko z lodówki – cała szklanka! I odpuszczało;-)
9. Nie brałam żadnych witamin, bo miałam dobre wyniki i nie było potrzeby paś bobasa. Postawiłam jednak na kwasy omega i całą ciąże przyjmowałam preparat Pregna Plus ( ma w sobie kwasy omega, cynk, jod,żelazo, kwas foliowy, wit. B6 ) Dzięki temu poprawiłam sobie też hemoglobinę.
10. Kocham mój rogal do spania! Polecam wersję firmy motherhood (senmata). Kupujcie, jak tylko noce zaczną być trudne, a nie tak, jak ja w 7 miesiącu… Mam go ze sobą nawet teraz w szptalu.
11. Buty na ciąże zimą – tylko Emu! Wsuwane, ciepłe i nawet na spuchnięte nogi wchodziły;-)
12. Na bóle krzyża polecam ciepłą kąpiel i boskie dłonie męża. Baaaaaardzo pomagało.
13. W ogóle nie przydały mi się dżinsy z kominem, bo o ile komin, to super sprawa, o tyle spodnie i tak uciskały podbrzuch. Zdejmowałam po 10 minutach.
14. Życie ratowały mi za to leginsy z kominem (Allegro) i dresy-nie dresy też z kominem;-)H&M
15. Dietę cukrzycową polecam bardzo. Nie odchudzającą!!!! Kiedy wydaje Ci się, że waga lekko wymyka się spod kontroli ( np. +4 kilo w jeden miesiąc), to warto odmówić sobie węglowodanów (słodycze, pieczywo, ziemniaki, cista, drożdżówki itp.) na rzecz owoców, nabiału, warzyw, mięska do oporu. Pomaga, wierzcie mi. Dzięki temu przy takich skokach wagi, teraz – miesiąc przed terminem mam na plusie 13kilo. Lekarz powiedział, że dieta cukrzycowa, to najzdrowsze żywienie na świecie .
16. Polecam również fundowanie sobie usg 4D co 2 miesiące nawet ( u mojego lekarza od 3 miesiąca taki był standard), nawet przed 35 rokiem życia. Dało mi to ogromny spokój i dzięki temu wiem, że noszę zdrowego chłopczyka…
17. Odradzam hartowanie sutków przez tarcie!!!!! Nie będę nawet argumentować.
18. Polecam laktator i butelkę, która nie odzwyczaja dziecka od sutka mamy z firmy Medela – jako jedyna ma na swoje produkty atesty jak na sprzęt medyczny.
19. Teraz już wiem, że nie ma co zwlekać w szykowanie wyprawki i zakupami dla bobasa. Pamiętacie mój SNZW? Dzięki niemu w dużej części udało mi się zgromadzić wyprawkę jeszcze przed nieoczekiwanym pobytem w szpitalu. Evelio chwała Ci za to!
20. Torbę do szpitala również dobrze spakować duuuuuuużo wcześniej, choćby w razie takich niespodzianek, jakich ja doświadczyłam.
21. Odradzam kłótnie z teściowymi...
22. Bardzo się cieszę, że jak najprędzej poszłam na zwolnienie. Dzięki temu mogłam w pełni cieszyć się moim cudownym stanem, a nie zatruwać sobie nastrój pracą…
23. A najbardziej ze wszystkiego polecam PROWADZENIE CIĄŻOWEGO BLOGA!
Dziewczyny dziękuję za komentarze. Mąż i siostra codziennie czytają mi je przez telefon;-)Także z tym akurat jestem na bieżąco. Szkoda tylko, że nie mogę czytać Waszych nowinek… Ale codziennie każę sprawdzać, czy któraś już się nie rozpakowała, he, he. Całuski! Jeszcze tylko 4 dni i wracam…
czwartek, 17 lutego 2011
Dziewczyny „patologia” wcale nie jest taka zła
Leżę tu już tydzień i chyba zaczynam przywykać… Nie wiem czy to dobry objaw… ;-) Dzisiaj miałam teoretycznie iść do domu, bo z ostatniej miesiączki wynika, że właśnie zaczęłam 37 tydzień, więc zagrożenie dzidziusia minęło. Jednak ja wiem, że termin mam o 10 dni późniejszy, bo jestem pewna, kiedy naszego pisklaczka powołaliśmy do życia :-)( co do dnia). O innym momencie, a już na pewno tygodniu nie ma mowy, co z resztą potwierdziła przy pierwszym usg moja pierwotna ginekolog. Problem w tym, że kiedy przyjmują cię na oddział to ZAWSZE w karcie wpisują termin z miesiączki. Ja jednak jako typowa matka-kokoszka walczyłam jak lwica i z uporem maniaka przy każdym obchodzie powtarzałam moją teorie i że jestem w 35 a nie 36 tygodniu. Takim oto sposobem dzisiaj mój doktor prowadzący zaprosił mnie do „dalszego wypoczynku na oddziale, z czego ku jego zdziwieniu strasznie się ucieszyłam. Nie nie , nie zwariowałam, po prostu postanowiłam sobie, że nie mogę urodzić wcześniej niż 25 lutego, a żeby do tego nie doszło, to najlepiej jak będę pod obserwacją. Miałam już nawet tajny plan, że jak doktor będzie chciał mnie wypisać, to przypnę się do łóżka moimi kajdankami z czerwonym futerkiem… ;-) Na szczęście nie trzeba było posuwać się do aż tak drastycznych poczynań;-). Szyja na razie króciutka, ale bez zmian i rozwarcia, leki zostają te same, a skurcze nie są bardzo dokuczliwe;-). Tyle u mnie, a teraz do meritum.
Kiedy dostałam skierowanie do szpitala, byłam załamana, przerażona i zalana łzami. Teraz widzę, że zupełnie niepotrzebnie. Dlatego postanowiłam opisać troszkę ten oddział, żeby dziewczyny które jeszcze na takim oddziale nie były, a zdarzy im się dostać skierowanie, nie bały się aż tak bardzo.
Opisuję oddział w szpitalu w Sulechowie, bo może czyta mojego maila jakaś dziewczyna z tej części Polski.
Najpierw w gabinecie położnych wypełniliśmy papiery. Dokumenty trzeba mieć dokładnie jak do porodu. Potem położna zaprosiła mnie do przebrania się w koszulkę. Pomógł mi w tym tatuś-Maciuś. W między czasie przyszedł lekarz, aby mnie zbadać. Zalecenia dostał telefonicznie od mojego lekarza prowadzącego, który jest tutaj „Szefem”, jak mówią o nim położne. Miła pani zaprowadziła mnie do pokoju i pokazała toaletę. Potem wenflon i kroplówka - magnez na całą noc podawana przez specjalną pompę. Spać nie mogłam z wrażeń. Zasnęłam o 3, a o 6 codziennie jest pobudka… Ciśnienie, temperatura, ważenie i serduszko dzidziusia. I można dalej iść nynki. Ok. 7.30 codziennie mam robione ktg, żeby kontrolować skurcze. Potem szybka toaleta poranna i obchód ok. 8.30 Lekarze są cudowni, cierpliwi i dający poczucie bezpieczeństwa. Każdy najmniejszy objaw jest kontrolowany. Nie ma żadnych tajemnic. Takie same są położne, które otaczają nas opieką. Miałam dwie noce, kiedy czułam się dużo gorzej. Wówczas położna przychodziła co godzinę sprawdzić, czy nic się nie dzieje i wesprzeć dobrym słowem tudzież relanium:-) - którego jestem od tej pory zagorzałą fanką:-). Można też z nimi swobodnie pogadać i uspokoić wszelkie swoje głupie czasem obawy. Dzięki takiemu właśnie kontaktowi upatrzyłam sobie świetną położną i postanowiłam, że to jest właśnie ta babka, z którą chcę rodzić. Mam zatem swoja prywatną położną i dzięki temu też czuję się bezpieczniej. Już nie wspomnę nawet o tym, że obyłam się z porodówką i oddziałem położniczym, bo to wszystko jest tutaj przedzielone jedynie szklanymi drzwiami. Przez te drzwi często słyszymy, że kobietka jakaś rodzi… Tak, tak krzyki też słychać, jednak zaraz po tym zwykle pojawia się płacz dziecka i wiadomo, że już po wszystkim. A najbardziej pocieszające jest to, że odkąd tu jestem nie było porodu dłuższego niż 8 godzin …
Przez te 9 dni poznałam też już strasznie dużo fajnych babek. Zwykle nie zostają tu dłużej niż 3 dni. Ja, podobnie jak moja koleżanka, która leży już tak samo długo (32 tydzień-odpływające wody), jak ja jesteśmy weterankami;-) Nie nasłuchałam się tez tutaj żadnych strasznych historii. Gadamy na fajne-ciążowe tematy i jest wesoło. Byłam dzisiaj u koleżanki, która ze mną leżała i urodziła we wtorek. Widziałam jej PIĘKNEGO synka. Czy Wy zdajecie sobie sprawę jaki taki noworodek jest piękny!!!!!!? Ja sobie nie zdawałam… A teraz na samą myśl, że sama też takiego będę miała, dostałam jeszcze więcej sił…
PS. Jeszcze 8 dni do rozpoczęcia rzeczywistego 37 tygodnia… Potem prawdopodobnie wrócę do domku;-) bo będzie można bezpiecznie rodzić. Aby tylko udało się doczekać…
PS. Evelio, Agakry, Hafija, mtotowangu, nurka, be happy nie mam pojęcia co u WasL , czego bardzo żałuję, ale myślami jestem z Wami dziewczyny;-)
wtorek, 15 lutego 2011
ŚWIADECTWO UKOŃCZENIA CIĄŻOWEJ SZKOŁY PRZETRWANIA;-)
W tym roku Walentynki spędzamy w mało walentynkowym miejscu:-) . Nie będzie kolacji w restauracji, SPA, ani nawet kina… Nie mogę też nic mężowi mojemu sprezentować. Jedyne, co mogę to pisać. Już dawno miałam w planie takiego posta, który podsumowałby udział tatusia-Maciusia w ciąży naszej. Dzisiaj w ramach prezentu, postanowiłam stworzyć dla tatusia-Maciusia ŚWIADECTWO UKOŃCZENIA CIĄŻOWEJ SZKOŁY PRZETRWANIAJ
Początki były różne… I to może pominę. Nie ma co się nad nimi rozwodzić, bo były po prostu bardzo nieudolne. Liczy się całokształt!
Zatem Maciejku… Chciałabym, żebyś wiedział, że w głównej mierze dzięki Tobie moja pierwsza ciąża była dla mnie najszczęśliwszym czasem w życiu. A stało się tak za sprawą wielu różnych Twoich zachowań, których nigdy nie zapomnę, bo rozczulają mnie wyjątkowo…
Nigdy nie zapomnę wyrazu Twojej twarzy, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś naszego synka w 14 tygodniu ciąży na usg… BEZCENNEJ
Nigdy nie zapomnę też szczerości w Twoim głosie i spojrzeniu, kiedy z gołym brzusiem przemykałam do łazienki, a Ty za każdym razem popadałeś w zachwyt. BEZCENNE
Nigdy nie zapomnę również, jak nasz synek wyjątkowo reagował na Twoją dłoń, kiedy wieczorami przykładałeś ją do brzuszka. Nawet kiedy ruchy były jeszcze bardzo słabiutkie, czułam jak maluszek podpływa, właśnie tam , gdzie cieplutka ręka taty. Przyznam, że momentami byłam nawet troszkę zazdrosna, bo miałam wrażenie, że woli Twój dotyk niż mój… BEZCENNE:-)
Bezcenne jest także wspomnienie Twojego przejęcia na Szkole Rodzenia i widoku Ciebie przewijającego z zapałem i ubierającego lalkowego bobasa. Nigdy nie zapomnę tych Twoich wypieków na twarzy… BEZCENNE
Ale dziękuję Ci również za tysiące bardziej prozaicznych rzeczy, które dla nas robiłeś: za masaże obolałych plecków; za jakże fachowe malowanie paznokci u stóp, kiedy przestałam już sięgać; za pomoc w przygotowaniach intymno-higienicznych przed każdą wizytą u doktora, za świeże mleko i bułki pełnoziarniste o poranku; za zaangażowanie w zakupy dla naszego maluszka i zachwycanie się najdrobniejszymi gadżetami; za wyszukiwanie : najlepszego laktatora, butelki, termometru na podczerwień (Ty wiesz;-)), niani elektronicznej oraz za 1000 innych drobnych, a jakże wielkich rzeczy.
Na koniec bardzo dziękuję Ci za ten miniony tydzień. Dzięki Tobie jeszcze jakoś się trzymam. Bo przyjeżdżasz codziennie tyle kilometrów, bo spełniasz wszystkie moje prośby, bo czuję, że rzeczywiście jesteś na dobre i na złe… Bo jesteś dzielny, choć widzę te sine podkówki pod Twoimi oczami, które nawet kiedy nic nie mówiłeś, zawsze wskazywały, że bardzo się czymś martwisz.
Dziękuję Ci kochany mój, że dałeś mi największe szczęście, jakie można sobie wymarzyć – naszego synka… i nasz świat…
PS. Uwaga, uwaga:-) Szyja nadal się skraca, więc poród może być już tuż tuż . Ale cudowna wiadomość jest taka, że nasz synek aktualnie-w 35 tygodniu waży już 3 kilo!:-)
poniedziałek, 14 lutego 2011
List do ciężarówek przyszłych, jeszcze nie doszłych;-)
Z obserwacji moich wynika, że oprócz stałego grona ciężarówek, blog mój czytuje również spora grupa kobietek, które w ciąży jeszcze nie są.
Rozmyślając nad tym, poczułam silną potrzebę wykonania misji społecznej;-) Wiem, że wiele kobiet boryka się z podjęciem decyzji o posiadaniu dziecka. Sama też byłam w takiej sytuacji. Nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kiedy jest odpowiedni moment i czy na pewno jesteśmy gotowe. W liście mym nie zamierzam się mądrować , ani podawać gotowych wskazówek. Chcę Wam jedynie przekazać , jak ja to wszystko teraz z perspektywy czasu widzę.
Zacznę od tego, że głęboko wierzę w kobiecy instynkt i zegar biologiczny. Zatem jeżeli przychodzi taki moment, że w głowie zaczyna się pojawiać myśl o dzidziusiu, tzn, że zbliża się odpowiedni moment. Jeżeli natomiast dojdzie do tego intensywne zwracanie uwagi na dzieciaczki na ulicy, w sklepie czy telewizji, a już nie daj Boże zazdroszczenie kobietom w ciąży ich brzuchów, to znaczy, że czas brać się do roboty;-) i siać trzeba;-)
Oczywiście towarzyszy temu także wiele wątpliwości. Co z finansami, mieszkaniem, no i czy mąż/partner sprawdzi się w roli ojca. Ja ustaliłam sobie 4 priorytety, które MUSZĄ BYĆ SPEŁNIONE- KONIEC I KROPKA.
Pierwszy punkt zaczęłam realizować już jakieś 10 lat temu. Był nim "ojciec idealny" dla mojego dziecka. Wtedy to poznałam Tatusia Maciusia i zaczęłam testować go pod wieloma względami. Testy dziesięcioletnie przeszedł idealnie, co świetnie sprawdza się teraz, gdy jestem w ciąży.
Priorytet drugi, to własne mieszkanie. Ze swojego doświadczenia widzę, że daje to ogromne poczucie bezpieczeństwa, bo jestem pewna, że z naszego domku nikt nas nie wyrzuci, a i wielką radość daje malowanie i szykowanie kącika dla dzidziusia po swojemu.
Trzecią bardzo ważna dla mnie rzeczą był ślub. Z natury jestem idealistką. I nawet nie chodziło mi o papier, tylko o przeżycie takiego wielkiego wydarzenia, które na dobre scementuje nasz związek. Bo chyba nie da się zniszczyć czegoś popartego tak głęboko przeżytą i prawdziwą przysięgą.
Na miejscu ostatnim znalazła się dobrze płatna praca w porządnej firmie, dzięki której siedząc w ciąży na zwolnieniu, co miesiąc dostaję cuuudowną wypłatę. Finansowo czuję się bardzo bezpieczna i mogę sobie pozwolić na zapewnienie swojemu maluszkowi wszystkiego, co mi się tylko zamarzy.
Te cztery rzeczy, które wyżej wymieniłam dały mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Przy planowaniu ciąży- upewniły, że to już dobry czas, a podczas ciąży- komfort, że nie muszę się o nic martwić.
Zatem babki same odpowiedzcie sobie na pytania, czy to już odpowiedni czas i do dzieła, bo oczekiwanie na dziecko, które już ma się w brzuszku to najcudowniejszy czas w życiu kobiety. I nadal będę się przy tym upierać, pomimo komplikacji, szpitala i tego wielkiego strachu, który co dzień teraz przeżywam.
PS. U mnie dzisiaj mały kryzys nastroju. Jest niedziela, więc tak jak w większości szpitali za wiele się nie dzieje. Czekam do jutra, kiedy to będzie mój doktor przekochany ordynator oddziału i w końcu dowiem się co dalej nas czeka. Niewiedza mnie wykańcza i napawa strachem.
Rozmyślając nad tym, poczułam silną potrzebę wykonania misji społecznej;-) Wiem, że wiele kobiet boryka się z podjęciem decyzji o posiadaniu dziecka. Sama też byłam w takiej sytuacji. Nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kiedy jest odpowiedni moment i czy na pewno jesteśmy gotowe. W liście mym nie zamierzam się mądrować , ani podawać gotowych wskazówek. Chcę Wam jedynie przekazać , jak ja to wszystko teraz z perspektywy czasu widzę.
Zacznę od tego, że głęboko wierzę w kobiecy instynkt i zegar biologiczny. Zatem jeżeli przychodzi taki moment, że w głowie zaczyna się pojawiać myśl o dzidziusiu, tzn, że zbliża się odpowiedni moment. Jeżeli natomiast dojdzie do tego intensywne zwracanie uwagi na dzieciaczki na ulicy, w sklepie czy telewizji, a już nie daj Boże zazdroszczenie kobietom w ciąży ich brzuchów, to znaczy, że czas brać się do roboty;-) i siać trzeba;-)
Oczywiście towarzyszy temu także wiele wątpliwości. Co z finansami, mieszkaniem, no i czy mąż/partner sprawdzi się w roli ojca. Ja ustaliłam sobie 4 priorytety, które MUSZĄ BYĆ SPEŁNIONE- KONIEC I KROPKA.
Pierwszy punkt zaczęłam realizować już jakieś 10 lat temu. Był nim "ojciec idealny" dla mojego dziecka. Wtedy to poznałam Tatusia Maciusia i zaczęłam testować go pod wieloma względami. Testy dziesięcioletnie przeszedł idealnie, co świetnie sprawdza się teraz, gdy jestem w ciąży.
Priorytet drugi, to własne mieszkanie. Ze swojego doświadczenia widzę, że daje to ogromne poczucie bezpieczeństwa, bo jestem pewna, że z naszego domku nikt nas nie wyrzuci, a i wielką radość daje malowanie i szykowanie kącika dla dzidziusia po swojemu.
Trzecią bardzo ważna dla mnie rzeczą był ślub. Z natury jestem idealistką. I nawet nie chodziło mi o papier, tylko o przeżycie takiego wielkiego wydarzenia, które na dobre scementuje nasz związek. Bo chyba nie da się zniszczyć czegoś popartego tak głęboko przeżytą i prawdziwą przysięgą.
Na miejscu ostatnim znalazła się dobrze płatna praca w porządnej firmie, dzięki której siedząc w ciąży na zwolnieniu, co miesiąc dostaję cuuudowną wypłatę. Finansowo czuję się bardzo bezpieczna i mogę sobie pozwolić na zapewnienie swojemu maluszkowi wszystkiego, co mi się tylko zamarzy.
Te cztery rzeczy, które wyżej wymieniłam dały mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Przy planowaniu ciąży- upewniły, że to już dobry czas, a podczas ciąży- komfort, że nie muszę się o nic martwić.
Zatem babki same odpowiedzcie sobie na pytania, czy to już odpowiedni czas i do dzieła, bo oczekiwanie na dziecko, które już ma się w brzuszku to najcudowniejszy czas w życiu kobiety. I nadal będę się przy tym upierać, pomimo komplikacji, szpitala i tego wielkiego strachu, który co dzień teraz przeżywam.
PS. U mnie dzisiaj mały kryzys nastroju. Jest niedziela, więc tak jak w większości szpitali za wiele się nie dzieje. Czekam do jutra, kiedy to będzie mój doktor przekochany ordynator oddziału i w końcu dowiem się co dalej nas czeka. Niewiedza mnie wykańcza i napawa strachem.
sobota, 12 lutego 2011
Trudno. Nie ma wyjścia.
Trudno nie ma wyjścia. Będzie reportaż. Pisać będę przez pośrednika.
Ja- grzecznie w szpitalu, siostra ma przepisywać będzie na bloga.
To , że muszę leżeć plackiem na oddziale, nie oznacza , że muszę zrezygnować z mojego ciążowego pisarstwa:-)
Nie dość, że nie mogę to, jeszcze po prostu nie dam rady, bo wciągnęło mnie to bez granic. A do tego tutaj- na patologii jest kopalnia tematów,he , he:-) Miałam również zaplanowanych kilka postów na koniec ciąży nie nie mogę znieść , że miałoby ich nie być...
Do szpitala wróciłam wczoraj wieczorem, tak wystraszona, że nie da się tego opisać. Zrobiono mi ktg, bo skurcze czułam co 3 minuty! Nie, nie takie porodowe- tylko to bezbolesne -sztywnienie macicy. Nie jest to miłe doznanie, a zwłaszcza te wczorajsze- nagle czujesz jak zaczyna ci walić serce, potem duzi w klatce piersiowej na końcu brzuszek robi się jak z kamienia i trzyma tak dobre 40 sekund. Po ostatnich dwóch dniach wiem już, jak powinno wyglądać "dobre" ktg, więc kiedy zobaczyłam wczoraj te wszystkie pagórki, to od razu skurcze nasiliły się jeszcze bardziej! No i ten strach.
Póki tatuś- Maciuś był jeszcze ze mną to jakoś dawałam radę. Jednak kiedy pojechał- strach zaczął mnie paraliżować. Zaczęły się łzy i jeszcze częstsze skurcze. Obłęd. Na to wszystko przyszła położna z wieeeelką strzykawką i zapodała mi mega bolący zastrzyk w mą zacną dupkę. To było relanium- najcudowniejszy zastrzyk na świecie. Wreszcie przyszła ulga...Potem zasnęłam. Dziś po przebudzeniu tylko czekałam- kiedy się zacznie, kiedy się zacznie znowu. Jednak ku miłemu zaskoczeniu było na razie tylko kilka, a i ktg wyszło duuuużo lepiej:-)
PS Pozdrawiam wszystkie brzuszkowate czytelniczki:) Siostra Iwona
Ja- grzecznie w szpitalu, siostra ma przepisywać będzie na bloga.
To , że muszę leżeć plackiem na oddziale, nie oznacza , że muszę zrezygnować z mojego ciążowego pisarstwa:-)
Nie dość, że nie mogę to, jeszcze po prostu nie dam rady, bo wciągnęło mnie to bez granic. A do tego tutaj- na patologii jest kopalnia tematów,he , he:-) Miałam również zaplanowanych kilka postów na koniec ciąży nie nie mogę znieść , że miałoby ich nie być...
Do szpitala wróciłam wczoraj wieczorem, tak wystraszona, że nie da się tego opisać. Zrobiono mi ktg, bo skurcze czułam co 3 minuty! Nie, nie takie porodowe- tylko to bezbolesne -sztywnienie macicy. Nie jest to miłe doznanie, a zwłaszcza te wczorajsze- nagle czujesz jak zaczyna ci walić serce, potem duzi w klatce piersiowej na końcu brzuszek robi się jak z kamienia i trzyma tak dobre 40 sekund. Po ostatnich dwóch dniach wiem już, jak powinno wyglądać "dobre" ktg, więc kiedy zobaczyłam wczoraj te wszystkie pagórki, to od razu skurcze nasiliły się jeszcze bardziej! No i ten strach.
Póki tatuś- Maciuś był jeszcze ze mną to jakoś dawałam radę. Jednak kiedy pojechał- strach zaczął mnie paraliżować. Zaczęły się łzy i jeszcze częstsze skurcze. Obłęd. Na to wszystko przyszła położna z wieeeelką strzykawką i zapodała mi mega bolący zastrzyk w mą zacną dupkę. To było relanium- najcudowniejszy zastrzyk na świecie. Wreszcie przyszła ulga...Potem zasnęłam. Dziś po przebudzeniu tylko czekałam- kiedy się zacznie, kiedy się zacznie znowu. Jednak ku miłemu zaskoczeniu było na razie tylko kilka, a i ktg wyszło duuuużo lepiej:-)
PS Pozdrawiam wszystkie brzuszkowate czytelniczki:) Siostra Iwona
piątek, 11 lutego 2011
Wyszłam i wracam...
Korzystając z chwili, że jestem w domku-melduję się. Już nie wiem, jak to nazwać-pech chyba...
Otóż dzisiaj zostałam wypisana do domku. Skurcze przez dwa dni w szpitalu wyciszyły się i lekarz po badaniu podjął decyzję, że leki mogę brać w domku i możemy się pożegnać. W wielkim szczęściu wracałam do domu. I już nie wiem, czy to może z tych emocji znowu dostałam skurczy, które utrzymują się i utrzymują cały dzień. Zadzwoniłam do doktora, który zalecił powrót na oddział. Czeski film normalnie.
Doła mam okropnego... Chociaż wcale nie jest tam tak źle, tylko ta nuuuuuuuda.
Babki mam nadzieję, że za tydzień wrócę, bo wówczas wkroczymy z maluszkiem z bezpieczny okres i będzie można w każdej chwili rodzić.
Ściskam was ciepło:-)
PS. Dziękuję Wam wszystkim za krzepiące komentarze:-)
Otóż dzisiaj zostałam wypisana do domku. Skurcze przez dwa dni w szpitalu wyciszyły się i lekarz po badaniu podjął decyzję, że leki mogę brać w domku i możemy się pożegnać. W wielkim szczęściu wracałam do domu. I już nie wiem, czy to może z tych emocji znowu dostałam skurczy, które utrzymują się i utrzymują cały dzień. Zadzwoniłam do doktora, który zalecił powrót na oddział. Czeski film normalnie.
Doła mam okropnego... Chociaż wcale nie jest tam tak źle, tylko ta nuuuuuuuda.
Babki mam nadzieję, że za tydzień wrócę, bo wówczas wkroczymy z maluszkiem z bezpieczny okres i będzie można w każdej chwili rodzić.
Ściskam was ciepło:-)
PS. Dziękuję Wam wszystkim za krzepiące komentarze:-)
wtorek, 8 lutego 2011
Diagnoza- SZPITAL
Wróciłam do domu tylko po to, żeby się spakować, więc dzisiaj dla odmiany będzie krótko.
Właśnie byliśmy u doktora (wczoraj też byliśmy, tylko okazało się, że wizytę mamy na dzisiaj-odmóżdżenie ciążowe) i mam jeszcze bardziej skróconą szyjkę, a "na rodzenie jeszcze nie czas", więc dostałam skierowanie na oddział w celu pozbycia się tych wstrętnych skurczy i zapalenia jakiegoś - podwyższony poziom krwinek białych w moczu.
Nie chcę, nie cierpię i w ogóle strasznie mi smutno,że muszę tam iść, ale mój dzidziuś jest najważniejszy. Popłakałam sobie, a teraz zaciskam zęby, spinam pośladki i jadę.
Będę za Wami tęsknić babki. Mam nadzieję, że szybko wrócę.
Ciao!
Właśnie byliśmy u doktora (wczoraj też byliśmy, tylko okazało się, że wizytę mamy na dzisiaj-odmóżdżenie ciążowe) i mam jeszcze bardziej skróconą szyjkę, a "na rodzenie jeszcze nie czas", więc dostałam skierowanie na oddział w celu pozbycia się tych wstrętnych skurczy i zapalenia jakiegoś - podwyższony poziom krwinek białych w moczu.
Nie chcę, nie cierpię i w ogóle strasznie mi smutno,że muszę tam iść, ale mój dzidziuś jest najważniejszy. Popłakałam sobie, a teraz zaciskam zęby, spinam pośladki i jadę.
Będę za Wami tęsknić babki. Mam nadzieję, że szybko wrócę.
Ciao!
poniedziałek, 7 lutego 2011
Prasować nie cierpię
Jak to dobrze obracać się w gronie kobiet, które tak jak ja połknęły dynię:-). Nie dość, że raźniej znosić ciążowe dolegliwości, wiedząc, że ktoś też tak ma, to jeszcze znajomości owe działają niezwykle dopingująco w przypadku ciążowych leniuszków.
Nie cierpię prasować. Unikam tego, jak ognia. Nie da się? Oj da się, wierzcie mi. Jest na to kilka prostych sposobów. Nie kupuję ubrań, po których od razu widać, że będą musiały być prasowane, uwielbiam tkaniny-gnieciuchy z założenia (że mają być wygniecione), piorę ciuchy i wiruję tak, aby zbytnio się nie pogniotły, no i naciągam przed powieszeniem na suszarce.
Zatem śmiało mogę się pochwalić, że jestem mistrzynią w unikaniu prasowania.
Zaistniała jednak taka sytuacja, że wywinąć się po prostu nie dało...
Ostatnimi czasy wiele koleżanek-blogerek poczęło wicie gniazd swoich... Pojawiały się kolejne, piękne zdjęcia uszykowanych wyprawek, przygotowanych łóżeczek oraz popranych i poprasowanych ubranek... I to jest właśnie wcześniej wspomniany doping. Już dawno zbierałam się do tego, ale przez to prasowanie zebrać się nie mogłam. Jednak w tej sytuacji zadziałała moja ambicja i jak tylko w weekend lepiej się poczułam, zawinęłam rękawy i zabrałam się za te sterty ubranek. Góry całe nazbierały się przez te osiem miesięcy. Szczerze mówiąc , to nie miałam nawet świadomości, że jest tego aż tyle. Może dlatego, że nie ja jedna maczałam w tym palce. Część ciuszków kupiona w sklepach, część-perełki w ciucholandzie, część dostaliśmy w spadku od przyjaciółki. Nadwornymi zbieraczami byli: mama moja, siostra, teściowa, przyjaciółki oraz ja-zbieracz główny. Tak czy inaczej sama segregacja kolorystyczna trwała 2 godziny... (z włączeniem zachwycania się )
Potem było wybielanie, i dokładne pranie - raz w proszku ostrym, drugie w proszku baby. Następnie naciąganie, wygładzanie i wieszanie. A w końcu prasowanie:-) I tu niespodzianka - wygląda na to, że dzięki mojemu baby wyleczyłam się z mojego niecierpienia ;-) Bo jak można nie cierpieć prasowania takich malutkich śliczności dla mojego Małego Księcia ?!
W ogóle, patrząc nawet na wiszące bodziaczki, pajacyki, czapeczki, skarpeteczki cieszyłam się jak głupol taki. Banan z twarzy mej nie schodził. I to był kolejny z wielu razy, kiedy uderzyła mnie świadomość, że za niedługo będę miała takiego pisklaczka małego. No i oczywiście po raz kolejny też dotarło do mnie, że wówczas totalnie zwariuję ze szczęścia!
A oto kilka fotek z akcji pranie:-)
Z newsów, to dzisiaj idziemy do naszego doktora. Bardzo się cieszę, bo lubię co jakiś czas się upewnić, że wszystko jest dobrze, a po ostatnim tygodniu w łóżku takiej pewności potrzebuję wyjątkowo.
No i kupiliśmy wózek! W końcu. Jednak musimy jeszcze troszkę poczekać, bo sklep musiał zamówić taki, jak akurat chcemy, u producenta. Jednak mimo tego bardzo się cieszę :-)
Nie cierpię prasować. Unikam tego, jak ognia. Nie da się? Oj da się, wierzcie mi. Jest na to kilka prostych sposobów. Nie kupuję ubrań, po których od razu widać, że będą musiały być prasowane, uwielbiam tkaniny-gnieciuchy z założenia (że mają być wygniecione), piorę ciuchy i wiruję tak, aby zbytnio się nie pogniotły, no i naciągam przed powieszeniem na suszarce.
Zatem śmiało mogę się pochwalić, że jestem mistrzynią w unikaniu prasowania.
Zaistniała jednak taka sytuacja, że wywinąć się po prostu nie dało...
Ostatnimi czasy wiele koleżanek-blogerek poczęło wicie gniazd swoich... Pojawiały się kolejne, piękne zdjęcia uszykowanych wyprawek, przygotowanych łóżeczek oraz popranych i poprasowanych ubranek... I to jest właśnie wcześniej wspomniany doping. Już dawno zbierałam się do tego, ale przez to prasowanie zebrać się nie mogłam. Jednak w tej sytuacji zadziałała moja ambicja i jak tylko w weekend lepiej się poczułam, zawinęłam rękawy i zabrałam się za te sterty ubranek. Góry całe nazbierały się przez te osiem miesięcy. Szczerze mówiąc , to nie miałam nawet świadomości, że jest tego aż tyle. Może dlatego, że nie ja jedna maczałam w tym palce. Część ciuszków kupiona w sklepach, część-perełki w ciucholandzie, część dostaliśmy w spadku od przyjaciółki. Nadwornymi zbieraczami byli: mama moja, siostra, teściowa, przyjaciółki oraz ja-zbieracz główny. Tak czy inaczej sama segregacja kolorystyczna trwała 2 godziny... (z włączeniem zachwycania się )
Potem było wybielanie, i dokładne pranie - raz w proszku ostrym, drugie w proszku baby. Następnie naciąganie, wygładzanie i wieszanie. A w końcu prasowanie:-) I tu niespodzianka - wygląda na to, że dzięki mojemu baby wyleczyłam się z mojego niecierpienia ;-) Bo jak można nie cierpieć prasowania takich malutkich śliczności dla mojego Małego Księcia ?!
W ogóle, patrząc nawet na wiszące bodziaczki, pajacyki, czapeczki, skarpeteczki cieszyłam się jak głupol taki. Banan z twarzy mej nie schodził. I to był kolejny z wielu razy, kiedy uderzyła mnie świadomość, że za niedługo będę miała takiego pisklaczka małego. No i oczywiście po raz kolejny też dotarło do mnie, że wówczas totalnie zwariuję ze szczęścia!
A oto kilka fotek z akcji pranie:-)
Z newsów, to dzisiaj idziemy do naszego doktora. Bardzo się cieszę, bo lubię co jakiś czas się upewnić, że wszystko jest dobrze, a po ostatnim tygodniu w łóżku takiej pewności potrzebuję wyjątkowo.
No i kupiliśmy wózek! W końcu. Jednak musimy jeszcze troszkę poczekać, bo sklep musiał zamówić taki, jak akurat chcemy, u producenta. Jednak mimo tego bardzo się cieszę :-)
niedziela, 6 lutego 2011
Dzidzia jest najważniejsza!
Popieram i dołączam się do akcji!!!
Mam jeszcze prośbę od siebie kochane kuleżanki:-) Wszystkie chciałybyśmy, aby owe postulaty dotarły do adresatów. Zastanówcie się proszę w jaki fajny, zgrabny,a może nawet zabawny sposób możemy je przekazać. Zróbmy wspólną burzę mózgów. Razem przecież łatwiej coś wymyślić, a zatem łatwiej poradzimy sobie z tą niezręczną sytuacją:-)
Babeczki liczymy na Waszą kreatywność i czekamy na pomysły.
piątek, 4 lutego 2011
Dziewczyny nie wierzcie w te depresyjne bzdury!
Jak już wiecie, w ciąży nie pracuję. Śpię, więc sobie ile mi się chce. A jak już mi się nie chce, to zaczynam dzień od porannej audycji w Tv, którą szczerze lubię. Jednak wczoraj, to myślałam, że krew mnie zaleje strumieniami rwącymi. Bo jak można w telewizji publicznej opowiadać takie bzdury?!
Chodzi mianowicie o rozmowę na temat depresji w ciąży. Podczas rozmowy wyświetlono zestawienie objawów depresji w ciąży. Znalazły się tam między innymi :
1. Ospałość.
2. Brak energii.
3. Zachwiania emocjonalne.
4. Obniżone samopoczucie.
5. Kumulujące się obawy i lęki.
6. Bezsenność.
I wiele innych, które może mniej zapadły mi w pamięci, ale były nie mniej absurdalne.
Po tej audycji doszłam do wniosku, że cierpię na depresję, tylko w ogóle o tym nie wiedziałam. No i nie mogę pojąć dlaczego nic mnie nie zaniepokoiło, skoro WSZYSTKIE objawy pasują...
Bo babeczki, która z Was nie doświadczyła wymienionych dolegliwości w ciąży ?! Jeśli znajdzie się ktoś taki, to oczywiście bardzo gratuluję i niezmiennie zazdroszczę. Ciąża to nie bajka pt. "Mam piękny brzuszek, 2 kilo nadwagi i cudowny nastrój ". Ciąża jest cuuuuuuudowna, ale to też hardcore. Całe spektrum dolegliwości, które wcześniej nam się nawet nie śniły. Jeśli się na nich nie skupiamy i nie rozczulamy zbytnio (od czasu do czasu to nawet trzeba, w ramach zdrowia psychicznego), to ciążę przeżyjemy jako najcudowniejszy czas w życiu, z małymi niedogodnościami. Wiem, jednak że są też dziewczyny, które szokują kolejne dziwne objawy, które serwuje im natura. Wówczas zaczynają się zastanawiać, czy "to nowe" jest aby normalne. Wówczas jeśli trafią na taki cudowny program telewizyjny, to klops gotowy.
STRASZNIE DRAŻNI mnie wkładanie wszelkich zachwiań emocjonalnych do worka z etykietą DEPRESJA i nadużywanie tego pojęcia. "Mam depresję, bo jutro okres dostanę", "Kochana masz depresję jesienną, popij sobie troszkę meliski", "Jestem taka gruba, że chyba depresji zaraz dostanę", a teraz jeszcze "depresja ciążowa".
Nie chcę się wymądrzać. Przytoczę tylko wiedzę, którą nabyłam na szkole rodzenia, podczas zajęć z trenerem rozwoju osobistego - panią psycholog. Depresja to ciężki stan chorobowy, wymagający leczenia psychiatrycznego, zażywania leków-antydepresantów, terapii psychologicznej, a czasem również hospitalizacji. Owszem objawy prawdziwej depresji są identyczne, do tych wcześniej wymienionych, ale w ciąży nie mają one podłoża depresyjnego, a ciążowe :-)
Zatem droga ciężarówko, jeśli jest Ci dzisiaj ciężko, źle, smutno, ryczysz jak dziki bóbr przez cały dzień i nie wiesz nawet dlaczego, nie mogłaś wczoraj zasnąć i w ogóle prawie całą noc nie spałaś, a do tego to już nawet nie wiesz, czy tego dzidziusia Ci się chce, bo to wszystko jest taaaaaakie przerażające, to muszę Cię zasmucić - to nie depresja. To tylko ciąża ;-) Ale pocieszę Cię, że 90% babek z brzucholami też tak ma :-)
Chodzi mianowicie o rozmowę na temat depresji w ciąży. Podczas rozmowy wyświetlono zestawienie objawów depresji w ciąży. Znalazły się tam między innymi :
1. Ospałość.
2. Brak energii.
3. Zachwiania emocjonalne.
4. Obniżone samopoczucie.
5. Kumulujące się obawy i lęki.
6. Bezsenność.
I wiele innych, które może mniej zapadły mi w pamięci, ale były nie mniej absurdalne.
Po tej audycji doszłam do wniosku, że cierpię na depresję, tylko w ogóle o tym nie wiedziałam. No i nie mogę pojąć dlaczego nic mnie nie zaniepokoiło, skoro WSZYSTKIE objawy pasują...
Bo babeczki, która z Was nie doświadczyła wymienionych dolegliwości w ciąży ?! Jeśli znajdzie się ktoś taki, to oczywiście bardzo gratuluję i niezmiennie zazdroszczę. Ciąża to nie bajka pt. "Mam piękny brzuszek, 2 kilo nadwagi i cudowny nastrój ". Ciąża jest cuuuuuuudowna, ale to też hardcore. Całe spektrum dolegliwości, które wcześniej nam się nawet nie śniły. Jeśli się na nich nie skupiamy i nie rozczulamy zbytnio (od czasu do czasu to nawet trzeba, w ramach zdrowia psychicznego), to ciążę przeżyjemy jako najcudowniejszy czas w życiu, z małymi niedogodnościami. Wiem, jednak że są też dziewczyny, które szokują kolejne dziwne objawy, które serwuje im natura. Wówczas zaczynają się zastanawiać, czy "to nowe" jest aby normalne. Wówczas jeśli trafią na taki cudowny program telewizyjny, to klops gotowy.
STRASZNIE DRAŻNI mnie wkładanie wszelkich zachwiań emocjonalnych do worka z etykietą DEPRESJA i nadużywanie tego pojęcia. "Mam depresję, bo jutro okres dostanę", "Kochana masz depresję jesienną, popij sobie troszkę meliski", "Jestem taka gruba, że chyba depresji zaraz dostanę", a teraz jeszcze "depresja ciążowa".
Nie chcę się wymądrzać. Przytoczę tylko wiedzę, którą nabyłam na szkole rodzenia, podczas zajęć z trenerem rozwoju osobistego - panią psycholog. Depresja to ciężki stan chorobowy, wymagający leczenia psychiatrycznego, zażywania leków-antydepresantów, terapii psychologicznej, a czasem również hospitalizacji. Owszem objawy prawdziwej depresji są identyczne, do tych wcześniej wymienionych, ale w ciąży nie mają one podłoża depresyjnego, a ciążowe :-)
Zatem droga ciężarówko, jeśli jest Ci dzisiaj ciężko, źle, smutno, ryczysz jak dziki bóbr przez cały dzień i nie wiesz nawet dlaczego, nie mogłaś wczoraj zasnąć i w ogóle prawie całą noc nie spałaś, a do tego to już nawet nie wiesz, czy tego dzidziusia Ci się chce, bo to wszystko jest taaaaaakie przerażające, to muszę Cię zasmucić - to nie depresja. To tylko ciąża ;-) Ale pocieszę Cię, że 90% babek z brzucholami też tak ma :-)
środa, 2 lutego 2011
Ciążowy savoir vivre
Będę mamą kwoką - to nie podlega żadnej dyskusji. Nie kurą domową - to duża różnica. Będę kwoką, która najchętniej ukryłabym pisklę swe pod sobą, usiadła na nim i nikomu nie pokazywała. Wiem to, czuję, tak samo mocno, jak wiedziałam, że noszę w sobie chłopczyka. Tylko co dalej? Musze przyznać, że jest to kwestia, z którą biję się w myślach od dość dawna i mimo mojej wielkiej wrodzonej mądrości życiowej (żarcik-he, he) nie wiem, jak sobie z tym poradzę.
Katorga zacznie się już w szpitalu. Wyobrażam sobie siebie wymęczoną, sponiewieraną, rozczochraną, bez maski mej na twarzy :-), z wywalonymi cycami do karmienia i wielką okrwawioną podpachą między nogami, odartą z wszelkiej intymności i godności. I w sumie, to jest super, bo mam przy sobie mojego syneczka, w którego wpatruje się od 16 godzin :-) i z zachwytu wyjść nie mogę. Aż tu nagle błogość ową przerywa naciśnięcie klamki i ODWIEDZINY ! Matko i córko, aż dreszcz przerażenia mnie przeszedł. Ja nie chcę!!!!! O ile rodzice moi i siostry moje nie budzą we mnie wielu emocji, bo w różnych sytuacjach już mnie widzieli i są mi najbliżsi na świecie, o tyle rodzina tatusia-Maciusia i pozostała moja, tudzież znajomi - brrrrrrr. PRZEPRASZAM, WSTYDZĘ SIĘ tego swego podejścia i przykro mi, zwłaszcza ze względu na ukochanego mego i kochanego dziadka Jerzyka, który tak strasznie się cieszy i wiem, że będzie wspaniałym dziadziusiem. Tak jednak mam i nic na to nie poradzę. Wstydzić się będę strasznie. Dobrze siebie znam.
Tylko co z tym klopsem począć?!
Ale także nie zapowiada się, żeby później - w domku było inaczej. Bo jak przeżyć wzięcie MOJEGO SYNKA na ręce przez osobę, którą nie darzę wystarczającą sympatią, żeby oddać dziecię me. Zaciskać zęby, zamykać oczy, pogryźć, czy co? Fajnie gdyby nikt się tego nie domagał - bo sama na bank tego nie zaproponuję. Wydaje mi się, że w dobrym tonie jest pohamowanie się przed zabieraniem matce noworodka w celu zrobienia sobie radochy. Tylko czy każdy też tak uważa? Mam nadzieję...
No i karmienie piersią. Uważam czynność tą za wybitnie intymną. Raz ze względu na goliznę mą, dwa ze względu na ssanie sutka przez dziecię. Ale przeciez to jest takie naturalne - ktoś powie. Jednak nie zgodzę się, że jest to tak samo powszechne, jak trzymanie się za ręce. Przecież przy żadnej innej sytuacji kobieta nie wystawia swoich cyców na powszechne gapiostwo, choćby rodziny. Rodzina nie wchodzi mi do toalety, kiedy siusiam, do łazienki, kiedy zażywam kąpieli lub do sypialni, kiedy kocham się z ukochanym moim. A przecież to jest równie naturalne, jak karmienie piersią.
Dlatego NIE CHCĘ, żeby ktokolwiek mi w tym towarzyszył, żeby sobie popatrzeć. Mam jeszcze gorsze myśli, a że jestem szczera, to powiem, a co. Uważam, że takie towarzyszenie jest trochę jakby zboczone. Ja nigdy tego nie robiłam, bo się po prostu krępowałam. Nie muszę się, więc długo zastanawiać, jak będę czuła się w roli podglądanej karmicielki.
Jestem egoistką? Pewnie tak. Nadwrażliwą egoistką? Z pewnością. Jednak nie wiem, czy powinnam z tym walczyć. No bo w imię czego? Tego, że bliscy nie mogą dać nam troszkę czasu na nacieszenie się bbobaskiem naszym, bo za dwa tygodnie zbrzydnie? Tego, że jak nie ponoszą na rękach dzidziusia, to się rozchorują? Czy tego, że jak sobie na te cyce mlekiem płynące nie popatrzą, to będzie im przykro?
Rozterki moje wynikają jedynie z tego, że BARDZO mocno kocham tatusia-Maciusia i wiem, że swojej rodzinie będzie chciał jak najszybciej synka swego pokazać i z nimi radość swą dzielić. A to przecież nie jego wina, że jego bliscy nie są wystarczająco bliscy i mnie...
No i pozostaje kwestia, jak elegancko wolę swą bliskim przekazać tak, aby nikogo nie urazić, ani przykrości nikomu nie wyrządzić. I tutaj zupełnie ręce rozkładam i w pomysłowości swej całej pomysłu odpowiedniego nie odnajduję. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to szczerość : "Wybaczcie mi, ale jestem kwoką, więc proszę pozwolić mi nacieszyć się swoim pisklakiem" :-) Albo po prostu kartka na drzwiach "Nikogo tu nie ma. Wyjechaliśmy na Kanary" :-)
Katorga zacznie się już w szpitalu. Wyobrażam sobie siebie wymęczoną, sponiewieraną, rozczochraną, bez maski mej na twarzy :-), z wywalonymi cycami do karmienia i wielką okrwawioną podpachą między nogami, odartą z wszelkiej intymności i godności. I w sumie, to jest super, bo mam przy sobie mojego syneczka, w którego wpatruje się od 16 godzin :-) i z zachwytu wyjść nie mogę. Aż tu nagle błogość ową przerywa naciśnięcie klamki i ODWIEDZINY ! Matko i córko, aż dreszcz przerażenia mnie przeszedł. Ja nie chcę!!!!! O ile rodzice moi i siostry moje nie budzą we mnie wielu emocji, bo w różnych sytuacjach już mnie widzieli i są mi najbliżsi na świecie, o tyle rodzina tatusia-Maciusia i pozostała moja, tudzież znajomi - brrrrrrr. PRZEPRASZAM, WSTYDZĘ SIĘ tego swego podejścia i przykro mi, zwłaszcza ze względu na ukochanego mego i kochanego dziadka Jerzyka, który tak strasznie się cieszy i wiem, że będzie wspaniałym dziadziusiem. Tak jednak mam i nic na to nie poradzę. Wstydzić się będę strasznie. Dobrze siebie znam.
Tylko co z tym klopsem począć?!
Ale także nie zapowiada się, żeby później - w domku było inaczej. Bo jak przeżyć wzięcie MOJEGO SYNKA na ręce przez osobę, którą nie darzę wystarczającą sympatią, żeby oddać dziecię me. Zaciskać zęby, zamykać oczy, pogryźć, czy co? Fajnie gdyby nikt się tego nie domagał - bo sama na bank tego nie zaproponuję. Wydaje mi się, że w dobrym tonie jest pohamowanie się przed zabieraniem matce noworodka w celu zrobienia sobie radochy. Tylko czy każdy też tak uważa? Mam nadzieję...
No i karmienie piersią. Uważam czynność tą za wybitnie intymną. Raz ze względu na goliznę mą, dwa ze względu na ssanie sutka przez dziecię. Ale przeciez to jest takie naturalne - ktoś powie. Jednak nie zgodzę się, że jest to tak samo powszechne, jak trzymanie się za ręce. Przecież przy żadnej innej sytuacji kobieta nie wystawia swoich cyców na powszechne gapiostwo, choćby rodziny. Rodzina nie wchodzi mi do toalety, kiedy siusiam, do łazienki, kiedy zażywam kąpieli lub do sypialni, kiedy kocham się z ukochanym moim. A przecież to jest równie naturalne, jak karmienie piersią.
Dlatego NIE CHCĘ, żeby ktokolwiek mi w tym towarzyszył, żeby sobie popatrzeć. Mam jeszcze gorsze myśli, a że jestem szczera, to powiem, a co. Uważam, że takie towarzyszenie jest trochę jakby zboczone. Ja nigdy tego nie robiłam, bo się po prostu krępowałam. Nie muszę się, więc długo zastanawiać, jak będę czuła się w roli podglądanej karmicielki.
Jestem egoistką? Pewnie tak. Nadwrażliwą egoistką? Z pewnością. Jednak nie wiem, czy powinnam z tym walczyć. No bo w imię czego? Tego, że bliscy nie mogą dać nam troszkę czasu na nacieszenie się bbobaskiem naszym, bo za dwa tygodnie zbrzydnie? Tego, że jak nie ponoszą na rękach dzidziusia, to się rozchorują? Czy tego, że jak sobie na te cyce mlekiem płynące nie popatrzą, to będzie im przykro?
Rozterki moje wynikają jedynie z tego, że BARDZO mocno kocham tatusia-Maciusia i wiem, że swojej rodzinie będzie chciał jak najszybciej synka swego pokazać i z nimi radość swą dzielić. A to przecież nie jego wina, że jego bliscy nie są wystarczająco bliscy i mnie...
No i pozostaje kwestia, jak elegancko wolę swą bliskim przekazać tak, aby nikogo nie urazić, ani przykrości nikomu nie wyrządzić. I tutaj zupełnie ręce rozkładam i w pomysłowości swej całej pomysłu odpowiedniego nie odnajduję. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to szczerość : "Wybaczcie mi, ale jestem kwoką, więc proszę pozwolić mi nacieszyć się swoim pisklakiem" :-) Albo po prostu kartka na drzwiach "Nikogo tu nie ma. Wyjechaliśmy na Kanary" :-)
wtorek, 1 lutego 2011
Sprawozdanie z leżenia ;-(
Wygląda na to, że nasze łoże sypialniane przyjechało w samą porę ... Bo chyba w sobotę troszkę przesadziłam z moim przypływem energii na początek ósmego miesiąca. Szwendanko po mieście z tatusiem-Maciusiem w celu załatwienia "ważnych spraw" oraz zakupy w ramach wycieczki rekreacyjnej nie wyszły nam na dobre. A doprawiłam jeszcze sprzątaniem i klops! Moje skurcze przepowiadające nie fajnie się nasiliły. Stały się dużo częstsze i mocniejsze. Nadal nie bolały, ale taki ścisk też nie należy do przyjemnych. Spokojnie można ćwiczyć z tatusiem-Maciusiem oddychanie porodowe ;-) Swoją drogą skrobnijcie parę słów o swoich, jeśli takowe macie. Jak często i jak je odczuwacie ... Zawsze to trochę raźniej.
Tak też od sobotniego wieczoru leżymy, wcinamy magnez, leżymy i jeszcze leżymy. Nuuuuuuudy! Sytuacja zaczyna się jednak powoli normować. Tylko,że to powoli jest naprawdę powoli. Najgorsze, że powoli siada mi już lewa strona ciała od tego leżenia. Nigdy nie sądziłam, że można być takim "połamanym" i umęczonym od leżenia ;-) I tutaj muszę zwrócić honor. Bo kiedy pisałam o kobietach dla których ciąża jest jedynie powodem do narzekań, nie pomyślałam zupełnie o tych, które muszą leżeć ...A w tym przypadku, to rzeczywiście pewnie nie jest kolorowo. Ja leżę zaledwie 3-ci dzień, a już dołki mnie łapią ...
Jednak w tej całej sytuacji są dwie rzeczy pozytywne:
1. Skurcze mijają :-)Powoli.... I nie czuję tym razem "główki między nogami" i nacisku na pęcherz :-)
2. Synek mój jeszcze chyba nigdy tak swobodnie i dużo się nie ruszał. Teraz, kiedy mamuśka jego zmuszona jest do pozycji horyzontalnej, brzucho nie jest ściśnięty, a maluszek może w końcu rozprostować małe girki. Takim oto sposobem pierwszy raz poczułam je tuż pod żebrami-tak wysoko :-)No i na zdrówko synku.
Musze jednak dodać, że takie leżenie bywa momentami niebezpieczne. Zwłaszcza dla konta bankowego...
Wczoraj na przykład wybrałam się na 3-godzinne zakupy;-) :-) ;-) :-) :-) :-) na allegro :-) Oj nakupiłam trochę :-)Jednak wszystko bardzo potrzebne. Do szpitala :-( Tak, czy inaczej wybieranie torby, klapeczek, kosmetyczki, kapciuchów i koszulki też może być przyjemne. :-) Teraz czekam tylko na kuriera i już będę czuła się bezpiecznie, że w razie "w" to będę już miała w czym i z czym do szpitala iść. Nic nie poradzę, że kiedy gorzej się poczuję, to zawsze nachodzą mnie takie straszaczki.
Na zakończenie wspomnę tylko o sprawie, która wczoraj mną wstrząsnęła. W parze z łóżkiem chodzi zawsze telewizor. I tak też wczoraj przez tego drugiego spłakałam się jak dziki bóbr. Oglądała reportaż na temat martwego noworodka znalezionego w latrynie, w której przyszedł na świat. JAK TAK MOŻNA DO JASNEJ CHO..........Y ????!!!!! Sprawcą była jego mama, która przez całą ciąże chlała. W domu nie było przygotowane nic na przyjście maleństwa na świat. Nic! Nawet koślawej pieluchy!
I tak sobie myślałam o tym maleńkim chłopczyku, który siedział przez 9 miesięcy w ciepłym brzuszku, a kiedy zachciało mu się przyjść na świat, takie spotkało go powitanie ... Jakie to jest diametralnie inne od naszego podejścia do naszych dzidziusiów. A w czym właściwie gorszy był ten maluch? Nie zdążył przecież jeszcze zrobić nic złego ... Czasem nie mogę pojąć dlaczego Pan Bóg na takie rzeczy pozwala ...
Tak też od sobotniego wieczoru leżymy, wcinamy magnez, leżymy i jeszcze leżymy. Nuuuuuuudy! Sytuacja zaczyna się jednak powoli normować. Tylko,że to powoli jest naprawdę powoli. Najgorsze, że powoli siada mi już lewa strona ciała od tego leżenia. Nigdy nie sądziłam, że można być takim "połamanym" i umęczonym od leżenia ;-) I tutaj muszę zwrócić honor. Bo kiedy pisałam o kobietach dla których ciąża jest jedynie powodem do narzekań, nie pomyślałam zupełnie o tych, które muszą leżeć ...A w tym przypadku, to rzeczywiście pewnie nie jest kolorowo. Ja leżę zaledwie 3-ci dzień, a już dołki mnie łapią ...
Jednak w tej całej sytuacji są dwie rzeczy pozytywne:
1. Skurcze mijają :-)Powoli.... I nie czuję tym razem "główki między nogami" i nacisku na pęcherz :-)
2. Synek mój jeszcze chyba nigdy tak swobodnie i dużo się nie ruszał. Teraz, kiedy mamuśka jego zmuszona jest do pozycji horyzontalnej, brzucho nie jest ściśnięty, a maluszek może w końcu rozprostować małe girki. Takim oto sposobem pierwszy raz poczułam je tuż pod żebrami-tak wysoko :-)No i na zdrówko synku.
Musze jednak dodać, że takie leżenie bywa momentami niebezpieczne. Zwłaszcza dla konta bankowego...
Wczoraj na przykład wybrałam się na 3-godzinne zakupy;-) :-) ;-) :-) :-) :-) na allegro :-) Oj nakupiłam trochę :-)Jednak wszystko bardzo potrzebne. Do szpitala :-( Tak, czy inaczej wybieranie torby, klapeczek, kosmetyczki, kapciuchów i koszulki też może być przyjemne. :-) Teraz czekam tylko na kuriera i już będę czuła się bezpiecznie, że w razie "w" to będę już miała w czym i z czym do szpitala iść. Nic nie poradzę, że kiedy gorzej się poczuję, to zawsze nachodzą mnie takie straszaczki.
Na zakończenie wspomnę tylko o sprawie, która wczoraj mną wstrząsnęła. W parze z łóżkiem chodzi zawsze telewizor. I tak też wczoraj przez tego drugiego spłakałam się jak dziki bóbr. Oglądała reportaż na temat martwego noworodka znalezionego w latrynie, w której przyszedł na świat. JAK TAK MOŻNA DO JASNEJ CHO..........Y ????!!!!! Sprawcą była jego mama, która przez całą ciąże chlała. W domu nie było przygotowane nic na przyjście maleństwa na świat. Nic! Nawet koślawej pieluchy!
I tak sobie myślałam o tym maleńkim chłopczyku, który siedział przez 9 miesięcy w ciepłym brzuszku, a kiedy zachciało mu się przyjść na świat, takie spotkało go powitanie ... Jakie to jest diametralnie inne od naszego podejścia do naszych dzidziusiów. A w czym właściwie gorszy był ten maluch? Nie zdążył przecież jeszcze zrobić nic złego ... Czasem nie mogę pojąć dlaczego Pan Bóg na takie rzeczy pozwala ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)