poniedziałek, 28 listopada 2011

Przetrwają najlepsi...

Nic tak nie weryfikuje miłości i jakości związku, jak posiadanie Dziecięcia.

Najpierw ciąża. A właściwie, to powinno być: "najpierw CIĄŻA". Weryfikacja wytrzymałości emocjonalnej ONEJ i nerwowej ONEGO; na owąż emocjonalność oraz emocjonalności na owąż nerwowość..

Potem poród. Weryfikacja JEJ wytrzymałości fizycznej tudzież krocznej, oraz ocznej-wzrokowej JEGO.

Pierwsze 3 miesiące życia potomka. Weryfikacja:


  • wytrzymałości nocnej ICH obojga
  • wytrzymałości cycowej tudzież łzowej JEJ
  • wytrzymałości na odrzucenie przez nią JEGO na rzecz bezzębnego
  • wytrzymałości usznej oraz mięśniowej tzw. lulającej ICH obojga
  • wytrzymałości na ograniczenia dietowe JEJ oraz na brak wyżywienia JEGO.
Pierwsze pół roku. Weryfikacja:

  • wytrzymałości na brak rozkoszy seksualnych (nie powiem kogo, żeby nie było, żem seksistka jest)
  • wytrzymałości na naciski, aby krocze swe (bądź co bądź niedawnoż sponiewierane i przewalcowane przez zacną głowiznę Synowca się wydostającego) przepychaniu poddać, ku przerażeniu swojemu.
  • wytrzymałości na przebywanie w czterech ścianach w towarzystwie jeno śliniącego się małego człowieka oraz owych ścian.
  • wytrzymałości na życie pozbawione wyzwań ambitnych, uciech towarzyskich,a w zamian wypełnione KUPAMI, ślinotokiem, pawikami , a także praniem, gotowaniem, sprzątaniem, prasowaniem itd itp..
  • wytrzymałości na stanie przy oknie i czekanie, aż przyjdzie ktokolwiek, aby gębę można otworzyć było w sposób inny niż klumkanie, brumkanie czy śpiewanie.
  • wytrzymałości na wysłuchiwanie codziennych sprawozdań z ilości kupek, jakości siuśków oraz pawików, rodzajów zjedzonych porcji papek tudzież reakcji mimicznych na nie.
I w końcu rok co najmniej trwająca weryfikacja:

  • czy da się wytrzymać z położoną na kark odpowiedzialnością za utrzymanie i przetrwanie swego stada zwanego rodziną.

oraz

  • czy da się i jak długo wytrzymać całkowitą zależność przetrwania swojej osoby oraz dziecięcia swego  od drugiej, jakże różnej od gatunku naszego własnego osoby.
Jak widać weryfikacja długa i mozolna. Największy chyba egzamin w życiu ich obojga. I nawet jeśli kolejne punkty zaliczą pozytywnie, to na kolejnych tak łatwo się wyłożyć.

Dlatego tak wielu polegnie. 
Część się pozabija po drodze.
Przetrwają jednak najlepsi. 
A wówczas już nic ich nie złamie.

                                                                     dedykuję mojemu mężowi Maciejowi ;-P


sobota, 26 listopada 2011

czwartek, 24 listopada 2011

Nikt mi tu w nosie grzebał nie będzie!

Czwarta nad ranem. Natosław znów się budzi z płaczem. Trzeci raz! Jeść. Nie nie chce. Ale co ja słyszę. Koza. To jest na bank koza. Albo stado całe. W nosie mego Synowca.

Matka zapala małą lampkę. Chwyta za respirator. Wciąga powietrze. Szuszuniu wrzask. A kozy wyłażą i wyłażą. Wynocha z jednej dziurki! Wynocha z drugiej dziurki!
Na koniec ogarek z watki i sól fizjologiczna. Nato walczy. Jak nigdy. I wrzeszczy.

Matka operację "Wypędzenie kóz" zakończyła z sukcesem. Przytula łkającego Syna, a ten bach Matkę w przytulającą rękę. I odpycha ze złością. Matka w czółko całuje, a Szusz powtarza cios. Dopiero mleko pozwala ułaskawić małego wojownika, który od dzisiaj nie da sobie w kaszę napluć. . .


PS. Swoją drogą dziwne to wielce, jak tak mały dzidziulek przecież jeszcze ma już silnie wytworzony instykt samozachowawczy. No bo skąd inąd mogą się takie zachowania brać?

wtorek, 22 listopada 2011

Kula hula troszkę strachula ;-) czyli sprawozdanie z prezentów



Kilka dni po opisanym przeze mnie wcześniej radyjka firmy Trefl, które możecie zobaczyć TUTAJ, kurier dostarczył nam drugą przesyłkę.

Mama była zachwycona i  pełna nadziei! (ze względu na cudowność pierwszego testowanego dzieła tejże firmy). Szuszek na początku też. Był zachwycony, że Mama podskakiwała, klaskała w ręce, tudzież krzyczała "Hura, hura" i ogólnie robiła z siebie małpiszona pierwszej klasy, chcąc cudowną aurę wokół prezentu nowego zrobić.

Aż do momentu uruchomienia machiny kulającej. Słysząc pierwsze dźwięki, Szuszu spoważniał. Kiedy zaczęła się błyskać - na buzi pojawiła się ryfka. A gdy hula zaczęła hulać, odzezwała się SYRENA Szuszowa. Wyglądało to mniej więcej tak:






 

Niestety tutaj muszę przeprosić naszego darczyńcę, ale Kula Hulaszcza po owym wydarzeniu, została chwilowo ukryta. Potem jednak staraliśmy się Szusza z kulą oswoić i efekt jest taki, że ze wszystkich zabawek Szuszowych KULA jest ulubioną i najwięcej czasu zajmującą (ku uciesze rodziców - z wiadomych względów).

Myślę, że reakcja pierwsza wynikła z usposobienia Synuśka mego, który po prostu wrażliwcem jest straszliwym.
Po terapii oswajającej Nataszek najbardziej zajęty jest zawsze skrobaniem światełek błyskających. No i prym wiedzie ruchoma biedrona!

Dodam, że zawsze obawiałam się tego typu zabawek ze względu na denerwujące odgłosy, w tym jednak przypadku pioseneczki i rymowanki są tak miłe i wpadające w ucho, że kiedy KULA "startuje", razem z Tatusiem Maciusiem po nosem podśpiewujemy z pamięci to, co i ona ;-D
Niedawno dopiero się na tym złapałam.

Myślę, że pochwała się jak najbardziej należy.
Po pierwsze super kontakt z przedstawicielką firmy (słowna, rzeczowa i niezwykle sympatyczna osóbka).
Po drugie kula samokulająca to, nie okłamujmy się, chwila przerwy dla cały dzień małpującej przed Synowcem mamy.
Po trzecie jest bardzo solidnie wykonana, przez co nawet po zrzuceniu z tacki fotelika do karmienia (ups! - Nato kocha zrzucać wszystko, nie patrząc na wartość zrzucanego;-D )  przeżyła i miewa się świetnie.

Firmie TREFL gratulujemy klasy i jakości.




poniedziałek, 21 listopada 2011

Matka ambicjonalnie niewyżyta. . .

Nosi mnie. Kurcze, dopóki ograniczał mnie brzuchol, a  potem noworodek przy piersi i obolałe ciało, to jakoś nie było tego tematu. Jednak im bardziej dochodzę do siebie, im bardziej wróciłam do sił, im bardziej synulek stał się samodzielnym, tym bardziej mnie nosi.

Nosi ambicjonalnie. Wiem, że wszystko leży w głowie, i mogłabym wymyślić sobie 2865 ambitnych rzeczy do robienia w zagrodzie domowo-dzieciowo-mężowej, ale taka już jestem "typka", że potrzebuję wyzwań prawdziwych. Ciężkich. Wysokiej poprzeczki. Żeby tak móc się wykazać, nagłowić, zmęczyć, cel określony osiągnąć i mieć to superaste uczucie - DAŁAM RADĘ, jestem Żyleta!Jak tylko mi się zachce, to mogę przenosić góry!
 A potem usłyszeć jedno słowo docenienia. . . To wystarczy. Jedno słowo.

A tymczasem w domu cudowna codzienność z moim rumburakiem przesłodziasznym. Każdy dzień pełen uśmiechu i szczęścia. Towarzystwo Szuszuniowe najcudowniejsze jest ze wszystkich. Jest nam razem naprawdę cudownie, przemilaśnie. Tulimy, całujemy, girkami buzię maminą ugniatamy. I zupełnie nie rozumiem autorów powiedzenia: "Jak już wejdziesz w te pieluchy, to . . ."Dla mnie te "pieluchy" to najcudowniejsze, czego w życiu doświadczyłam, a mamowanie daje mi tyle radości, jak nic innego, tylko że. . .

No właśnie  tylko, że  gdzieś tam we mnie jest jeszcze ta Żyleta. Niezależna, samowystarczalna, żądna wyzwań i rozwoju. Przez czas ciąży i wczesnego mamowania była uśpiona, ale teraz budzi się. . .I coraz ciężej ją zagłuszyć.
Bo ambicje ją zżerają. . .

czwartek, 17 listopada 2011

Mój mały ale sukces!

Tak oto, jak widać marzenia się spełniaja. A przynajmniej po części. . .
Od dawna bowiem marzę o pracy w redakcji. 
No może praca to jeszcze nie jest, redakcja też nieco inna, niż ta z moich marzeń, ale nie mniej jednak towarzystwo przednie, a i zaszczyt w tematyce TAKIEJ się zaprezentować wielki.

Ale do sedna. A sendo jest krótkie, JESTEŚMY Z NATASIEM W CZASOPIŚMIE! ! !
Dzisiaj mamcia ma gazetkę tę oto nam zakupiła ;-D



Okularów zapomniała, więc poprosiła mnie o przeczytanie na głos. Przeczytałam, a jakże. Raz już chyba 15-ty. Ale tym razem oblazła mnie gęsia skórka ze wzruszenia . . .


 Potem przyszedł Tatuś Maciuś. Przeczytał z dumą, a kochane oczy jego zaszkliły się. . .
Chyba opisane wspomnienie, nie tylko we mnie jest nadal tak bardzo świeże. . .;-D 

PS. Natalko dziękuję Ci za ten zaszczyt ;-D

środa, 16 listopada 2011

Szuszu rządzi ! ! !


Budzi się z uśmiechem i  Matkę swą za włosy targa w ramach pobudki, co jeszcze większej radochy mu dostarcza. Ewentualnie za rzęsy ciągnie i skrobie, co by Matka oka uchyliła . . .


          A potem już tylko zaciesza . . .    
        

I raduje sie jeszcze ;-D


 A potem otwiera, odsuwa, rozsuwa i grzebie . . .

                                                                 
    Obślinia i pałaszuje


Uwodzi matkę swą wzrokiem . . .


I wspina się. . .



 I kombinuje . . .


A pomysłów ma wiele . . .



                 Za wiele . . . Jak na matczyne słabe serce . . .


A potem jeszcze pobrumka i piśnie radośnie . . .


                                     
  Zupełnie jak typowy facet skarpety swe powyciąga niedbale. . .
Bransoletkę maminą cmoknie. . .


      I tak oto dzień pod rządami Szusza mija cudowny . . .
A Matka codziennie za włosy o poranku targana, otwiera oczy i już czuje . . .
 Przypływ tej miłości ogromnej i szczęścia . . .
Że Go ma . . .
Że tak oto znów rozpoczyna kolejny, przeszczęśliwy dzień ze swoim ukochanym Synkiem. . .  
Że znów będzie mogła podziwiać jego wyczyny nowe i zachwycać się tymi akrobacjami, minami, odgłosami. . .
I być razem. . .
I tulić. . .
I girki śmierdziuszki całować. . .

 I na bank każda mama w dziecięciu swym zakochana wie doskonale, o co mi chodzi. . . 

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pamiątka po cioci Pauli Logopedii . . .

W ostatni weekend gościliśmy moją przyjaciółkę Paulę z mężem. Szuszuniu był zachwycony ilością atrakcji, jakich dostarczała mu przez ten czas zwariowana ciocia Logopedia (Paula jest nauczycielem i logopedą). Cały czas adorowany, ściskany, rozbawiany, niuniany,wychwalany czyli tak jak Szuszunie lubią najbardziej.

Na drugi dzień, chcąc przy kawce pospolicie  w telewizor się pogapić, przywdziałam Synowcowi ciepłe spodeniachy i puściłam Smyka, co by sobie po pokoju pobrykał.
Szusz od momentu zaczajenia, o co w raczkowaniu chodzi, przemieszcza się w tempie błyskawicy. Zwłaszcza, gdy  swoim sprytnym i jakże czujnym okiem kabelek na horyzoncie wyłapie.

Siedzę sobie na kanapie, Syna obserwowawszy i nagle szoku doznaję i na twarz padam. Otóż Natosław nasz w kierunku załadowanego przedłużacza zapierdacza z maleńkim motorkiem w maleńkiej dupce i z wyraźnym uśmiechem na pyszczku klumka sobie w najlepsze! Tak KLUM-KA. Bo tak się chyba nazywa uderzanie językiem o podniebienie, jak konik? (że to niby odgłos kopyt)

- Maciuś! Zobacz co on robi! - wołam do Ojca Syna.
- Aaaaaaa. No. Paula tak do niego wczoraj klumkała. Widzisz jaki chłopak pojętny . . .  - odpowiada z uśmiechem, nie odrywając wzroku od laptopa.

Hmmmmm, ano pojętny. Nie sądziłam jednak, że aż tak . . . I usłyszałam uszyma wyobraźni słowa mej przyjacióły, że " takież klumkanie to świetne ćwiczenie logopedyczne i dzięki temu Natek będzie potrafił . . ."
Zupełnie jak brumkanie i zwijanie języka w trąbkę (które to umiejętności tajne Nato już posiadł), a wszystko to w potokach śliny.

Paulinko Twoje wskazówki są nieocenione! Nie bardzo kumam, o co w tych wszystkich twarzowo-pysiowo-dziubkowych wygibasach chodzi, ale skoro "dzięki temu . . .", to super!

PS. W podobnym szoku byłam jeszcze raz tegoż weekendu. Kiedy to Szusza raczkującego  ze wzroku zgubiwszy, po chwili dostrzegłam, że bamboszki moje - świnki różowe ze smakiem ogromnym zajada ;-D

sobota, 12 listopada 2011

Nato Pierwszy Czworakujący

W czwartek Nato skończył osiem miesięcy.
Osiem!? Jestem mamą ośmiomiesięcznego dzieciaka! No właśnie DZIECKA, nie dzidziusia (podobno). Chociaż dla mnie nic się nie zmieniło od czasu narodzin mego pisklaczka w sensie jegoż dzidziusiowości. Tak, jak był maleństwem, dzidziulkiem, niemowlaczkiem, kruszynką, pisklaczkiem, tyciu-tyciu tyciulkiem, tak jest nadal, niezmiennie

I kurcze mówię Wam, że dopiero, kiedy na zdjęcia zerkam, to dociera do mnie, jaki on już duży. Ale za chwilę patrzę znów na ta malusią dupeczkę, uciekającą przed pieluchą, na te palusie tycie, na dziąsła bezzębne i myślę znów to samo, że on przecie jeszcze dzidziulek jest malusi. Tylko otoczenie troszkę na ziemię mnie sprowadza, że to już chłopak rosły. Eeeee tam. Pierdzielenie. Jakoś nie kupuję tego.

Przepraszam za ten bełkot wieczorny, niejasny, ale mam nadzieję, że są mamy, które zdanie me podzielają, że w oczach matki dzidziuś nie rośnie wcale, dzidziusiem pozostawszy stale ;-D

Ale do sedna. O czwartku już było, a teraz o piątku. Bo takowoż w piątek Natek nasz czworakować począł zawodowo. Pełzał już dawno stylem dżdżownicy- rączka, rączka, brzuszek w dól, nóżka, nóżka, pupa w górę, rączka, rączka, brzuszek w dół i tak dalej. Raczkował też do tyłu książkowo. Radził sobie chłopaczyna jak mógł. A kabelek dostrzegłszy, był w stanie przemieścić się w tempie błyskawicy.

Jednak od wczoraj zapominamy o robakowaniu i raczkowaniu ;-), czyli ani brzuchem po podłodze, ani odwrotnie do kierunku celu, tylko stylowo, zgrabnie i niezwykle dzidziusiowo czworakujemy ;-D

czwartek, 10 listopada 2011

Kłaki! Brrrrr!

Mejdej, mejdej... Czy jest tam ktoś, kto posiada:
a) rozbrykanego raczkującego dzidziusia
b) rozbrykanego zwierza tudzież dwa i więcej
c) całe stado kłaków z tegoż zwierza, na tymże dzidziusiu po każdym podłogi przez niego froterowaniu.

Jak temat ten ogarnąć? Może są jakieś sposoby czarodziejskie? Ja odkurzam i na mopie jadę, ale i tak włosiska mnie prześladują. STRASZNE!

Proszę o radę.

środa, 9 listopada 2011

Matka na obcasach

Ha! No i kto powiedział, że matka nie może być kobietą kobiecą i że na obcasach 10-cio centymetrowych nie może?! Ano może! Tak oto łamię ten stereotyp i z przyjemnością oświadczam, że dwa dni na obcasach zasuwam, bez urazów stóp, kręgosłupa, tudzież kolan czy pośladków przy rzekomym upadku.

Praca (opiszę rzecz wkrótce), obiad w restauracji, spacer i trzy godzinne łazęgowanie po galerii handlowej z dzieciem mym prywatnym zaliczone. Nie ściemniam, nie świruję pawiana na pokaz. Naprawdę! Trzewiczki me są wygodne wielce, a ja dumna, żem wysmuklała tak z dnia na dzień. No i czuję się w nich bosko! Co zapewne zrozumie każda kobita od półtora roku kobiecości, jak ja pozbawiona.

Chwalić się nie chciałam, co by i krytyki i nosem kręcenia uniknąć, ale na prośbę ogólną osób mi życzliwych tak oto kleję zdjęcia:


wtorek, 8 listopada 2011

Kiedy zabraknie mamy...

Hanka Mostowiak nie żyje. Ryje z tego pół Polski. Ja nie ryję. Ja się poryczałam. Bo nie mogę znieść, kiedy umiera matka i żona, zostawiając dziecko. Serce pęka mi wtedy na pół i przestaje bić. A ja wyję. Zawsze. Nawet jeśli jest to tylko telenowela tasiemiec.
Boże, nie pozwól . . .

poniedziałek, 7 listopada 2011

(Za)wysokie obcasy?

Powrót Martuśki - kobiety trwa. Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że powracała do siebie "sprzed" cały rok. Połóg zatem to ledwie pierwszy krok.
Apropo's kroku, moim kolejnym krokiem był zakup obuwia zimowego. Szukałam, ryłam sklepy od podłóg po dachy. Dramat! Cena - dramat, jakość - dramat, fasony - dramat. Nic!Nul!Zero! Wszędzie tylko wyklepana masówka.

Aż w końcu. W jednym sklepie . . . Są! Piękne!
Przymierzyłam. Spojrzałam w lustro. Achhhhhhhhhhhhhh. Mmmmmmmmm. Mimowolnie wymknęło mi się z ust.
Ale takie wysokie . . .Hmmmmm. Sama nie wiem - obudziła się we mnie mamuśka.

Do sklepu weszła znajoma. No i zaczęła się debata: fajne, nie fajne, wysokie, a może nie tak bardzo bo platforma, ale czy wygodne aby, hmmmmm, a z wózkiem jak będziesz..., no nie wiem właśnie, ale tak chce mi się takich obcasów. . .

Na to włączyła się ekspedientka ze wschodnim akcentem.

-Bo ja slyszala, że do wózka. To jak dziecko male, to może takie rudzielce?Wygodne. Ja sama takie kupila. - i pokazała mi kozaki typu: mamine retro. Wygodne i totalnie bez wyrazu. Spojrzałam na te na nogach przywdziane. Potem na mamine i odrzekłam ku zdziwieniu, przemiłej swoją drogą, ekspedientki:

- Ale ja nie szukam butów do wózka, tylko dla siebie ;-) Do wózka, na śnieżne zaspy, to ja sobie kupię śniegowce ;-)

Ze sklepu wyszłam bez butów. Nie licząc tych na nogach ;-)

Ale próżność babska nie zna granic. "Ideały" śniły mi się przez pół nocy. Ćwiekiem się w głowę zabiły i koniec. I takim oto sposobem pobiegłam dzisiaj do sklepu owego z mężem pod ręką i synem pod pachą. Przymierzyłam. I męża widząc uśmiech znaczący, postanowiłam więcej się nie zastanawiać, co by się nie rozmyślić.

No i mam! W domu na chwilę zdrowy rozsądek  Mamuśki powrócił. Jednak prysnął jak bańka mydlana, kiedy w lustro spojrzałam i  ochy i achy ponownie z siebie wydając, zakochałam się w widoku owym po raz kolejny . . . ;-D

PS. Teraz będę musiała jeszcze tylko potrenować. . .

sobota, 5 listopada 2011

Radio-zajmowacz

Dzięki Ci Panie Boże, żeś stworzył Trefla i jego Bobo-Radio . . .

Krótko mówiąc jestem wielką przeciwniczką kolorowego, plastikowego szmelcu na baterie, który miga, świeci i robi hałas, którego skołatane nerwy matki kilku miesięcznego niemowlaka na bank już nie uniosą. Obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę, aby naszą maciupcią dziuplę z maciupcimi pokoikami zalała sterta takowych g.....ien, jak to zwykło w naszych czasach bywać w domach, gdzie pojawia się maluch. Maluch rośnie, a razem z nim rośnie góra plastikowego szmelcu, który nudzi się po godzinie, któremu coś odpadło, coś się złamało i tak dalej, a wyrzucić szkoda, bo było przecież taaaaaakie drogie.

Drewnio, sznurek, pudełko z kartonu - jednym słowem  - natura. Nataszek miał rozwijać się w zabawie używając swej wyobraźni, miało to pogłębiać jego kreatywność. Miało być prosto, bezpiecznie. Miało. Dlaczego piszę, że miało. Tak będzie! Tylko,  że...

No właśnie, tylko że zgrzeszyłam na chwilę i tak nam się troszkę zeszło z wytyczonej drogi. Firma Trefl zaproponowała na wypróbowanie zabawki. Zgodziłam się, bo przecież nie mogę z Szusza dziwoląga zrobić, co nigdy ambitnej zabawki edukacyjnej z plastiku nie widział.

Nie wiedząc zupełnie, co przedstawicielka firmy chciała przez to przekazać, dostaliśmy bobo radio. I jako, że Natulek muzykę pokochał co najmniej tak mocno, jak paluszków swych obślinianie namiętne, radio od razu przypadło mu do gustu. Po wciśnięciu guzika co muzyczkę i inne dźwięki wyzwala, spojrzał na mnie z zadowoleniem wielkim, potem na radio, po czym znów na mnie i "aaaaaaaa" odrzekłszy, śliny ciurek z pychola uśmiechnietego wypuścił.

Dzieciaka nie było przez minut 20. Dodam, że ostatnio przyzwyczajać się dopiero zaczynam, że syn mój potrafi sam się sobą zająć, że w łóżeczku sam posiedzieć potrafi, że matce naczynia pozmywać pozwala spokojnie bez fochów i wicia się w foteliku do karmienia, no ale to już prawdziwa rozpusta. Bo do tego dobrobytu całego wymienionego i wcześniej właściwie niedoświadczonego, jeszcze taki czasu zajmowacz się zjawił...
 Cuuudnie ten ósmy miesiąc się zaczyna.
Tylko cicho sza . . . W niemalowane odpukuję razy dziesięć, co by nie zapeszyć.
Bo w końcu doświadczam jak to jest być mamą dzieciątka niewyjącego, uśmiechniętego, bezproblemowego...

PS. Radio-zajmowacz najbardziej bosko-cudowny jest o poranku, kiedy to Bejbi z uśmiechem matkę za kitę ciąga, włoski najdrobniejsze wyrywając, tudzież rzęsy w dwa palce łapie, zupełnie jakby ktoś mu wyjawił tajny sekret, jaki jest najlepszy sposób, żeby mamunia łaskawie oczęta swe już otworzyła.

Wówczas matka radio odpala, w łapcie maluchne oddaje i drzemka dwudziestominutowa gwarantowana;-D Ha!

środa, 2 listopada 2011

A teraz chwalić się będę!

W poniedziałek dostałam cudowny prezent od listonosza. A raczej od Niezłej Żony, hahaha. Zawartość dość pokaźnej  paczki -  cuuuuudowna. A najpiękniejsze - PUDEŁECZKO samodzielnie przez Niezłą wykonane. Książki przeciekawe;-) Były jeszcze inne niespodzianki. I list!!!! Na papierze!!!!
 Jednym słowem - wszystko SUPEROWE!

PIĘKNIE CI KOCHANA DZIĘKUJĘ!!!

Dajcie znać inne mamuśki, czy do Was też już wszystko dotarło ;-)