Jestem mamą.
Może to dziwne, ale dopiero to do mnie dociera. Nasze baby ma już prawie 3 tygodnie, a ja zaczynam dopiero oswajać się z myślą i świadomością, że jestem mamą... I wiecie co, dzisiaj to już chyba zaczyna mi się to BAAAAARDZO podobać. Wcześniej to już nawet zaczęłam się bać, że coś mi się nie tak w głowie porobiło... Nie mogłam bowiem ogarnąć moim małym (a teraz z niewyspania, coraz mniejszym) umysłem, że ten mały, krzyczący pisklak to moje dziecię. Ja pierdzielę - dziwne to wszystko, bo nigdy dziecięcia przecież nie miałam... Żeby jednak sprawdzić troszkę stan psychiki mojej, zaczęłam wczoraj rozmyślać.
Tatuś - Maciuś w ramach swojego wieczornego dyżuru czuwał w salonie przy naszym maluszku, a mnie oddelegował do sypialni z przykazem pospania troszeczkę. I jak na złość - zasnąć nie mogłam. No i zaczęła się gonitwa myśli - najpierw wspomnienie porodu - brrrrrr. A potem o moim dziwnym nieoswojeniu z dzieciątkiem moim. Wyobraziłam sobie co by było, gdybym miała go dzisiaj oddać jakiejś innej kobiecie... Albo jakby miał pojechać na wycieczkę do babci swojej... Na jeden dzień choćby. Potem przyszła myśl jeszcze gorsza - co by było gdyby zniknął... A razem z nim - bezsenne noce, brak czasu, dyspozycyjności i wolności...I co? DRAMAT! Przeraziło mnie to okrutnie! Ojjjjjj, to by było najgorsze, co mogłoby mnie spotkać! Zwariowałabym chyba, a raczej na pewno! Już widzę siebie w białym kaftanie...
I wtedy właśnie doszłam do wniosku, że ja na prawdę STRASZNIE MOCNO KOCHAM MOJEGO PISKLACZKA. Nawet pomimo jakiś dziwnych odczuć, wahań, frustracji i strachu po prostu.
Zaraz potem poczułam jak mleko nabiera w cycuchach i doczekać się już nie mogłam, kiedy będę mogła ssaka mojego nakarmić:-)
Dzisiaj wstałam wyspana, bo Natuś obudził się w nocy tylko 3 razy. Popatrzyłam na niego, kiedy ssał z zapałem cyca mego, spojrzałam w jego oczka raźnie już patrzące, uśmiechnęłam się do siebie i już spokojnie stwierdziłam - KURCZE! JESTEM MAMĄ!I właśnie zaczynam się mamusiowaniem tym delektować :-) Będzie dobrze.
Ciąg dalszy sesji zrobionej przez naszą kochaną koleżankę MatkęWariatkę:-)
środa, 30 marca 2011
wtorek, 29 marca 2011
Rosół...
Ugotowałam dzisiaj rosół. Matko i córko. Jezusie przenajsłodszy.Ja pierdzielę. Jakże jestem z siebie dumna!!!
Dwa lata pracowałam w koncernie, pokonując wszelkie swoje słabości tudzież inne WIELKIE przeszkody, pracując przy tym nad swoją osobowością, ale nigdy żaden sukces nie dał mi takiej satysfakcji jak ten dzisiejszy, cholerny rosół... To się porobiło. Powiem szczerze, że ten mój ssak mały wziął mnie z zaskoczenia. Niby 9 miesięcy oczekiwania, przygotowywania, ale i 9 miesięcy niewiedzy i jakiś złudnych wizji. Boże! Jak to wszystko się różni od moich wyobrażeń!Aż śmiać mi się chce z siebie samej. Skąd ja sobie to wszystko w tej głowie ubzdurałam?! I dlaczego nikt mnie nie uświadomi do jasnej Anielki?! To przez to właśnie tak ciężko przechodzę początki mojego mamuśowania... Zła jestem czasami. Na te wszystkie babki, które mnie otaczają i które już to przeszły i pary z gęby nie puściły, że będzie tak prze....ane!
Tak czy inaczej WSZYSTKIE MATKI ŚWIATA - szacun!!!
A największy dla MOJEJ MAMY - za mnie i za to, że nigdy mi tego cierpienia swego nie wypomniałaś i dla
TEŚCIÓWKI MOJEJ - za męża mego, bez którego teraz byłoby prze....ane do kwadratu:-)
Wspomnę jeszcze, że pomogło. Babki, pomogły Wasze rady. Śpię z maluszkiem moim ile się da, dostał tez piękny smoczek, aby cyce moje mogły odsapnąć, wykorzystuję również siostrę moją, która baaaardzo mi pomaga kiedy tatuś-Maciuś jest w pracy i uwaga - nie przewijam mojego baby w nocy! I żyje! :-) No chyba, że kupka się pojawi, aż tak wylightowana mamuśka nie jestem:-)
A oto moje baby. Sesja zdjęciowa made by MatkaWariatka :-)
Dwa lata pracowałam w koncernie, pokonując wszelkie swoje słabości tudzież inne WIELKIE przeszkody, pracując przy tym nad swoją osobowością, ale nigdy żaden sukces nie dał mi takiej satysfakcji jak ten dzisiejszy, cholerny rosół... To się porobiło. Powiem szczerze, że ten mój ssak mały wziął mnie z zaskoczenia. Niby 9 miesięcy oczekiwania, przygotowywania, ale i 9 miesięcy niewiedzy i jakiś złudnych wizji. Boże! Jak to wszystko się różni od moich wyobrażeń!Aż śmiać mi się chce z siebie samej. Skąd ja sobie to wszystko w tej głowie ubzdurałam?! I dlaczego nikt mnie nie uświadomi do jasnej Anielki?! To przez to właśnie tak ciężko przechodzę początki mojego mamuśowania... Zła jestem czasami. Na te wszystkie babki, które mnie otaczają i które już to przeszły i pary z gęby nie puściły, że będzie tak prze....ane!
Tak czy inaczej WSZYSTKIE MATKI ŚWIATA - szacun!!!
A największy dla MOJEJ MAMY - za mnie i za to, że nigdy mi tego cierpienia swego nie wypomniałaś i dla
TEŚCIÓWKI MOJEJ - za męża mego, bez którego teraz byłoby prze....ane do kwadratu:-)
Wspomnę jeszcze, że pomogło. Babki, pomogły Wasze rady. Śpię z maluszkiem moim ile się da, dostał tez piękny smoczek, aby cyce moje mogły odsapnąć, wykorzystuję również siostrę moją, która baaaardzo mi pomaga kiedy tatuś-Maciuś jest w pracy i uwaga - nie przewijam mojego baby w nocy! I żyje! :-) No chyba, że kupka się pojawi, aż tak wylightowana mamuśka nie jestem:-)
A oto moje baby. Sesja zdjęciowa made by MatkaWariatka :-)
sobota, 26 marca 2011
Jestem jednym, wielkim, chodzącym cycem...
Miało być bez ściemy, więc będzie.
Jestem jednym, wielkim, chodzącym cycem z zapaleniem pęcherza i baby bluesem.
Dawno mnie nie było... A to dlatego, że ostatnio nic innego nie robię, tylko karmię, siusiam, karmię i jeszcze karmię (momentami co godzinę), no i siusiam i płaczę jeszcze czasami...
Jest ciężko. Jest cholernie ciężko. Nie przypuszczałam, że będzie aż tak...
Ale od początku. Jestem strasznie przemęczona. Mały z małymi wyjątkami budzi się w nocy co dwie godziny, z czego pół godziny spędzamy karmiąc się. Bywają takie nocki, że przez 3 godziny po karmieniu nie śpi, tylko sobie narzeka, a my razem z nim. W dzień jest podobnie, zatem o odespaniu nie ma mowy. A nawet jak zaśnie na dłużej, to z tego wyczerpania ja zasnąć nie mogę. Może i dobrze, bo po co zasypiać na 30min, skoro pobudka sprawia większą frustrację, niż brak snu.
Rozklapiocha ( cyt. A. Chylińska) ma ;-) prawie się wygoiła. Od czwartku mogę nawet na dupsku usiąść (2 tyg. po porodzie), ale jakbym miała ostatnio za mało przygód zdrowotnych, dla odmiany złapało mnie zapalenie pęcherza. Latam zatem do łazienki co chwilę, jak kot z pęcherzem (nomen omen) i siusiam mega boleśnie. Jest weekend, więc znikąd pomocy lekarskiej... Mam nadzieję, że dotrwam do poniedziałku bez gryzienia futryn.
Czuję, że nie daję rady. Wcale nie jestem najlepszą matką na świecie , jak planowałam :-(Nic nie jest jak planowałam. Nie mam siły, żeby nią być. Kocham maluszka mojego strasznie mocno, uwielbiam każdy paluszek, noseczek, czuprynkę delikatną i te dziąsła bezzębne. Siedzę z nim przy tym cholernym wielkim cycu, patrzę na śliczną główeczkę i ryczę, że nie daję mu z siebie, tyle, ile powinnam. Do dupy z taką matką, której macieżyństwo nie sprawia frajdy. WSTYD MI ZA TO!!!Czasam chciałabym gdzieś uciec. No, ale jak uciec? Bez niego? Nie ma mowy! Zatem po co uciekać, jak ssaka najchętniej zabrałabym ze sobą... Masakryczne zapętlenie...
Plus jest jeden - dzięki temu, że jestem tym cholernym cycem co godzinę synio mój waży już 3,7 kg, czyli przez dwa tygodnie przytył 44dag! Takim oto optymistycznym akcentem kończę i wracam bieliznę dziecięciu memu prasować, póki śpi jeszcze moment, bo za chwilę znowu noc, których szczerze nie nawidzę!
Jestem jednym, wielkim, chodzącym cycem z zapaleniem pęcherza i baby bluesem.
Dawno mnie nie było... A to dlatego, że ostatnio nic innego nie robię, tylko karmię, siusiam, karmię i jeszcze karmię (momentami co godzinę), no i siusiam i płaczę jeszcze czasami...
Jest ciężko. Jest cholernie ciężko. Nie przypuszczałam, że będzie aż tak...
Ale od początku. Jestem strasznie przemęczona. Mały z małymi wyjątkami budzi się w nocy co dwie godziny, z czego pół godziny spędzamy karmiąc się. Bywają takie nocki, że przez 3 godziny po karmieniu nie śpi, tylko sobie narzeka, a my razem z nim. W dzień jest podobnie, zatem o odespaniu nie ma mowy. A nawet jak zaśnie na dłużej, to z tego wyczerpania ja zasnąć nie mogę. Może i dobrze, bo po co zasypiać na 30min, skoro pobudka sprawia większą frustrację, niż brak snu.
Rozklapiocha ( cyt. A. Chylińska) ma ;-) prawie się wygoiła. Od czwartku mogę nawet na dupsku usiąść (2 tyg. po porodzie), ale jakbym miała ostatnio za mało przygód zdrowotnych, dla odmiany złapało mnie zapalenie pęcherza. Latam zatem do łazienki co chwilę, jak kot z pęcherzem (nomen omen) i siusiam mega boleśnie. Jest weekend, więc znikąd pomocy lekarskiej... Mam nadzieję, że dotrwam do poniedziałku bez gryzienia futryn.
Czuję, że nie daję rady. Wcale nie jestem najlepszą matką na świecie , jak planowałam :-(Nic nie jest jak planowałam. Nie mam siły, żeby nią być. Kocham maluszka mojego strasznie mocno, uwielbiam każdy paluszek, noseczek, czuprynkę delikatną i te dziąsła bezzębne. Siedzę z nim przy tym cholernym wielkim cycu, patrzę na śliczną główeczkę i ryczę, że nie daję mu z siebie, tyle, ile powinnam. Do dupy z taką matką, której macieżyństwo nie sprawia frajdy. WSTYD MI ZA TO!!!Czasam chciałabym gdzieś uciec. No, ale jak uciec? Bez niego? Nie ma mowy! Zatem po co uciekać, jak ssaka najchętniej zabrałabym ze sobą... Masakryczne zapętlenie...
Plus jest jeden - dzięki temu, że jestem tym cholernym cycem co godzinę synio mój waży już 3,7 kg, czyli przez dwa tygodnie przytył 44dag! Takim oto optymistycznym akcentem kończę i wracam bieliznę dziecięciu memu prasować, póki śpi jeszcze moment, bo za chwilę znowu noc, których szczerze nie nawidzę!
poniedziałek, 21 marca 2011
Kondycja. A raczej jej brak...
Opadam z sił. Nie, nie przez noce nie przespane. To jest do przejścia. Nieprzyjemny jest tylko sam moment wyrwania z krainy błogości, ale kiedy tylko dociera do mnie ten przenajsłodszy głos mojego pisklaka, to nic nie jest już nieprzyjemne. Po prostu organizm i umysł jest zaprogramowany, że trzeba cyca wyjąć i kaczuszce w dziób zapodać i to koniecznie jak najwięcej cyca, żeby chwycił, coby potem malinek zassanych nie było, które do pękania brodawek prowadzą (ZALICZONE).
Zatem wracając ze świata mlekiem płynącego do tematu pierwotnego, jest 21.38 a ja padam na twarz. Przeholowałam dzisiaj. Wybrałam się na ekspresowe odwiedziny w galerii celem zakupu prezentu jeszcze bardziej ekspresowego dla tatusia Maciusia na urodziny 30-te jego. Potem półtorej godzinny spacer i w drodze powrotnej nogę przytwierdzoną do półdupka naciętego już ciągnąć za sobą musiałam. Dlaczego nikt mnie nie uświadomił, że ten połóg jest taki ciężki?! A może to ja jakoś wyjątkowo źle go znoszę. Dzisiaj mija 11-ty dzień po porodzie, a ja padam na twarz po spacerze?! Już nie mówiąc, że krocze ciągle jeszcze się goi, a i ciągnie nadal jak cholera. A stawy i kręgosłup wysiadają jak u babcinki stuletniej.
Szczerze mówiąc dość mam już tego kalectwa. Nie cierpię się nad sobą użalać i chciałabym już wrócić do normalności. No bo ile można stękać do jasnej anielki!
No. No to sobie ponarzekałam. A teraz prysznic, cyce trzeba wyszorować, co by syn świeże jadło mógł w nocy dostać. No i od cycków się zaczęło i na cycach skończyło...Ha, ha :-) Pewnie dlatego, że karmić uwielbiam. Ale o tym przy innej okazji, bo krótko na pewno nie będzie;-)
Zatem wracając ze świata mlekiem płynącego do tematu pierwotnego, jest 21.38 a ja padam na twarz. Przeholowałam dzisiaj. Wybrałam się na ekspresowe odwiedziny w galerii celem zakupu prezentu jeszcze bardziej ekspresowego dla tatusia Maciusia na urodziny 30-te jego. Potem półtorej godzinny spacer i w drodze powrotnej nogę przytwierdzoną do półdupka naciętego już ciągnąć za sobą musiałam. Dlaczego nikt mnie nie uświadomił, że ten połóg jest taki ciężki?! A może to ja jakoś wyjątkowo źle go znoszę. Dzisiaj mija 11-ty dzień po porodzie, a ja padam na twarz po spacerze?! Już nie mówiąc, że krocze ciągle jeszcze się goi, a i ciągnie nadal jak cholera. A stawy i kręgosłup wysiadają jak u babcinki stuletniej.
Szczerze mówiąc dość mam już tego kalectwa. Nie cierpię się nad sobą użalać i chciałabym już wrócić do normalności. No bo ile można stękać do jasnej anielki!
No. No to sobie ponarzekałam. A teraz prysznic, cyce trzeba wyszorować, co by syn świeże jadło mógł w nocy dostać. No i od cycków się zaczęło i na cycach skończyło...Ha, ha :-) Pewnie dlatego, że karmić uwielbiam. Ale o tym przy innej okazji, bo krótko na pewno nie będzie;-)
sobota, 19 marca 2011
Nie mogłam się powstrzymać...
Zwariowałam! Oszalałam! Ten malutki chłopczyk ukradł moje serce...
Nie moglam się powstrzymać, żeby się Wam nie pochwalić cóż to za cudo siedziało w mojej dyni...
Nie moglam się powstrzymać, żeby się Wam nie pochwalić cóż to za cudo siedziało w mojej dyni...
Wszystko co ma najpiękniejsze odziedziczył po tatusiu :-)
Pierwszy spacerek zaliczony z uśmiechem na buźce :-)
czwartek, 17 marca 2011
Jak psia mama...
Założyłam sobie, że będę mamą kwoką... Jednak jest jeszcze gorzej ;-) Jestem niczym psia mama. Najchętniej schowałabym małego pod ogon. Najgorzej jest, kiedy odwiedzają nas goście... Nie nawidzę tego. Staję się wtedy rozdrażniona i momentami niemiła. Logicznie się tego wytłumaczyć nie da. Po prostu tak mam.
Do tego ciągle czuje niepokój, że TO się zaraz skończy. Trudno powiedzieć co to jest to TO, ale chyba chodzi o to rozpierające szczęście. Trochę tak, jakby mial mi ktos zabrac zaraz moje dzioecko. Zupelnie jakbym miała je miec tylko przez chwilę, a nie do konca życia. Okropne uczucie...
No i ta ogromna tęsknota do tego. tęsknię za swoim dzieckiem w każdym momencie, poza jedynie tymi, kiedy mam go ramionach. Nie nawidzę odkładać go do łóżeczka. Nie lubię też, kiedy tatuś-Maciuś zabiera go do drugiego pokoju, żeby chośby przewietrzyć. Ba, ja tęsknię nawet wtedy, kiedy idę siusiu...
Uwielbiam za to poranki...Kiedy budzi mnie kwilenie mojej małej kaczuszki.Otwieram oczy, patrzę na jego tarzyczkę i to cudowne uczucie szczęścia znów się zaczyna. Codziennie od nowa. Kocham nad życie moich chlopców...
Do tego ciągle czuje niepokój, że TO się zaraz skończy. Trudno powiedzieć co to jest to TO, ale chyba chodzi o to rozpierające szczęście. Trochę tak, jakby mial mi ktos zabrac zaraz moje dzioecko. Zupelnie jakbym miała je miec tylko przez chwilę, a nie do konca życia. Okropne uczucie...
No i ta ogromna tęsknota do tego. tęsknię za swoim dzieckiem w każdym momencie, poza jedynie tymi, kiedy mam go ramionach. Nie nawidzę odkładać go do łóżeczka. Nie lubię też, kiedy tatuś-Maciuś zabiera go do drugiego pokoju, żeby chośby przewietrzyć. Ba, ja tęsknię nawet wtedy, kiedy idę siusiu...
Uwielbiam za to poranki...Kiedy budzi mnie kwilenie mojej małej kaczuszki.Otwieram oczy, patrzę na jego tarzyczkę i to cudowne uczucie szczęścia znów się zaczyna. Codziennie od nowa. Kocham nad życie moich chlopców...
wtorek, 15 marca 2011
Natan czyli PODARUNEK OD BOGA...
" Pewnego razu było dziecko gotowe, żeby się urodzić. Więc któregoś dnia zapytało Boga:
- Mówią, że chcesz mnie jutro posłać na ziemię, ale jak ja mam tam żyć, skoro jestem takie małe i bezbronne?
- Spomiędzy wielu aniołów wybiorę jednego dla ciebie. On będzie na ciebie czekał i zaopiekuje się tobą.
- Ale powiedz mi, tu w Niebie nie robiłem nic innego tylko śpiewałem i uśmiechałem się, to mi wystarczało, by być szczęśliwym?
- Twój anioł będzie ci śpiewał i będzie się także uśmiechał do ciebie każdego dnia. I będziesz czuł jego anielską miłość i będziesz szczęśliwy.
- A jak będę rozumiał, kiedy ludzie będą do mnie mówić, jeśli nie znam języka, którym posługują się ludzie?
- Twój anioł powie ci więcej pięknych i słodkich słów niż kiedykolwiek słyszałeś, i z wielką cierpliwością i troską będzie uczył Cię mówić.
- A co będę miał zrobić, kiedy będę chciał porozmawiać z Tobą?
- Twój anioł złoży twoje ręce i nauczy cię jak się modlić.
- Słyszałem, że na ziemi są też źli ludzie. Kto mnie ochroni?
- Twój anioł będzie cię chronić, nawet jeśli miałby ryzykować własnym życiem.
- Ale będę zawsze smutny, ponieważ nie będę Cię więcej widział.
- Twój anioł będzie wciąż mówił tobie o Mnie i nauczy cię, jak do mnie wrócić, chociaż ja i tak będę zawsze najbliżej ciebie.
W tym czasie w Niebie panował duży spokój, ale już dochodziły głosy z ziemi i Dziecię w pośpiechu cicho zapytało:
- O, Boże, jeśli już zaraz mam tam podążyć powiedz mi, proszę, imię mojego anioła.
- Imię twojego anioła nie ma znaczenia, będziesz do niego wołał: "MAMUSIU" !!! "
Oto tekst, którego autorką jest moja kochana przyjaciółka Paula...I który totalnie rozłożył mnie na łopatki. Płakałam jak bóbr, albo raczej całe stado bobrów...Bo wyraża to, co w moim sercu teraz panuje.
Kochana moja dziekuję Ci za te piekne słowa z calego serca...
Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że podzieliłam sie nim z innymi życzliwymi nam ludźmi.
- Mówią, że chcesz mnie jutro posłać na ziemię, ale jak ja mam tam żyć, skoro jestem takie małe i bezbronne?
- Spomiędzy wielu aniołów wybiorę jednego dla ciebie. On będzie na ciebie czekał i zaopiekuje się tobą.
- Ale powiedz mi, tu w Niebie nie robiłem nic innego tylko śpiewałem i uśmiechałem się, to mi wystarczało, by być szczęśliwym?
- Twój anioł będzie ci śpiewał i będzie się także uśmiechał do ciebie każdego dnia. I będziesz czuł jego anielską miłość i będziesz szczęśliwy.
- A jak będę rozumiał, kiedy ludzie będą do mnie mówić, jeśli nie znam języka, którym posługują się ludzie?
- Twój anioł powie ci więcej pięknych i słodkich słów niż kiedykolwiek słyszałeś, i z wielką cierpliwością i troską będzie uczył Cię mówić.
- A co będę miał zrobić, kiedy będę chciał porozmawiać z Tobą?
- Twój anioł złoży twoje ręce i nauczy cię jak się modlić.
- Słyszałem, że na ziemi są też źli ludzie. Kto mnie ochroni?
- Twój anioł będzie cię chronić, nawet jeśli miałby ryzykować własnym życiem.
- Ale będę zawsze smutny, ponieważ nie będę Cię więcej widział.
- Twój anioł będzie wciąż mówił tobie o Mnie i nauczy cię, jak do mnie wrócić, chociaż ja i tak będę zawsze najbliżej ciebie.
W tym czasie w Niebie panował duży spokój, ale już dochodziły głosy z ziemi i Dziecię w pośpiechu cicho zapytało:
- O, Boże, jeśli już zaraz mam tam podążyć powiedz mi, proszę, imię mojego anioła.
- Imię twojego anioła nie ma znaczenia, będziesz do niego wołał: "MAMUSIU" !!! "
Oto tekst, którego autorką jest moja kochana przyjaciółka Paula...I który totalnie rozłożył mnie na łopatki. Płakałam jak bóbr, albo raczej całe stado bobrów...Bo wyraża to, co w moim sercu teraz panuje.
Kochana moja dziekuję Ci za te piekne słowa z calego serca...
Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że podzieliłam sie nim z innymi życzliwymi nam ludźmi.
poniedziałek, 14 marca 2011
Natanek...Moje baby...Mój ósmy cud świata...
No i urodziłam sobie synka :-)
Natanek przyszedł na świat w czwartek o 22.43 po 18 godzinach od pierwszych skurczy.
Ważył 3,5kg i mierzył 55cm.
Jest najcudowniejszym i najpiękniejszym chłopczykiem na świecie. Przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Wygląda jak najsłodsza na świecie miniaturka swojego tatusia-Maciusia. Gdyby nie to, że nie ogarnęłam się jeszcze po porodnie mogłabym poemat na jego temat napisać.
Nigdy nie czułam jeszcze tak rozpierającej milości i szczęścia, które są o 1000 razy silniejsze niż to potworne cierpienie, którego doświadczyłam. Szczęście, ktore dawał brzuszek ciążowy to była tylko jedna milionowa szczęścia, które czuję kiedy patrzę na moje maleństwo. I ciagle łzy naplywają mi do oczu... Bo jestem taka szczęśliwa, że Pan Bóg nam go podarował...
Zatem kochane moje, jestem mamą... I będę najcudowiejszą mamą na świecie. To już postanowione. koniec i kropka.
PS. Babeczki dziękuję za wsparcie porodowe. Kochane jesteście...
Natanek przyszedł na świat w czwartek o 22.43 po 18 godzinach od pierwszych skurczy.
Ważył 3,5kg i mierzył 55cm.
Jest najcudowniejszym i najpiękniejszym chłopczykiem na świecie. Przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Wygląda jak najsłodsza na świecie miniaturka swojego tatusia-Maciusia. Gdyby nie to, że nie ogarnęłam się jeszcze po porodnie mogłabym poemat na jego temat napisać.
Nigdy nie czułam jeszcze tak rozpierającej milości i szczęścia, które są o 1000 razy silniejsze niż to potworne cierpienie, którego doświadczyłam. Szczęście, ktore dawał brzuszek ciążowy to była tylko jedna milionowa szczęścia, które czuję kiedy patrzę na moje maleństwo. I ciagle łzy naplywają mi do oczu... Bo jestem taka szczęśliwa, że Pan Bóg nam go podarował...
Zatem kochane moje, jestem mamą... I będę najcudowiejszą mamą na świecie. To już postanowione. koniec i kropka.
PS. Babeczki dziękuję za wsparcie porodowe. Kochane jesteście...
czwartek, 10 marca 2011
Dziewczęta do zobaczenia "po drugiej stronie"...
Rodzę!!!! Skurcze od 5.30 coraz częstsze. I bardziej bolesne... Hafija, miałaś rację, nie da się ich pomylić z niczym innym. To po prostu się wie, że to już.
Ale nieważne! Tak strasznie się cieszę! Boję się jak cholera, ale to nic. Najważniejsze, że zobaczę i przytulę dzisiaj mojego synka. Maaaaaatko i córko! Bosssssko!!!!!!!!!!
A teraz biorę tyłek w troki i idę rodzić. Idę, urodzę i już, po sprawie. Mam nadzieję... A Wy kciuki trzymajcie :-)
Napiszę, jak tylko nas wypuszczą...
CIAO!
Ale nieważne! Tak strasznie się cieszę! Boję się jak cholera, ale to nic. Najważniejsze, że zobaczę i przytulę dzisiaj mojego synka. Maaaaaatko i córko! Bosssssko!!!!!!!!!!
A teraz biorę tyłek w troki i idę rodzić. Idę, urodzę i już, po sprawie. Mam nadzieję... A Wy kciuki trzymajcie :-)
Napiszę, jak tylko nas wypuszczą...
CIAO!
wtorek, 8 marca 2011
Kobiety... Opowiem Ci historię.
Będąc jeszcze w szpitalu obiecałam sobie, że o nich napiszę. Kobiety. Każda z innej bajki, każda nosila w sobie inną historię, ale miały też jeden wspólny mianownik - wszystkie walczyły o swoje nienarodzone dzieci.
I. Dorcia - Bohaterka
Była moją pierwszą poznaną koleżanką na oddziale. Dzieliłam z nią pokój. Była w 31 tygodniu i zaczęły odchodzić jej wody. Pewnego dnia obudziła się w nocy i stało się. Nie wiadomo dlaczego. Lekarze pytali ją czy się nie przemęczała, czy czasem nie dźwigała niczego. Ale nie. Dzień przed tym wydarzeniem spędziła wyjątkowo leniwie, bo maż wyjechał na kilka dni do Anglii. Z nudów więc cały dzień przespała. Ale i tak nie raz obwiniała się, że to musiało się stać przez nią...
Kiedy weszłam do pokoju, zobaczyłam leżąca w półmroku, przerażoną dziewczynę. Nie mogła w ogóle wstawać, nawet na siusiu, bo każdy ruch groził wypłynieciem pozostałych wód. Lekarze mówili, żeby tylko wytrwała 2 dni, aby zdąrzyli podać jej lek na rozwój płucek dzidziusia, bo bez tego, mogłoby być na prawdę niebezpiecznie... Czytaj - dzidzia mogłaby nie przeżyć.
Leżala zatem jak truśka, bojąc sie palcem u stopy ruszyć, aby tylko nie wywołać wycieku wód lub nie daj Boże skurczy. Dostawała leki przeciwskurczowe, dożylny antybiotyk, aby przez pęknięcie w błonach nie doszło do zakazenia dzidziusia. 4 razy dziennie robiono jej na leżąco ktg, a gdy minęły najgorsze dwa dni, codziennie wożono ją na wózku na badanie poziomu wód... W każdej chwili groziło jej cesarskie cięcie, w celu ratowania dzidziusia.
I w takim rytmie Dorotka przeleżała jeden tydzień, potem drugi, trzeci... Kobiety na oddziale przychodziły i odchodziły. Ja towarzyszyłam jej kilkanaście dni, a ona cały ten czas leżała. Obecnie minął czwarty tydzień. Wody przestały z czasem się sączyć, a nawet ich poziom zaczął troszkę rosnąć...
Dorcia jest dla mnie prawdziwą bohaterką, a jej historia dowodem na to, że zawsze trzeba mieć nadzieję... Bo każdy ma swojego Anioła Stróża, a kobieta w ciąży nawet dwóch.
I. Dorcia - Bohaterka
Była moją pierwszą poznaną koleżanką na oddziale. Dzieliłam z nią pokój. Była w 31 tygodniu i zaczęły odchodzić jej wody. Pewnego dnia obudziła się w nocy i stało się. Nie wiadomo dlaczego. Lekarze pytali ją czy się nie przemęczała, czy czasem nie dźwigała niczego. Ale nie. Dzień przed tym wydarzeniem spędziła wyjątkowo leniwie, bo maż wyjechał na kilka dni do Anglii. Z nudów więc cały dzień przespała. Ale i tak nie raz obwiniała się, że to musiało się stać przez nią...
Kiedy weszłam do pokoju, zobaczyłam leżąca w półmroku, przerażoną dziewczynę. Nie mogła w ogóle wstawać, nawet na siusiu, bo każdy ruch groził wypłynieciem pozostałych wód. Lekarze mówili, żeby tylko wytrwała 2 dni, aby zdąrzyli podać jej lek na rozwój płucek dzidziusia, bo bez tego, mogłoby być na prawdę niebezpiecznie... Czytaj - dzidzia mogłaby nie przeżyć.
Leżala zatem jak truśka, bojąc sie palcem u stopy ruszyć, aby tylko nie wywołać wycieku wód lub nie daj Boże skurczy. Dostawała leki przeciwskurczowe, dożylny antybiotyk, aby przez pęknięcie w błonach nie doszło do zakazenia dzidziusia. 4 razy dziennie robiono jej na leżąco ktg, a gdy minęły najgorsze dwa dni, codziennie wożono ją na wózku na badanie poziomu wód... W każdej chwili groziło jej cesarskie cięcie, w celu ratowania dzidziusia.
I w takim rytmie Dorotka przeleżała jeden tydzień, potem drugi, trzeci... Kobiety na oddziale przychodziły i odchodziły. Ja towarzyszyłam jej kilkanaście dni, a ona cały ten czas leżała. Obecnie minął czwarty tydzień. Wody przestały z czasem się sączyć, a nawet ich poziom zaczął troszkę rosnąć...
Dorcia jest dla mnie prawdziwą bohaterką, a jej historia dowodem na to, że zawsze trzeba mieć nadzieję... Bo każdy ma swojego Anioła Stróża, a kobieta w ciąży nawet dwóch.
poniedziałek, 7 marca 2011
Wycieczka...
Dzisiaj prawie odzyskałam węch i smak :-)Aleeeeee czad!Zwariowałam? Nie. Jeszcze nie :-) Ale po 10 dniach jedzenia "trocin" i oddychania przez usta, powrót tak podstawowego zmysłu to prawdziwe święto.
Disiaj nie jem już także leków na zahamowanie skurczów macicy. I to jest lekki hardcore, bo brzucho wariuje. Odmiana jest taka, że teraz już się tego nie boję, a wręcz staram się skurcze te nasilać. W tym też celu postanowiłam w końcu dzisiaj z piżamy wyskoczyć i na wycieczkę się udać. Wycieczka obejmowała sklep Dziecięcy Ekspert, w celu zakupienia staniczków do karmienia oraz galerię handlową w celu spożycia obiadu i zakupu kremu do mordy mej zacnej :-), której i tak juz pewnie nic nie pomoże.
Powiem Wam, że po tych 4 tygodniach w łóżku, kiedy to wycieczki me ograniczały się do toalety, wyprawa taka to maraton był istny. Brzuch - twardy jakby miał wybuchnąć zaraz, kręgosłup pękał przy każdym następnym kroku, a stopy...Stopy po zdjęciu butów okazały się raciczkami świńskimi :-)
Ale nie ważne. Staniki mam boskie z firmy Alles, obiad był przepyszny - naleśniki z jabłkami prażonymi, a i mózgownicę w końcu dotleniłam trochu.
Na jutro też już plan układam. Koniecznie muszę do Centrum Kwiatowego, bo po tym, jak pod moją nieobecność tatuś-Maciuś kwatki nasze ostanie ususzył, doniczki puste się ostały. A mnie się już takich wiosennych zachciało, bo słońce, bo śpiew ptasi, bo powietrze aż pachnie...
Disiaj nie jem już także leków na zahamowanie skurczów macicy. I to jest lekki hardcore, bo brzucho wariuje. Odmiana jest taka, że teraz już się tego nie boję, a wręcz staram się skurcze te nasilać. W tym też celu postanowiłam w końcu dzisiaj z piżamy wyskoczyć i na wycieczkę się udać. Wycieczka obejmowała sklep Dziecięcy Ekspert, w celu zakupienia staniczków do karmienia oraz galerię handlową w celu spożycia obiadu i zakupu kremu do mordy mej zacnej :-), której i tak juz pewnie nic nie pomoże.
Powiem Wam, że po tych 4 tygodniach w łóżku, kiedy to wycieczki me ograniczały się do toalety, wyprawa taka to maraton był istny. Brzuch - twardy jakby miał wybuchnąć zaraz, kręgosłup pękał przy każdym następnym kroku, a stopy...Stopy po zdjęciu butów okazały się raciczkami świńskimi :-)
Ale nie ważne. Staniki mam boskie z firmy Alles, obiad był przepyszny - naleśniki z jabłkami prażonymi, a i mózgownicę w końcu dotleniłam trochu.
Na jutro też już plan układam. Koniecznie muszę do Centrum Kwiatowego, bo po tym, jak pod moją nieobecność tatuś-Maciuś kwatki nasze ostanie ususzył, doniczki puste się ostały. A mnie się już takich wiosennych zachciało, bo słońce, bo śpiew ptasi, bo powietrze aż pachnie...
piątek, 4 marca 2011
Wyobraź sobie, jak to jest połknąć 3,5 kilowego kurczaka...
Czy możesz to w ogóle ogarnąć swoim rozumem?
Taki kurczak 3, 5 kilo. Spory. Dorodny taki, no nie? Zwykle kurczaki kupujemy takie 1,5 a i to już jest taki tłustawy. Żeby było 3,5 kilo, to musiałyby być dwa. I jeszcze spore udka dwa do tego. A teraz zjeść to wszystko. Nie wnikam w jaki sposób. Chodzi jedynie o to, aby w brzuchu się znalazł, a raczej znalazły. Najlepiej w całości. Już? Kurczaki w brzuchach?
No i jak tam? Pęc można, no nie?Ciężko...? To teraz spróbuj sobie wyobrazić, że ten kurczak towarzyszy Ci przy każdej czynności. Najłatwiej będzie w łóżku? Nie, nie, o igraszkach nawet nie myśl:-) Leżymy tylko...:-)No to spróbuj przewrócić się z taką zawartością brzucha z boku na bok...Albo wstać...
No to może lepiej nie leżeć? Tylko ile jesteś w stanie z takim balastem chodzić. Usiąść? Oj, nie radzę, bo dusi na przeponę i żołądek masz pod gardłem. Zgaga się pojawiła? Pali niemiłosiernie? Spokojnie, to normalka. Renni polecam.
Kąpiel wieczorna w wannie - nie komentuję nawet...Ok. dzień jakoś minął. W końcu. Ale mam dla Ciebie niespodziankę!!! Budzisz się rano, a kurczakowy balast wcale nie zniknął! Wręcz przeciwnie zaczął do tego wierzgać nogami!I tak przez 4 następne tygodnie...
Wczoraj byliśmy na kontroli u naszego doktora. Na ktg skurcze jakieś-takieś się piszą wstępne, porodowe może nawet, jednak w środku jeszcze w miarę się wszystko trzyma. Za to ku mojemu zaskoczeniu doktor zasugerował delikatnie, że dobrze byłoby już urodzić... Zgłupiałam. Najpierw - nie rodzić! Ponad dwa tygodnie w szpitalu, a teraz żeby rodzić już?! Jaja jakieś - pomyślałam. Jednak doktor szybko dokończył, że to ze względu na wielkość bobasa mego. Za jakieś pół kilo możemy mieć problem...
Zatem plan jest taki - do niedzieli leczę katar, wraca mi węch i smak:-), odstawiam leki przeciw skurczowe i .... czekamy. A w zasadzie, to myślę, ze rodzimy...Na czwartek mamy jeszcze umówioną wizytę na dokładne usg, co by już wszystko dokładnie zmierzyć i zwarzyć, bo wczoraj byliśmy jedynie wciśnięci bez kolejki na kontroli kanału... Nie doczekamy, jak sądzę...
I tak właśnie, dopiero kiedy doktor zasugerował, że słonika małego w tym brzuchu obolałym noszę, zajarzyłam dopiero, że trudno byłoby taką dorodną zawartość brzucha mego bez dolegliwości nosić...
Pocieszające, że jeszcze tylko chwilę...I znów odezwała się intuicja ma babska, że urodzę małego między 6 a 8 marca. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale tak czuję.
Zatem w przyszłym tygodniu będziemy mięli już nasze dziecko. Niemowlaka. Noworodka małego. Już na zawsze. W domu naszym. Dziecię ze mnie i męża mego. Szczerze? Tego, to z kolei ja rozumem mym ogarnąć nie potrafię...
A tak wygląda wymęczona słonica w dziewiątym miesiącu ciąży, po połknięciu 3,5 kilowego kurczaka :-)
Taki kurczak 3, 5 kilo. Spory. Dorodny taki, no nie? Zwykle kurczaki kupujemy takie 1,5 a i to już jest taki tłustawy. Żeby było 3,5 kilo, to musiałyby być dwa. I jeszcze spore udka dwa do tego. A teraz zjeść to wszystko. Nie wnikam w jaki sposób. Chodzi jedynie o to, aby w brzuchu się znalazł, a raczej znalazły. Najlepiej w całości. Już? Kurczaki w brzuchach?
No i jak tam? Pęc można, no nie?Ciężko...? To teraz spróbuj sobie wyobrazić, że ten kurczak towarzyszy Ci przy każdej czynności. Najłatwiej będzie w łóżku? Nie, nie, o igraszkach nawet nie myśl:-) Leżymy tylko...:-)No to spróbuj przewrócić się z taką zawartością brzucha z boku na bok...Albo wstać...
No to może lepiej nie leżeć? Tylko ile jesteś w stanie z takim balastem chodzić. Usiąść? Oj, nie radzę, bo dusi na przeponę i żołądek masz pod gardłem. Zgaga się pojawiła? Pali niemiłosiernie? Spokojnie, to normalka. Renni polecam.
Kąpiel wieczorna w wannie - nie komentuję nawet...Ok. dzień jakoś minął. W końcu. Ale mam dla Ciebie niespodziankę!!! Budzisz się rano, a kurczakowy balast wcale nie zniknął! Wręcz przeciwnie zaczął do tego wierzgać nogami!I tak przez 4 następne tygodnie...
Wczoraj byliśmy na kontroli u naszego doktora. Na ktg skurcze jakieś-takieś się piszą wstępne, porodowe może nawet, jednak w środku jeszcze w miarę się wszystko trzyma. Za to ku mojemu zaskoczeniu doktor zasugerował delikatnie, że dobrze byłoby już urodzić... Zgłupiałam. Najpierw - nie rodzić! Ponad dwa tygodnie w szpitalu, a teraz żeby rodzić już?! Jaja jakieś - pomyślałam. Jednak doktor szybko dokończył, że to ze względu na wielkość bobasa mego. Za jakieś pół kilo możemy mieć problem...
Zatem plan jest taki - do niedzieli leczę katar, wraca mi węch i smak:-), odstawiam leki przeciw skurczowe i .... czekamy. A w zasadzie, to myślę, ze rodzimy...Na czwartek mamy jeszcze umówioną wizytę na dokładne usg, co by już wszystko dokładnie zmierzyć i zwarzyć, bo wczoraj byliśmy jedynie wciśnięci bez kolejki na kontroli kanału... Nie doczekamy, jak sądzę...
I tak właśnie, dopiero kiedy doktor zasugerował, że słonika małego w tym brzuchu obolałym noszę, zajarzyłam dopiero, że trudno byłoby taką dorodną zawartość brzucha mego bez dolegliwości nosić...
Pocieszające, że jeszcze tylko chwilę...I znów odezwała się intuicja ma babska, że urodzę małego między 6 a 8 marca. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale tak czuję.
Zatem w przyszłym tygodniu będziemy mięli już nasze dziecko. Niemowlaka. Noworodka małego. Już na zawsze. W domu naszym. Dziecię ze mnie i męża mego. Szczerze? Tego, to z kolei ja rozumem mym ogarnąć nie potrafię...
A tak wygląda wymęczona słonica w dziewiątym miesiącu ciąży, po połknięciu 3,5 kilowego kurczaka :-)
I szeszcze dynia z bliska... Dzisiaj zaczynamy 38 tydzień :-)
czwartek, 3 marca 2011
O czym marzy kobieta w 9 miesiącu ciąży?O próżności...
Dzisiaj narzekać nie będę...Dzisiaj będę marzyć...
Osobiście uważam, że natura jakieś żarty sobie robi z tym chodzeniem w ciąży przez 9 miesięcy. A sam 9 miesiąc to już w ogóle jaja jakieś...
Ciąża jest super! Zdania nie zmienię. Dodam jednak mały załącznik - Ciąża jest super! (do 9 miesiąca i pod warunkiem, że nie ma żadnych powikłań...)
A jak już jesteśmy przy takich rozważaniach egzystencjalno-filozoficznych, to dzisiaj w nocy (nie spałam, bo męczyły mnie skurcze) odkryłam, po co los serwuje nam takowe przygody niemiłe - ano po to, żeby właśnie ta ciąża taka super nie była, żebyśmy ją znielubiły i przez to z odejściem brzucha się pogodziły... Nawiasem mówiąc ten dziewiąty miesiąc też jest po to właśnie...
No to światłości już były. Teraz próżności...
Już będąc w szpitalu, dzieląc niedolę swą z dziewczynami z celi, tzn. sali często rozmawiałyśmy o tym, czego najbardziej już teraz nam brakuje, za czy tęsknimy i o czy marzymy. Bo tak już jest, że dopóki bezmózg Twój ciążowy zajęty jest cudownościami brzuszkowymi to tylko to jest ważne i najcudowniejsze. Cała reszta schodzi na dalszy plan. Jednak w momencie, kiedy cudowności tych zaczyna brakować, a brzunio śliczny staje się dyyyyyyyyyynią ciążącą, to pojawiają się marzenia. Próżne marzenia za codziennością.
O czy marzę najbardziej?
O swoim odbiciu w lustrze... O takim odbiciu, które dawało próżne uczucie - "Woooooooow, ale suuuuuuper wyglądasz!"Odbiciu, które ukazywało fajne ciałko, w fajnych ciuchach. Suuuperowe buty. Piękne, długie paznokcie. Świeże, wyprostowane włosy. Piękny makijaż, który podkreślał śliczną buźkę, która miała kształty, a nie jest jedną zlaną masą. I w końcu detale - ukochany zegarek, który teraz jest za ciasny, świetne kolczyki (niezbędne), duży, rasowy pierścionek i MOJA UKOCHANA NAJPIĘKNIEJSZA NA ŚWIECIE OBRĄCZKA!!!Bo teraz to mogę sobie ją jedynie na nos włożyć...
Dookoła tego marzenia przewodniego unoszą się również niezliczone mniejsze, nie mniej próżne:
A teraz się będę chwalić!!!!!! skończyliśmy dzisiaj przygotowania wszelakie. Brak dzidzi jedynie:-)
Osobiście uważam, że natura jakieś żarty sobie robi z tym chodzeniem w ciąży przez 9 miesięcy. A sam 9 miesiąc to już w ogóle jaja jakieś...
Ciąża jest super! Zdania nie zmienię. Dodam jednak mały załącznik - Ciąża jest super! (do 9 miesiąca i pod warunkiem, że nie ma żadnych powikłań...)
A jak już jesteśmy przy takich rozważaniach egzystencjalno-filozoficznych, to dzisiaj w nocy (nie spałam, bo męczyły mnie skurcze) odkryłam, po co los serwuje nam takowe przygody niemiłe - ano po to, żeby właśnie ta ciąża taka super nie była, żebyśmy ją znielubiły i przez to z odejściem brzucha się pogodziły... Nawiasem mówiąc ten dziewiąty miesiąc też jest po to właśnie...
No to światłości już były. Teraz próżności...
Już będąc w szpitalu, dzieląc niedolę swą z dziewczynami z celi, tzn. sali często rozmawiałyśmy o tym, czego najbardziej już teraz nam brakuje, za czy tęsknimy i o czy marzymy. Bo tak już jest, że dopóki bezmózg Twój ciążowy zajęty jest cudownościami brzuszkowymi to tylko to jest ważne i najcudowniejsze. Cała reszta schodzi na dalszy plan. Jednak w momencie, kiedy cudowności tych zaczyna brakować, a brzunio śliczny staje się dyyyyyyyyyynią ciążącą, to pojawiają się marzenia. Próżne marzenia za codziennością.
O czy marzę najbardziej?
O swoim odbiciu w lustrze... O takim odbiciu, które dawało próżne uczucie - "Woooooooow, ale suuuuuuper wyglądasz!"Odbiciu, które ukazywało fajne ciałko, w fajnych ciuchach. Suuuperowe buty. Piękne, długie paznokcie. Świeże, wyprostowane włosy. Piękny makijaż, który podkreślał śliczną buźkę, która miała kształty, a nie jest jedną zlaną masą. I w końcu detale - ukochany zegarek, który teraz jest za ciasny, świetne kolczyki (niezbędne), duży, rasowy pierścionek i MOJA UKOCHANA NAJPIĘKNIEJSZA NA ŚWIECIE OBRĄCZKA!!!Bo teraz to mogę sobie ją jedynie na nos włożyć...
Dookoła tego marzenia przewodniego unoszą się również niezliczone mniejsze, nie mniej próżne:
- kaaaaaaaaaaawa, z cukrem i pyyyyyyyszną śmietanką, podana w pięknej filiżance.
- słońce i zapach wiosny w powietrzu, które owiewa twarz na spacerze.
- balerinki najsłodsze, jakie można sobie wymarzyć na girkach moich, albo szpilki wypasione.
- auto; jazda autem przez rozświetlone słońcem pola, dobra, głośna muza i.....papieros w dłoni. Taki malutki, cieniutki, słabiutki, drogi, pyyyyyyszny.
- ciepły wieczór na moim balkonie, cykanie świerszczy i gwieździste niebo.
- butelka wina z przyjaciółką moją i pogaduchy w kuchni do rana, kieliszek wódki ze szwagrem, szklanka łychy z pepsi wypita z mężem moim w weekendowy wieczór.
- SEX...Normalny, fajny, namiętny, z okrzykami z wzdychankami, bez podglądacza w brzuszku:-)
- Posprzątanie mieszkania; zapach detergentów, błysk i duma w zmęczonym ciele, kiedy siadam po takim porządnym sprzątaniu na kanapie, rozglądam się i mówię - noooooo, jest super.
- możliwość schylenia się...Żeby domyć kąty, żeby ubrać buty, żeby pomalować paznokcie itd. Zwinność...Samodzielność i niezależność od innych.
- Sery pleśniowe!Wszystkie śmierdziele świata!
- Przespana cała noc. W jednym kawałku od wieczora do rana, bez przerw na siusiu, smarkanie, picie tudzież inne bezsensowne w nocy czynności.
- kilka minut w solarium, żeby skóra lekko złota chociaż była.
- wybielanie zębów, moimi nakładkami czarodziejskimi.
- uczucie energii, siły i mocy aby przenosić góry.
- uczucie lekkiego rauszu i radości niepojętej, kiedy wracając z mężem z imprezy nocnej śpewamy po drodze piosenki...
A teraz się będę chwalić!!!!!! skończyliśmy dzisiaj przygotowania wszelakie. Brak dzidzi jedynie:-)
W pokoiku zapanowały ŻABY!!!
Pierwsza fura syna mego...
Do porodu biorę walizkę, a co się będę szczypać!
A tak było przed remontem... Wcześniej opisywany składzik:-)
środa, 2 marca 2011
Dzisiaj będę narzekać...
No i dostałam pstryczka w nos. A raczej prawego sierpowego... Taka byłam zachwycona swoją ciążą. Zakochana w nowej roli. A teraz jestem wyczerpana... Nie mam już sił...
Zastanawiam się tylko dlaczego ten ktoś, kto kieruje losem moim tak bardzo chce stan mój mi obrzydzić. Zabić we mnie resztki radości z tych ostatnich chwil, kiedy mogę jeszcze mieć w sobie moje maleństwo.
Zaczęło się od tych skurczy cholernych na koniec grudnia. Jednak to był jeszcze pikuś. Cały styczeń przechodziłam jak kaczka jakoś na magnezie, stękając trochę i zaciskając zęby. Potem był tydzień w łóżku z krótkimi wyskokami na obiad jakiś, żeby chociaż powietrza trochę łyknąć. Następnie szpital, a tam hardcore lękowy, żeby tylko nie urodzić, bo maluszek jeszcze nie jest gotów. Każde ktg to osobny horror, który przechodziłam dwa razy dziennie i modliłam się tylko żeby skurczy nie wykazało.
Teraz choróbsko wstrętne. Nie, nie takie sobie tam przeziębienie, tylko masakra gardłowa, zalewająca mnie litrami kataru i potu. Spać nie można, bo żeby wytrzymać jakoś katar, to trzeba by było na siedząco, a tak nie było opcji, bo brzuch się stawiał okrutnie.
Każde smarknięcie-skurcz, każde kichnięcie-skurcz, każde kaszlnięcie-skurcz. I to taki solidny. Brzuch twardy jak nadmuchiwany balon na chwilę przed pęknięciem nawet na 2 minuty.
Teraz, kiedy choróbsko zaczęło odpuszczać wysiada mi kręgosłup od tego leżenia ciągłego, a maluszek mój zaczął regularnie uciskać na jajnik, co kłuje niemiłosiernie i na nerkę promieniuje. Od tych skurczy to mam wrażenie, że brzuch już cały czas boli-muli, coś jakby był nadwyrężony taki i obolały, jak po walce na ringu.
Ulgę przynosi krótki spacer po mieszkaniu, ale to z kolei momentalnie zamienia brzuch w kamień. Ścisk niby nie boli, ale już teraz jest tak silny, że można zwariować, a i wtedy jajnik i nerka bolą jak szalone.
Nie wspomnę już o tym, że od tygodnia nie myłam głowy... Twarz też woła o pomstę do nieba, a raczej o peeling, maskę jakąś i tlenu świeżego choćby ciupinkę. Nie pamiętam już kiedy miałam na sobie coś ładnego, a nie koszulę nocna. Na powietrzu też nie była już wieczność całą. Nie mówiąc już nawet o kondycji, która od tego braku ruchu równa się zeru. I co to będzię, jak przyjdzie dziecię na świat wypychać...
CZUJĘ SIĘ JAK JEDNA WIELKA OBOLAŁA KUPA. Za co?!-pytam? Za mój entuzjazm ciążowy?W jakim celu?!Żebym jeszcze bardziej doceniła to, co będę miała?Zapłaciła za to wielkie szczęście, które odczuwałam przez tyle miesięcy? Nie wiem... A może Wy macie jakieś pomysły? Czasem boję się, że będzie już tylko gorzej. Tak, jak dzieje się do tej pory...
PS. Jeszcze jedno narzeknięcie mi się przypomniało. W chacie tylko baby i dziada brakuje. Smród, brud i ubóstwo ( jak to moja mama zwykła mawiać). Łazienka nie widziała detergentów już jakiś miesiąc... Nie nawidzę brudnych łazienek! Pranie na suszarce wisi od tygodnia, kurzu wszędzie tona. A ja nic nie mogę z tym zrobić, chociaż ledwo się opanowuję... Tatuś-Maciuś owszem naczynia umyje i odkurzy, w sobotę nawet podłogi mopem przetarł, jednak to jest tylko kropla w morzu tego, co ja codziennie robiłam jako normę...
Plus w tym wszystkim jedn jeden - całe szczęście, że zanikł mi węch...
Zastanawiam się tylko dlaczego ten ktoś, kto kieruje losem moim tak bardzo chce stan mój mi obrzydzić. Zabić we mnie resztki radości z tych ostatnich chwil, kiedy mogę jeszcze mieć w sobie moje maleństwo.
Zaczęło się od tych skurczy cholernych na koniec grudnia. Jednak to był jeszcze pikuś. Cały styczeń przechodziłam jak kaczka jakoś na magnezie, stękając trochę i zaciskając zęby. Potem był tydzień w łóżku z krótkimi wyskokami na obiad jakiś, żeby chociaż powietrza trochę łyknąć. Następnie szpital, a tam hardcore lękowy, żeby tylko nie urodzić, bo maluszek jeszcze nie jest gotów. Każde ktg to osobny horror, który przechodziłam dwa razy dziennie i modliłam się tylko żeby skurczy nie wykazało.
Teraz choróbsko wstrętne. Nie, nie takie sobie tam przeziębienie, tylko masakra gardłowa, zalewająca mnie litrami kataru i potu. Spać nie można, bo żeby wytrzymać jakoś katar, to trzeba by było na siedząco, a tak nie było opcji, bo brzuch się stawiał okrutnie.
Każde smarknięcie-skurcz, każde kichnięcie-skurcz, każde kaszlnięcie-skurcz. I to taki solidny. Brzuch twardy jak nadmuchiwany balon na chwilę przed pęknięciem nawet na 2 minuty.
Teraz, kiedy choróbsko zaczęło odpuszczać wysiada mi kręgosłup od tego leżenia ciągłego, a maluszek mój zaczął regularnie uciskać na jajnik, co kłuje niemiłosiernie i na nerkę promieniuje. Od tych skurczy to mam wrażenie, że brzuch już cały czas boli-muli, coś jakby był nadwyrężony taki i obolały, jak po walce na ringu.
Ulgę przynosi krótki spacer po mieszkaniu, ale to z kolei momentalnie zamienia brzuch w kamień. Ścisk niby nie boli, ale już teraz jest tak silny, że można zwariować, a i wtedy jajnik i nerka bolą jak szalone.
Nie wspomnę już o tym, że od tygodnia nie myłam głowy... Twarz też woła o pomstę do nieba, a raczej o peeling, maskę jakąś i tlenu świeżego choćby ciupinkę. Nie pamiętam już kiedy miałam na sobie coś ładnego, a nie koszulę nocna. Na powietrzu też nie była już wieczność całą. Nie mówiąc już nawet o kondycji, która od tego braku ruchu równa się zeru. I co to będzię, jak przyjdzie dziecię na świat wypychać...
CZUJĘ SIĘ JAK JEDNA WIELKA OBOLAŁA KUPA. Za co?!-pytam? Za mój entuzjazm ciążowy?W jakim celu?!Żebym jeszcze bardziej doceniła to, co będę miała?Zapłaciła za to wielkie szczęście, które odczuwałam przez tyle miesięcy? Nie wiem... A może Wy macie jakieś pomysły? Czasem boję się, że będzie już tylko gorzej. Tak, jak dzieje się do tej pory...
PS. Jeszcze jedno narzeknięcie mi się przypomniało. W chacie tylko baby i dziada brakuje. Smród, brud i ubóstwo ( jak to moja mama zwykła mawiać). Łazienka nie widziała detergentów już jakiś miesiąc... Nie nawidzę brudnych łazienek! Pranie na suszarce wisi od tygodnia, kurzu wszędzie tona. A ja nic nie mogę z tym zrobić, chociaż ledwo się opanowuję... Tatuś-Maciuś owszem naczynia umyje i odkurzy, w sobotę nawet podłogi mopem przetarł, jednak to jest tylko kropla w morzu tego, co ja codziennie robiłam jako normę...
Plus w tym wszystkim jedn jeden - całe szczęście, że zanikł mi węch...
Subskrybuj:
Posty (Atom)