Schrupałabym i połknęła ze smakiem.
A potem kolejno oblizała paluszki...
Uwielbiam go.
A to w jaki sposób oczarowuje mnie, urzeka i rozkochuje w sobie nie mogło obejść się bez zapisków - ku pamięci.
No właśnie. Pamiętam taki czas... Jeszcze nie tak dawno, gdy podejrzewałam, iż wychowuję seryjnego mordercę, tudzież innego psychopatę lub dewianta ;-)
Tak, tak. Wierzcie mi, że i takie skrajne myśli czasem snują się po potarganej głowie matki.
Dlaczego?
Otóż od pierwszych dni otaczaliśmy naszego synka i z pełną odpowiedzialnością piszę -śmy, tak wielką miłością, że nie ma chyba słów, którymi można by ją wyrazić.
Całowaliśmy, głaskaliśmy, nosiliśmy, kołysaliśmy, tańczyliśmy tuląc i nieskończoną ilość razy dziennie mówiliśmy - kocham Cię...
Na początku niemowlak nie rozumiał. My z uporem maniaka powtarzaliśmy. Potem rozumiał, a my dalej bez ustanku...
A On...
Nic.
Echo.
Zero emocji zwrotnych.
Przypadek o tyle beznadziejny, że nie było szans na tulenie, całowanie. Nie cierpiał tego. Nawet przez sen odpychał głaszczącą go dłoń...
Wtedy właśnie zaczęłam to podejrzewać...
Nie mogłam inaczej sobie wyjaśnić dlaczego chłopiec, który w tak ogromnym stopniu permanentnie zalewany jest ciepłem i miłością, może być aż tak oziębły...
Nie rozumiałam tego. I bałam się...
Aż do pierwszego dnia, gdy usłyszałam - ciociam cie!
Umarłam z rozkoszy. Ze szczęścia. Ze wzruszenia.
Jest dla niego szansa - pomyślałam...
Ostatnio Nacio zmienił się bardzo. I to właściwie z dnia na dzień. Zupełnie, jakby w nocy kosmici uprowadzili mi potomka, a zesłali na jego miejsce jednego ze swoich.
Dlatego właśnie wierzę w soki rozwojowe;-)
A im dziecko starsze, tym bardziej wyrazisty jest nagle następujący rozwój.
Pewnego wieczoru mój syn, owinięty w ręcznik, niesiony przez swego tatę z łazienki, spojrzał na mnie i rzekł nonszalancko:
- Witaj mamo.
Matka usiadła.
I rozpłynęła się urzeczona elokwencją swego pierworodnego...
Od tamtego czasu syn gada jak nakręcony zdaniami złożonymi, pełnymi wyrafinowanego (jak na niespełna trzylatka) słownictwa. Coraz bardziej umiejętnie i świadomie obsługuje komputer i telefon dotykowy...
No i emocjonalnie...
Jest absolutnie rozkoszny. Miliony razy dziennie wyznaje miłość mnie, swemu ojcu, psu - Dolkowi oraz wszelkim przedmiotom codziennego użytku.
Nacio "toka" swój komputerek, podusię, miseczkę, autko i nową drewniana kolejkę...
Tuli się, wchodzi na kolana, mówi, że tęsknił, całuje...
W pysia...W czółko...Po rękach...
Ja rozpływam się notorycznie i w ogóle cały czas się zastanawiam, jak ja jeszcze taka rozpłynięta z miłości do swojego synka, trzymam się w kupie i normalnie funkcjonuję.
Bo to ciągle nie koniec tej fantastycznej metamorfozy. Codziennie malec zaskakuje czymś nowym.
Od kilku dni na przykład nazywa mnie "mamcią".
Tak! Już nie jestem zwykła mamą, tylko mamcią jestem!
Mamcią, która wielokrotnie słyszy obezwładniające : Nacio toka mamcię!
Czaaaaaaad!
A takie serduszko z tej naszej miłości sobie ostatnio ukulaliśmy ;-)