Matka też ma czasem przemyślenia.
Czasem, bo w całym domowo-wychowawczym zgiełku mało jest chwil sam na sam.
Sam na sam ze swoimi wolno przepływającymi myślami, których nie zaburza ukochane "Mamo!Mamo!".
Jednak jeśli już chwila tak bezcenna następuje, wówczas umysł skrupulatnie układa, przerabia i w segreguje obrazy w biegu, przy okazji uchwycone...
Lubię starych ludzi.
Celowo mówię starych - nie starszych.
Lubię ich mądrość.
Pokorę.
Wyważenie.
Ciepło.
Spokój.
Chęć pomocy.
Oddanie.
Lubię to nawet za mało powiedziane, ja ich uwielbiam!
Bo noszą w sobie wszystkie cechy, do których dążę i których poszukuję w drugim człowieku.
Starzy ludzie noszą w sobie ogromne bogactwo.
Nazbierane przez całe życie...
Zupełnie jak stary, przedwojenny stół.
Tylko on pamięta, ile osób przy nim jadło.
Jakie rozmowy się przy nim toczyły.
Jakie domowe sceny widział...
Zupełnie inaczej niż taki nowy, modny, idealny i...
Pusty...
Mam trzydzieści jeden lat.
I sama jestem zaskoczona, że już mnie dopadło...
To, co jako dzieciak obserwowałam u "starszych ludzi".
Otóż obserwuję i zaczynam zastanawiać się co to za pokolenie?
Młodzi.
Piękni.
Z perfekcyjnie wyszesanymi grzywami, które ani drgną na wietrze.
W najmodniejszych butach za kwotę, która odpowiada jednej czwartej średniej krajowej.
Dążący do ambitnych celów.
Po trupach.
Młodzi, dla których JA I MOJE POTRZEBY to najwyższa wartość.
Pokolenie, dla którego rodzic, czy dziadek to tylko stary tępy pierdziel.
Bo przecież to ONI wiedzą najlepiej!
JA!Ja!Ja!
MÓJ TELEFON!
MÓJ LAPTOP!
MOJE BUTY!
Me, myself and I!
Pokolenie, które nie wie jak umyć naczynia.
Która stroną gąbki...
I że w ciepłej wodzie trzeba...
Bo przecież jest zmywarka.
Pokolenie, które nie wie, że od stołu odchodzi się, gdy wszyscy już zjedzą.
Pokolenie, które nie zagląda do kościoła.
Bo tam się krytykuje konsumpcjonizm i nawołuje do pokory i umiłowania drugiego.
Pokolenie, które zapytane, czy może pomóc, odpowiada "za ile?".
Pokolenie, które w momencie, gdy doświadczone przez los, przestaje być pępkiem świata, dostaje szału.
Bo nie umie inaczej...
Bo przecież rodzice przez całe dotychczasowe życie, zapewniali że jest NAJWAŻNIEJSZE i skrupulatnie zaspokajali wszystkie jego potrzeby, rezygnując z siebie. W imię "żeby miało lepiej, niż ja". Choć nie o to przecież chodzi.
Poświęcają się, aby potem to wykrzyczeć...
Z bezsilności.
Gdy nie widać wdzięczności...
Bo sami wychodowali sobie darmozjada, który nawet nie wie co to wdzięczność?
Przecież wszystko się po prostu należy.
NAJWAŻNIEJSZEMU...
Żal mi czasami tych najważniejszych dzieci.
Żal, bo idąc tą wyuczoną przez rodziców drogą, nigdy nie zasmakują prawdziwego szczęścia.
Bo za chwilę znajdą się sami w dorosłym świecie i niestety życie pokaże im, że nie wszystko do nich należy...
Oczywiście jest wiele wyjątków.
Mnóstwo fajnych i wartościowych dzieciaków, których nie zepsuła głupota rodziców.
Jednak mam wrażenie, że to raczej mniejszość, a nie norma.
Chyba robię się już stara...
I dochodzę do wniosku, że to dobrze ;-)
Nie uważam się za ideał.
Mam wiele wad.
Duuuużo!
Nie lubię ich, natomiast akceptuję je i staram się nad nimi pracować.
Mam za to nadzieję, że mimo to uda mi się NIE wychować PĘPKA ŚWIATA.
Wiem, że łatwo się mówi, gdy jest się na wychowawczym starcie, ale będę się starać z całych sił, by unikać błędów.
Mój Syn wie, że jest dla mnie bardzo ważny.
NAJWAŻNIEJSZY NA ŚWIECIE!
Chcę, aby wierzył, że jest świetny.
Żeby wiedział, że jestem z niego dumna.
Staram się zaspokajać jego potrzeby.
Ale rozsądnie.
Bo musi wiedzieć, że mimo tego, że dla mnie jest najważniejszy, pójdzie za chwilę w świat i tam
nie może być pępkiem świata.
Musi wiedzieć, że trzeba się dzielić.
Że trzeba pomagać.
Słabszym i potrzebującym.
Nie raz rezygnując z siebie
Dawać, nie licząc na rewanż.
Bo tak trzeba.
Bo nie ważne w życiu jest mieć.
Ważne jest BYĆ.