Spotkałam ostatnio koleżankę. Z wózkiem. Jej synciu kilka miesięcy młodszy od naszego Frycka. Fajny, słodki szkrabik. Gadamy chwilę, jak to baby - kokoko, kokoko. Po kilku minutach maluch zaczyna się niecierpliwić. Moja kumpelka ze spokojem, z uśmiechem na ustach, zagaduje do niego, praktycznie śpiewając... Taka kochana mama. Cierpliwa i ciepła... Chociaż całymi dniami z nim sama, chociaż maluch w ogóle dziś jeszcze nie spał, bo nie miał ochoty. I jakiś trochę marudny.
Patrzę na nią, obserwuję... I tak strasznie mi wstyd. Za siebie.
Kiedy Nacio był malutki wydawało mi się, że do ośmiu miesięcy była z nim jazda bez trzymanki.
No właśnie - wydawało mi się.
Mimo, że nie było lekko, nigdy nawet nie podniosłam głosu. Potem też długo udawało się trzymać matczyny fason. Taka byłam z siebie dumna...
Pierwszy raz krzyknęłam na niego w ostatecznym zniecierpliwieniu, gdy gdzieś się spieszyliśmy, a On potwornie się ociągał. Krzyknęłam po prostu: "Natan!".
Teraz drę ryja permanentnie.
Przez ostatni rok zamieniłam się w drącego ryja potwora, z obwisłymi, wyssanymi workami, w miejscu, w którym kiedyś miałam biust, z sińcami pod oczami od permanentnego niewyspania, z niedoborami wszystkiego w organizmie od niedojadania...
Jakiś czas temu wieczorem siedziałam z dzieciakami na podłodze, w stercie zabawek. Włączony był telewizor. Leciał jakiś kabaret. W pewnym momencie coś przykuło moją uwagę. I ot po prostu zaczęłam się śmiać. Ale tak na głos. Rechotałam jak głupia. Na moich kolanach siedział Frycek. Patrzę na niego, a On wlepiony we mnie ślipkami, w wielkiej fascynacji. Buźka lekko uśmiechnięta, zupełnie jakby był totalnie zdziwiony. No tak - pomyślałam. Przecież On chyba pierwszy raz widzi mnie taką roześmianą...
Kiedy Nacio był malutki, było cudownie. Macierzyństwo jarało mnie na maksa. On - cudowny. Słodki. Grzeczny, spokojny... W nocy budził się trzy razy na mleko. Cycusia ciągnął przez pięć minut i natychmiast zasypiał.W ósmym miesiącu sam odstawił się od cycusia. Spał do siódmej, a po przebudzeniu zawsze się do mnie uśmiechał. Potem jeszcze przez godzinkę leżał sobie, gugał, bawił się girkami, a ja dosypiałam. Prawie nigdy nie pchał do buźki niedozwolonych rzeczy, nie ściągał niczego i w zasadzie nie wspinał się na wyżki...W wózku siedział jak truśka, uwielbiał spacery, a ja razem z nim. W samochodzie natychmiast zasypiał, obojętnie w zasadzie, czy była pora jego drzemki, czy zaraz po.
Był tak bajecznie łatwy w obsłudze, że przebywanie z nim oznaczało samą przyjemnością.
A ja... Totalnie zapatrzona, pławiłam się i taplałam w zachwycie nad moim słodkim bambo. Lulałam, "cyckoliłam", nosiłam w chuście, spaliśmy razem. Zawsze On był najważniejszy, bo... Bo był taki cudowny. Jedyny. Najdroższy.
I wtedy, gdy słyszałam o matkach, które w sobotę marzą o poniedziałku, żeby iść do pracy, a malucha oddać do żłoba, albo o takich, które krzyczą, albo kładą malucha w osobnej sypialni, albo w ogóle uważają, że macierzyństwo to męka, wtedy byłam pewna ( tak pewna jak niczego innego!), że te matki to jakieś wyrodne są. albo po prostu źle zorganizowane i oczywiście same sobie winne. A tak w ogóle to powinny iść do psychologa na długą terapię i koniecznie coś przepracować w swojej psychice, bo przecież tak strasznie krzywdzą swoje słodkie, niewinne maleństwa...
Przysięgam, że tak właśnie myślałam.
Aż przyszedł na świat Fryderyk...
Fryderyk, który przez pierwsze dwa tygodnie był aniołem...
A potem...
A potem zaczęła się JAZDA BEZ TRZYMANKI.
Najpierw bóle brzuszka, wzdęcia, strzelające kupki o piątej trzydzieści nad ranem. Zasrane dziecko, zasrane łóżko i matka - często po same gacie. Wszystko do zmiany. A jak nie kupa to paw. Paw pawia poganiał. Wiecznie wszystko obrzygane. I ryk. W dzień spanie po dwadzieścia minut. Dwadzieścia tak strasznie cennych minut. Cycki wyciągnięte do granic możliwości. W nocy pobudki co półtorej godziny i wiszenie na cycku w nieskończoność. Albo ryk i noszenie. Godzinami. A przy najmniejszej próbie odłożenia - ryk. W dzień cały czas na rękach. W wózku ryk. W samochodzie ryk. Cały czas ryk.
A przy tym zielona piana z dupci. Setki specjalistów, badań i pomysłów co właściwie małemu dolega... W końcu po sześciu miesiącach gehenny trafna diagnoza, lek, spokój.
Niestety na moment, bo wówczas zaczęło się ząbkowanie. I infekcja za infekcją w prezencie od brata. I dławiące gile w nocy. I ryk. I CAŁY CZAS BRAK SNU! I wiszenie na cycusiu. I szarpanie i ciąganie cycusia i strzelanie z cycusia, a gdy wyszły zębole to już w ogóle MASAKRA! W dzień robienie wszystkiego z kilku kilowym dzidziolem na biodrze. Wszystko jedną ręką. WSZYSTKO! I stopą... I tak dzień za dniem.
Aż syn zaczął raczkować... I chodzić przy meblach... I wspinać się...
Aktualnie Frycuś zezwala, aby go momentami odłożyć na podłogę. Natomiast sama nie wiem, co gorsze - noszenie go przy wykonywaniu WSZYSTKICH czynności domowych, z uwzględnieniem fizjologicznych, czy zapanowanie nad tym, co Frycuś zdąży wykombinować, gdy mama na przykład miesza w garach, albo myje kibel.
Bo Fryderyk jest strasznie pomysłowy.
Szybki.
Przebiegły.
I uparty...
Zjada wszystko, co znajdzie na swojej drodze. WSZYSTKO! Jak odkurzacz. Obgryza wszystko, skrobie ząbkami, albo usiłuje połknąć w całości. Klocki, świeczkę, ziemię z kwiatków, solniczkę, pieprzniczkę, papierek, paragon, psią karmę, szczypiorek, mydło...szkło ze zbitej szklanki... Skąd na drodze niemowlaka takie rzeczy? Przysięgam, że nie wiem. Mój chłopczyk jest tak przebiegły, że w zasadzie spod ziemi wynajduje sobie takie smakołyki...
A ja teraz to już po wyrazie jego twarzy widzę, czy ma coś w paszczy, czy jeszcze nie.
I dlatego drę ryja wiecznie: Frycek daj! Frycek zostaw! Frycek nie! Nie-e! Nie wolno! Nieeeee wooooolnooooo! Be! Nie wchodź tam! Zrobisz bam! Fryceeeeek!
Ostatnio, w okolicy świąt wielkanocnych przewijam moją słodką dupinę.
Kupa.
Otwieram pieluszkę, a tam...
OKO!
Oko z plastiku. Takie oczy zakupił mój mąż i przyklejał z Naciem na pisanki. Skąd wzięło się we Fryckowej kupie? NIE WIEM.
Ale nie wszystko udaje się Fryckowi połknąć. Niektóre przedmioty stawiają opór. Wówczas Frycek w ramach ratunku rzuca pawia. I oczywiście natychmiast rozmazuje go ręką. Z resztą rozmazywać to On uwielbia. Rozlewać i rozmazywać. I wylewać na siebie.
I zawsze wtedy patrzy zdziwiony tymi swoimi słodkimi oczyskami...
Ostatnio nawet prawie rozmazał pawia rzuconego dla odmiany przez naszego psa...
Prawie, bo w ostatniej chwili udało mi się dobiec i przerwać ten proceder.
A czasami to mam wrażenie, że moje dziecko to taka szalona, naspidowana ośmiornica z trzydziestoma mackami. I każda macka robi coś innego...
Od Frycka nie ma wytchnienia.
Nie ma ucieczki. Przerąbane mamy w dzień i przerąbane w nocy.
Permanentna tresura.
Od roku.
Codziennie.
Dzień za dniem...
Frycek rykiem owinął nas sobie dookoła palca.
Do tego stopnia, że wieczorem nie modlę się o zdrowie dla rodziny i pokój na świecie, tylko o to, aby Fryniu pozwolił nam choć trochę spokojnie pospać.
Pamiętam, gdy kilka lat temu siedziałyśmy we trzy z koleżankami przy wieczornym piwku nad morzem. Jedna z nas była wówczas mamą dwóch chłopców - rocznego i trzylatka. Rozmawiałyśmy wtedy o akcji pięćset plus i nigdy nie zapomnę, jak ta kumpela powiedziała, że nic na świecie nie nakłoniłoby jej do ponownej ciąży. Bo ten miniony rok, to była dla niej masakra, a ona jest wykończona i jedyne o czym marzy, to odrobina spokoju.
Byłam oburzona!
...
Pamiętam też inną koleżankę, która "siedząc" z dwójką maleńkich dzieci po roku nabawiła się głębokiej depresji.
Pamiętam też moje wielkie zdziwienie.
...
A dziś...
Boże! Jak ja je doskonale rozumiem!
Miniony rok był najbardziej przesranym rokiem w moim życiu.
Po macierzyństwie usłanym różami nie ma śladu.
Jestem umordowana psychicznie i fizycznie. Mój mąż tak samo.
A gdy sobie przypomnę swoje wyobrażenia, gdy decydowałam się na drugie dziecko...
To już sama nie wiem, czy śmiać mi się chce, czy płakać.
Żenujące.
Jakieś trzy miesiące temu, gdy zaliczałam kolejny kryzys, zapytałam w akcie desperacji, tamtą koleżankę "znad morza", kiedy To minie. Kiedy ta masakra minie?! Chciałabym wiedzieć, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia, żeby nastawić się jakoś, ile trzeba będzie czekać.
"Nie czekaj" - odpowiedziała. "Bo TO długo nie minie... Lepiej nie czekaj".
Pamiętam taki pewien komentarz od jednej z moich czytelniczek. Chodziło w nim mniej więcej o to, że to niesamowite jak bardzo zmieniło się moje podejście do macierzyństwa.
Zrobiło mi się przykro.
Bo to nie podejście się zmieniło.
A macierzyństwo.
Dostałam on Boga drugie, zupełnie inne dziecko.
BARDZO trudne.
Zasmuciłam Cię?
Zawiodłam?
Wystraszyłam?
Kiedyś postanowiłam sobie, że będę z moimi czytelnikami zawsze szczera.
Ale na osłodę powiem jedno:
Nawet gdybym miała możliwość, NIGDY NIE ZMIENIŁABYM DECYZJI o posiadaniu drugiego dziecka.
Bo pomimo tych wszystkich trudności i wysiłku każdego dnia, STRASZNIE SIĘ CIESZĘ, że mamy tego naszego małego urwiska.
Uwielbiam go nad życie, choć czasami doprowadza mnie do szału.
Mimo całego zmęczenia codziennie rano wskrzeszam się do życia.
Dla Niego.
Noszę moje słodko gorzkie dzieciątko, tulę, całuję...
Śpiewam, lulam...
Wącham i gładzę jego włoski...
Uwielbiam...
Czytam twojego bloga od dawna. Wcześniej nie komentowałam Twoich wpisów. Ale ostatnio często zaglądam tu żeby sprawdzić co u Was. Sama mam dwóch synków 5 l. I 2. I tak sobie myślę że dalej masz ciężko bo nic nie piszesz. Jak czytałam Twój dzisiejszy wpis prawie popłakałam się ze śmiechu... Myślę że wszystkie jesteśmy podobne, tylko nie każdej z nas jest damę przejść przez to samo. Tez krzyczę na chłopaków, w tygodniu jak jeszcze pracuje to nawet częściej, po calodniowym "odszczurzaniu " domu w sobotę i szaleństwach chłopaków , mówię mężowi ze marzę żeby już był poniedziałek:) ale kocham ich najbardziej na świecie. Nie martw się jeszcze chwila i będą się bawić we dwóch a Ty będziesz leżeć z gazetka i kawą. Moi jak zaczną budować z lego to 2 godz spokoju pewne ;) pozdrowienia z Bochni
OdpowiedzUsuńPoryczałam się jak przeczytałam Twój komentarz. Czyli jednak jest nadzieja Dziękuję.
UsuńJak doskonale Cię rozumiem! U mnie jest identycznie...i myślę sobie,że gdyby to.Oliwka była moim pierwszym dzieckiem to nie miałaby siostry....ale....istatnio zaświtała mi.jakoś myśl żeby.jeszcze zostać mamą....
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za ten wpis, jako mama prawie 1,5 rocznego synka, który jest(nie lubię tego określenia)tzw. trudnym dzieckiem.Mam wokół siebie bardzo dużo małych dzieci, wszystkie grzeczniejsze od mojego.
OdpowiedzUsuńNajgorszy jest brak wsparcia od innych.Często czuję na sobie wzrok potępienia,kiedy syn zachowuje się powiedzmy inaczej niż pozostałe dzieci.I szepty pod nosem,że jest źle wychowane i one na pewno nie pozwoliłyby na takie zachowanie.Wiem,że nie warto przejmować się tym co mówią inni ale czasem jest po prostu przykro, np. jak koleżanka na wspólnych wakacjach powiedziała, że współczuje mi takiego dziecka.Przecież każda mama chciałaby mieć grzeczne i spokojne dziecko.Ale nie wszystko od nas zależy.Czasem nawet mam wrażenie, że bardzo mało.Dla mnie synek jest najwspanialszy na świecie.Musimy być silne dla naszych dzieci!trzymam mocno za Was kciuki! Ewelina
Wiesz co, mnie się kiedyś wydawało że genialnie wychowuję Nacia i to dlatego jest taki grzeczny. Kretynka! Teraz już wiem, że to nieprawda. Bo większość zależy od charakteru dziecka. Dużo siły Ci życzę 😉
UsuńWitaj w klubie drących ryja przy drugim dziecku.... Mój też taki ruchliwy i pomysłowy, zupełne przeciwienstwo Tośki, która była słodka i spokojna. Od zwariowania totalnego ratują mnie studia, konferencje, szkolenia... Coraz częściej się wyrywam, na dzień, a teraz nawet na trzy dni na szkolenie wyjechałam, mąż dał radę na medal a ja się wyspałam, odpoczęłam, pobyłam z ludźmi... Mimo, że młody na cycku (14 mcy), wytrzymał trzy dni, za to teraz nadrabia :P
OdpowiedzUsuńAch! Jak się cieszę 😊 Dużo lżej jest na sercu, gdy człowiek wie, że nie jest jedynym grzesznikiem 😉
UsuńJejku czytam i tak totalnie Cie rozumiem... Wszystko o czym mówisz co ma związek z frycusiem jest całkowitym odzwierciedleniem mojej codzienności tylko ze z Kubusiem ;) ale od początku! Przypadkiem trafiłam na Twój blog jak moj synek miał 20 dni i od 12 dni ryczał jak opętany. Przegoglowalam cały internet w poszukiwaniu odpowiedzi "co mu jest" i " jak pomoc" - wtedy przeczytałam Twój wpis o małej paczuszce i chęci odesłania go do Australii. Miałam dokładnie te same myśli. Od tamtej pory było mi lżej, wiedziałam se jest ktoś kto mnie rozumie i myśli to co ja i przezywa to co ja. 24h noszenia na rękach bo inaczej ryk, spanie na siedząco z dzieckiem na rękach na zmianę z mężem. PoerwsZe 2 miesiące dzien w dzien takie same, pozniej powoli na 2-3 minuty mogliśmy go odkładać... ale niewazne. Czekałam z niecoerpliwoscia na Twoje wpisy ktore dodawały mi siły i otuchy. Serio! I wszystko było takie same. Kubula jest o miesiąc młodszy Frycka, i wiedziałam se jak Twój zaczął wstawać/raczkować to moj za chwile tez zacznie (podobno od noszenia na rękach tulenia i bujania szybciej :)) i tak było :) i tak jak piszesz macierzyństwo wyobrażałam spbie zupełnie inaczej, tylko ze ja wskoczyłam na głęboka wodę juz przy pierwszym . Moze dla odmiany drugie bedzie aniołkiem? :) ale powiem Ci ze ostatnio moj mały był chory - i to był jedyny moment kiedy grzecznie powiedzmy leżał, nie psocil, nie biegał, duzo spał- tak jak niektóre "grzeczne" dzieci- i wtedy mowie do męża ze jednak wole go takiego łobuziaka wszędobylskiego rozgadanego i roześmianego :)
OdpowiedzUsuńBardzo chaotycznie napisałam ale jak przez prawie rok sie nie odzywałam to cieżko mi wszystko ci chce przekazać ująć w jednej wiadomości :)
P.s. A Twój synek jest przecudowny i prześliczny! :-)
Pozdrawiam ciepło
Lilka
Zawsze wciągasz mnie swoimi wpisami... zawsze bije od Ciebie taką autentycznością. Nigdy nie ściemniasz - to widać. I absolutnie gdyby kiedykolwiek pojawił się (niesłuszny!) wyrzut sumienia, że narzekasz na własne dziecko - zapomnij. Nie myśl. Wypij sobie lampkę wina. Koniaku! Kompotu! Cokolwiek... to jest miłość! to jest macierzyństwo! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na ten czas, gdy będę mogła opowiedzieć o swoim podwójnym macierzyństwie :) Czy to też będzie jazda bez trzymanki?
Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Przechodzę przez TO!!!!! samo i mam wrażenie,że NIKT z otoczenia tego nie rozumie. Nawet inne mamy dwójki dzieci. U nas te kupki skończyły się ok.9mcy. Obyło się bez leków. Pozostałe zachowania takie same. Mój organizm jest doszczętnie wykończony. Psychika też. Ale kocham nad życie swoje dwa Skarby- 4latek i 2latek. Codziennie wstaję dla nich - uśmiechniętych od rana. Marta trzymaj się. Dziękuję za ten post.��
OdpowiedzUsuńJa mam tak samo!!! Starszy synek od zawsze jest niezwykle łatwy w obsłudze; ma teraz 4 lata i potrafi pięknie się samodzielnie bawić i na ogół nie sprawia nam żadnych kłopotów. Młodszy za to niemal codziennie doprowadza mnie do rozpaczy, przysłowiowego rwania włosów z głowy... Obecnie przeżywamy bunt dwulatka w pełnym rozkwicie i mam go serdecznie dosyć. Ostatnio nawet powiedziałam mężowi, że kocham go, ale zwyczajnie nie lubię i czasem nie znoszę z nim przebywać. Najbardziej mi przykro, kiedy starszy prosi mnie, żebym już przestała krzyczeć. Mam wrażenie, że jest mną rozczarowany, że wie, że coś dzieje się nie tak. Czasem sam zaczyna krzyczeć na swojego brata, powtarzając moje słowa :(. Trudne to wszystko, naprawdę. Jedyna moja nadzieja, że moje charakterne dziecko będzie kiedyś asertywnym dorosłym.
OdpowiedzUsuńO rety. Zupełnie jakbym czytała o sobie. Syn 5 lat- złote dziecko, wychowany niemalże bezobsługowo. Grzeczny, kochający spać, nie musiałam za nim biegać nigdzie bo był i jest ostrożnym chłopcem. Dwa razy pomyśli zanim zrobi. Córka - 19 miesięcy. Istne tornado. Nieprzespane nocki. Oczy wokół głowy i zbliżający się bunt. I ja. Ciągle w niedoczasie, z rozdartą buzią, z częstym nerwem. A potem siadam i dopada mnie nostalgia, że to przecież dobrze, że oboje inni. Tak różni. Niesamowici na swój sposób i że nie zamieniłabym na innych. Moje skarby od których tez lubię czasem odpocząć :) Gdy jestem w domu, chcę do pracy. Gdy pracuję, tęsknię za nimi i odliczam do wyjścia. A z autobusu lecę na złamanie karku, by ich przytulić :D
OdpowiedzUsuńnoo Frycek ma charakterek. ;))))
OdpowiedzUsuńu mnie też MIchał cięższy w obsłudze. znacznie. podpisuję się obiema rękoma po tym że matki z dwójką z małą róznicą wieku z drugim cięższym w obsłudze tak maja. człowiek ma dość......ale nie zamieniłby tego na nic innego;))))))
nie ma dwójki indentycznuych dzieci. zawsze śa jakieś róznice większe lub mniejsze zawsze
Autentyczność i miłość jak zawsze bije z Twoich słów. Podziwiam, wspieram i życzę mnóstwa sił i cierpliwości!
OdpowiedzUsuńSama jestem mamą 2 dziewczyn, też drącą ryja...U nas większa różnica wieku (prawie 7 lat) i są tak diametralnie różne, że aż dziw, że z tych samych rodziców :-) Często żartuję, że gdyby młodsza była starszą byłaby jedynaczką bo to taki "Frycuś"- diabeł wcielony od małego. Ale kocham nad życie te moje łobuziary i za nic bym ich nie zamieniła :-)
Uściski dla Was!
Oj, u mnie byłoby identycznie😜
UsuńWitaj. Odwiedzam Cię tutaj, co jakiś czas. Sama jestem mamą dwójki 3 lata i 15 miesięcy. Różnica między nimi 22 miesiące, bo drugorodny się pospieszył i jest wcześniakiem. Jak czytam opowieści mam na pytanie jak to jest z dwójką z małą różnicą wieku i widzę : wspaniale razem się bawią... srata tata. Krew mnie zalewa, bo teraz to moi zaczynają się bawić. Ale były takie momenty, że miałam zamiar trzasnąć drzwiami i tyle mnie widzieliście. Młodszy podobnie jak Twój darł się (nie, nie płakał, darł się), przy ząbkowaniu nei spaliśmy wcale (15 minut to nie sen) przez 8 dni. W inne dni spaliśmy po 2 godziny. Powiem Ci tyle, jest cięzko, ale to mija. A ja zaczynam myśleć o 3. Mam nie po kolie w głowie, ale uwielbiam tę moją męską ekipę. A mnie przed depresja uratował blog. Zaczęłam pisać. I jest dobrze. Trzymam kciuki. My Marty dajemy radę.
OdpowiedzUsuńOj tak czasem bywa ciężko. Za pierwszym razem nie było źle, za drugim troszkę gorzej (krótsze drzemki, większe umiłowanie do wiszenia na cycu, ząbkowanie w wieku 2 miesięcy, wszędobylstwo)... Za 3 tygodnie zostanę mamą po raz 3 i zastanawiam się jak to będzie tym razem ;)
OdpowiedzUsuńJejciu! Cudowna wiadomość! Zatem jednak! I ja marzę o trzecim. O dziewczynce😊 A powiedz, czy wszędobylstwo z wiekiem łagodnieje?
UsuńCzytalam Twoj wpis i sie usmialam prawie do lez,ale tylko matka wie ile w tym smiechu rowniez jest goryczy-jestem mama dwojki dziewczynek i kazda jest inna-mlodsza ktora ma 1,5 roku daje tak popalic,ze szkoda gadac-macierzynstwo to jest 50% milosci i 50% zajebiscie ciezkiej pracy. Dziekuje,ze tworzysz ten blog
OdpowiedzUsuńJestem matka dwoch dziewczynek-mlodsza, ktora ma 1,5 roku daje czadu na maksa-czytajac Twoj wpis usmilam sie prawie do lez,ale tylko matka wie ile w tym smiechu jest rowniez goryczy.Macierzynstwo to 50% milosci i 50% zajebiscie ciezkiej pracy. DZIEKI ZA TO ZE PISZESZ TEN BLOG
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten prawdziwy i szczery wpis. Jestem mamą dwóch chłopaków 5 i 2 latka! Istne tajfuny! Wieczne krzyki, płacze i bunty. Na dodatek większość czasu jestem z nimi sama i czasem wariuje ze zmęczenia. Wyjscie w miejsce publiczne np do restauracji to istna trauma. Nawet wyjscie na plac zabaw z nimi to wieczna walka, biegi z przeszkodami i ciągły ryk ktoregos z nich bi kazdy ucieka w inna strone. Mimo tych wszystkich ciezkich chwil jestem wdzięczna ze ich mam takich dwóch rozbrykanych i niepokornych i kocham nad życie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten prawdziwy i szczery wpis. Jestem mamą dwóch chłopaków 5 i 2 latka! Istne tajfuny! Wieczne krzyki, płacze i bunty. Na dodatek większość czasu jestem z nimi sama i czasem wariuje ze zmęczenia. Wyjscie w miejsce publiczne np do restauracji to istna trauma. Nawet wyjscie na plac zabaw z nimi to wieczna walka, biegi z przeszkodami i ciągły ryk ktoregos z nich bi kazdy ucieka w inna strone. Mimo tych wszystkich ciezkich chwil jestem wdzięczna ze ich mam takich dwóch rozbrykanych i niepokornych i kocham nad życie.
OdpowiedzUsuńJakbym czytała o sobie. I wkurza mnie to że stałam się taką wiecznie niezadowoloną matką i żoną. Ale jestem zmęczona i chwilami mam dość czasami chyba najbardziej siebie. Najgorsze,że też zaczęłam krzyczeć na starszą 5 latkę. Zadziwiające jest to jak spada poziom tolerancji dla różnych zachowań twojego pierwszego dziecka jak urodzisz drugie. Co jest przykre nawet moja córka zauważyła,że się zmieniłam, a mój mąż twierdzi,że nie radzę sobie z macierzyństwem. Szkoda,że on nie siedzi w domu całymi dniami z wiecznie chorymi pociechami. Pomimo wszystko albo tylko to kocham moje córeczki nad życie i są największym moim szczęściem i skarbem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ciekawe kto by sobie lepiej radził z taką ilością obowiązków i stresu... Ehhhh. Nie pojmie tego nikt kto tego nie przeszedł. Ja Ciebie rozumiem doskonale. I pociesze Ciebie i siebie, że za rok będzie dużo lepiej 😉
UsuńOoo Boziu!! Mój mąż tak bardzo namawia na drugie. A ja się boję uciekam nie chcę. Nie nie jestem na to gotowa. Mam już Synka kochany cudowny Aniołek bez kolek płaczu śpi całe noce na jedzenie w nocy się nie budził. Grzeczny kochany uśmiechniety. I jestem pewna że z drugim nie dam rady. Jestem sama z dzieckiem po kilka tygodni tez mieszkam nad morzem :) jeszcze nie pora na drugie jeszcze za wcześnie po traumie porodowej, która przeżyłam tylko dzięki prywatnej położnej. Czytam i jakbym słyszała swój głos swój strach. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń