No i dostałam pstryczka w nos. A raczej prawego sierpowego... Taka byłam zachwycona swoją ciążą. Zakochana w nowej roli. A teraz jestem wyczerpana... Nie mam już sił...
Zastanawiam się tylko dlaczego ten ktoś, kto kieruje losem moim tak bardzo chce stan mój mi obrzydzić. Zabić we mnie resztki radości z tych ostatnich chwil, kiedy mogę jeszcze mieć w sobie moje maleństwo.
Zaczęło się od tych skurczy cholernych na koniec grudnia. Jednak to był jeszcze pikuś. Cały styczeń przechodziłam jak kaczka jakoś na magnezie, stękając trochę i zaciskając zęby. Potem był tydzień w łóżku z krótkimi wyskokami na obiad jakiś, żeby chociaż powietrza trochę łyknąć. Następnie szpital, a tam hardcore lękowy, żeby tylko nie urodzić, bo maluszek jeszcze nie jest gotów. Każde ktg to osobny horror, który przechodziłam dwa razy dziennie i modliłam się tylko żeby skurczy nie wykazało.
Teraz choróbsko wstrętne. Nie, nie takie sobie tam przeziębienie, tylko masakra gardłowa, zalewająca mnie litrami kataru i potu. Spać nie można, bo żeby wytrzymać jakoś katar, to trzeba by było na siedząco, a tak nie było opcji, bo brzuch się stawiał okrutnie.
Każde smarknięcie-skurcz, każde kichnięcie-skurcz, każde kaszlnięcie-skurcz. I to taki solidny. Brzuch twardy jak nadmuchiwany balon na chwilę przed pęknięciem nawet na 2 minuty.
Teraz, kiedy choróbsko zaczęło odpuszczać wysiada mi kręgosłup od tego leżenia ciągłego, a maluszek mój zaczął regularnie uciskać na jajnik, co kłuje niemiłosiernie i na nerkę promieniuje. Od tych skurczy to mam wrażenie, że brzuch już cały czas boli-muli, coś jakby był nadwyrężony taki i obolały, jak po walce na ringu.
Ulgę przynosi krótki spacer po mieszkaniu, ale to z kolei momentalnie zamienia brzuch w kamień. Ścisk niby nie boli, ale już teraz jest tak silny, że można zwariować, a i wtedy jajnik i nerka bolą jak szalone.
Nie wspomnę już o tym, że od tygodnia nie myłam głowy... Twarz też woła o pomstę do nieba, a raczej o peeling, maskę jakąś i tlenu świeżego choćby ciupinkę. Nie pamiętam już kiedy miałam na sobie coś ładnego, a nie koszulę nocna. Na powietrzu też nie była już wieczność całą. Nie mówiąc już nawet o kondycji, która od tego braku ruchu równa się zeru. I co to będzię, jak przyjdzie dziecię na świat wypychać...
CZUJĘ SIĘ JAK JEDNA WIELKA OBOLAŁA KUPA. Za co?!-pytam? Za mój entuzjazm ciążowy?W jakim celu?!Żebym jeszcze bardziej doceniła to, co będę miała?Zapłaciła za to wielkie szczęście, które odczuwałam przez tyle miesięcy? Nie wiem... A może Wy macie jakieś pomysły? Czasem boję się, że będzie już tylko gorzej. Tak, jak dzieje się do tej pory...
PS. Jeszcze jedno narzeknięcie mi się przypomniało. W chacie tylko baby i dziada brakuje. Smród, brud i ubóstwo ( jak to moja mama zwykła mawiać). Łazienka nie widziała detergentów już jakiś miesiąc... Nie nawidzę brudnych łazienek! Pranie na suszarce wisi od tygodnia, kurzu wszędzie tona. A ja nic nie mogę z tym zrobić, chociaż ledwo się opanowuję... Tatuś-Maciuś owszem naczynia umyje i odkurzy, w sobotę nawet podłogi mopem przetarł, jednak to jest tylko kropla w morzu tego, co ja codziennie robiłam jako normę...
Plus w tym wszystkim jedn jeden - całe szczęście, że zanikł mi węch...
Kochana już niedługo, wytrzymaj jeszcze! Musisz odpoczywać! Nie myśl o mieszkaniu, włosach, ubraniach, myśl o wyzdrowieniu szybkim, żeby maluszek mógł przyjść na świat jak najsprawniej! Zbieraj siły - będą Ci potrzebne na ten wielki dzień narodzin! Mocno trzymam za was kciuki. A narzekać możesz ile wlezie - ciąża to nie bajka tylko ciężka praca!
OdpowiedzUsuńŚciskam
Biedactwo. Nie martw się, wytrzymaj jeszcze tych kilka tygodni:) Zobaczysz widok twarzyczki Twojego dzieciaczka wszystko Ci wynagrodzi. Wszystkie złe rzeczy i wspomnienia odejdą w zapomnienie. Pozdrawiam serdecznie!! Głowa do góry!!!
OdpowiedzUsuńOj biedaku, doskonale wiem co czujesz. I zgadzam się z Hafiją - olej sprzatanie, gotowanie, nawet osobiste zwykłe codzienne czynności. To taki moment, u mnie było to samo: brudno, boląco (nerka mnie męczyła od 12 tygodnia), z niepokojem żeby donieść. Dasz radę. Potem jest niesamowita ulga i szczęście :)
OdpowiedzUsuńSprzątanie ogarnęłam w ten sposób, że napisałam łopatologiczną listę czynności po kolei każdy drobiazg i mój M. kroczek po kroczku tuż przed odstawieniem mnie do szpitala ogarnął. Oczywiście, że nie tak jak robimy to jako kobiety codziennie po kawałku, ale wystarczająco, żeby mi humor poprawić i miejsce zrobić czyste i miłe dla nas na powrót. :)
trzymam kciuki :)
:-)
OdpowiedzUsuńWiecie co mnie jeszcze jakoś w miarę podnosi na duchu? Te Wasze świeżo-mamine nastroje... Takie świeże, kolorowe i pachnące szczęściem... Jakże inne od mojego chorobowo-zgnuśniałego:-)Dzięki mamuśki:-)Spróbuję doczołgać się jakoś do Waszego klubu...
Doczołgasz się już za chwilkę :)
OdpowiedzUsuńDam Ci jeszcze jedną radę, jak już się mały urodzi to powiedz mężowi (trzymając dziecię w ramionach i mając w oczach napływające łzy) że powrót do domu musi być czymś wyjątkowym i poproś żeby wysprzątał ładnie żeby się dziecku dobrze kojarzył dom :) będziesz miała wypucowane na błysk :P ja tak zrobiłam i wróciłam do pięknego mieszkanka czystego i pachnącego.
Marti tak jak dziewczyny napisały...jeszcze troszkę! Jeszcze chwilę! Dasz radę!!! Nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pytanie...tak dziwnie pomyślany jest ten świat. A może to wszystko po to, abyś mogła całkowicie odpuścić przyziemne sprawy. Bo przybycie do domu z niemowlakiem w niczym nie przypomina reklamy w TV. Trzeba przez chwilę gdzieś mieć włosy, ciuchy, porządek w domu itp. To nie ma znaczenia. Ty zaczęłaś po prostu olewanie tych spraw wcześniej. Tylko szkoda mi, że tak się męczysz. Dlatego ściskam mocno i trzymam za Ciebie kciuki!!!
OdpowiedzUsuńNo Kochana, ja miałam taki dzień w poniedziałek i mój gin nieźle się nasłuchał:). Ale mi przeszło. Tobie też przejdzie :). Zobacz ile osób wysyła do Ciebie pozytywną energię :). A może już Ci przeszło? Troszkę nie zaglądałam na kompa i widzę, ze mam zaległości do poczytania :).
OdpowiedzUsuńBuziaki