Mówi się, że każdy ma swój krzyż do niesienia.
KAŻDY...
Bez wyjątków.
Jedni mają lżejszy krzyż. Inni bardziej ciężki.
Są tacy, którzy jego ciężar czują przez większą część życia, cierpiąc okrutnie.
Są też tacy, którzy największy ciężar dźwigają dopiero pod koniec.
Każdy niesie taki krzyż, jaki Pan Bóg dla niego zaplanował.
Ale każdy niesie.
Każdy niesie tak, jak potrafi.
Kilka miesięcy temu zapragnęłam pomóc w niesieniu krzyża bliskiej mi osobie.
Nie dla pochwał. Nie dla poklasku.
Także nie dlatego Wam o tym dziś opowiadam.
Po prostu poczułam, że nie można inaczej.
Na początku drogi nie było tak źle.
Nigdy nie jest źle, w pierwszej chwili, gdy dźwigasz ciężar.
Obciążenie najbardziej czuć po czasie.
Zmęczenie.
I czy to Twój osobisty krzyż, czy też Twojego kompana, któremu starasz się pomóc, jego ciężkość najbardziej czuć po czasie.
I nie jest to łatwe.
Przychodzi zwyczajne, ludzkie zmęczenie. Nerwy. Frustracja, gdy Twoja pomoc nie przynosi efektów.
Wtedy wystarczy postawić się w sytuacji osoby, której Ty jedynie pomagasz
Wówczas dociera do Ciebie, że czujesz zaledwie niewielką część tego rzeczywistego ciężaru.
Masz również świadomość, że zawsze możesz puścić.
Możesz pójść do domu. Schować się i przyjść później, gdy nabierzesz sił.
I ochoty.
Możesz też zacisnąć zęby, zakląć pod nosem i po prostu iść wespół.
Masz wybór. Ta osoba nie ma...
Dziś nie muszę już niczego nieść.
Odprowadziłam razem ze wszystkim tę moją bliską osobę, pożegnałam i dalej poszła już sama.
W ostatnią drogę..
Nie muszę już niczego nieść.
Powinnam poczuć ulgę...
Prawda?
Dopiero teraz czuję natomiast niewyobrażalny ciężar.
Powiem więcej, dałabym wszystko, by móc znów nieść ów krzyż wespół.
Bo to był dla mnie prawdziwy zaszczyt...
I jedno z najcenniejszych doświadczeń w życiu, za które z całych sił dziękuję Bogu...
Dziękuję tej osobie, że podzieliła się ze mną swym ciężarem.
Ocieram dziś łzę i staram się nie smucić już.
Wierzę, że mój kompan spędza dzisiejszy wieczór w cudownie doborowym towarzystwie. Wśród bliskich, za którymi bardzo tęsknił. Że przywitali się serdecznie. Że moja babcia zaprosiła go do stołu. Utuliła. Wycałowała zmęczone czoło...
Że siedzą teraz razem, śmieją się i cieszą się sobą. Rozmawiają...
Tyle mają sobie przecież do powiedzenia.
Tak dawno się ze sobą nie widzieli...
Jeśli Ty drogi czytelniku niesiesz właśnie dzisiaj z kimś jego krzyż, to ciesz się z tego.
Otrzyj pot z czoła. Weź głęboki oddech, bądź dzielny i bardzo pokorny. Na tyle, na ile potrafisz, ale staraj się z całych sił.
Bo nawet nie wiesz jakie ogromne masz szczęście.
Że możecie czuć powiew wiatru na policzku...
I iść wespół...
Dziękuję:*
OdpowiedzUsuńOstatnio co do Ciebie zajrzę to płaczę!! Mój mąż mówi, że mam już nic nie czytać na tym Internecie bo do wariatkowa mnie odda :-)
OdpowiedzUsuńA tak poważnie to piękne słowa i to co piszesz. I chwalę za to, że pomagałaś dźwigać ciężar, nie wszyscy w dzisiejszym świecie potrafią pomóc. Dziś dla większości liczy się pieniądz, gonitwa za lepszym wozem, wakacjami i zabawa. Od tych, którzy chorują ludzie uciekają, nie chcą patrzeć na cierpienie, o pomocy nie wspomnę. Więc brawo Kochana! I fajnie, że o tym piszesz! Tak ludzko, tak po prostu!
Życie jest tak bardzo ulotne... Napisałaś ten post akurat w dniu, kiedy odeszła ze świata kolejna młoda znajoma mi osoba. Czasami człowiek powinien przystanąć i zastanowić się, czy żyje na 100%, czy umierając z dnia na dzień coś po sobie zostawimy...
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś bardzo trudny temat
po ciężkiej chorobie mego taty, pożegnałam go 2 stycznia, wespół nieśliśmy bardzo ciężki krzyż
OdpowiedzUsuńDziękuje! ! uwielbiam twojego bloga..
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię mocno, dziękując za piękne słowa...
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię..
OdpowiedzUsuńPiękne i prawdziwe.... I takie potrzebne....
OdpowiedzUsuńKochana wiem co czujesz.Ja właśnie też ocieram łzy po stracie bardzo bliskiej dla mnie osoby. Naszego anioła stróża,naszej wróżki całe życie wspierała i była kiedy jej potrzebowałam.Teraz już jej nie ma....
OdpowiedzUsuńMarto
OdpowiedzUsuńAle są takie krzyże ogromne,
gdy kochając-za innych się kona- pisał ks. Twardowski...
Marta - ściskam mocno! Fantastyczna z Ciebie dziewczyna!
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie to napisałaś! Lubię Cię czytać. Piszesz tak prawdziwie i z serca. Bardzo współczuję odejścia bliskiej osoby...
OdpowiedzUsuńRozumiem i współczuje
OdpowiedzUsuńJa tez razem z siostrami wybrałam taką drogę i wiele byśmy dały, żeby dalej zajmowac sie bliskim. Nawet mimo trudu i ciężkich chwil. Żeby tylko był... Niestety, wczoraj minęły 4 tygodnie