Boję się.
Ostatnio stwierdziłam, że od ponad siedmiu miesięcy boję się permanentnie.
Zmienia się jedynie źródło strachu.
Na początku bałam się utraty ciąży.
Do dwunastego tygodnia każda wizyta w toalecie kończyła się nerwowym sprawdzaniem bielizny.
Czy aby się nie zaczerwieniło...
Przed drugim usg bałam się czy będzie biło to nasze małe serduszko.
Potem bałam się chorób, które przynosił z przedszkola mój syn.
Po trzeciej - silnej infekcji, bałam się już nie na żarty, że taka ciągła walka organizmu nie sprzyja poprawnemu rozwojowi dzidziusia.
Bałam się nie na żarty na pierwszym usg prenatalnym.
Wizja dziecka z zespołem downa prześladowała mnie od samej decyzji poczęcia drugiego malucha.
Od czwartego miesiąca spinał mi się brzuch.
Oho - powtórka z rozrywki - pomyślałam. Zanim unormowałam sobie skurcze odpowiednio dużymi dawkami magnezu, umierałam ze strachu. Że poronię. Że trafię do szpitala. Że będę musiała rozstać się z Naciem. Przed wizytą u lekarza wyprałam szlafrok, przygotowałam koszulę nocną, wyprasowałam też wszystkie ubranka Nacia, żeby mąż nie miał problemu z ubieraniem go, gdy mnie nie będzie.
Lekarz wysłuchał mnie, zbadał, zmierzył szyjkę...Siedząc na fotelu nawet na niego nie patrzyłam, bo nie odpowiednia mimika twarzy mogłaby sprawić, iż umarłabym na miejscu. Lekarz stwierdził, że wszystko jest w należytym porządku i zalecił kontynuowanie przyjmowania magnezu. A ja w tej minucie kochałam go nad życie.
Nadal są takie dni, że gdy za dużo "pobiegam", skurcze się rozkręcają, zwłaszcza wieczorem. Za każdym razem drętwieję ze strachu, że nie uda mi się nad nimi zapanować. Na razie się udaje... Choć mam wrażenie, że coraz trudniej.
Boję się więc przedwczesnego porodu. Tego to w zasadzie boję się od szesnastego tygodnia. Najpierw modliłam się, żeby dotrwać do dwudziestego szóstego. Potem-oby do trzydziestego. A teraz...
Spokoju zaznam dopiero w trzydziestym szóstym... Tak sądzę.
Bałam się też krzywej cukrowej. W ogóle boję się za każdym razem, gdy otwieram kopertę z wynikami z laboratorium.
I kołatań serca się boję. Pojawiają się dość rzadko, ale zawsze boję się, że w końcu padnę na jakiś zawał.
Gdy Nacio kaszle w nocy, budzę się zawsze z ogromnym strachem. Bo boję się, że to znowu choróbsko jakieś, albo że dusić się będzie.
Boję się też o mojego ukochanego dziadziusia, co ma osiemdziesiąt sześć lat i choruje na astmę. Ostatnio dostał zapalenia oskrzeli. Bardzo się bałam. Przeokropnie.
Od niedawna boję się też wojny, najbardziej gdy oglądam wiadomości. Sztywnieję wtedy ze strachu.
I tak przekształcają się te moje bojaźnie z jednych w drugie, w zależności od okoliczności. Stale jest coś na tapecie.
Ale, ale.
Nie opowiedziałam Wam o mojej fobii numer jeden - o PORODZIE.
O tym natomiast, ze względu na powagę sytuacji, w osobnym wpisie...
Taki już nasz los, że zanim maleństwo się urodzi to już dostarcza nam strachów i stresów. Miałam dokładnie tak samo, bo odkąd pojawiły się dwie kreski na teście często łapały mnie myśli o to czy będzie zdrowa, czy serce bije itd. a jak już jest z nami to jak śpi często podchodzę i patrzę czy oddycha. Taki już los matek, który już nigdy się nie skończy, bo nawet jak dziecko będzie już dorosłe to dalej będziemy się o nie martwić :-)
OdpowiedzUsuńOj my kobiety chyba tak mamy...martwimy się...pamiętam kiedyś sobie pomyślałam"o.co to ja się martwiłam?"-chory człowiek jest ;)
OdpowiedzUsuńmasz absolutną rację. mąż mnie opieprza a to pierwsza ciąża więc boję się właściwie wszystkiego - czy dostatecznie o siebie dbam, czy nie szkodzę maluszkowi, czy rozwija się prawidłowo i tysiąc innych problemów.
OdpowiedzUsuńaż niezdrowo ale co zrobić;)
a o porodzie to już nie wspominam..
jestem tu nowa i jakoś tak nie mogę zlokalizować jakiegoś posta, w którym opowiadałabyś jak wyglądała twoja ciąża. Jednak ten strach o którym piszesz to jeden z głównych powodów, przez który więcej dzieci nie chcę. Wiele osób mi mówi, że to tylko rok na kanwie życie. Ale nie dla mnie. Dla mnie te 9 miesiecy było najkoszmarniejszym okresem życia. Poczynając od diagnozy poronienia, która nie miało miejsca, ale zaznaczyło całą moją ciąże. Po przez te 32 tygodnie leżenia plackiem. Na samo wspomnienia tego strachu mam problem z oddychanie. I nie obrażając tu żadnych mam, jednak te które tylko "żyją" strachem a coś się stanie, ale tak naprawdę nic się nie dzieje, nie zrozumieją co czują mamy, u których coś się dzieje. Te ktore mieszkały w szpitalach, brały tony leków. Te których strach przeistaczał się w rzeczywistość. Niestety to one najłatwiej wymądrzają się o ciążach,że to tylko rok, że wyolbrzymiamy.
OdpowiedzUsuńŻyczę ci, aby twój strach minął jak najszybciej i nigdy nie przerodził się w rzeczywistość :) abyś mogła powiedzieć, "A tam panikara ze mnie" :) już bliżej niż dalej, powodzenia i "cudu narodzin" :)
A tak na marginesie, ciąża mi udowodniła, że nadmiar wiedzy szkodzi, bardzo szkodzi
Też truchlałam cała ciążę, najpierw krwawienie, potem leżenie praktycznie cały 3 trymestr... na szczęście od kilku dni nasze szczęście jest już z nami - cała i zdrowa! :) Jedynie co mogę poradzić to pozytywne myślenie, ja się stałam totalną pesymistką w drugiej ciąży przez te ciągłe obawy i zamartwianie się. Teraz kiedy maleństwo jest na świecie nadal się martwię, żeby starsza siostra nie przyniosła choroby ze szkoły, żeby szczepienie obyło się bez komplikacji i całe mnóstwo innych obaw. Staram się odganiać te myśli, choć często są silniejsze ale widzę jak bardzo potrafią zmienić człowieka, zamiast cieszyć się każdą chwilą ja się ciągle zamartwiam. Taki los matki? Poniekąd pewnie tak... ale trzeba próbować to opanować. Pozdrawiam serdecznie, życzę dużo zdrówka i szczęśliwego rozwiązania! R.
OdpowiedzUsuńP.S. Piękną masz bransoletkę, można wiedzieć gdzie ją kupiłaś?