Kiedyś umówiłam się z koleżanką na kolację.
Znamy się już kilka lat, ale jakoś mocniej zżyłyśmy się dopiero w fitnessklubie. Obie uciekałyśmy tam od pieluch.
Zawsze patrzyłam na nią z wielką zazdrością. Taaaka zgrabna sylwetka. Śliczne nogi. Cud miód.
Po dwóch latach nasze drogi rozeszły się.
W końcu, aby nadrobić zaległości, umówiłyśmy się na kolację.
Do włoskiej restauracji.
W sam raz dla fitnessowych maniaczek.
Ja w ramach szalonego grzechu zamówiłam risotto. Takie risotto, o którym śnię nocami do dziś permanentnie.
Koleżanka sałatę z kurkami.
Nie mogłyśmy się nagadać.
O mężach, dzieciach, wspólnych znajomych.
Ćwiczeniach...
Żywieniu...
Wadze.
W końcu okazało się, że obie mamy manię codziennego ważenia się...
Obie jemy bardzo zdrowo i regularnie zarzynamy się treningami.
Obie także łapiemy doła, gdy pomimo to nagle okazuje się, że waga wskazuje pół kilo więcej...
Ryczałyśmy przy tym ze śmiechu.
I myślę, że wówczas do każdej z nas dotarło, że coś z nami nie tak.
Bo przejrzałyśmy się w sobie, jak w lustrzanym odbiciu.
Ja przestałam się ważyć.
I poczułam ulgę.
Aż do czasu, gdy zaszłam w drugą ciążę.
Zanim to się stało miałam wszystko dokładnie zaplanowane.
Przed zajściem w ciążę intensywnie ćwiczyłam, żeby jak najlepiej przygotować się do dźwigania maleństwa.
Momentami czułam się, jak bokser szykujący się do życiowej walki.
Od dłuższego czasu racjonalnie się odżywiałam, co pomagało mi zapanować nad tendencją do tycia. Przywykłam więc już do owoców, warzyw, owsianki i chudego mięsa.
Byłam pewna, że tak pozostanie i dzięki temu tym razem nie przytyję osiemnastu kilo i nie będę czuła się po narodzinach dziecka jak morświn ewentualnie płetwal błękitny.
Wierzyłam, że to zdrowe, racjonalne jedzenie pozwoli mi zapanować nad tendencją do tycia.
W planie był także aktywny tryb życia i ćwiczenia dla ciężarnych.
W planie.
Dlaczego, powiedzcie, dlaczego po przeszło trzech latach macierzyństwa, jeszcze do mnie nie dotarło, że planować to sobie można. Schabowego na obiad. A i to nie zawsze.
W trzecim tygodniu ciąży całkowicie odrzuciło mnie od wszystkiego, co do tej pory jadłam.
Na widok owsianki, jogurtu naturalnego, siemienia lnianego, rukoli, papryki, cukinii, szpinaku, brokułów, awokado, kalafiora, dyni, pieczywa pełnoziarnistego, i wielu, wielu innych, natychmiast chciało mi się wymiotować.
A gdy tylko nudności odpuszczały, nagle pojawiał się nieokiełznany głód. Taki głód, że gdy tylko w tej właśnie sekundzie czegoś nie wpakowałam do swego żołądka, czułam że umrę. Natychmiast! Śmiercią głodową.
Głód występował naprzemiennie z pragnieniem. Takim jak u smoka wawelskiego. Gdy gasiłam pragnienie, natychmiast robiło mi się niedobrze. Po nudnościach następował GŁÓD. I tak w kółko.
I w ten sposób chcąc nie chcąc, wróciłam do mej kuchni pierwotnej - zakorzenionej w psychice głęboko od dzieciństwa. POLSKIEJ.
Kierowana nieokiełznaną ochotą, a raczej sterowana niczym marionetka, z wypiekami na twarzy uważyłam i pożarłam:
- fasolkę po bretońsku (z pewnością bym umarła, gdybym jej nie zżarła)
- łososia
- łososia
- łososia
- kotlety schabowe (trzy dni z rzędu)
- łazanki (z kiszonej ofkors!)
- rolady wołowe (trzy dni z rzędu, albo cztery)
- żur na wędzące z kiełbasą i jajem
- łososia
- łososia
- ogórkową (na mięsie! czerwonym! taką, że m m m)
- dorsza w panierce, który miał być filetem, ale mąż się nie zna.
- kotlety jajeczne, które robiłam po raz pierwszy w życiu.
i wiele, wiele innych potraw, o których istnieniu niemal już zapomniałam i które sprawiły, że
"cały plan w p...u" - jak zwykł mawiać klasyk...
PS. Ale i tak hitem sezonu jest - uwaga - zupa mleczna z płatkami KUKURYDZIANYM z miodem i orzechami, którą mogłabym jeść na śniadanie, obiad i kolację. Etykietę na opakowaniu płatków omijam natomiast szerokim łukiem.
Nawet nie zerkam.
Bo kobieta w ciąży powinna wystrzegać się stresów.
Naturalnie.
:) czasem życie sobie z nas żartuje, ale to naturalne i...przechodzi :)
OdpowiedzUsuńJa tez jestem w drugiej ciazy... ale u mnie hitem jest ..shake z mc z frytkami. a raczej frytki w nim maczane mniam ;)
OdpowiedzUsuńHhaha ja "zarlam" jak dzika kabanosy przy trzeciej ciazy i urodzil sie kabanosik 3,5kilo! Teraz ma miesiac i wazy prawie 5kg!;)Fotki u mnie na blogu jak masz ochote aneta-road.blogspot.co.uk
OdpowiedzUsuńHahaha:) Uśmiałam się zdrowo. A w łososiu to faktycznie coś jest...jakiś wabik ciążowy czy coś;)
OdpowiedzUsuńChyba bedzie dziewczynka�� monia(mk plus j)
OdpowiedzUsuńNie sądzę Monia. Już zaakceptowałam, że jestem jedyną księżniczką w naszym domu;-P
UsuńMarta, a ja też obstawiam córę! :)
UsuńJestes rewelacyjna! Usmialam sie po pachy,pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluje drugiego Maluszka
OdpowiedzUsuńKasia
Oj te zachcianki ciążowe :) U mnie hitem był barszcz czerwony pity do wszystkiego. Zwłaszcza odpowiadało mi połączenie barszczu i nutelli. Jak teraz o tym myślę to nie wiem, jak mogło mi to smakowac... A końcówka ciąży to uwielbienie dla pasztetu, którego normalnie nie cierpię! Dobrze, że po porodzie wszystko przeszło :) A z 18 kilo na plusie zostało tylko 5 :)
OdpowiedzUsuńP.S. A że tak niedyskretnie zapytam (przez babską ciekaowśc): termin porodu na kiedy?
Barszcz czerwony! Że tez ja o nim zapomniałam! Nagotowałam gar na samym początku. Straaaaaasznie kwaśny. Od tamtej pory nie mogę patrzeć na buraki...Termin - 30 maj;-)
UsuńJa w pierwszej ciąży jadłam dużo ogórków kiszonych a w drugiej przez cały czas śledzie ;)
OdpowiedzUsuńA ja bedac w ciąży do piątego miesiąca nie jadlam praktycznie nic...śmierdzialo mi wszystko, mialam okropne mdlości, potem się to trochę zmienilo, moim hitem było bananowe mleczko uht;)pilam nawet w nocy:) Marto, który to tydz ciąży?
OdpowiedzUsuńpzdr
Iwona O.
Co podniebienie, to inne smaki;-) A tydzień dziesiąty aktualnie.Buźka!
Usuńnooo to drugi dzidziuś cię okiełznał;))))) na zdrowie;) jedz wszystko co ci smakuje i na co masz ochotę;))))
OdpowiedzUsuńAhahaha...naturalnie :D Korzystaj zdrowo!
OdpowiedzUsuń