poniedziałek, 1 lipca 2013

Kochająca mama z zasadami, czyli jak przetrwać z dwulatkiem i nie zwariować ;-)

Matką zostałam trochę z partyzanta...
To znaczy, o ile projekt DZIECKO był absolutnie zaplanowany, przewidziany, a nawet wymarzony, o tyle projekt WYCHOWANIE nowego człowieka już nie bardzo...

Nakarmić cycem.
Przewinąć mikroskopijną dupinkę.
Wykąpać kurczaka.
Przemyć oczka gazikiem.
Wysmarować fioletem pępowinkę...
No właśnie pępowinkę...

Instrukcję obsługi noworodka, którą skrzętnie spisałam sobie w szkole rodzenia, opanowałam w mig.
Ale oprócz obsłużyć - trzeba jeszcze wychować...
Czyli, w moim mniemaniu, nadać temu małemu klonowi mego męża rysy charakteru, poprzez swoje zachowanie względem niego...
Nauczyć wartości...
Nakierować na dobrą drogę...

Zupełnie nie miałam pojęcia jak to zrobić.
Działałam, więc instynktownie.
Wiedziałam, że nie można przy Nim krzyczeć.
Denerwować się.
Czułam, że potrzebuje spokoju, mojej uwagi.
I BLISKOŚCI.
Zawsze reagowałam na płacz.
Bo jak mogłabym nie reagować, wiedząc, że to jedyny sposób komunikowania się niemowlęcia.
Natanek początkowo płakał dużo...
Bo dużo chciał mi zasygnalizować.
Przez trzy miesiące cierpiał na straszne kolki.
Potem przeszliśmy infekcję układu moczowego...Nerek...
Były też problemy brzuszkowe przy wprowadzaniu stałych pokarmów.
I ząbkowanie...
Często wówczas brakowało mi sił.
Cierpliwości...
Ale zawsze starałam się być przy nim.
Blisko.
Jak najbliżej.
Czasami miałam chwile zwątpienia...
I przelotne myśli w głowie - On chyba tak ryczy, bo złośliwy jest normalnie. Albo manipuluje cwaniak mały...
Jednak szybko robiło mi się strasznie głupio, gdy za moment wyjaśniał się powód płaczu.
Cwaniak?!
Niemowlę?
I do tego złośliwe?
Jak stworzenie, które nie potrafi jeszcze okiełznać swoich kończyn, może być złośliwe?!
Zawsze wtedy mówiłam sobie - Ojjjj głupia Ty! Co z Ciebie za matka! 

Dlatego stale towarzyszyła mi niepewność, czy dobrze postępuję. Czy dobrze wychowuję naszego synka.
W kryzysowych momentach często radziłam się swej mądrej koleżanki. Też mamy. 
To Ona powiedziała mi kiedyś - wsłuchaj się w swoje dziecko... I daj mu to, czego potrzebuje.
Dlatego nie mogłam nie podejść do łóżeczka, gdy maleństwo płakało.
Bo to by oznaczało, że w nosie mam jego potrzebę.
Dlatego tuliłam...
Kołysałam...
Głaskałam...
Ta nasza bliskość dawała nam obojgu spokój, ukojenie.
Uwielbiam ją do dziś...

W pewnym momencie jednak zaczęły się trudności.
Niemowlaczek przeistoczył się w chłopca.
I zaczął badać świat...
Mamę badał też...
I jej wytrzymałość...
A że wytrzymałość mamy na wszelkie objawy jęczenia, miungwienia, fochowania i buntowania się, ma dość wąskie granice...
Poszła matka po pomoc.
I poczytała.
Jak to sobie radzić z nieopierzonym buntownikiem, kiedy już samym tuleniem i głaskaniem, wskórać za wiele nie można.

Konsekwencja.
I zasady.
Takie dwa znaki na drodze swego macierzyństwa matka ujrzała.
Po głowie chwilę się podrapała i postanowiła im zaufać...

A tak serio, to czytając wówczas kilka prostych wskazówek jak okiełznać dwulatka, przetrwać i nie zwariować, poczułam, że "moje to".
I poszłam tą drogą, ustalając proste zasady i granice, zrozumiałe dla jakże bystrego już dwuletniego umysłu.

Spokojnie tłumaczę. Negocjuję. Konsekwentnie powtarzam z uporem maniaka. Czasami bardziej twardo i dosadnie. W momentach, kiedy nie udało się zagasić płomienia i wybucha pożar buntu i niezadowolenia, czyli po prostu HISTERIA - nie reaguję. Informuję tylko, że nie podoba mi się takie zachowanie i jak się delikwent uspokoi, to wówczas spokojnie porozmawiamy. 
Gdy burza ustaje, tłumaczę, przytulam, mówię, że kocham... Że kocham powtarzam bardzo często. Gdy się budzimy, jemy, jedziemy na zakupy, jesteśmy na spacerze, zasypiamy...
Ostatnio też dużo chwalę, bo odkryłam, że pochwały są jeszcze bardziej skuteczne, niż zwracanie uwagi.

Na początku efekty były znikome. Jednak z czasem pojawiły się pierwsze owoce.
Nacio ma nadal swojego ukochanego dyda. Ale teraz już rozumie, że duzi chłopcy używają smoczków tylko podczas zasypiania, więc bez dramatów i płaczu, za każdym razem, gdy gdzieś wpadnie w jego rączki, odkłada go do szufladki obok łóżka.
Teraz już nie wyje i nie wierzga, gdy wyłączam komputer po tym, gdy bajka, która została zapowiedziana jako ostatnia, się skończy. Po prostu wyłączamy i już.
Bez problemu też żegnamy się z placem zabaw i bez histerii przechodzimy obok, nawet, gdy nie ma czasu tam posiedzieć.
Natanek na spacerze wie, że przed pasami trzeba się zatrzymać. Kiedy trzeba, potrafi też bez buntu spacerować za rękę.

I nie chodzi mi o to, żeby się przechwalać.
Chciałam po prostu podzielić się z Wami swoim małym sukcesem.

Bo fajnie nam z tym. Z tym, że nie trzeba stale się szarpać. 
Ciesze się, że poszłam tą drogą.
Czuję, że mój Synek dobrze się w tym systemie odnajduje. Bo ustalane przeze mnie granice dają mu poczucie bezpieczeństwa i spokój...
Mnie również...

Strasznie bałam się naszego "mamowego wyjazdu" nad morze.
Trzy mamy.
Czwórka dzieci...
Dziewięć dni całkowicie samodzielnej opieki nad dwulatkiem...
Mamy, które przeszły ten etap, doskonale wiedzą, o czym mówię... ;-)
A tymczasem niezwykle miło się zaskoczyłam.
A właściwie zaskoczył mnie mój Synek...
I dzięki niemu właśnie, w końcu poczułam się pewnie w tym, co robię...

Było genialnie.
Łatwo.
Bo łatwo funkcjonuje się z dzieckiem, gdy nakieruje się je na nasz tor.
Lekko oczywiście przy tym zbaczając z własnego...
Abyśmy mogli wspólnie podążać w tym samym kierunku...

Nadal nie czuję się jednak w tej kwestii specjalistą.
Chętnie obserwuję i analizuję, aby ten nasz system stale udoskonalać.
I tak podczas wspomnianego wyjazdu, nauczyłam się na przykład, że Synek, mimo, iż całkowicie od nas zależny, potrzebuje jednak także sporo swobody.
Adekwatnie oczywiście do swego dwuletniego wieku ;-)
Musi sobie czasami poszaleć.
Nie może być cały czas na tip top.
Bo wówczas pojawia się na przykład agresja wobec rówieśników.
Aby zachować w tym wszystkim równowagę, warto zatem pozwolić maluchowi odreagować emocje krzyczeniem (o ile nie zakłóca to niczyjego spokoju ;-) )...  
Spędzić na placu zabaw pół godziny dłużej... 
Wejść na fontannę...
Poskakać w kałużach...
Czy pooglądać zabawki na straganie, nawet jeśli w tym czasie ma się nieco inne plany... ;-)

PS. A wyjazdowe mamy cieplutko pozdrawiam!

























Szary podkoszulek (body) - H&M
Spodnie ( z drugiej ręki,  kupione podczas babyszafingu) - H&M
koszula ( z drugiej ręki, kupiona podczas babyszafingu) - Burberry
Sweterek (z drugiej ręki - sh) - no name
Tenisówki - H&M
zdjęcia made by - tata ;-*


25 komentarzy:

  1. gratuluję, że udało Ci się ogarnąć dwulatka, toż to nie lada wyzwanie. Powodzenia w dalszym wychowywaniu. I udanych wakacji, pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj zmagam się z tym samym zagadnieniem od jakiegoś czasu. Staram się podobnymi metodami, o jakich wspomniałaś, ale czasem moja cierpliwość niestety się kończy :(
    Chętnie przygarnę tytuł poradnika (jeśli to była książka), który przeczytałaś :)
    No i nie mogę przemilczeć faktu, że fotki jak zwykle cudne, a Wy jak zawsze śliczni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka ciągle jedna ta sama, jedyna, absolutnie genialna. Zawsze ratuje mi życie, gdy moja inteligencja matczyna wysiada. "Dziecko od 1 roku do 3 lat" Anne Bacus.
      I dziękuję za miłe słowa;-)

      Usuń
  3. Chyba zgłębiłaś już tajniki aparatu :),zdjęcia przecudowne. Dwulatek do okiełznania,tak jak napisałaś,konsekwencja i zasady. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie do końca zgłębiłam ;-) ale staram się bardzo;-)Na tyle, na ile pozwala mi mój ograniczony obiektyw...

      Usuń
  4. jesteś wspaniałą mamą;) wątpliwości to zdrowy objaw każdego każdego kto chce i stara się postępować zdroworozsądkowo.

    czytając ten wpis czytałam jakby o sobie. u mnie też wszystko przebiegas podobnie. z tym że oprócz chłpca mam jeszcze niemowlaka pomału zamieniającego sie w chłópca;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak przemiły komentarz!
      Ja zamierzam mieć niemowlaka i często zastanawiam się, jak to wówczas będzie...

      Usuń
  5. Cudne zdjęcia :) U nas problem też był, ale jakoś ogarnęliśmy, czasami nowe kłopoty się znajdą, ale dajemy radę. U nas gruntem było porozumienie między nami, bo mąż pozwalał na więcej i musieliśmy ustalić, że nawet jak się nie zgadzamy, to przed małym wspólny "front". Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  6. Nas to czeka. Mam nadzieję, że ogarnę równie dobrze jak Ty!
    Zdjęcia śliczne, zresztą jak zawsze! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. znam to przechodziliśmy przez coś takiego :/

    ale Wy śliczni :)
    masz śliczną sukieneczkę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. bunt dwulatka jest dość trudny, starsze dziecko też się buntuje, ale można jemu jakoś lepiej wytłumaczyć jak należy się zachować
    Skąd masz taką śliczną sukienkę???????????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nic specjalnie markowego...;-)
      Sukienkę mam niezmiennie od mojej Pani Mariolki ;-), która co regularnie raczy mnie różnymi genialnymi szmatkami, które ściąga z Włoch;-)

      Usuń
  9. hej !
    super blog i świetna z Was rodzinka ! Od dawna czytam o Wasi uwielbiam tu zaglądać !
    Mam pytanko jak Wam się sprawuje wózek espiro active ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się bardzo;-)
      Wózek jest ok.
      Na pewno wygodny dla dziecka, bo oparcie jest bardzo miękkie jak na parasolkę.
      Ale ciężko się reguluje oparcie. Jest na pasku. Wolałabym automat.
      No i trochę "dzwoni" przy jeżdżeniu.
      Poza tym jest super;-)

      Usuń
  10. Tata ma talent! :) Extra foty! U nas podobnie, Syno usłuchany, choć nasze wprowadzenie zasad było znacznie trudniejsze, gdyż pilnowany jest przez 3 baby: mnie, Teściową i moją Mamę ;) Obrałyśmy ten sam tor i te same zasady, choć to niełatwe było. Na szczęście są to kobiety mądre życiowo i rozumiały mój punkt widzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooooojjjjj. No to szacunek dla wszystkich trzech bab;-)

      Usuń
  11. Piękne zdjęcia, piękne ciuszki synka (a sam syn jeszcze piękniejszy!!!), ale tym razem najbardziej zainteresowała mnie Twoja sukienka :D Skąd jest? Zdradzisz? Bo świetna naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jak pisałam powyżej;-) sukienka nie jest markowa - przywieziona z Włoch przez moją znajomą;-)

      Usuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.