piątek, 22 grudnia 2017

Opowieść o tym co ważne.

Nigdy Jej nie poznałam osobiście. Nie byłyśmy koleżankami, a nawet znajomymi.
Jednak historia Agaty zostanie w moim sercu już na zawsze.

Dowiedziałam się o Jej istnieniu, poprzez ciągły Jej brak.
Spacerowałam z maluśkim Fryniem w wózku. Z jej wózkiem, z jej maleństwem spacerowała starsza kobieta. Albo pewien mężczyzna. Ona nigdy.
Musiała mieć ciężki poród - myślałam. Albo depresję poporodową...
Po pewnym czasie dowiedziałam się, że walczy ze śmiertelną chorobą.
W ciąży dowiedziała się, że ma raka.
Wkrótce na jednym ze spacerów poznałam Jej mamę. Spacerowałyśmy razem. Ona mówiła. Ja słuchałam. Podarowałam jej swój czas i uwagę. Tyle mogłam.
Agata była po usunięciu piersi, przy kolejnej operacji wycięto jej węzły. Chemię zaczęła już w ciąży.
Dużo czytała, szukała alternatywnych metod, najlepszych ośrodków, żeby jak najlepiej przygotować się do walki.
W Wielkanoc zobaczyłam Ją z mężem w kościele. Włoski miała odrośnięte...
Byłam pewna, że Jej się udało. To był taki dobry znak, że wyszła z domu. Miałam ochotę podejść, wyściskać Ją i powiedzieć, że wiedziałam, że wyzdrowieje.
Chwilę później okazało się, że ma przerzuty.
Jej bliscy zorganizowali zbiórkę, na wyjazd do Hiszpanii, na leczenie.
Codziennie obiecywałam sobie, że usiądę do komputera i puszczę przelew. Jeszcze przecież zdążę - myślałam.
W pewien jesienny poranek dostałam informację, że Agata zmarła. W Hiszpanii. Miała przerzuty w całym ciele, do mózgu...
Strasznie się nacierpiała...
A ja nie zdążyłam.
Byłam na siebie cholernie zła.

Postanowiłam sobie, że jak tylko spotkam Jej mamę, to mocno ją przytulę.
Wreszcie, po kilku tygodniach, tak się stało.
Zrobiłam tak, jak planowałam. Przytuliłam ją bez słów. Płakałyśmy obie, a na dworze było zimno i deszczowo. Córeczka Agi śpiewała w wózeczku. Miała dwa latka, tak jak mój Fryniu, który spał spokojnie.
Potem słuchałam.
A łzy kapały z polików.
Z tej całej rozmowy, najbardziej zapamiętałam moment, gdy mama opowiadała o tym, jaką cudowną matką była Agata, jak z uporem maniaka robiła malutkiej zdjęcia, czytała książeczki, śpiewała. Zupełnie jakby chciała zaopatrzyć małą na zapas.
Podobno nigdy nie zwątpiła, że wyzdrowieje. Do samego końca, nawet gdy już było strasznie źle, gdy do rozmowy na skypie zakładała ciemne okulary, żeby czytając malutkiej, nie przestraszyć jej zniekształceniem swojej twarzy...

W wieczór przed samym wyjazdem do Hiszpanii, nie mogła rozstać się ze swoją córeczką.
Chciała się nią nasycić. Pożegnać po swojemu.
Bo choć wierzyła, że wróci, było Jej strasznie trudno rozstać z maleństwem.
Słuchając tej opowieści, od razu widziałam siebie, jak chcąc nasycić się moim synkiem na zapas, tulę go, dotykam, gładzę i chłonę całego, aby poczuć jego ciepło, zapach...
Zupełnie jak matka, która spędza ze swoim nowo narodzonym dzieckiem pierwsze magiczne chwile.
Do dziś, gdy przypominam sobie słowa Jej mamy, ściska mnie w gardle.
A gdy pojawia się w mojej głowie ten obraz... Moje serce rozpada się na milion kawałków.

Podczas tamtej rozmowy dotarło do mnie jedno.
W odróżnieniu od Agaty, dostałam od Boga ten cudowny dar - życie. Nie muszę żegnać mojego maluszka. Mogę swoje dzieci chłonąć każdego dnia i to ode mnie zależy, jak spożytkuję ten cudowny czas. Mogę być tu i teraz.

Zwłaszcza w czasie zbliżających się Świąt...
Jak często gubimy się.
Tworzymy sobie plan, który ujmuje wszystkie najważniejsze sprawy: umyć okna, wyszorować kibel, wypastować podłogi, firany wyprasować.
Kupić karpia, pierogów nalepić i śledzi narobić i zimne nóżki też.
Do fryzjera iść, kosmetyczki. Bez czerwonych paznokci ze śnieżynką nie da się przecież.

I tak pędzisz z wywalonym jęzorem, wkurzasz się, bo wszędzie opóźnienia, korki, maku już nie ma i plan bierze w łeb, a przecież co to za święta, bez idealnego makowca, domu, ogolonego męża i wystrojonych dzieci?!
Wreszcie siadasz do stołu. Idealnie nakrytego. Ale i tak w głowie masz mnóstwo niepowodzeń, które rujnują Twoją wizję prawdziwych świąt.
A gdybyś w Wigilię miała pożegnać się ze swoim dzieckiem, to też martwiłabyś się dzisiaj przypalonym sernikiem?
Odpowiedź brzmi nie, prawda?
Nie!

W takim razie skąd ta pewność, że taki los Cię nie spotka.
Jutro...
Za miesiąc.
Za rok...


w hołdzie najdzielniejszej mamie świata Agacie.




Życzę Wam kochane, abyście skupiły się na tym, co rzeczywiście ważne, a przygotowania do tegorocznych świąt poszły Wam jak z płatka.
Odnajdźcie w sobie tę jakże prostą mądrość...

Te kilka zdjęć pochodzi z sesji mamusiowej, wykonanej przez moją przyjaciółkę, genialną fotografkę kontakt.
Ostatnio wpadły mi w ręce, a przecież się nimi z Wami nie podzieliłam. Ponad rok "przeleżały w szufladzie", a zdają się idealnie pasować do tego wpisu.