niedziela, 29 marca 2015

Wyprawka - rożek niemowlęcy.

Coraz częściej pytacie mnie o wpis wyprawkowy.
Otóż moja wyprawka dla naszego dzidziusia jeszcze nie jest kompletna. Cały czas dokupuję poszczególne, BARDZO POTRZEBNE rzeczy;-) Na spokojnie.
Najpierw chciałam zrobić jeden wpis, gdy zgromadzę już wszystko, ale wpadł mi do głowy pewien pomysł.
Zanim skompletuję całość, będę Wam wrzucać wpisy z poszczególnymi kategoriami, w których polecę Wam to, co wpadło mi w oko, zanim wybrałam swoich faworytów.

Dzisiaj gwoździem programu jest rożek.
Mój rożek dla Nacia był...
Kupiony w miejscowym sklepie, możliwie najładniejszy ze wszystkich i...
Dobijał mnie! Okropny!
Ale dawał poczucie bezpieczeństwa w noszeniu bobasa...
Chociaż nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy przyszła do nas położna, wyjęła naszego dzidziusia z tych "betów" i podała mi do karmienia bez niczego, zawiniętego tylko w pieluszkę. Niepowtarzalne doświadczenie.
Dlatego postanowiłam, że tym razem rożka nie kupię.
Postanowienie natomiast prysło jak bańka mydlana, gdy zaczęłam buszować po sklepach internetowych.
Nie, no jak to bez rożka. Przecież on jest BARDZO POTRZEBNY. Idealnie ogrzeje noworodka, Na spacer się przyda... No i zawsze może posłużyć jako kołderka.
Tak! Jest bardzo potrzebny!;-)

A na takie rożki natrafiłam, szukając inspiracji...


Effi 
kupisz je tutaj EFFI 
CENA - 139 ZŁ


Color Stories

Kupisz go tutaj - Colorstories
Cena - 119 zł


Color Stories - zestaw z kocykiem
Kupisz go tutaj Colorstories
Cena - 226 zł



Color Stories - zestaw z kocykiem
Kupisz go tutaj - Color stories


Dolly
Kupisz go tutaj Dolly
Cena - 79 zł

Dolly
Kupisz go tutaj Dolly
Cena - 79 zł


Dolly
Kupisz go tutaj Dolly
Cena - 79 zł


Pollin
Kupisz go tutaj - Pollin
Cena - 85 zł



Pollin
Kupisz go tutaj - Pollin
Cena - 85 zł


Strawberry
Kupisz go tutaj - Strawberry
Cena - 49 zł


Strawberry
Kupisz go tutaj - Strawberry
Cena - 49 zł


Strawberry
Kupisz go tutaj - Strawberry
Cena - 49 zł


Strawberry
Kupisz go tutaj - Strawberry
Cena - 49 zł


Sango Trade
Kupisz go tutaj - Sango Trade
Cena: 39 zł




Zgadnijcie który zamówiłam? ;-)
I przyszedł już!
I jest najpiękniejszy na świecie!
I BARDZO POTRZEBNY;-)







czwartek, 26 marca 2015

Rodzic kowalem losu swojego dziecka.

Idę przez ten świat i obserwuję.
Każdego dnia.
Staram się nie wypowiadać, nie krytykować, nie oceniać. Nie chcę.
Nie szukam guza.
Co sobie pomyślę, to moje. Czasami opowiem o tym siostrze, przyjaciółce, mamie.
I tyle.

Ale szlag mnie jasny trafia w tej mojej cichości, gdy widzę jak rodzice obwiniają swoje dzieci za to, jakie są.
Bo zwykle, gdy pociechy są zdolne, ambitne i pracowite, rodzice pękają z dumy. Mimo, że nie wypada im powiedzieć tego głośno, czują że osiągnęli osobisty sukces, dobrze wychowali swoje dzieci.

Gdy natomiast dzieci są agresywne, opryskliwe, leniwe, bezduszne i egoistyczne, rodzice często stawiają się w roli ofiary. Bo oni tacy przecież oddani, wydali na świat, wykarmili, całe życie harowali na swoje dzieci, wszystko to dla nich przecież, a one takie niewdzięczne.
Nastolatki w nosie mają uczucia swoich rodziców, ranią ich słowami, a często także fizycznie. Nie kochają ich. Nienawidzą. Zaczynają pić, palić, zażywać narkotyki. Cudzołożą, bo nie mają w sobie żadnych wartości. Są wulgarni i wyuzdani.
Jak oni tak mogą?!
I choć matka czy ojciec kochają ich stale pomimo to wszystko. Bo przecież TO JEDNAK DZIECKO, czują się skrzywdzeni. Bo dlaczego akurat oni trafili na taki beznadziejny przypadek?!

Ślepi są.
Nie widzą, że te potworki, większe lub mniejsze, to odbicie ich samych.
Lustrzane odbicie nas samych.
Naszych zachowań, cech, emocji. Lustrzane odbicie tego, co daliśmy naszym dzieciom, tego co w nich zapisaliśmy, czego ich nauczyliśmy, na co skazywaliśmy.
Nie widzą.

Kiedyś uczestniczyłam w warsztatach psychologicznych dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Uczestnicy opowiadali takie rzeczy ze swojego dzieciństwa, że włos się na głowie jeżył. Wspomnienia sprawiały, że płakali z żalu nad sobą jak dzieci, czasami krzyczeli ze złości. Opowiadając swoje wspomnienia, przechodzili te zdarzenia powtórnie, często bardzo boleśnie, aby w końcu pogodzić się z tym, co się wydarzyło, z tym co wyrządzili im rodzice...
Na koniec warsztatów jeden z uczestników stwierdził, że powinno się to wszystko nagrać i pokazać tym rodzicom.
Aby zobaczyli, usłyszeli, jak bardzo skrzywdzili swoje dzieci. Żeby zrozumieli... Przeprosili...
I wtedy prowadząca pani psycholog powiedziała, że to nie ma sensu.
Nie można tak zrobić, bo rodzice nigdy by tego nie przełknęli.
Albo stwierdziliby, że to nieprawda, albo musieliby umrzeć z rozpaczy...

Dlatego myślmy nad tym, jak traktujemy nasze dzieci, analizujmy to, co zapisujemy na białej tablicy. Wysilmy się.
Kochajmy...
Ale tak naprawdę, mądrze, całym sobą.
Ja będę się starać bardzo, choć wydaje mi się, że i tak na jakiejś płaszczyźnie coś umknie mojemu czujnemu, maminemu oku. Być może nawet więcej, niż się spodziewam...











































środa, 25 marca 2015

Strachy na lachy czyli czego boimy się w ciąży.

Boję się.
Ostatnio stwierdziłam, że od ponad siedmiu miesięcy boję się permanentnie.
Zmienia się jedynie źródło strachu.

Na początku bałam się utraty ciąży.
Do dwunastego tygodnia każda wizyta w toalecie kończyła się nerwowym sprawdzaniem bielizny.
Czy aby się nie zaczerwieniło...
Przed drugim usg bałam się czy będzie biło to nasze małe serduszko.
Potem bałam się chorób, które przynosił z przedszkola mój syn.
Po trzeciej - silnej infekcji, bałam się już nie na żarty, że taka ciągła walka organizmu nie sprzyja poprawnemu rozwojowi dzidziusia.
Bałam się nie na żarty na pierwszym usg prenatalnym.
Wizja dziecka z zespołem downa prześladowała mnie od samej decyzji poczęcia drugiego malucha.

Od czwartego miesiąca spinał mi się brzuch.
Oho - powtórka z rozrywki - pomyślałam. Zanim unormowałam sobie skurcze odpowiednio dużymi dawkami magnezu, umierałam ze strachu. Że poronię. Że trafię do szpitala. Że będę musiała rozstać się z Naciem. Przed wizytą u lekarza wyprałam szlafrok, przygotowałam koszulę nocną, wyprasowałam też wszystkie ubranka Nacia, żeby mąż nie miał problemu z ubieraniem go, gdy mnie nie będzie.
Lekarz wysłuchał mnie, zbadał, zmierzył szyjkę...Siedząc na fotelu nawet na niego nie patrzyłam, bo nie odpowiednia mimika twarzy mogłaby sprawić, iż umarłabym na miejscu. Lekarz stwierdził, że wszystko jest w należytym porządku i zalecił kontynuowanie przyjmowania magnezu. A ja w tej minucie kochałam go nad życie.
Nadal są takie dni, że gdy za dużo "pobiegam", skurcze się rozkręcają, zwłaszcza wieczorem. Za każdym razem drętwieję ze strachu, że nie uda mi się nad nimi zapanować. Na razie się udaje... Choć mam wrażenie, że coraz trudniej.
Boję się więc przedwczesnego porodu. Tego to w zasadzie boję się od szesnastego tygodnia. Najpierw modliłam się, żeby dotrwać do dwudziestego szóstego. Potem-oby do trzydziestego. A teraz...
 Spokoju zaznam dopiero w trzydziestym szóstym... Tak sądzę.
Bałam się też krzywej cukrowej. W ogóle boję się za każdym razem, gdy otwieram kopertę z wynikami z laboratorium.
I kołatań serca się boję. Pojawiają się dość rzadko, ale zawsze boję się, że w końcu padnę na jakiś zawał.

Gdy Nacio kaszle w nocy, budzę się zawsze z ogromnym strachem. Bo boję się, że to znowu choróbsko jakieś, albo że dusić się będzie.

Boję się też o mojego ukochanego dziadziusia, co ma osiemdziesiąt sześć lat i choruje na astmę. Ostatnio dostał zapalenia oskrzeli. Bardzo się bałam. Przeokropnie.
Od niedawna boję się też wojny, najbardziej gdy oglądam wiadomości. Sztywnieję wtedy ze strachu.
I tak przekształcają się te  moje bojaźnie z jednych w drugie,  w zależności od okoliczności. Stale jest coś na tapecie.

Ale, ale.
Nie opowiedziałam Wam o mojej fobii numer jeden - o PORODZIE.
 O tym natomiast, ze względu na powagę sytuacji, w osobnym wpisie...

poniedziałek, 23 marca 2015

Rzecz o zdziadzieniu ciążowym.

Byle nie zdziadzieć.
Panie nie pozwól mi zdziadzieć tym razem.
Tak jak ostatnio.

W pierwszej ciąży zdziadziałam bardzo szybko.
Przez złe samopoczucie i zagrożenie ciąży już od drugiego miesiąca przeszłam na zwolnienie.
Przestałam udzielać się towarzysko. Chciałam nacieszyć się domem. Spokojem.
Wkręciłam sobie, że prowadzenie samochodu jest za bardzo ryzykowne w moim stanie...
Do tego stopnia, że po urodzeniu synka musiałam na nowo "oswajać się" z jazdą.
Ja - przedstawicielka handlowa, która kilka miesięcy wcześniej spędzała za kółkiem długie godziny każdego dnia.
Przytyłam.
Bardzo.
Czułam się jak waleń.
Moja tusza dusiła mnie, gdy siedziałam, spowalniała, gdy chodziłam.
I biust mnie dusił. Biust nie do okiełznania. Upychałam go w takie bezszwowe staniki sportowe. Niby. Rozlewał się natychmiast na brzuchu i wyglądałam jak w mordę strzelił, nie obrażając nikogo,  kucharka z baru mlecznego. W białym czepku.
I tak się czułam. Jak sześćdziesięcioletnia, okrągła kuchara, bujająca poważnym zadem.
Chodziłam jak kaczka, czułam się jak słoń, a słaba byłam jak mucha.
Po prawie dwóch miesiącach w łóżku, nie miałam siły dźwigać samej siebie, a co dopiero dzieciaka w brzuchu.
W brzuszysku.
Raz uklękłam przy dolnej szufladzie komody, żeby coś w niej poukładać.
Nie mogłam wstać. Czułam, że za chwilę pękną mi kolana. Panicznym wrzaskiem przywołałam męża, który mnie uratował.

I wtedy obiecałam sobie, że nigdy więcej.
Nigdy więcej tak nie zdziadzieję w ciąży.
Bo w ciąży o zdziadzienie szybciej, niż Ci się wydaje.
I nawet jeśli na zewnątrz udaje się zdziadzienie to zakamuflować, prędzej czy później każdą ciężarną stan ten dopada.
Lepiej oczywiście, gdy jak najpóźniej.
Bo biust...
Mleczny. Żylasty.
Brodawki jak talerze.
Ciało, nawet jeśli nie w nadmiarze, to jednak jakby luźniejsze;-)
Bo wypryski.
Bo cera blada, przesuszona i zaczerwieniona.
Bo kolana wisieć zaczynają. Bo brzuch odstający plamy zaczyna wyłapywać stanowczo zbyt często.
Bo tampon w nosie przeciw krwawieniu, coraz częściej widnieje.
I gwiazdy z nim jakby strugać się nie da.
Bo chód kaczy prędzej, czy później każdą dopadnie.
Nawet jeśli starasz się panować nad sobą z sił całych;-)
To wszystko jednak można ogarnąć, przyklepać, zasłonić, pod dywan zamieść i udać, że nic nie widać.
Można, dopóki zdziadzienie psychiki twej nie dopadnie. I ducha.
Tak robię. Staram się żyć normalnie, energicznie, w miarę możliwości aktywnie.
Choć wizja ósmego miesiąca nieco przeraża, staram się nie tracić nadziei i zwyczajnie równoważyć chęci z możliwościami.
Niestety coraz częściej obserwuję  przewagę tych pierwszych.
Mimo to, walczyć będę do końca!
Szminkę sobie nową kupiłam, kaczkę poskromię, a plamę na brzuchu zasłonię chustą;-)

poniedziałek, 16 marca 2015

Zły policjant i dobry policjant.

Są takie dni, kiedy czuję się gównianą matką.
Analizuję swoje zachowanie i z przerażeniem stwierdzam, że nie taka planowałam być.
Zdarza się nawet, że popełniam błędy z grupy tych kardynalnych i najchętniej sama siebie postawiłabym do konta. A w zasadzie w odosobnione miejsce. Na trzydzieści trzy minuty...

Na przykład ostatnio.
W końcu nastał dzień, gdy w domu zapanował porządek.
W miarę.
W każdym razie pościel była zmieniona.
Na tejże pościeli siedział sobie mój synek i oglądał kreskówkę.
Pokroiłam drożdżówkę z czekoladowym budyniem na małe kawałki i na talerzyku podałam dziecku.
Do łóżka.
Dziecko zjadło kawałek.
Ale zapragnęło udać się do toalety.
Po wszystkim wracamy do ów pokoju.
I stajemy jak wryci.
Oboje.
Talerzyk pusty.
A świeżo zmieniona pościel...
Malowniczo wysmarowana czekoladowym budyniem.
Sprawca pod łóżkiem.
Z uszu poszła mi para.
Nie dość, że tak trudno mi już nad czymkolwiek zapanować.
Że toczę się po tym domu jak kaczka.
To jeszcze, gdy już w końcu zbiorę energię z każdego ciężarnego koniuszka mego ciała i zdecyduję się na TAKI wyczyn.
I uda mi się zmotywować męża, aby w końcu zmienił tę pościel.
To mi kundlisko czekoladą wzgardzi.
No nie!
No k....a nie!
Jak chwyciłam, jak w tyłek psi strzeliłam.
Nieudolnie.
To dopiero się zorientowałam, że dziecko patrzy.
Cieszyło się.
Z określenia "dziadu".
Tak go "dziadu" rozbawiło, że chichrał się jak dziki.
A ja? A ja, gdybym mogła, to sama bym sobie w pysk strzeliła.

Tak. Bo taka właśnie jestem.
Piep...ona hipokrytka. Dziecka nie biję. Tłumaczę, że nikogo bić nie wolno. A sama co? Nic tylko przez kolano taką i tyłek skroić.


Mój syn kocha swego tatę nad życie. Często mówi mu, że za nim tęsknił, że go kocha. Przytula go stale i całuje.
A ja patrzę na nich i zżera mnie zazdrość.

Ostatnio, gdy wróciłam do domu, syn podszedł i mówi do mnie, że juś mnie śłuchać nie moźe, bo ciągle tylko gadam i gadam.
Przysięgam, że nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, niż  "czeeść".
Zamknął drzwi od pokoju, w którym bawił się z tatą.

I wtedy do mnie dotarło.
To ja jestem tym cholernym, złym policjantem.
Wyjmuję gile kilka razy dziennie. Bo martwię się, żeby nie miał piątego zapalenia uszu.
Negocjuję posiłki. Żeby wyniki poprawiły się, a nie pogorszyły.
Namawiam do mycia zębów, żeby nie cierpał i nie stracił ich przedwcześnie.
Wyznaczam godzinę dziennie na gry na komputerze i konsekwentnie proszę o jego wyłączenie, gdy alarm oznajmia, że czas minął. Żeby dziecko nie popadło mi w nałóg.
Tłumaczę, że po beknięciu i bąku trzeba powiedzieć przepraszam. Że gdy nie chce już jeść, to powinien powiedzieć dziękuję, a nie rzucić ze złością - nie chce!
Żeby nie wyrósł na buraka...

Spędzam z nim większą część dnia. Robimy razem milion rzeczy, ale to już jakby standardzik. Okraszony w dodatku upominaniem, tłumaczeniem oraz czynnościami dotyczącymi higieny.
Nuda.

Natomiast TATA...
Tata jest wytęskniony. Wyczekany. I sam tak stęskniony, że w te parę chwil dziennie stara się nadrobić wszystko.
Tata nie upomina za bąki i bekanie, bo...
Jest facetem.
Tata na zakupach ZAWSZE kupuje to co syn sobie zachciał. Mama nie, bo nie chce wychować snoba, któremu wszystko się należy.
Tata jest wyluzowany, bo...
Matka panuje nad całą resztą ;-)

I choć niby już wiem, o co w tym wszystkim chodzi. I choć i mnie mój synek przecież tuli, całuje i kocha...
To gdy zaczyna niemo przedrzeźniać moje gadanie, za moimi plecami... Zaczynam szczerze nie lubić tej roli "złego".

A jak to jest u Was?
Podobnie?
Dla tych z Was, którzy mają podobne odczucia, na osłodę zostawiam linki do wyjątkowo wzruszających filmików;-)

Najtrudniejsza praca świata. KLIK

These Kids Finally Say What They Really Think About Mom.


wtorek, 10 marca 2015

Od czterech lat.

Od czterech lat bez opamiętania zakochana.
Od czterech lat regularnie obdarowywana całuskami, przytulankami, komplementami.
Od czterech lat czuję się bezwarunkowo, bezinteresownie kochana za samo bycie.

Od czterech lat jestem mamą najcudowniejszego chłopca na świecie...







Czapka - Zara
Szalik - Lindex
Kurtka - Zara
Spodnie - Mamuka
Buty - Emel


czwartek, 5 marca 2015

Ciążowe huśtawki nastrojów to bzdura!

Kobieta w stanie błogosławionym.
Piękna.
Zgrabna.
Z gładką skórą na twarzy oraz idealnie okrągłym brzuszkiem.
Uśmiechnięta.
Ale też zamyślona.
Z dłonią na swym łonie i łagodnym spojrzeniem skierowanym w dal...

Yhym.
Oczywiście.

- Ale Ty jesteś agresywna w tej ciąży - usłyszała ostatnio moja koleżanka.
- I jak możesz tak przeklinać? W Twoim stanie?!

Otóż może.
Mnie wcale to nie dziwi.
I ja mogę również.
Bo jak wy to sobie wyobrażacie, drodzy panowie?
Że jak już stan błogosławiony, to tylko różaniec w dłoń i do klasztoru?
Tiu tiu tiu tiu.
Biletem do klasztoru nie są fikołki w sypialni.
Raczej.

Ja osobiście od kilku już miesięcy damą z pewnością nie jestem.
Bo prawdziwa dama nie krzyczy, nie bluzga, nie emocjonuje się też nadmiernie, prawda?

Huśtawki nastroju.
Szlag mnie trafia, gdy ktoś z pobłażliwością mruga okiem, mądrząc się na temat huśtawek nastroju w ciąży.
Że czasem się płacze, czasem wkurza i zrzędzi, a kiedy indziej rechocze, to huśtawki są?
To ja Wam powiem, że mój mąż ma podobnie.
Przez cały czas.
No może płacze jednak dużo rzadziej ;-)
Ja mam tak obecnie, co nie znaczy, że to jakieś odstępstwo od normy.
Powiem więcej, to że nie będąc w ciąży jestem pokorną ostoją spokoju wobec huśtawek mojego męża, uważam za ponadprzeciętną umiejętność, okupioną wieloma godzinami w kościelnej ławie.
Bo o pokorę dla siebie modlę się równie często jak o zdrowie moim dzieci.
A w ciąży?
A w ciąży to po prostu całe człowieczeństwo wychodzi z człowieka i tyle.
Zwyczajnie.
Bo przecież kosmitą trzeba być chyba, żeby siedem razy poprosić syna o założenie majtek i za ósmym, gdy już trzeba wychodzić do przedszkola,  w końcu nie wrzasnąć.
Kosmitą trzeba być, żeby sześć razy poprosić małżonka o wyniesienie wielkiego wora ze śmieciami, a wieczorem, gdy już zaczyna cuchnąć, "ku.....a" pod nosem w końcu nie rzucić.
Kosmitę tylko, po wejściu wieczorem do poważnie nieczystej wanny, pomimo, że przez trzy dni z rzędu prosi, ba - błaga o jej wymycie, szlag jasny nie trafi, i nie wystrzeli z tej wanny z pragnieniem rękoczynu.
Kosmita też jedynie zniesie w spokoju ducha osiemdziesiąty piąty zawód w głosie rozmówcy, gdy na swe pytanie otrzymuje odpowiedź, że urodzisz drugiego syna i że nie można już tego zmienić. Nawet operacyjnie.
I tak bez końca by można.

Kosmici jednak nie istnieją.
Za to jestem ja - brzuchata Matuśka, co piorunami z oczu strzela i ku...y nie szczędzi.
Normalnie.
Ale oczywiście w przerwach jedynie, pomiędzy byciem brzemiennym aniołem z rozmarzonym spojrzeniem i wrodzoną łagodnością na twarzy.

No zobaczcie sami... ;-)







niedziela, 1 marca 2015

Zdradzona.

Zaraz, zaraz.
A co on tam w tej buzi miele...?
(pielesze domowe, 21.30)
Gumę!
Gumę?!
A na cholerę mu ta guma?!
Wiem, że mój mąż miał miętowy nałóg, gdy mieliśmy po dwadzieścia lat i wiecznie spierzchnięte usta od całowania się na wietrze...
Młoda ja.
Zgrabna, opalona, włos gęsty na głowie, a tereny kobiece niczym sad brzoskwiniowy...
Jędrny.
Młody on.
Zakochany do szaleństwa.
Wpatrzony jak w obrazek.
Młode ciało, pachnące pięknymi perfumami i oddech orbit winterfresh...
Ale czternaście lat minęło, a wraz z nimi miłość...
Do orbitek.
Więc skąd teraz?
No jak to skąd?
Już ja dobrze wiem!
Ha! To, że brzuch powoli zaczyna mi stopy przesłaniać, nie znaczy, że oczy widzą mniej.
A umysł pracuje równie rześko...
Oj pracuje i skleja puzzelki w całość.

Przecież on mnie nie kocha.
Tak. 
Nieczuły jest.
Nie mówi, że kocha.
Niewystarczająco często.
Za mało tuli.
Za mało głaszcze.
Stanowczo.
Z resztą taką torbę, bambaryłę taką, to kto by chciał tulić?
Już ja wiem.
Już ja wiem do czego gumy miętowe są potrzebne!
Wiedziałam od dawna!
Odkąd w ciążę zaszłam!
Perfidny!Jak tak można, ciężarną zdradzać?!

A ja rozmawiać chciałam.
Grunt to komunikacja przecież.
A on, że osaczony się czuje.
I sterroryzowany.
A ja, gdybym mogła, to jak ta małpka bym się uczepiła.
I na głowę mu weszła.
I ogonkiem dookoła szyi się okręciła.
Z tej miłości mojej przecież.
Co ostatnio tak mnie rozpiera.
Czy to źle?

A on mi tu z gumą?!
Do cholery!




Która z nas drogie mamy nie czuła się w ciąży mniej atrakcyjna, mniej kochana?
Która z nas nie miała podejrzeń?
Ile to ja godzin przegadałam z moją koleżanką na ten temat. Ile łez wylałyśmy, w samotności analizując emocjonalność swoich mężów. 
A jak zgadzałyśmy się doskonale i rozumiałyśmy w swej paranoi...
Aż okazało się, że i ona w ciąży od tygodni kilku...
Stąd solidarność.
Hormonalna ;-)
A narzeczony jej także ciężarnej siostry również osaczony się czuje... ;-)

Podobno paranoja owa w przypadku kobiet ciężarnych równie częsta jest, jak poranne nudności;-)
Dlatego właśnie guma do żucia jest w stanie stać się dowodem zdrady, a najsłodsza nawet i najłagodniejsza pani w stanie błogosławionym, potrafi zachować się i wysławiać bynajmniej, ehhhh, nieelegancko ;-P