wtorek, 30 czerwca 2015

Mój.


Jest taki moment, taka sekunda,  gdy torturowany człowiek przekracza granicę swojego cierpienia, i zatraca się w obojętności wobec niego. Staje się obojętny dla zadawanych mu krzywd. Czuje ból, ale staje się ponad to wszystko.

Wiem, porównanie jakkolwiek zagmatwane i przerażające, ale wydaje się najbardziej trafne.
Wczoraj przeżyłam najgorszy dzień od czasu narodzin naszej kruszynki.
Pokrótce.
Mały obudził się o 4 nad ranem i wtedy rozpoczęła się walka z bólem brzuszka.
Do godziny 15 spał dwa razy po trzydzieści minut. Cały czas bardzo cierpiał. Denerwował się i napinał.
Brzuszek wydęty jak beczka.
Nie działało nic.
NIC!
A ja...
Na maksa niewyspana. Chora. Gorączka wróciła. Czułam się na prawdę źle.
Mąż w pracy.
Na całe szczęście przyjechała moja mama...
Wieczorem nastąpiło jednak apogeum. Maluszek wył jak szalony, a ja razem z nim.
Znowu zryczałam się jak bóbr.
I wtedy właśnie przekroczyłam tę granicę.
Wraz z otarciem ostatniej łzy...
Zupełnie jakbym obrosła w jakiś pancerz.
Czułam, że gdyby była taka potrzeba, to mogłabym trwać w tym niemowlęcym cierpieniu, przy boku mojego synka do końca życia.

Dziś rano zostaliśmy sami. Nasz karpik dużo spokojniejszy. Dolegliwości ustąpiły.
Nakarmiłam go.
Przewinęłam słodką dupcię.
Przebrałam.
Obmyłam oczka.
Buźkę.
Maluch zaczął ziewać.
Włączyłam moją ulubioną płytę.
Kołysaliśmy się w rytm muzyki. Przytuliłam policzek do miękkich włosków na maleńkiej główce...
Poczułam jego niemowlęcy, najcudowniejszy na świecie zapach.
Małe paluszki zacisnęły się na moim kciuku. On ma taaakie śliczne paznokietki. Najpiękniejsze.
Był bardzo spokojny.
Bystre oczka najpierw bacznie obserwowały każdy kąt naszego pokoju, który przed nimi się pojawiał.
Po chwili słodkie powieki zaczęły słabnąć...
Walczył z nimi jeszcze przez chwilę.
Rozczulający widok...
Zasnął...
A ja kołysałam się dalej i patrzyłam na rozkoszne, lekko rozchylone, niemowlęce ustka absolutnie zafascynowana.
Mój.
Małe rączki, małe stópki, paluszki.
Mała główka, mały brzuszek...
Taka maleńka istotka, a największy skarb na świecie...
Mój.
Cały ten cud jest mój.
Kocham go nad życie.
I nic nie jest w stanie tego zmienić.
Nawet nagorszy BĄK! ;-P



















fot. by mama






niedziela, 28 czerwca 2015

Wstydliwe myśli matki.



Podkład muzyczny do poniższej opowieści;-)


Bo z tym macierzyństwem jest tak, że czasem rozpływasz się z zachwytu, a miłość do potomka kipi w każdej komórce twego ciała, a czasem...
Masz ochotę spakować małego ssaka w zgrabną przesyłeczkę zaadresowaną do Australii.
Oczywiście resztki rozsądku budzą w tobie ostatnie pokłady instynktu macierzyńskiego, co nie pozwoli Ci zapomnieć o wyposażeniu pakunku w nalepkę OSTROŻNIE SZKŁO!
A nawet dwie takie byś nalepiła, byle tylko ktoś zabrał od ciebie TO DZIECKO.

W łagodniejszej wersji masz ochotę wyskoczyć przez okno i wiać jak najdalej.
O ile oczywiście przeżyjesz ów lot...

Czasami przez twoją głowę przebiegają TAKIE MYŚLI, że aż wstyd się komukolwiek przyznać.


I tak oto czasami czujesz się jak BOHATER SWOJEGO DOMU, a czasami zadręczona wyrzutem sumienia w wersji "WYRZUT ZABÓJCA" masz ochotę wychłostać się i biegać po rozżarzonych węglach, ewentualnie poćwiartować się i posypywać solą.
W ramach zadośćuczynienia.
Nieee?
PIEPRZYSZ!
Nigdy w to nie uwierzę.

Gdy się urodził Frycuś z dnia na dzień zalała mię fala szczęścia.
Hormony.

Potem nadeszła proza życia i największy wróg matczynej miłości - NIEWYSPANIE.
Takie niewyspanie jak to, które czułaś na sali wykładowej o 8:05, po dwóch godzinach snu, bo impreza skończyła się o piątej...
Takie niewyspanie, że aż ci się język plącze, a oko zezuje, byś w końcu je zamknęła.
No.
Wiesz o co mi chodzi?
Różnica jest taka, że wtedy mogłaś położyć głowę na łokciu i przekimać wykład, a teraz nie ma mowy, bo:
ON JEST GŁODNY,
BO ON MA MOKRO,
BO ON CHCE PUŚCIĆ BĄKA.
BO TY zeżarłaś banana, bo nie wiedziałaś, że to cytrus, więc do kogo możesz mieć pretensje?

I w takich chwilach zaczynasz myśleć o paczuszce...
Ewentualnie o sznureczku...
Gałązce...
Oczywiście dla siebie!
Dobijcie mnieeee!
Brak snu to okrutna tortura.

Ja na przykład raz nawet wyłam.

Był późny wieczór.
Mąż klasycznie w pracy.
Ja padam na ryj.
Tak - NA RYJ.
A przede mną jeszcze kąpiel.
(I to bynajmniej nie moja)
Nadmienię, że poprzedzona czterogodzinnym (tak! nie pomyliłam się!) wiszeniem ssaka na cycu, podczas gdy OBIECAŁAM Naciowi, że gdy tylko dzidziuś zaśnie, w końcu porozwiązujemy łamigłówki.
Dzidziuś nie zasnął, a Nacio 825467 razy usłyszał "zaraz kochanie".
Przygotowałam w łazience milion dupereli, które szykuje się do kąpieli niemowlaka.
Odpaliłam bezpiecznie ulokowaną suszarkę, aby ciut dogrzać.(TAK WIEM, ŻE TO NIEBEZPIECZNE)
Nacio ze mną.
Najpierw stał z tyłu jak truśka z grzecznie założonymi z przodu rączkami.
Gdy to zobaczyłam popłynęła mi pierwsza łza.
Biedny mój...
Zaczęłam rozbierać dzidziusia.
Dzidziuś w ryk.
Nacio z nudów zainteresował się suszarką i zaczął obracać się przed strumieniem gorącego powietrza, chichocząc słodkim, dziecięcym głosikiem.
Zaczęłam szlochać.
Wkładam dzidziusia do wody, gile lecą, dzidziuś wyje, a ja nagle słyszę, że suszarka milknie.
Odwracam się i widzę ją w rękach Nacia, jedną stroną przytkniętą do ręcznika.
Wyobraźcie sobie moją panikę, w sekundę po tym, gdy do mojego zmęczonego mózgu dotarły powyższe fakty.
Nie wiedziałam co pierwsze.
Czy dzidziusia z wody, czy Naciowi suszarkę wyrwać, czy kabel z kontaktu. Łapska mokre.
Cooo roooobić?!

Sama nie pamiętam, co pierwsze zrobiłam, ale gdy zobaczyłam przerażoną minkę Nacia i podkówkę i gdy zaczął tak strasznie mnie przepraszać, choć przecież nie powiedziałam jeszcze słowa... Rozryczałam się jak dziecko.
Ryczałam kończąc kąpiel.
Ryczałam ubierając dzidziusia.
Ryczałam, gdy ZNOWU wisiał na moim obolałym już cycu.
I wtedy żałowałam.
Zaczęłam sobie wyobrażać jak łatwe i komfortowe życie mieliśmy przed ciążą.
Jak mogłam się cieszyć moją więzią z przegrzecznym, przemiłym i permanentnie przezachwycającym synkiem, przełatwym w obsłudze.
Oj jak ja szczerze żałowałam!
Wówczas właśnie najchętniej wysłałabym GO do Australii.
Żeby tylko się uwolnić.

Wtedy wrócił tata moich synów.
A ja otrzeźwiałam na umyśle.

Są za to też takie chwile...
Takie dni spokojne.
Gdy świeci słonko.
Gdy pachnące pranie powiewa na balkonie.
Gdy noc była prawie przespana, a niemowlęca pupa wolna od bąków...
Takie gdy nic nie zakłóca mojego matczynego szczęścia.
I wtedy gdyby ktoś chciał mi syna do Australii wysłać, w ryj by dostał i tyle.

Ostatnio byliśmy z Frydusiem sami.
Takie leniwe popołudnie. Nie mógł zasnąć.
Włączyłam moją ulubioną płytę. Tańczyliśmy przytuleni...
Pierwszy raz...
Było mi taaaak dobrze.
A maluszek zasnął po pięciu minutach...
I wtedy czułam się jak bohater swojego domu ;-)

Dlatego przerażona autorko komentarza pod ostatnim wpisem, nie martw się;-)
Nie będę Cię okłamywać, lekko nie jest...
Czasami nawet BARDZO CIĘŻKO.
Ale jest światełko w tunelu.
Gdy Fryderyk się urodził, przy życiu trzymała mnie jedna myśl, którą powtarzałam z uporem maniaka: 'To wszystko minie, pamiętaj, to wszystko minie".
Potem, gdy skończył dwa tygodnie, przypomniała mi się rada pewnej mojej mądrej koleżanki: "wsłuchaj się w swoje dziecko i w jego potrzeby".
Gdy skończył trzy - zaczęłam GO rozumieć.
Poddałam się mu, słucham go i pozwalam sobą sterować.
Jest lepiej.
Coraz rzadziej mam ochotę GO wysłać... ;-)
A gdy pojawiają się te haniebne myśli - wsłuchuję się w Niego i powtarzam sobie - to minie, to wszystko minie...




poniedziałek, 22 czerwca 2015

Bracia.

Poniżej efekty naszej niedzielnej, domowej, nieprofesjonalnej sesji zdjęciowej.
Dziś część pierwsza - BRACIA.
To brzmi dumnie.


















poniedziałek, 15 czerwca 2015

Chwila dla syna.

Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?
Dlaczego żadna wielodzietna mama nie powiedziała mi szczerze, że będzie AŻ TAK CIĘŻKO?!
Słyszałam - owszem, ale szczerze mówiąc spodziewałam się po sobie dużo więcej.
Tymczasem zwyczajnie nie daję rady i ledwo dyszę.
Aktualnie nie ogarniam niczego.
Choroba obojga dzieciaków już na starcie, to prawdziwa próba mojej cierpliwości.
Wielki kryzys, plan porzucenia ssaka i ucieczki mam już jednak za sobą;-)
Nacia za to żal mi okrutnie, bo niezwykle cierpliwy jest, podczas gdy mnie samą pochłonął mleczny trójkąt bermudzki.
Jestem jednym, wielkim, chodzącym cycem.
Czy ja już kiedyś tego aby nie pisałam?
Śpię niewiele, wspomagam się kawą, żeby nie bełkotać ze zmęczenia, gdy o szesnastej podpieram się nosem.
Przyzwyczajam się do tego...
Codziennie staram się bardzo, ale póki co rzeczywistość nasza mocno szarpana jest pomiędzy zaspokajaniem poszczególnych potrzeb.
Ostatnio w niedzielę udało mi się wyszarpnąć chwilę dla Nacia, a przy okazji w końcu zrobić kilka zdjęć...


















Bluzka - Nosweet
Baggy - Hande Made by Ania
Trampy - jako jedne z niewielu na rynku z profilowaną wkładką i sztywną piętką - Befado



wtorek, 9 czerwca 2015

Wygodna matka.

Mam uraz na psychice.
Niemowlęcy płacz wywołuje u mnie głęboką depresję.
Od razu.
Jedno "aaaaaaaaa" i już.
Depresja gotowa.
Głęboka.
I odruch ucieczki włączony.
To niesamowite jak kilkudziesięciodniowy brak snu, zmęczenie i permanentny, niemowlęcy krzyk są w stanie uszkodzić ludzką psychikę.
Frycuś płacze niewiele.
I na całe szczęście.
Łaskawy jest. W nocy je co dwie - trzy godziny i zasypia.
Na całe szczęście.
W dzień podobnie.
Kochany, mały, najgrzeczniejszy na świecie chłopczyk.

A ja umieram z wyrzutów sumienia.
W zasadzie na drugie powinnam mieć "wyrzut".
Karmię tego małego, kochanego człowieka i tak mi go żal.
Bo nie dość, że grzeczny taki i  łaskawy, tak mało wymagający... To jeszcze tak mało dostaje.
Gdy ył jeszcze w brzuszku nie potrafiłam jakoś ogarnąć umysłem, że to dziecko nasze. Nie czułam więzi tak silnej, jak z Naciem.
Gdy się urodził, przeprosiłam go za to. Całowałam maleńkie paluszki, ryczałam i przepraszałam.
Że był mi obcy.
Teraz mam wrażenie, że moja cierpliwość, troskliwość i oddanie wyczerpały się przy Naciu.
Nacio jadł i wył.
Fryniu je i śpi.
Nacio przez cztery miesiące cierpiał okrutnie, a my razem z nim.
Dlatego nosiliśmy, tuliliśmy, lulaliśmy. Na zmianę. Całą dobę. W dzień i w nocy. Przez cztery bite miesiące.
A Frycuś...
Ach! Jestem okropną matką!
Najgorszą!
Nakarmię i odkładam.
Przewinę i tylko patrzę, żeby już zasnął.
Wymyję. Oczyszczę nosek. Podam kropelki i już mnie nie ma.
Gdzie tamta matka?! Pełną gębą taka?
Wygodna jestem. Pożyć chcę. Obiad ugotować. O Natanka zadbać. Chwilę choć mu poświecić. Głowę umyć. W komputer zajrzeć.
Robię wszystko, żeby nie dać się wpakować w kapcie tamtej "matki polki"
Zombi matki!
Co nosem się podpierała, ale dumna mogła być, że dzielna.
Teraz próżna jestem, bo gdy tylko słyszę płacz, mam ochotę wiać.

Dzisiaj opowiedziałam o tym koleżance.
Pocieszyła, tak jak oczekiwałam.
Podobno przy drugim tak już jest, że nie ma czasu na ochy, achy i rozczulanie.
Jest zadanie do wykonania - oporządzić i tyle.
Mam wrażenie, że gdyby przy narodzinach dostawało się wycieczkę na Teneryfę i włoską "mammę" do malucha, to KAŻDA podwójna matka, z chęcią i wypiekami na twarzy wykorzystałaby ten cudowny prezent.
Ja raczej na pewno.
Przerąbane mają te maluchy.
Kocham tego małego, łaskawego krasnala, ale moja pierwotna euforia zaginęła gdzieś, a magia macierzyństwa rozprysła się jak mydlana bańka.
Kocham i nie oddałabym za nic w świecie.
Całuję małe stópeczki, paluszki. Gładzę uszko kochane. cmokam szyjkę...
Ale nie kocham tak, jak Natanka.
Przeraża mnie to.
Wyrodna jestem,
Pytam męża, czy to normalne, czy on też tak ma.
Czy jednak kocha ich obu tak samo?
Czy to aby mnie bejbi blus nie dopadł.
Nie.
Mąż ma podobnie.
Pocieszające.

I koleżanka wspomniana miała podobnie, więc wyrzut lekko ukojony.
A ja czekam.
Czekam aż uczucie moje matczyne rozkwitnie na dobre.

niedziela, 7 czerwca 2015

Jak nasycić się na zapas?

Panie mój!
Panie mój, dlaczego?!
Dlaaaaaaczegoooo?
Wołam dzisiaj do Ciebie?
Czy mnie słyszysz?
Dlaczego gdy sprowadzasz nowe życie na świat, w komplecie z tym maleńkim człowiekiem dajesz deficyt snu, sił i dobrego, stabilnego nastroju.
Dlaczego każesz cieszyć się upragnionymi, pierwszymi, wspólnymi dniami "pomomo".
I jak tu chłonąć niemowlęcy czas?
Jak zapamiętywać każdy słodki grymas i dźwięk?
Jak wdychać zapach najgładszej na świecie, dziecięcej skóry?
Jak wdychać całą sobą ten mały cud?
I rozkoszować się w każdej sekundzie?
Jak nasycić się na zapas?
Nauczyć się na pamięć?
Jak?
Gdy niewyspanie, hormony, wzdęty brzuszek i powyciągany cyc?
Gdy obolałe ciało, choróbsko, gile, fochy starszaka?
No jak?
Gdy odechciewa się wszystkiego?
Jak zatrzymać się i sycić umysł chwilami, które w każdej sekundzie stają się wspomnieniem?
Przelatują między palcami. Uciekają jak ziarenka piasku w klepsydrze...
Podczas gdy fizyczność każe odliczać bezsenne noce, przemarudzone dni?
Skreślać w kalendarzu.
Każe odliczać, aby minęły jak najszybciej...
Dlaczego Panie mój?
Sprawiasz, że upragnione, wyczekane macierzyństwo staje się snem schizofreniczki?