poniedziałek, 30 stycznia 2012

Czy matce wolno?

Mój mały bąbelek ma już prawie 11 miesięcy. A ja cały czas a z czasem i coraz usilniej staram się wrócić do stanu "sprzed". Fizycznie, ale i psychicznie. . . Godzinę Zero wyznaczyłam sobie na dzień Jego pierwszych urodzin.

Z tym wracaniem do siebie wiąże się też wątek, który ostatnio coraz częściej mnie nurtuje. Mianowicie: Czy matce wolno? Czy wolno jej oprócz: pozmywania naczyń, poodkurzania, umycia podłóg, wstawienia prania, i zupki, wywieszenia prania i czasem męża za okno, wymycia raz dziennie zacnej dupiny dziecięcia swego z kupy wyczekiwanej, wyssania gilów (też jego), noszenia go na rąsiach, tudzież biodrze w drugiej części dnia, kiedy rąsie już nie dają rady, pospacerowania w celu wywietrzenia mózgu dziecka i swego oraz jakiegoś żarła nagotowania, to czy wolno jej na przykład popełnić grzech taki straszliwy i czyn wielce karygodny i napić się?

Nie, nie wody mineralnej, ani kawki, która w tym kurzym żywocie czasem jedynym odsapnięciem bywa, też nie. Czy wolno jej wypić alkohol? Bo ja mam chyba z tym problem. Nie, nie. Nie z alkoholem bynajmniej, ale z piciem jego będąc matką. Chociaż w cywilu lubię baaardzo, oj lubię. Winko czerwone, łychę z kolą i mnóstwem lodu i wódkę. Tak! Wódeczkę zamarzniętą prawie, gęęęęstą - uwaga - z kieliszka! Patologia na całego. No ale co ja poradzę. Zawsze "przed" celebrowaliśmy wspólne wieczory z Tatusiem Maciusiem - zwykle weekendowe. Spotykaliśmy się też ze znajomymi. No i piło się. Bo się lubiło. Lubi się i teraz. . . Ten rauszyk. Ten szumek lekki. To mięśni i zwojów w mózgu rozluźnienie.

Ale przy Synu się nie napiję. Nie i koniec. Kiedy pójdzie już spać to i owszem, ale i wtedy czuję się jak "niegrzeczna mama" co czyny karygodne popełnia. Nie dobra mama! Nie dobra! Złaaaaaa!  A już wypić tyle, co na rauszyk by wystarczyło i Synu w oczy spojrzeć? NEWER!

A najśmieszniejsze, że samo mi się tak zrobiło. No i zastanawiam się czasem, wspominając "imprezy rodzinne" z dzieciństwa mego, że nikt właściwie wówczas zasady takowej nie trzymał. Ani znajomi nasi też nie. . . Więc jak to właściwie jest? Wolno tej matce czy nie?

Albo fajeczkę przy kawce zapalić tudzież na spacerze? Wolno?
A na imprezkę klubową wyjść z kumpelkami? Wolno?
A poszaleć na takowej i porozrabiać trochę dla śmiechu? Wolno?

No, ale skoro "rzeczy brzydalskie" z Tatusiem Maciusiem wyczyniać wolno to może . . .;-P

Gdzie jest regulamin jakiś? Wykaz zasad? Bom, kurza twarz, matką od niedawna, a że pragnienie normalności właśnie na  nowo się we mnie budzi, to wiedzieć co wolno bym chciała. . .

Czy matka ma prawo po zmierzchu z posągu swego zejść, maskę do roli nieco innej założyć i tylko sobą pobyć?


PS. Zastrzegam, że w żadnym zdaniu wpisu mego, nie miałam na myśli libacji 
;-P

czwartek, 26 stycznia 2012

Poczucie matczynej wartości.

Miarą wartości człowieka jest jego praca.

Coraz częściej mam takie odczucie. Coraz częściej bowiem pada w moim kierunku pytanie - czy wracam do pracy. No bo tak, przecież Mały już nie taki mały, a jak to tak można w domu bez pracy siedzieć. Wnerwia mnie to, bo czuję jakby pytania te padały, żeby mnie przyłapać. Na lenistwie? Nieudolności? "Ha! Mam Cię! W końcu i Ciebie Martuśka - taką cwaną, zorganizowaną i nigdy-bezrobotną - to dopadło!".

A ja odpowiadam wtedy, że nie wracam. Nie wracam, bo moja korporacja - matka skutecznie się mnie pozbyła. Bo komu potrzebny pracownik, który najpierw zajmował wakat, siedząc na zwolnieniu ciążowym, a potem chciała Baba jedna jeszcze pół roku wychowawczego wykorzystać. Więc spadaj Babo...
No i Baba spadła. Z wysokiego konia jak się okazało. . .

No a potem dopowiadam jeszcze, że Natanek za mały jest, żebym go z kimś obcym zostawiła, a do żłobka sobie nie wyobrażam, bo sama swego nie nawidziłam ( tak, tak pamiętam). A kiedy taki nowoczesny jeszcze w ciążyzwiedziłam, to. . . Wcale moje odczucia się nie zmieniły. Choć wiem, wiem wiele z Was z takowych korzysta i  na pewno są super, ale wybaczcie - ja może jestem z choinki urwana, ale w tej kwestii tak akurat mam.

Wracając do rozmowy z "Wypytaczem" to na zakończenie dopowiadam jeszcze, że akurat Tatusiowi Maciusiowi zawodowo wszystko tak fajnie się poukładało, że nie muszę. . .
"Wypytacz " kiwa zwykle głową pobłażliwie, udając, że jasne, że super i w ogóle. I wydaje mu / jej się, że jak na kurę domową przystało, pogardy ukrytej nie czuję.

A ja zawsze po spowiedzi takowej czuję się do d......y. Bo mimo to, że zwykle nie przejmuję się tym, co myślą inni. Mimo, że wiem, że wykonuję teraz mega ważną misję, jaką jest wychowanie mego Synka i zapewnienie mu w tym najmłodszym wieku jak najwięcej miłości. Mimo, że nie chcę iść TERAZ do pracy, to i tak czuję się z tym moim bezrobociem źle. Bardzo źle!

A do tego ta cała sytuacja jest taka skomplikowana. Bo ja bym może i poszła, ale na pół etatu, no może nawet na 6 godzin, tak dla zdrowia psychicznego. . . A w moim zawodzie nie istnieje wyrażenie pół etatu. W moim zawodzie ośmiogodzinny dzień pracy ma godzin jedenaście. Więc jakbym mogła mojego ukochanego Szuszka na tyyyyyle zostawić. To jest prawie pół doby. Sumując dni, miesiące , to prawie pół jego wczesnego dzieciństwa. Nie wyobrażam sobie tego.

Szkoda, że tak to u nas jest. Szkoda, że mama, co by w zasadzie nie wybrała musi z czegoś po części zrezygnować. Albo rezygnuje z dziecka, albo z poczucia własnej wartości. . .

Ja na razie wymyśliłam tyle, że muszę czekać. Czekać i coś wymyślić. Czekać, aby maluszek choć trochę się usamodzielnił. A wymyślić może coś innego, niż dotychczas robiłam. . . W końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana ;-)



No i jak tu z połowy takiego Szuszka zrezygnować. . .





środa, 25 stycznia 2012

Porwano malusią dziewczynkę.

Dlaczego tak strasznie dużo zła jest dookoła? Nie mogę tego pojąć.
Jak strasznym zwyrodnialcem trzeba być, aby odebrać matce dziecko?! Jak można???!
Nie wyobrażam sobie nawet, co bym zrobiła, gdyby to mnie spotkało. A w zasadzie to chyba wiem. . .

A czasem wystarczy tak niewiele do tragedii. Wystarczy iść z bobaskiem na spacer. Paranoia.
Jedyne co mogę zrobić, aby połączyć się z Tą Matką w bólu, który czuję każdą komórką ciała, kiedy tylko o tym pomyślę, to powiedzieć głośno NIE!

Protestuję przeciwko przemocy wymierzonej w matki i ich dzieci!!!


Mam wielką nadzieję, że mała Madzia zostanie odnaleziona. Nie może być inaczej!
No i jedno jest pewne zło powraca ze zdwojoną siłą. Zawsze!




Ma ciemnozielone oczy, krótkie niemowlęce włosy, wyrzyna jej się ząbek.

Wzrost około 60-70 centymetrów, ubrana w różową czapkę z białym trójkątem z przodu, dwuczęściowy pluszowy komplet koloru beżowego zapinany na zamek, spodnie w tym samym kolorze, białe rękawiczki. Wraz z dzieckiem zniknął również różowy kocyk w różnokolorowe misie.


Jeśli ktokolwiek widział, pomóżcie tej biednej zrozpaczonej rodzinie.
Ja jedynie tyle mogę zrobić. . . Niestety ;-(


wtorek, 24 stycznia 2012

Opowieść o Szuszu Podróżniku

Gdybyście mogli widzieć moją minę. . . Minę, która wskoczyła na mą zacną twarz, kiedy to otworzyłam maila i wertując wzrokowo tytuły kolejnych wiadomości, zatrzymałam się na "Artykuł o dzieciach i ich zabawach podczas jazdy samochodem". Zapewniam, że była bezcenna ;-P

Mniej więcej trzy razy czytałam ów wiadomość, żeby pojąć dlaczegóż to  marka Chevrolet - dla mniej wtajemniczonych w zaułki motoryzacji - producent  między innymi małych samochodów miejskich, a także samochodów rodzinnych, chce abym pisała o czymkolwiek na swoim blogu. Co ma wspólnego taka firma z światem dziecięcymi kupkami i kaszkami płynący. Po dość długich, ale jakże przyjemnych rozmowach mailowych z tajemniczą, aczkolwiek bardzo skuteczną Panią Agatą (pozdrawiam), podjęłam decyzję - dlaczego nie. W końcu jeszcze nigdy o specyfice podróżowania Szusza mego nie pisałam.



Zatem od początku. Czyli od brzucha zacznijmy.
W brzuchu Nacio podróżował regularnie od samego ziarenka. Kiedy stał się jednak olbrzymiej dyni zawartością, Matka jego zauważyła zjawisko dość dziwne. Otóż bobas podczas podróży, zamiast kołysaniem ululany, stawał się nad wyraz aktywny.
ZAWSZE.
I tak mu zostało.

Podróżowanie swe w wersji "na żywo", czyli poza brzuchowymi przestrzeniami, Nato rozpoczął, jak tylko Matka na tyle doszła do siebie, że była w stanie na pośladku, w miarę stabilnie usiąść. Od tej pory zamieniła swe wygodne miejsce za kółkiem, na (podobno) jeszcze bardziej wygodne - z tyłu - obok fotelika pisklaka swego, co odniosło poważne skutki. Skutkiem tegoż bowiem było nabawienie się przez Nią jazdowstrętu, czyli mówiąc dosadniej, przeistoczenie się zaciętej - prawie że - zawodowej piratki drogowej, w kwokę, która na samą myśl, że ma zasiąść obok Syna swego zacnego, w tym diabelskim środku transportu, dostaje gęsiej skóry na ciele całym.

Dlaczego? Ano dlatego, że Szuszuniu niestety zamiłowania do jazdy autem po rodzicach swych nie odziedziczył. . . Najczęściej przejazd z domu do galerii handlowej, babci, tudzież innego celu oddalonego od domu na tyle, że iść pieszo się nie da, zwykle przebiegał według jednego schematu:

1. Szuszuniu zostaje usadowiony i unieruchomiony w foteliku na tylnym siedzeniu, tyłem do kierunku jazdy. BO BEZPIECZNIE.
2. Szuszuniu drze się w niebo głosy, a Matka w tym czasie biegnie dookoła auta, aby wsiąść z drugiej strony, zanim Synu wpadnie w histerię.
3. Tatuś Maciuś szybko rusza.
4. Dziecina milknie zadziwiona siłami fizycznymi, które nań wpływać poczynają.
5. Matka odsapuje głęboko - uffffffffffffffffffffffffffff.
6. Rodzina jedzie w spokoju przez średnio 5 minut, aż do natrafienia na pierwsze czerwone światło.
7. Szuszuniu się drze.
8. Matka przeklina tego, kto stworzył foteliki samochodowe oraz sygnalizację świetlną.
9. Sytuacja z p-tu 7 i 8 powtarza się naprzemiennie jakieś 3 razy.
10. Rodzina dociera na miejsce. Synu jest spocony, zapłakany i zasmarany. Matka jest spocona, roztrzęsiona i wnerwiona. Ojciec się nie odzywa, żeby nie oberwać przy okazji.

Podróżowanie w zakresie miasta to jednak pikuś. Prawdziwy hardcore to był wyjazd nad morze (osiem godzin, w tym dwie w korku), prawie zakończony rozwodem Rodziców, czy też w góry (zaledwie dwie i pół godziny i Matka była już sprytniejsza).

Kiedy Nacio podrósł, zaczęło robić się trochę łatwiej - można było go czymś zająć. I tak - przez jakiś czas działała czerwona gitarka - gryzak "samochodowy". Zaaplikowana w dziecięcą paszczę na starcie, wystarczała na jakieś 20 minut jazdy. Potem super zajmowaczem okazała się szpulka ze wstążeczką  do pakowania prezentów. Czas zajęcia około 25 minut. Najlepiej działała jednak taka afrykańska grzechotka z łupin od orzechów, przy pomocy, której można było nawet ze 20 kilometrów ujechać we względnym spokoju. Mankament miała jednak taki, że machać trzeba było przez ów odcinek cały.

No a jak już nic nie działało, to pomóc było w stanie tylko jedno. I dzięki Ci Panie, żeś stworzył ten swój boży zespół. Otóż płyta Arki Noego, na głośność odpowiednią nastawiona - cuda potrafiła zdziałać. I potrafi do dzisiaj. Choć dzisiaj już rzadziej jest eksploatowana. Ale "Abecadło z nieba spadło" znam na pamięć od A do Z ;-P i pieśnią mą ulubioną chyba na zawsze już pozostanie.

A na koniec jeszcze tylko taka moja refleksja.
Ostatnio jechaliśmy tak sobie do sklepu jakiegoś, już na tzw. względnym lajcie. Nacio znów narzekać zaczął i wtedy coś mnie tknęło.
Zjechałam z siedzenia w dół, aby mieć głowę na wysokości główki Syna mego i wiecie co? Kurza noga! Odkryłam powód tej katorgi naszej podróżniczej kilku miesięcznej.
Toż to Nacio nic nie widzi z tej wysokości swej niewysokiej! No, czasem tylko czubki drzew migną, albo wieżowca jakiegoś, ewentualnie lampa przydrożna.
No i jak tu się dziwić temu maluszkowi biednemu, że buntował się nie chcąc przez godzin kilka w niebo się gapić, tudzież w czarne oparcie siedzenia tylnego. Przecież ja sama kota bym chyba dostała. . .
Jak to się zmienia punkt widzenia wraz z miejscem siedzenia.


Zatem misja przez Szanownego Performicsa zlecona - wypełniona. No a teraz to jeszcze czekam tylko na propozycję od developera jakiegoś, tudzież producenta samolotów pasażerskich, ewentualnie  maszyn rolniczych ;-P

sobota, 21 stycznia 2012

Wnusio...

Nacio jest prawdziwym farciarzem. Ma dwie babcie i dwóch dziadków, dwie rumiane prababcie jeszcze superowego pradziadziusia. Cała siódemka najwyższej jakości. Cała siódemka bezwzględnie zakochana i zapatrzona w swego wnusia.
I za to kochane babuszki i dziadunie Nacio przesyła swego osobistego, przecudownie i jakże szczerze obślinionego buziaka i serduszko swoje małe właśnie Wam daruje całe ...


czwartek, 19 stycznia 2012

Matka osaczona

Dzisiaj powiem tylko tyle - NACIO MNIE OSACZYŁ.
Totalnie.
Jeśli widziałyście kiedyś taką wymęczoną małpią mamę o "zwisających" oczach, z non toper przyczepionym do niej małym małpiszonkiem,  to sobie ją przypomnijcie.
Już?
No. No to ja wyglądam ostatnio identyko. Może tylko włochata  nieco mniej jestem... ;-P

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Matka rozbrojona

Ja cie sunę! Ależ ten Synu mój postępy czyni mistrzowskie! Nie to żebym się chwalić chciała, ale odnotować muszę i udokumentować, że Szuszuniu mój tańczy już  na siedząco, stojąco i leżąco nawet, byle dźwięk w uszunia swe wychwytując.

Giba tak dupcią w przód i w tył, trzymając się tego, co pod łapcią akurat. Rama kojca, półka przewijaka, szuflada komody (z którą łączy się matczyna schiza odciętych paluszków)  tudzież inny trzymak i tany tany się zaczyna.

Ostatnio Nacio będąc pod babci opieką i cioci swej  trzynastoletniej, tak tańcował gibająco w przód i tył, że w tył to siadał już prawie ;-D Widziałam to na oczy prawie własne, gdyż  Syn mój w swych wyczynach utrwalony na filmiku został ;-)

Do tego śmiem twierdzić, że muzycznie Chłopczyna nie jest wybredny wcale, byleby dźwięki regularne były i melodyczne w miarę i już dupciuńka się buja.
I tak to Nacio tańcowanie swe uprawiać zaczyna od poranku samego, najpierw przy Vivy dźwiękach.
Potem wystarczy już nawet pioseneczka w reklamie (Lidla - na przykład, ehhhh), melodyjka z pchaczka gawędziarza, telefonu mamy, a nawet typu  made in china - "doprowadź rodziców do szału" - do chodzika dołączonej w ramach bajeru.

Dodam na koniec, że dzisiaj hitem sezonu okazała się mini  ( podkreślam mini ;-)) melodyjka z Bolka i Lolka, na dobranoc, typu oldskulowego ;-)

No i fajnie, no i dumnam wielce, że moje,  z synem w fazie kluski jeszcze, regularne gibania przy muzyki dźwiękach, dały coś i skutki kiełkujące już poznać mogę ;-D Cuuuuuuudnie!



Rozwiązanie zagadki ;-D

czwartek, 12 stycznia 2012

Czort.

Koniec. Energia moja została wyczerpana do zera. Nie ma już ani tyciu tyciu. Chyba nawet rzęsą nie ruszę.
A tu jeszcze trzeba by było ochlapać się chociaż pod prysznicem przed spaniem...

A wszystko za sprawą czorta tego małego mego, co się Synu zowie vel Szuszuniu.
Matko i córko! Przecież bączek ten mój energii ma za siedmiu. Pomysłów za ośmiu. A siły za dziewięciu. No a wszystko to w tym małym ciałku. W tej dupci malusiej. Szok!

Przyznaję się. Za Synem swoim nie nadążam już wcale. Szuszek stał się totalnie nieprzewidywalny, a Kombinator - powinien mieć na drugie...

Kurza twarz, a to dopiero początki jego mobilności. I sprawności. Strach pomyśleć cóż to mnie czeka, kiedy Chłopczę zakuma jak to się biega na nogach dwojga. Oj strach...
No ale jak to się mówi - co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

PS. Z ostatniej chwili.
Nacio odkrył wśród tych wszystkich swych uzdolnień, jedną umiejętność przecudowną totalnie. I tak oto muzyki jakiejkolwiek tyci choćby słysząc, tańczyć zaczyna. Na siedząco na razie, brzuniem swym wydętym w górę i w dół poruszając, ku uciesze Matki swojej.

No i udało się. Tak, jak sobie wymarzyłam - Syn mój tancerzem zostanie koniec i kropka ;-P


Zagadka. Co kombinuje Nacio?;-P

środa, 11 stycznia 2012

Nacio spryt swój demonstruje ;-)

Nacio jak na urwisa przystało śpi z mamą swą i tatą swym na specjalnie do celu tego zakupionym szerokim łóżku.
Niezbyt wysokie łóżko owe, ale odkąd Synu jak się zasuwa pojął, strach rodziców oblatywać począł o bezpieczeństwo chłopca. Tym bardziej podsycany lotami kilkoma samodzielnymi . . .

Trzeba było zabezpieczenia wymyślić. Najpierw poduchami obkładanie i kołdrami zrulowanymi otaczanie. Wystarczyło na krótko, bo chłopczyna z dniem każdym sprytu nabierał i przeszkody takowe z lekkością pokonywać począł, rodziców swych do burzy mózgów zmuszając.

Stwierdzili wówczas, że lepiej chyba lądowanie miękkie Synu zapwnić niż przeszkody ulepszać. No i poszły w ruch poduchy z kanapy, oparcia rodziców pozbawiając, ale cóż to za poświęcenie w porównaniu z bezpieczeństwem dziecięcia.

No a ostatnio płacz dziecka, które spać miało  mama usłyszawszy, wparowuje do sypialni, a Synu na czworaka przed drzwiami stoi i o otwarcie nawołuje. Matka w głowę się podrapała - Jak to? Sam tak ? Bez strachu? Ale jakim sposobem? Hmmmmmm.... Nicponia oglądnęła, czy też uszczerbku na zdrowiu nie ma. No i nie było.

Sytuacja poczęła powtarzać się regularnie. Aż w końcu Nacio rodzicom sam zademonstrował sprytu swego efekty. . .








piątek, 6 stycznia 2012

Strajk głodowy.

Synu dzisiaj zastrajkował. Zastrajkował porządnie jak na strajkującego przystało, mianowicie strajkiem głodowym. Strajk miał miejsce o poranku. Dokładnie w porze kachowej. Kacha nie została przyjęta. Ani jednej łyżki. Synu odmówił przyjęcia, zaciskając swe ustka z zacięciem i koniec.

-No ale jak to Synu? Żeby tak ani ani? Ani tyciu tycieczku? Że niby głodny w ogóle?
A Synu zaciskał dalej ustka w najlepsze udając, że to niby nie do niego.

Wtedy do Matki intuicja przemówiła.
Wzięła kobieta bezradna, brakiem apetytu Szusza swego przerażona kromkę chleba, masła nań naskrobała i w malusieńkie kawałeczki pokroiła. Na talerzyczku danie owe umieściła. A obok twarożku w ziarnach ciut rzuciła i taki oto zestaw przed synem postawiła oddech wstrzymując.
Synu zerknął.
Skrobną palcem.
Rozplaskał masło z kawałka jednego i za twaróg chwycił...

Za minut dwadzieścia po daniu zostało okruchów ledwie kilka. Szuszu ubrudzony od twarożku, tudzież masłem wysmarowany mlaskał z zachwytem, paluszki swe z resztek oblizując ;-)


PS. Dokumentuję jeszcze, że po tym śniadaniu dorosłym wielce Nacio za kubek swój postawiony przedeń chwycił i siorbnął sobie siarczyście w rąsiach obu go trzymając. Echhhh toż to dorosły chłopak już całkiem...






czwartek, 5 stycznia 2012

Pracowity dzień.

Ależ pracowity chłopak z tego mojego Syna. Nosz taki robotny jest, że z podziwu wyjść nie mogę. Od rana do nocy. A siły i energii ma za sześciu. Króliczków, tych od baterii ;-P

Dzień rozpoczął o 7.30. Przez pół godziny  skrobał skrupulatnie zwierzątka na swojej pościeli, a wszystko to po to, aby matce dać jeszcze trochę przymknąć oko.
Drugie pół, oglądał teledyski w telewizji, aby w temacie muzycznym być na bieżąco, a matka mogła drugie oko zmrużyć ;-)

No, ale ile można garować. Natura Syna mego leniuchować mu (i nie tylko) nie pozwala. Nacio MUSIAŁ w końcu wstać. No bo przecież trzeba rundkę po chacie zaliczyć dla rozgrzewki.

Okej - rozgrzewka zaliczona. Potem  musiał jeszcze z pchaczkiem gawędziarzem pogadać i skrzętnie guziki mu wszystkie powciskać, abyśmy we troje mogli melodyjki WSZYSTKIE dokładnie wysłuchać.
Po tym żmudnym obowiązku Nacio przypomniał sobie, że MUSI psy poganiać, co by przebieżkę miały. Dolek - młody jest Nataszka prawą ręką ( czy tam łapą), więc ganiać się go nie da, bo zawsze jest obok i uciekać wcale nie chce. Syn jednak sprytny wielce, do celu tego użył potajemnie Kaprysa - staruszka, który nie tylko łapą prawą nie jest, ale chyba limit swój życiowy na dzieci lubienie wyczerpał przy siostrze mojej, lat temu 12.

No i zaczęło się. Nacio z piskiem zmierza ku leżącemu leniwie Kapiniowi. Kiedy granica zostaje przekroczona, Kapi w nogi! Cyk, cyk, cyk - przeskakuje niemal nad Naciem i nurem w drugą stronę. Natuś piszczy z radości i za nim człapie. Dolek pańciowi swemu wtóruje z radością po psiemu sapiąc. I już Szuszu prawie Starego dopada, a ten znów w nogi! Ratuj się kto może! I  z powrotem po dziecku prawie przebiegając i kieł biały ukazując, leeeeeci do swej pod-stołowej, pierwotnej kryjówki. Nacio w pisk i za nim! Dolar też. I tak razy conajmniej 12, aż się Synek zasapał, bo gile z nosa wyłazić poczęły.

Usiadł Syn mój i myśli, łapiąc się za swe prawe uszko. Myśli, myśli, ucho ugniata i rozgląda się. Acha! Szafa uchylona! No to nie ma na co czekać, trzeba porządek zrobić. No i zrobił, zawartość jej wyciągając, papier jakiś drąc przy tym na kawałków milion z nieopisaną przyjemnością.
Kiedy papier się skończył, Nacio znów trochę pogrzebał i znalazł. Prawdziwy skarb znalazł. Mini latarka taty!Superowa!Czerwona i wyśmienita!
No to trzeba. Jak mus to mus. Trzeba ją teraz trochę wyciumkać. Ciumkanie trwało minut 30...
Potem Szuszuniu musiał jeszcze mamie przy odkurzaniu i myciu podłóg potowarzyszyć, ale to już lajcik był.

Dobra, no to chyba czas na przerwę. Trzydzieści minut drzemki. I ani minuty dłużej! Bo czasu szkoda!
No i te gile znowu. Spać nie dają, cholercia. I przyszedł czas na czynność znienawidzoną. Gilów wyciąganie przy zastosowaniu aspiratora. Brrrr. Trochę się bidunio spłakał przy tym, ale dzielny był bardzo. Łzy otarł i już miał szlochać zaprzestać, ale się nie dało. No to mama płytkę ulubioną włączyła i przetańczyła z Synem przytulaczka klasycznego, ostatnio przez oboje wielbionego. No może dwa nawet przetańczyli. Albo trzy...

Szuszuniu humor odzyskawszy, zdecydował się na drugie (po pierwszym przez sen o szóstej skonsumowanym) śniadanie.

No a potem musiał jeszcze chłopak mój pracowity wieże przez mamę budowane poburzyć. Conajmniej dwadzieścia. Przeczłapać na czworaka mieszkanie nasze ze dwa razy, ciastko psie zjeść z Dolkiem na spółę. Tylko mama wpadła, rabanu narobiła, z buzi wygrzebała i zjeść do końca nie pozwoliła. A taaaaakie dobre było.Echhhh.

Potem Nacio musiał iść z tatą na spacer. Nie żeby chciał. Ale ojciec ewidentnie przewietrzenia potrzebował, więc syn stwierdził, że nie będzie taki i ojcu pomoże. Potowarzyszyć.

Po powrocie Chłopca zmogło, a wszystko to z nudów, bo mama wyszła a tata tylko tulił i tulił, no więc wyjścia nie było. Dla dobra ojca - oczywiście - Nacio oko zmrużył. Na minut 30. I ani minuty dłużej!

Bo znowu te gile długaśne i ciągnące. I znowu ta czynność, o której już nazwie nawet nie wspomnę...

Po nosa odblokowaniu Nataszek musiał zjeść obiadek. No i to czynność chyba najcięższa... No, ale że chłopak to dzielny wielce - jakoś poszło.

Teraz trzeba jeszcze kolejną rundkę po mieszkaniu zaliczyć, z grzebaniem w psich miskach, poprzewracaniem butelek z napojami w kuchni i płynami do płukania w łazience. Aaaaa. teraz trzeba jeszcze tylko było zabawki z pudła wywalić i klocki. Wszystkie. Co do jednego. . .

Potem mama w huśtawkę wsadziła, chrupę w rękę wręczając. No trudno. A że chłopak żadnej pracy się nie boi, to dał i temu zadaniu radę.

Po konsumpcji poszli z mamą do łazienki rączki wymyć. Przy zlewie. Po chłopakowemu, nie dzidziusiowemu.
Po czym  nuuuuudy. Pomysły dziecięciu się wyczerpały. A jak się wyczerpują, to pojęczeć trzeba.
Ale co dwie głowy to nie jedna. Mama wymyśliła, że będziemy myć zabawki. Wody do miseczki nalała i płynu ciut, na podłodze postawiła i każdą zabawkę myć poczęła. Nacio nie mył. Bo przecież MUSIAŁ pianę łapać i w rajty swe każdą złapaną wycierać. Ależ skupienie malowało się na pysiu chłopca! Cuuudowne!

Aż mama michę zabrała. I po zabawie. No i jeszcze przebrać się teraz trzeba było. A tego Nacio, jak każdy szanujący się bobas, nie cierpi, więc jak tylko mama na łóżku położyła, to w nogi! Rajty mama zdjęła. I znów w nogi! I tak się Nacio w berka z mama pobawił przez minut dwadzieścia. Ale to wszystko tylko i wyłącznie dla Jej zdrowotności. Co by kondycję dziewczyna miała.

Potem "Jaka to melodia" pooglądali, przy śpiewanych kawałkach, jak to mają w zwyczaju tańcząc razem. Ale to znów dla maminej kondycji. No i łepuszek jeszcze |Chłopczyk przy tym do mamy poprzytulał, co by się jej miło zrobiło. A niech ma...

W końcu Szuszuniu musiał zjeść kolację. Znów niechętnie, bo to kolejna czasu strata. No ale mus to mus.
Po kąpieli przyszła pora na... Nie, nie. Na pewno nie na spanie, bo przecież spanie to czasu strata. Nataszek MUSIAŁ jeszcze rodzicom przy kolacji potowarzyszyć, co by palcem w talerzach pomazać, mamy notes pomiętosić i "Rodzinkę pl" obejrzeć, żeby i w tym temacie na bieżąco pozostawać.

W końcu po długich rodziców namowach, że już wystarczy. Że już tyle się dzisiaj napracował, że więcej nie trzeba, chłopczyk zasnął.

Był wykończony.
Mama też... ;-P

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Jak to Nacio świętował.


Podczas Wigilii u Pradziadziusia Nacio jak zwykle dyplomatycznie był aniołem


Przy stole koniecznie chciał spróbować kompotku. Koniecznie z kieliszka... A co!
Jak rządzić to rządzić!


Rozbrajał towarzystwo mimicznie ;-)


Z babuszką to z babuszką, bo przecież babcia jest de best!
I jaka jędrna jeszcze;-)


Echh i znowu mama każe się uśmiechać. No ileż można! Zwariowała kobieta chyba.


No dobra niech będzie. Jeszcze tylko jeden, bo przecież te cioćki dwie to są fajne babeczki!


A następnego dnia impreza od nowa i znów z prezentami!

  
O! I taki duży też był!Fajowski!


I jeszcze jeden... ;-)


Oj ciężka praca to rozpakowywanie, co widać na załączonej buziuni. I powaga jaka ;-)
Syna oczywiście ;-)


Potem Nacio zwiedzał jeszcze choinkę, a gadżety na niej były superowe, bo CZERWONE!


No i w końcu akumulatorki się ciutkę wyczerpały. Nie ma jak babci przytulaski.


Bo zaraz potem mama i babcia poczęły dziąsła smarować i drugiego zębola poszukiwać.


Potem poszukiwał też i Nacio


Aż w końcu w drugi dzień Świąt, na spacerze znalazła mama!
W tej kwestii mama jest niezawodnym zęboznalazcą;-)
 THE END!

niedziela, 1 stycznia 2012

Wyszło trochę inaczej. . .

No właśnie. Wyszło trochę inaczej, niż wyobrażałam sobie w mojej literackiej wizji. . .

Późnym popołudniem objechaliśmy kilkoro znajomych, którzy zostali na Sylwestra w domach. Pośmialiśmy się. Życzyliśmy sobie "szczęśliwego nowego roku". Kiedy przyszło wracać do domu, przez chwilkę pojawiła się nutka żalu, że "musimy" wracać.

W domku wróciła zwykła codzienność. Dwie godziny przez wyczekiwaną przez wszystkich północą, wykąpaliśmy Szuszunia. Nawilżony, wyczesany, przebrany w piżamkę chłopczyk padał ze zmęczenia.

Padał do momentu, kiedy jak co wieczór położyliśmy się do łóżka. I tutaj coś, czego matka w ogóle nie przewidziała. Że też ja dopiero w tym roku zauważyłam tę ludzką niecierpliwość cholerną!  Petardy i fajerwerki nie strzelały w oddali, ale tuż pod naszymi oknami!!! Kurna! I to z częstotliwością światła, przyprawiając Dziecię o bezsenność, a Matkę o rozstrój nerwowy. Po półgodzinnej próbie usypiania, nasza trójka skapitulowała.

I w ten oto sposób wieczór Sylwestrowy spędziliśmy, zabawiając naszego Nicponia, pokładającego się na dywanie.
Kiedy wybiła dwunasta, staliśmy w trójkę z nosami przyklejonymi do szyby okna. Nacio był zachwycony.

A rodzice wzruszeni. . . Bardzo.

Potem moi chłopcy poszli spać. Wystrzały ucichły. Dziecięce marudzenie też.
Mama weszła do sypialni. Było ciemno jak w. . . (rolety zostały wcześniej zasunięte, żeby nie było widać błysków). Potknęła się o psa. Wcisnęła w końcu swój pociążowy tyłek na skrawek łóżka koło Taty. Przytulili się. Mama złapała małą szuszkową nózię, jeszcze szurającą po prześcieradle. Dziecię zasnęło.
A Mama podziękowała Tacie za miniony rok. . .