wtorek, 28 maja 2013

Jak urodzić po ludzku?

Każda z nas - matek nosi w sobie własną historię związaną z porodem.
Jaki by on nie był, stanowi kluczowe, najważniejsze i absolutnie metafizyczne przeżycie w życiu kobiety.
O porodach baby mogą gadać godzinami i zawsze rozmowa tak pełna jest emocji i... przerażenia dla słuchającej "nierodzącej" ;-)
Odnoszę przykre wrażenie, że większość porodów została poprowadzona nieumiejętnie, a kobiety narażone były na niepotrzebne, przedłużające się cierpienie, zupełnie bezowocne, któremu można było zapobiec.
Oczywiście bywają też te kobietki - szczęściary, których inne słuchają z zazdrością mieszającą się niedowierzaniem. Bo One urodziły szybko i sprawnie...I twierdzą, że poród to nic takiego i mogłyby rodzić codziennie...
Tylko ile jest takich kobiet?
O ilu takich porodach słyszałyście?
Wśród pierworódek...
Na dziesięć...
O dwóch?...

Służba zdrowia jaka jest - każdy wie. Porodówki nieco się zmieniły...
Niestety ciągle daleko nam do porodówek zza oceanu.
Ciągle mało gdzie dostępne jest znieczulenie na życzenie.
Ciągle stanowczo za mało jest sal komercyjnych.
Ciągle na niewielu porodówkach dostępna jest wanna do rodzenia w wodzie, a nawet jeśli się zdarzy, to ciężko się na nią załapać...

Do napisania tego wpisu zainspirowała mnie rozmowa z moją ukochaną przyjaciółką, która właśnie jest na etapie planowania swego porodu.
Kiedy jej słucham, przypomina mi się moja własna przed porodowa świadomość...
A tak bardzo chciałabym, aby uniknęła tego, co ja przeżyłam.
Sytuacja jednak klaruje się nieciekawie...
Oddział położniczy w jej sporym mieście dysponuje jedną salą komercyjną...
Nie ma tam możliwości skorzystania ze znieczulenia...
Ani porodu w wodzie...
Wszystko wskazuje na to, że moja wieloletnia przyjaciółka pojedzie rodzić na tzw. żywioł, licząc (tak, jak ja liczyłam), że trafi na swoją doktor prowadzącą, która w razie komplikacji, zakończy poród sprawnie, nie narażając Jej na przedłużające się cierpienie, a dziecka na niebezpieczeństwo podduszenia czy zniekształcenia...
Przyjaciółka pociesza się dokładnie tak, jak większość z nas się pocieszała, że weźmie tyłek w troki i urodzi,  bo przecież tyle kobiet już rodziło i dały radę...


Nie mogę na to pozwolić...

Kiedy nazajutrz po moim porodzie zadzwoniła moja mama, pierwsze pytanie, jakie jej zadałam brzmiało: "Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to będzie TAK wyglądało?!".
Miałam ogromny żal, że nikt mnie nie przestrzegł, że nikt mi nie powiedział, jak można zminimalizować cierpienie... Piłka i masaż kręgosłupa to za mało! Że nikt mi nie wskazał, jak praktycznie zaplanować swój poród, aby odbył się on humanitarnie.
A przecież można urodzić po ludzku...
Dlatego kochane poradźcie.
Poradźcie jak zaplanować poród, aby nie był on kolejnym, koszmarnym porodem w statystykach.
Macie już doświadczenie, wskażcie do i jak byście zmieniły.
Wiadomo - całkowicie nie da się uniknąć bólu...
Ale są z pewnością sposoby, jak w tej koszmarnej służbie zdrowia wywalczyć sobie LUDZKI, HUMANITARNY PORÓD.


niedziela, 26 maja 2013

Kwiaty dla mamy.

Centrum kwiatowe.
Wpadam z deszczu.
Biegnę przez halę.
Szybciutko! Szybciutko!
Bo moi chłopcy w aucie czekają.
Bo ja tylko po kwiatki.

Przede mną mężczyzna z synem.
Duuuży taki, rosły.
Brzuchaty.
Taki, co lubi schabowego zjeść.
Syn identyczny.
Chłop  niesie ogromny pęk czerwonych róż.
A syn - drugi.
Faceci...
Skąd oni mają to wbite do głowy, że jak już kwiaty to koniecznie róże i to takie drętwe tylko...
Nie lubię...

Truchtam dalej.
Kobieta starsza.
Pochyla się nad kartonem ze sztucznymi kwiatami.
Sztuczne?

No tak...
Sztuczne to pewnie na cmentarz.
Biedna...
Tam pójdzie odwiedzić swoją mamę...
Przykro...

Jak to cudownie, że ja nie muszę sztucznych kupować.
Jak to cudownie...
Bo mimo, iż Mamy różne są.
Czasami nadto opiekuńcze, czasem za mało.
Czasami nas wnerwiają swymi "przypadłościami charakteru".
Czasami mamy jakiś ukryty żal, całe życie pielęgnowany...
Czasami tak trudno nam normalnie porozmawiać...
Czasami do szału doprowadza nad odkrycie, że też takie jesteśmy...
Że właśnie ta cecha, w Mamie swej znielubiona, na nas same przeszła i się zakorzeniła...
I widzimy Ją w sobie, nie koniecznie będąc z tego zadowolonymi...
Bo przecież chcemy być sobą, a nie Nią...
Miałyśmy być inne...

Mimo to wszystko strasznie się dziś cieszę, że nie muszę znosić tego ogromnego bólu.
Bólu pustki i tęsknoty.
Który w tym dniu wyjątkowo jest uciążliwy...
Bo lepiej popracować nad sobą.
Zaakceptować Mamę w sobie.
Ten pierwiastek malutki, który tak naprawdę drobinką jest i w każdej z nas być musi...
Musi, bo przecież to Ona do życia nas powołała.
To Ona tym dwóm komórkom nadała sens.
To Ona jedyna zawsze znajdzie i dostrzeże w nas dobro...


Lepiej.
Niż kupować sztuczne kwiaty...







Fotki made by MATKA WARIATKA
Dziękujemy;-)

PS. A jeśli nie macie jeszcze drobnostki dla swej mamuni...
Polecam home&you - raj dla bab.
I w przystępnych cenach.
Ja załapałam się niedawno na promocję 
1 + drugi (tańszy) za 10zł ;-)

piątek, 24 maja 2013

Drugi zwycięzca!

Mam przyjemność ogłosić, 
że drugim zwycięzcą mojego cukiereczka jest....



Agula!
Jest ona autorką bloga:

Agula gratuluję wygranej!
Jak tylko otrzymam Twój adres, nadam przesyłkę z latarenką.
Dokładnie taką:


Uffff, bardzo dziękuję Wam wszystkim za wspólną zabawę;-)

czwartek, 23 maja 2013

Gdzie spać nad morzem?

Zbliżają się wakacje...
Dzisiaj usiadłam do komputera z myślą, że muszę znaleźć nam jakiś fajny pensjonat, albo apartament nad morzem.
Zmarnowałam godzinę.
Godzinę, dzięki której nasze mieszkanie mogło stać się czystsze.
Godzinę, która mogłam wykorzystać na upichcenie czegoś dobrego, albo spacer z Naciem.
A tu DU-PA!
Zmarnowana.
Bo jaką stronę nie otworzysz, to oferty wylewają się na Ciebie.
Chwytają Twoją uwagę swymi pazurskami i prowadzą Cię do wnętrz, gdzie buractwo polskie znów może się panoszyć.
Nie cierpię tego!
Zatęchły pokój. Przygnębiający wystrój, w którym nie byłabym w stanie spędzić ani minuty. Wyciuchrany tapczan. Albo aneks kuchenny przy samym łóżku. A wszystko to możesz dostać za jedyne... Tyle, że hotel spa by się nie powstydził.
Wysiadam.
Utonęłam.


Oczywiście, mam fajną sprawdzoną miejscówkę, sprawdzoną od kilku lat. Ale znowu te same kąty...?
W zeszłym roku obiecaliśmy sobie, że więcej już nie...
Na Świnoujście miałabym ochotę, albo inne miasteczko, w którym jeszcze nas nie było...

Pomóżcie!
Może się wymienimy?;-)
Ja Wam polecę swoją miejscówkę, a Wy użyczycie mi swojej?
Dajcie znać, jeśli znacie coś godnego uwagi ;-)

środa, 22 maja 2013

Zróbcie coś dla siebie...

Kiedy weszłam na TEN wpis Ani, pierwszą myślą, która pojawiła się  w mojej głowie było  dlaczego ja nie zorganizowałam czegoś takiego na swoim blogu...

Sama ćwiczę intensywnie, o czym często już wspominałam. Uwielbiam to. A najbardziej ćwiczenia owego efekty - zarysowane mięśnie w zamian za tłuszczową papę pod skórą.

Wcześniej NIGDY, powtarzam NIDY nie wierzyłam, że takie tam ćwiczenie jest w stanie przynieść TAKIE EFEKTY. W wieku dziewiętnastu lat też byłam szczupła, ale...na pewno nie tak... jędrna.
Bo jest przecież szczupłość i szczupłość...
Musiałybyście zobaczyć moją minę, gdy goląc kiedyś nogi w wannie, dostrzegłam jak pięknie zarysowana posiadam łydkę... Poczułam się bosko! Miałam piękne, jędrne łydki!

A to było zaledwie dwa miesiące po rozpoczęciu ćwiczeń.
Dzisiaj już wiem, że regularność i porządny wycisk bez ściemniania są w stanie zdziałać cuda.

Wiem jednak jak strasznie trudny jest ten pierwszy krok, jak trudno jest się zmobilizować.
Dlatego tak bardzo zachęcam wszystkie babeczki, które już dawno o tym myślą, abyście zrobiły w końcu coś dla siebie i dołączyły do grupy, która będzie codziennie ćwiczyć z Ania.
Do dzieła!

http://anna-mucha.bloog.pl/id,335342142,title,zrobilam-cos-dla-siebie,index.html



Równo rok temu, po czterech miesiącach w fitness clubie, 
po zrzuceniu dwunastu pociążowych kilogramów.
Dziś mam za sobą kolejny fit - rok, za sobą.

poniedziałek, 20 maja 2013

Kucha !

Bywają w mojej codzienności momenty, że zastanawiam się, gdzie podziała się moja głowa ;-P Roztrzepanie wynika chyba z kilku czynników - nadmiaru zaplanowanych czynności, ciągłego pośpiechu, koloru włosów... ;-)

Kuchę popełniłam i tutaj, na moim blogu.
Ale wstyd!
Na szczęście są czujne osoby, dzięki którym mogę jeszcze sytuację podratować.
Jako datę rozstrzygnięcia candy podałam 23 maj. W głowie miałam cały czas tę wczorajszą, najbliższą niedzielę - 19 maja. Niestety ustalając datę, bezwiednie spojrzałam na czerwiec...Tam 23 wypada w niedzielę... I stąd kucha!
Kucha, którą trzeba naprawić, bo przecież rzeczywiście ktoś mógł chcieć jeszcze dołączyć do zabawy.
Niniejszym ogłaszam, że jeżeli pojawią się nowi uczestnicy,  23 maja z przyjemnością dokonam drugiego rozstrzygnięcia konkursu i wyłonię drugiego zwycięzcę, który otrzyma drugą taką samą latarenkę ;-)


niedziela, 19 maja 2013

Moje CANDY wygrywa...

Mam przyjemność przedstawić Wam drobnostkę, która jest nagrodą w moim dwustutysięcznym cukiereczku ;-)
Lampionik - latarenka. 
Uwielbiam. 
Uwielbiam lampiony. 
Uwielbiam latarenki. 
A już białe i do tego przecierane - kocham. 
Dlatego dzisiejszemu zwycięscy postanowiłam sprezentować taką własnie drobnostkę, która od razu wpadła mi w oko. 
Mam nadzieję, że będzie dla kogoś taką małą przyjemnostką. o jakich ostatnio pisałam ;-)






Uwaga! Uwaga!
Oznajmiam, iż na drodze losowania zwyciężczynią i nową właścicielką latarenki została...
EVELIO!
Gratuluję kochana!
Mam nadzieję, że pocieszy Twe oko i przypomni o mojej skromnej osobie;-P

czwartek, 16 maja 2013

Moje małe przyjemności.

Lubię sprawiać sobie przyjemność.
Drobnostkami.
Zwykłym - niezwykłym ciastem marchewkowym cieszę się jak dziecko.
Albo taki kremowy serniczek...
Mmmm...
Uwielbiam dobre jedzonko.
Drobne smakołyki...
Czekoladę Lindt z chili albo z prawdziwymi kawałkami truskawek...
Dooobrą kawkę.
Pyszną zupę.
Śliczny lakier do paznokci.
Cień do powiek w ultra oryginalnym soczystym kolorze.
Jedwabisty balsam do ciała...
Absolutnie oryginalne rajstopy, które do tego są świetnej jakości, potrafią doprowadzić mnie do nieokiełznanej euforii ;-)

Dzisiaj chciałabym pokazać Wam kilka rzeczy, które ostatnio dostarczają mi wiele przyjemności.
Bo matka to też człowiek i ma prawo do przyjemności...




Na majówce byliśmy z fantastycznymi znajomymi.
Pewnego dnia zauważyłam, że moja koleżanka parzy herbatę z puszki.
Z puszki bo liściastą.
Zapytałam.
Poleciła.
Zaparzyła.
Była pyszna.
Kiedy w jednym ze sklepów natknęłam się na taki oto imbryk z filiżanką - zakochałam się.
Kocham grochy i kropki!
Zaraz potem zakupiłam herbatę, a raczej herbaty.
 Fusiaste... 
Jak kiedyś.
I w ten oto sposób dozgonnie pokochałam poranną herbatę z mlekiem ;-)
A wiecie, że pół litra herbaty z mlekiem jest w stanie dać poczucie sytości na 3 godziny?
Sprawdzone.
Polecam dla walczących z nadmiarem tłuszczyku ;-P





W rzeczywistości jeszcze piękniejsza.
Pokochałam ją od pierwszego wejrzenia.
Kiedy weszłam do sklepu z biżuterią, puszczała do mnie oko ;-)
Jest absolutnie idealna.
Wykonana ze skóry i szkła.
Szlachetna.
Taką biżuterię lubię najbardziej.
Męczę ją codziennie.





Hortensja.
Zawsze budziły we mnie nieokiełznany zachwyt.
Przez cały poprzedni sezon marzyłam o takiej.
Ostatnio kupiłam sobie.
W końcu.
Zmotywowała mnie do wiosennych porządków na balkonie.
Jest przecudowna.
Przy filiżance dobrej kawy mogłabym gapić się na nią godzinami.
Mogłabym, gdyby nie była mamą ;-P




Błyszczyk.
Błyszczyk, z którym się nie rozstaję.
Jest idealny.
Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ten błyszczyk to mój ulubiony kosmetyk.
Przyznaję się także do uzależnienia.
Od A do Z jest doskonały.
Duże, wygodne opakowanie.
Aplikator wykonany z mięciutkiego puszka, 
który idealnie dozuje i rozprowadza błyszczyk na ustach.
Cuuudowny, lekko waniliowy zapach, całkowicie naturalny, bez śladów chemii.
Leciutko słodkawy smak.
Konsystencja balsamu.
Ratuje, gdy dopada nas przesuszenie ust.
Wówczas aplikowałam go sobie na noc.
Rano nie było śladu po spierzchnięciu.
Długo utrzymuje się na ustach.
Nadaje naturalny odcień - wrażenie nawilżonych, świeżych ust.
Pierwsze opakowanie wystarczyło mi na 3 miesiące.
Kocham go!

To by było na tyle.
Mam nadzieję, 
że udało mi się zainspirować choćby kilka z Was, do sprawiania sobie drobnych przyjemności ;-)

I jestem ciekawa jak podoba Wam się wpis tego typu ;-P

niedziela, 12 maja 2013

Dzisiaj świętuję ;-)

Juuuuuuupi!!!!
Czekałam, czekałam i się doczekałm!
200 000 WEJŚĆ!
STRASZNIE SIĘ CIESZĘ!

Wiem, że to śmieszne, że śledzę statystyki, ale nie mogę się tego oduczyć...
Sprawdzam ilość wejść codziennie, zaraz po odczytaniu komentarzy.
Jest to jakiś wskaźnik tego, czy to co tutaj wypisuję, tego co siedzi mi w głowie, spotyka się z Waszym zainteresowaniem.
Wiadomo ambicje podpowiadają, że tyle to powinno być dziennie...
Jednak nauczyłam się już swoje ambicje czasami kneblować...;-P
I cieszę się niezmiernie.
Choćby dlatego, że oglądalność nie spada ;-)
Aaaaa i korzystając z okazji, chciałabym serdecznie powitać wszystkich nowych czytaczy, od których w ostatnim czasie otrzymałam komentarze typu "Weszłam, pokochałam, zostałam".
Strasznie to miłe i przepraszam, że nie zawsze udaje mi się osobowo odpisać, ale wynika to z mojego wrodzonego zamiłowania do maksymalnego planowania sobie dnia, co często skutkuje tym, że totalnie z niczym się nie wyrabiam.

Tak, czy inaczej w związku z tym, że ja dzisiaj świętuję, do świętowania zapraszam również Was.
Częstuję zatem cukieraskiem ;-)
Zasady bardziej proste, niż zwykle.
 Spośród osób, które pozostawią poniżej komentarz ,
wkleją banerek i podlinkują go do adresu mojego bloga u siebie,
23 Maja wylosuję NIESPODZIANKĘ!




piątek, 10 maja 2013

Aż do krwi.

Są takie dni...
Kiedy Ona ma TE właśnie dni...
Wtedy to Zołza potrafi nawet nie nawidzić...
Nie nawidzi wtedy z całych sił...
Wtedy, kiedy On powiedział coś nie tak i nie tym tonem w dodatku.

Są takie dni, kiedy On potrafi powiedzieć dużo za dużo.
Czasami tak dużo, że Zołza unieść nie może.
Wtedy właśnie Ona nie nawidzi.
Och jak mocno nie nawidzi!
Tak mocno, że aż do krwi.
Wtedy z łatwością jest gotowa powiedzieć dużo za dużo...

Wówczas pojawia się myśl, a gdyby tak rzucić to w cholerę!
Zostawić.
Pójść sobie.
Tak!
Zostawi Go i sobie pójdzie!
Albo lepiej, niech On sobie idzie!
W cholerę!
I zostawi Ją samą!

Samą...

Czyli bez Niego...

Ale jak to bez Niego?
Bez niego nie ma nic przecież...
Jej nie ma bez Niego...

Boże, pozwól, żeby jak najdłużej mogli być razem...
Boże...
Pozwól, żeby nigdy nie musieli się rozstać...
I nigdy Jej Go nie odbieraj...
Boże...
Bo ta miłość jest taka ogromna.
Że czasem aż unieść nie można.
Tak ogromna, że aż do krwi...





















środa, 8 maja 2013

Jesteśmy tu tylko przez chwilę...

Słońce zachodziło za horyzont.
Słońce bardziej gorące niż słońce, które dotąd znała.
Fragmenty cudzego krajobrazu migały przed oczami...

Cienki dziecięcy głos powtarzał za tatą:
-Jeeedeeen.
-Jeden!
-Dwaaa!
-Da!
-Trzyyyyy!
-Ci!
Czteeeery.
-Ely!...
Nosy pospiekane.
Ramiona gorące.
W tle, z glośników dochodzą jakże lubiane dźwięki...


Cudowne zmęczenie krążyło wraz z krwią po całym ciele.
Zmęczenie inne, niż zwykle. Zmęczenie dające uczucie rozkoszy.
Oparła głowę z rozczochranym kokiem o zagłówek.
Przed oczyma zaczęły pojawiać się sekundowe ujęcia minionych chwil.

Bose dziecięce stópki na ciepłym piasku...
Całowanie miękkich włosów w słońcu...
Nabieranie wody do różowego wiaderka...
Oni na skałkach...
Dziecię wtulone w ramiona taty...
Ciepłe oczy starego Włocha, który podawał kawę...

-Pięęęć.
-Peć!
-Szeeeść!
-Sieś!...
-Sieeeedem.
-Siesiem!

Cudowne, gęste włosy ciemnookiej kobiety...
Promienie słońca przeciskające się przez konary drzewa...
Kolorowe domy, otoczone milionem kwiatów...
Senny spokój na dziecięcej twarzy wtulonej ściankę wózka...
Dziecko biegnące z otwartymi ramionami w Jej kierunku...

Spojrzała w lewo.
On...
Tak bliski.
Choć czasami daleki.
Ale jednak najbliższy.

Oko zaiskrzyło łzą...
Spojrzała do tyłu.
Mała rączka trzymała duży palec opalonej nóżki.
Ciemne oczy przy lekko ozłoconej buzi wydawały się jeszcze bardziej ciemne...
Piękne...

Ścisnęło ją w środku.
To tylko chwila... - pojawiła się maniakalna myśl.
Jesteśmy tu tylko przez moment...
Za chwilę to wszystko się skończy...
Małe dziecko przestanie być małe...
Młoda skóra przestanie być młoda
Wszystko się skończy...
Nieodwracalnie...
Trzeba będzie się pożegnać...
Dlaczego?!
Ja nie chcę!
Ja nie chcę!!!

Zacisnęła zęby.
Odwróciła głowę w prawo.

-Oooosiem.
-Siosiem!
-Dzieeeewięć
-Dzięć!
-Dzieeesięć.
-Dziesieć!!!!

Po policzku popłynęła łza...



























A tak w ogóle, to doszłam do wniosku, że powinnam była urodzić się we Włoszech...
Powinnam być włoską Mammą, grubą, cycatą, trajkoczącą emocjonalnie, z całym tuzinem małych dzieci u spódnicy.
Mieszkałabym w ogromnym, rodzinnym domu i gotowała gigantyczne ilości spagetti.
I byłabym  w tym wszystkim super szczęśliwa!