piątek, 31 grudnia 2010

Jedni dzisiaj dadzą w szyję, a nam szyjka się skróciła...

Jednak intuicja kobieca jest ponad wszystko...
Wygląda na to, że troszkę się przeforsowaliśmy w te święta. Brzunio baaardzo się rozkręcił z tym twardnieniem, a w podbrzuchu coś zaczęło rozpierać, napierać... Kiedy zaczęłam wczoraj odruchowo ściskać uda, doszłam do wniosku, że coś się dzieje. Zadzwoniłam do doktora, który w tempie ekspresowym przyjął mnie w gabinecie. KTG nie wykazało skurczów (dzięki Bogu), ale po badaniu okazało się, że mój chłopczyk wisi :-) już w brzuniu główka w dół ;-) Chyba ma to po mnie, zwarty i gotowy przed czasem, żeby się czasem nie spóźnić :-) A że szyjka się skróciła, napiera mamusi swej na wejście do kanału rodnego, stąd wrażenie jakby miał mi wypaść. Paniki nie siejemy, bo dostaliśmy do wcinania końską dawkę magnezu i chyba pooooooowolutku zaczyna się wszystko normować.

Sylwester w domku...
Ale wcale zła nie jestem, bo nasz tatuś - Maciuś stanął na wysokości zadania i szykuje same niespodzianki. Podobno będziemy degustować drinki bezalkoholowe na bazie takich owoców, które pierwszy raz w zyciu widzę. Przekąski sylwestrowe też są tajemnicą... Maciulek właśnie zmywa stertę naczyń, która od wczorajszej akcji - pędzimy do doktora, się nazbierała. Robi też w między czasie obiadek... Kochany mój... Aż mi się łezka kręci ze wzruszenia, jak widzę to jego zaangażowanie. Zupełnie jak trzylatek,który szykuje niespodziankę dla swojej mamusi :-) Strasznie się cieszę, że Pan Bóg mi go zesłał, a jeszcze bardziej, że mój synuś będzie miał takiego strasznie fajnego tatę.


Podsumowując - pierwszy raz od 15 lat spędzę Sylwestra w domu, ale bardzo się z tego cieszę, bo nie ważne gdzie, ważne z kim, a towarzystwo będę miała doborowe : mój synek pod sercem, mój mężczyzna ukochany i moja siostrzyczka wspaniała :-)

Wszystkim życzę Szczęśliwego Nowego Roku !!! A moim blogowym koleżankom - blogerkom , aby przyjście na Świat dzieciątka było Waszym najcudowniejszym przeżyciem, pełnym radości i uczucia szczęścia kipiącym nawet z uszu :-) oraz pozbawionym bólu i strachu.

czwartek, 30 grudnia 2010

Strzelił pierwszy 1000 !

Ależ się cieszę!!!! To znaczy, że jednak nie gadam do ściany :-) Baaaaaardzo się z tego cieszę, bo uwielbiam gadać, a zwłaszcza kiedy ktoś mnie słucha :-)




DZIĘKUJĘ :-)

środa, 29 grudnia 2010

Nos mi urósł no!!!

Czy to jest kara za moje zrzędzenie - pomyślałam?! Pinokiowi rósł za kłamanie...Ale nieee, mnie to przecież nie dotyczy :-)

Codziennie rano mam w zwyczaju zakładać twarz, czyli wykonywać swój osobisty make up. troszkę z nudów, a w większej części, aby po prostu zamaskować wszystko, co się da. To dzięki temu, co milsi obdarowują mnie komplementami, że "na twarzy to ja się w ogóle nie zmieniłam, i cerę mam taka piękną..." Oj gdyby wiedzieli...W końcu szkoła kosmetyczna, którą ukończyłam z czystego zamiłowania, na coś się przydała ;-) I podkład mega mocno kryjący też... Czasem to na prawdę czuję się, jakbym się poddawała charakteryzacji. Nakładam to wszystko, troszkę przybrązowię, dodam lekkiego rumieńca, żeby odchudzić poliki, wyciągnę głębię z oczu ;-) i jakoś można na siebie spojrzeć.

Ale przecież nie o tym chciałam. Już ostatnio widziałam, że coś jest nie tak z moją gębuchą. Nie namierzyłam jednak jeszcze o co dokładnie chodzi. Jednak dzisiaj kiedy nakładałam tę swoją twarz, odkryłam, że urósł mi nos!!!!!! A raczej pogrubił się,albo utył, sama nie wiem jak to nazwać. Skrzydełka nosa stały się gruuuube i duuuuuuże. Matko i córko - pomyślałam, co jeszcze może się stać. Czy jeszcze nie wystarczająco się przeistoczyłam w dynię chodzącą?! A tu jeszcze ten nos do jasnej pogody! :-) Oj tego już za wiele!!!!!!! ;-) Słowo daję!!!

wtorek, 28 grudnia 2010

Ogólnie - pogadać mi się chce:-)

W sobotę rozpoczął nam się SIÓDMY MIESIĄC maleństwa w moim brzuszku:-) :-) :-)
I od razu wielkie zmiany. Wielkie i dosłownie i w przenośni :-) Mam wrażenie, że przez ten świąteczny weekend brzunio stał się gigantyczny, a i bobas w nim ukryty też... Dzidzio dotychczas delikatny i grzeczny, z dnia ma dzień stał się baaaardzo ruchliwy :-) Nie szaleje jak karateka, ani nie boksuje matuli swej jeszcze, ale mam wrażenie, że turla się w środku, przewala z boku na bok, wygina i wyciąga. strasznie to dziwne uczucie takie pchanie czegoś od środka czute... Czasem z wrażenia powietrze wstrzymuję, jak na kolejce górskiej, ale summa summarum bardzo fajnie się robi, gdy się z uczuciem tym oswajam. Czuję też że maluszek cały już brzuszek mój sobą wypełnia, a nie tylko pływa jak  żabka w stawie:-)

Z brzuniem - gigantem związane jest też moje...stękanie :-)Tudzież sapanie czasem :-) Przyznaję - nie panuję nad tymi odgłosami mymi, które spowodowane są tym, że najnormalniej w świecie ciężko mi z tym garbem z przodu. I nawet nie chodzi o jego ciężkość, ale o ograniczenie ruchów i podduszanie mnie :-) I tak też stękam : przy podnoszeniu czegoś z podłogi, przy zakładaniu i zdejmowaniu kozarów, przy wychodzeniu z wanny, a także przy przekładaniu się z boku na bok w łóżku. A propos - czuję wtedy jak dzieciątko przepływa w brzuszku z jednego boku brzucha mego na drugi. Dziwne do opisania, jak rybka ( a raczej karpik taki kilogramowy) w akwarium (ciasnym ), gdy się je zacznie przechylać:-)

Dostałam już też pierwszych skurczy przepowiadających - jak sądzę - mam nadzieję, że doktor na wizycie diagnozę mą potwierdzi. Uczucie nie zaliczam do najmilszych. Kilkanaście razy w ciągu dnia czuję jak mój brzuszek stopniowo kamienieje...Aż siusiu się zaczyna chcieć, tak jest cały napięty, aby po chwili stopniowo się rozluźniać. W momencie tego najsilniejszego napięcia, aż skóry zaczyna brakować... Dziwne, nie fajne, ale chyba się da przyzwyczaić...Trzeba będzie...

No to sobie pogadałam i już truć dzisiaj pierdółkami nie będę. Buźka!

PS 1. Poniżej zamieszczam rozpiskę, dzięki której można się połapać, w którym miesiącu właściwie jesteśmy...

1 miesiąc: 1-4 tydz.
2 miesiąc: 5-8 tydz.
3 miesiąc: 9-13 tydz.
4 miesiąc: 14-17 tydz.
5 miesiąc: 18-22 tydz.
6 miesiąc: 23-27 tydz.
7 miesiąc: 28-31 tydz.
8 miesiąc: 32-35 tydz.
9 miesiąc: 36-40 tydz.

PS. 2.
Na poprawę humoru...
 Ostatnio wyczytałam u jednej z koleżanek, że kobieta w ciąży jest mózgu pozbawiona :-), bo dostaje go z powrotem dopiero na porodówce, po urodzeniu dziecięcia...
Przychylam się do tej tezy, bo wczoraj pojechałam wymienić mężowi dżinsy, które kupiłam mu pod choinkę... i nie problem w tym, że pojechałam, bo dojechać się udało... Problem w tym, że wymienić usiłowałam stare dżiny, które nie wiadomo dlaczego skrzętnie na wymianę naszykowałam. Pozdrawiam wyrozumiałą Panią :-)

PS. 3
Pochwalę się jeszcze i uciekam. Od męża dostałam perfumy... Wymarzone - Beauty - Calvina Kleina. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze, że jest to woda, która pachnie macieżyństwem... Tak właśnie chciałabym się kojarzyć mojemu synkowi..

niedziela, 26 grudnia 2010

Świąteczne ukojenie w Kościele dostałam gratis;-)

Zacznę tak: ;-):-);-);-);-);-);-);-);-):-);-);-);-);-);-);-) ;-):-);-);-);-);-);-);-);-):-);-);-);-);-);-);-) ;-):-);-);-);-)
;-);-);-);-):-);-);-);-);-);-);-)

Magia Świat zadziałała...Nasza pierwsza wspólna Wigilia była troszkę dziwna i nieporadna, pełna też łez-moich oczywiście:-)ciążowo-hormonalno-wrażliwych :-) Ale jak to moja mama mi powiedziała- pierwsza Wigilia zawsze jest najsłabsza, po 5-ciu latach już jest troszkę lepiej, po 10-ciu całkiem dobrze, a po 20-już bardzo fajnie. We wszystkim nabiera się wprawy...

Jednak wyznam w sekrecie, że taką prawdziwą ulgę, kiedy zamknął się w końcu kurek ze łzami, poczułam na pasterce. Pierwszy raz byłam na pasterce w naszym osiedlowym kościele i było cudownie...Cały kościół pachniał sianem, ołtarz stał w wielkiej stajence, gdzie ksiądz odprawiał mszę. Towarzyszyli mu prawdziwi pasterze i anioły. Proboszcz poprowadził pasterkę z ogromną klasą od początku do końca. Mówił szczerze, pięknie i od serca. Na prawdę zupełnie jakby to Pan Bóg mówił za jego pośrednictwem. A jego słowa przyniosły mi ogromną ulgę i pokrzepienie. Coś niesamowitego...

I jeszcze jedno. Mojemu synusiowi najwyraźniej bardzo podobają się kolędy:-) Bo za każdym razem, kiedy ruszały organy i ludzie zaczynali śpiewać, maluszek tak fajnie się rozpychał w brzusiu, a kiedy wszystko milkło, to i maluszek spokojniał, zupełnie jakby nasłuchiwał, kiedy będzie następna kolęda. No, a kiedy i ja się dołączyłam do kolędowania, maleństwo wierzgało jeszcze mocniej...
I w ogóle mam wrażenie, że mało śpi przez te święta. Pewnie przez słodycze...Noooo, bo muszę się przyznać, że troszkę zawiesiłam na czas Świąt moje odrzucenie węglowodanów:-) A mały jest z tego powodu najwyraźniej zachwycony...Też ma swoje małe Święta, przez powłoki brzuszne, ale ma...:-)

I tak Święta mijają miło i spokojnie...Właśnie wróciliśmy z długiego spaceru z psami. Śnieg się iskrzył od słońca, poliki nam wymarzły. Teraz pora na kawkę-lurkę z mojego nowego ekspresu-prezentu od rodziców:-) i odpoczynek z moim zapracowanym ukochanym.

Spokój...
W końcu...
Jest dobrze...

piątek, 24 grudnia 2010

Magia Świąt...

W tym roku postanowiłam, że Magię Świat wezmę w swoje ręce. Dokładniej - żeby teściowa się nie obraziła, że nie chcę spędzić u niej wigilii, wymyśliłam, że zrobię własną - naszą - moją Maciusia i maleństwa.

Szef mój zawsze mówił, że aby się coś udało, koniecznie musimy mieć planowanie. Zatem takie przygotowałam. I tak:

- choinka żywa, piękna, ubrana
- okna, drzwi, kuchnia, łazienka - pomyte
- stroiki przygotowane
- prezenty - przemyślane, kupione, zapakowane
- ryba w occie, karp, barszcz, sałatka, śledzie zrobione.
- nawet kuźwa pierogi i uszka ulepiłam!!! Z własnych grzybów, w lesie nazbieranych...Pierwszy raz.

I tak siedzę dzisiaj i zastanawiam się o co chodzi. Bo ani przez chwilę nie poczułam świątecznej atmosfery...
A przecież węch i wrażliwość kobieta w ciąży ma nad wyraz wyostrzoną...Nawet kiedy cały dom przepełniał zapach gotowanej kapusty, grzybów i mandarynek - NIC!!!

I wiecie co, zaczęłam sobie przypominać święta w moim domu. Było nas trzy siostry, mama i tata. I mimo tego, że byliśmy po prostu biedni, zawsze Święta były CUDOWNE. Mama w ogóle nie miała żadnego planowania i była totalnie niezorganizowana, przez co dzień, dwa przed Wigilią do późnej nocy siedziałyśmy w kuchni, słuchając kolęd z małego rozklekotanego radyjka i kleiłyśmy uszka, albo robiłyśmy makowca. We trzy...Najmłodsza siostrzyczka spała. A dzień Wigilii? Od rana zamieszanie, bo oczywiście z niczym nie mogłyśmy zdążyć. Tata rozkładał okropną, plastikową choinkę, którą ubierałyśmy  z siostrą. Tata puszczał kolędy przez cały dzień. Ja robiłam stroiki. Często też jechałam do centrum po ostatnie prezenty...

I czuło się...

A wigilia...
Zawsze, jak to baby się stoiłyśmy. Nakrywałyśmy do stołu najpiękniej, jak umiałyśmy. Było nas dużo, więc był gwar. W domu unosiły się piękne zapachy, muzyka, głosy RODZINY...Często była i babcia i dziadziuś...

Po wigilii przychodził Św. Mikołaj. Bardzo nam zależało, żeby najmłodsza siostrzyczka jak najdłużej wierzyła w Świętego, więc środkowa siostra przebierała się w strój za 15zł, miała brodę z waty, brzuch z poduszki i wielkie buciory wojskowe taty. Zmieniała głos i była boska w swojej roli. Miała wielki, przygotowany przez tatę wór i dzwonek. Prezentów było mnóstwo! Za cały rok...

A po wszystkim siedzieliśmy długo, długo i rozmawialiśmy...Czasem do późnej nocy...

Takie były moje Święta...

Ale z tych dzisiejszych łez wynikło coś dobrego. Odkryłam coś bardzo ważnego. Odkryłam, że nie ważny jest dostatek kasy, planowanie, przygotowanie wszystkiego wcześniej, jeśli nie ma przy Tobie bliskich. Jeśli pierogi kleisz sama, choinkę ubierasz sama, prezenty kupujesz i pakujesz sama, a w dniu Wigilii patrzysz przez okno i czekasz na kogokolwiek, z kim możesz w końcu się tym wszystkim podzielić...

Zatem Maciusiu, chociaż rozumiem, że przez cały miesiąc, jak i dzisiaj również, miałeś strasznie dużo pracy, bo jesteś prawie Świętym Mikołajem, wracaj już do domku...


Wszystkim moim czytelnikom życzę CUDOWNYCH RODZINNYCH ŚWIĄT!!!!

PS. Mam nadzieje, że moje tegoroczne doznania spowodowane są hormonami...Chociaż słabo w to wierzę...

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Przepłakane...

Kilka dni temu koleżanka - blogerka podjęła na swoim blogu bardzo ciekawy temat. Mianowicie : czy dzidziuś w brzuchu mamy może mieć koszmary? Podobno maluszki w pewnym momencie ciąży zaczynają mieć sny, więc teoretycznie koszmary też mieć by mogły... Autorka bloga bardzo wizją tą zmartwiona, opowiedziała o swoich obawach mamie. A mama, jak to mama...Chyba się ze mną zgodzicie, że zawsze znajdzie lekarstwo na wszystko, odpowiedziała bardzo mądrze z resztą, że maleństwo nie może mieć koszmarów, bo przecież nie ma jeszcze żadnych złych doświadczeń i nie przeżyło jeszcze nic, co mogłoby owe złe sny powodować...

A ponieważ z natury jestem nie tylko szczerą idealistką, ale też filozofką:-) zaczęłam się zastanawiać...
I troszkę mnie te moje rozważania zmartwiły...

Zacznę od tego, że bardzo rzadko mówi się i pisze na temat emocjonalnych przeżyć ciężarówek :-)A myślę, że nie ma cudów i każda przyszła mama się ze mną zgodzi, że nie raz miała strasznego doła. Wstyd co prawda się do tego przyznać. No bo to przecież nawet nie wypada, żeby kobieta przy nadziei czuła się nieszczęśliwa.

A ja właśnie chciałam powiedzieć, że może. Nie zliczę, ile razy w ciąży płakałam, ile razy czułam się samotna i przerażona tym, co będzie dalej, ile razy wrzeszczałam na mojego męża i ciskałam ścierami po kuchni. I żeby to zawsze były tylko ściery...:-) Najwięcej łez wywołała moja bezsilność, a momentami ubezwłasnowolnienie. Do tej pory aktywna, na mega wysokich obrotach i BARDZO samodzielna, nagle stałam się uzależniona od męża, od najbliższych. Na własne życzenie - ktoś może powiedzieć. I przyznam, że tak.
Tylko, że czułam, że bardzo tego potrzebuję. Bardzo potrzebuję, żeby ktoś się o nas zatroszczył, zadbał. I chociaż mój Maciuś - tatuś naszego maluszka jest przecudownym człowiekiem i bardzo się cały czas stara, nie daje tyle, ile potrzebuję. Bo daje DUUUUŻO, ale ja nic nie poradzę, że cały czas potrzebuję 2 razy tyle...
No i klops. Bo wiadomo, że z żalu i samotności dobrych emocji się nie wyhoduje, a jedynie łzy i kłótnie. A jak do tego dołoży się "ciężarne hormony" to już domowa masakra gotowa :-)

Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy maluszek słyszy, gdy podnoszę głos na jego tatę... I czy wie, że dzieje się wtedy coś nie do końca dobrego... I wiecie co, mam wrażenie, że wie, bo na drugi dzień po takim spadku maminego nastroju, zawsze jest taki "cichutki" i grzeczny...Zupełnie, jakby nie chciał mnie dodatkowo denerwować. Kopie, oczywiście, ale nie bryka tak intensywnie, jak zawsze.
Boję, się że jeżeli doświadcza moich złych emocji, to ma jednak do czynienia ze złem tego świata i może przez to mieć koszmary... I wiecie co - nie darowałabym sobie, gdyby tak na prawdę było...

Postanowiłam zatem bardziej panować nad hormonalnymi nerwami i swoim "donośnym" głosem... A nasze sporadyczne kłótnie ograniczyć do zera.
Ze łzami chyba nie będzie tak łatwo, bo mam wrażenie, że wzrusza mnie prawie wszystko;-) No bo kto z was poryczał się oglądając kolędę TVN-u...? :-)

piątek, 17 grudnia 2010

Dziewczęta ćwiczymy mięśnie Kegla !!!

Podobno warto ćwiczyć mięśnie waginy przed porodem. Mam nadzieje, że nikogo nie urażę moim nazewnictwem, no bo co tu owijać w bawełnę, po prostu trzeba ćwiczyć cipkę i już :-);-);-)

Na początku ciąży odwiedziła mnie na weekend moja serdeczna przyjaciółka. Mieszkamy w innych miastach, więc widujemy się dość rzadko. To było nasze pierwsze "widzenie" po tym, jak dowiedziałam się o krasnalu w brzuchu.
Paula moja kochana słynie ze szczególnej pomysłowości...

Przywitałyśmy się ciepło z charakterystycznym dla nas piskiem radości, po czym Paula wyjęła ciążowy prezent dla mnie. Średniej wielkości kartonik. O co chodzi? - pomyślałam. Na co Paula, zupełnie jakby wyczuła moje zdumienie - Matuniu, to jest taki specjalny zestaw z płytą, do ćwiczeń w ciąży.I jeszcze bardziej radośnie oznajmiła - będziesz ćwiczyć mięśnie Kegla!!!! Matko i córko - pomyślałam. Okej Pauluniu... - powiedziałam, zaskoczona nieco dziwnym pomysłem mojej przyjaciółki.
- Aaaa, płytka jest niestety po niemiecku...Ale dasz radę, tam będzie Pani pokazywać jak co robić...
Uśmiechnęłam się, podziękowałam i schowałam szalony zestaw do szafy...

Przepraszam Cię Pauluniu za brak wiary w Twoje świetne pomysły...

I tak mijały kolejne miesiące ciąży. Brzunio rósł i zaczęło się - ciągnięcie w podbrzuszu (to normalne - macica się rozciąga) a także bóle kręgosłupa, ociężałe nogi. Wkrótce poczułam się nieporadna, jak foka. Zaczęłam szukać jakiegoś fitnessu dla ciężarnych, ale albo źle szukałam, albo można zapomnieć. Jedyne takie zajęcia są podczas szkoły rodzenia.

Wtedy przypomniałam sobie o "tajemniczym zestawie do ćwiczeń waginy" od Pauli. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że kartonik zawiera wielką nadmuchiwaną piłę, matę, piłeczkę masującą, gumę i płytę z bardzo fajnymi ćwiczeniami. Od dwóch tygodni ćwiczę codziennie i o wiele lepiej się czuje. Kręgosłup już tak nie doskwiera, nogi też, ciągnięcie podbrzusza całkiem ustało. I w ogóle tak jakoś lepiej się czuję, odkąd każdy dzień zaczynam od ćwiczeń.

I nie są to tylko ćwiczenia cipki :-)

Chociaż nie ukrywam, że mam wielka nadzieje, że BARDZO przyczynią się do LEKKIEGO PORODU
:-)

Aaaa i jeszcze jedno. Język. Kiedy pierwszy raz włączyłam płytkę, to miałam lekkie wrażenie, że zaczyna się film porno, cha, cha :-) Ale tak, jak przewidziała moja Paulunia, dałam sobie radę :-)   

środa, 15 grudnia 2010

I znowu mi pomogłaś. Dziękuję Ci Babuniu...

Każdy ma swojego Anioła Stróża. Głęboko w to wierzę. Moim Aniołem Stróżem, jest moja Babulka - kochana moja...

Mam za sobą dwa strasznie ciężkie dni. Na poniedziałkowej wizycie, doktor potwierdził moje obawy, że cukier mam za wysoki. Polecił zrobienie jeszcze jednego testu, tym razem dłuższego. Prosił o natychmiastowy telefon z wynikami. Przedstawił tez krótki plan postępowania po wynikach. Opcje były dwie,zależne od tego, co wyjdzie. Lepsza - dieta cukrzycowa, gorsza - szpital w celu zrobienia całodobowego badania cukru i konsultacji z endokrynologiem...Całą drogę powrotną ryczałam jak bóbr.
Wczoraj raniutko pobiegłam do laboratorium. 2 godziny odsiedziałam i tyle.

Reszta dnia była okropna. Bałam się jak cholera. A wypłakałam chyba ze 2 litry łez. Mam wrażenie, że maluszek to wyczuł, bo kochany mój był bardzo spokojny i dawał znać tylko leciutkimi szturchańcami, zupełnie tak, jakby nie chciał denerwować swojej mamusi... Mój grzeczny chłopczyk.

Rzadko proszę ją o pomoc... Ale kiedy czuję, że nie jestem w stanie już nic sama zrobić, zapalam świeczuszkę przy jej zdjęciu i błagam w myślach. Nigdy nie nadużywam jej wsparcia. Nigdy też mnie jeszcze nie zawiodła...Często mogę liczyć na nią bardziej, niż na tych, którzy są wokół.

Po tej prośbie ustały łzy, ogarnął mnie spokój, a myśli się rozjaśniły. Nastawiłam się, że wyniki i tak wyjdą złe. Pomyślałam jednak, że to jeszcze nie koniec świata, że pójdę do tego szpitala, ale może to i dobrze, bo przynajmniej trochę się z nim oswoję przed porodem. No i ta dieta to tez nic złego, bo co prawda troszkę ograniczę jedzeniowe przyjemnostki, ale przynajmniej zmniejszy to moje tycie i później będę miała mniej do zrzucenia. Z takim oto nastawieniem pojechałam dzisiaj odebrać wyniki.

Dla formalności tylko zajrzałam do koperty. Patrzę na wynik, a tu niespodzianka! Wynik super mieści się w normie. Sama nie wierzyłam. Ale odetchnęłam z ulgą. A kiedy już ogarnęłam się z tym moim szczęściem, pojawiła się w myślach Ona. Uśmiechnęłam się do siebie, a z oczu popłynęły dwie spore łzy...

 Dziękuję Ci Babuniu...





PS. Drogi czytelniku, jeśli mamy podobną wrażliwość, to mnie zrozumiesz.
Jeśli natomiast się różnimy, to chciałam, żebyś wiedział, że tą moja wiarą nie wyrządzam nikomu krzywdy, a choroby psychicznej też u mnie nie stwierdzono: -)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Troszkę się boję...

Dzisiaj wizyta u naszego ciążowego doktora. Zawsze denerwuję się przed, ale dzisiaj to już wyjątkowo. A to dlatego, że test na cukier chyba nie wyszedł za dobrze... Chyba tzn. na moje fachowe oko handlowca :-)Po prostu na tyle, ile potrafię odczytać wyniki, to przy cukrze stoi strzałka skierowana do góry, czyli na logikę za wysoki. Swoją drogą zupełnie nie wiem jak to możliwe, bo słodyczy nie jem wogóle i raczej mam apetyt na słone i kwaśnie, niż słodkie :-) Nie to co mój małżonek, który wcina słodkie za siebie, za mnie i jeszcze za maluszka naszego. Tylko skąd kurcze ten cały jego cukier w mojej krwi płynie ?! :-) Przenosi się drogą kropelkową, czy co? :-)

W każdym razie proszę kciuki trzymajcie...

Na zakończenie fotki świeżutkie - z wczoraj - mojego brzunia sześciomiesięcznego, co by nie było, że ciążę jedynie udaję :-)



I jeszcze ja - pyza z dynią :-)


niedziela, 12 grudnia 2010

Akcja "Baby" to kopalnia szczęścia

Czasem żałuję, że nikt wcześniej nie uświadomił mi, ile szczęścia łączy się z oczekiwaniem i posiadaniem dziecięcia.

Dlatego chciałam teraz uświadomić każdemu kto nas tutaj odwiedzi, że AKCJA "BABY" TO KOPALNIA SZCZĘŚCIA :-) I chociaż mnóstwo kobiet w ciąży troszkę narzeka na różne dolegliwości i niedogodności, to jestem pewna, że każda powie, że jest wielce szczęśliwa.

A co daje to szczęście? Mnie chyba najbardziej ruchy bobaska i mój brzuszek... Uwielbiam, kiedy się budzę, a moje maleństwo daje o sobie znać lekkimi kopniaczkami. Strasznie fajne jest też jak sobie odpukujemy przez brzuszek. Wynajduję najtwardsze miejsce na brzuszku, z reguły jest to taki guzek - tam 'wystaje' maluszek. Masuję delikatnie to miejsce dwoma palcami i przykładam ciepłą dłoń. Mija chwila i dzidziuś uderza - puk. No to ja znowu. I on znowu odpowiada. Zawsze wtedy jestem zaskoczona mądrością tego małego krasnala, który sobie tam siedzi, w brzuszku i bawi się ze swoją mamusią:-)

Bywają też chwile, kiedy jestem totalnie rozbrojona. Pewnego wieczoru leżeliśmy sobie już po kąpieli w łóżeczku z Maciusiem. Ja na plecach, bo tak najlepiej czuć maleństwo. Maciuś trzymał rękę na brzuchu. I muszę tutaj przyznać, że to, jak maluszek reaguje na swojego tatę jest totalnie wyjątkowe. Ja Maćkowi w tej kwestii do pięt nie dorastam. Jednak tym razem dzidzia chyba spała, bo wogóle się nie ruszała. Maciuś znużony oczekiwaniem zasnął z ręką na moim brzuszku, a ja oglądałam film. Nagle czuję takie lekkie wiercenie w brzuszku, czuję jak maluch podpływa pod rękę Maciusia, wypina coś:-) i fik - kopniak pierwszy prosto w rękę swojego taty! Chwila przerwy i znowu. Przerwa i jeszcze jeden. Ale tata spał...I nie chciał się bawić :-( Wkrótce maluszek chyba się znudził i sam poszedł nynki. Strasznie mnie to rozczuliło...

No i ten mój brzuszek. Zawsze marzyłam o brzuszku ciążowym. I teraz sama czasami nie mogę uwierzyć, że już go mam... Strasznie mi się podoba, a teraz to chyba wyjątkowo. Jest średnio duży i jeszcze wygodny, a już tak ładnie się eksponuje. Do tego stopnia, że mimo tego, że już mi się przytyło, zbladłam strasznie, a włosy rosną jak na drożdżach, przez co mam niemal ciągły odrost na głowie, to strasznie się sobie podobam. Uwielbiam tuniki, które jak najbardziej eksponują brzusio. I mimo tego, że oprócz bebzolka ukazują też dodatkowe kilogramy, to i tak uwielbiam oglądać tą moja piłeczkę w lustrze...

Szczęście zalewa mnie też wielką falą, kiedy oglądając niemowlaczki w czasopismach, wyobrażam sobie moje dzieciątko. Widzę to śliczne maleństwo, ubrane w śliczne ubranka, które już kupiłam. Wyobrażam sobie tą malutką dupkę w pieluszce i ślicznym pajacyku, te malutkie usteczka i girki. Wyobrażam sobie, jak karmię je piersią, o czym też marzę...

A już totanie rozbraja mnie wyobrażenie momentu, kiedy już go urodzę, poczuję to cieplutkie ciałko na nagiej piersi, spojrzę mu w piękne oczka i powiem - Witaj maleństwo, to ja - Twoja mamusia, będę Cię kochać do końca świata i nie pozwolę Cie nikomu skrzywdzić...

No i się poryczałam... :-)

czwartek, 9 grudnia 2010

" Kobieta w ciąży jest święta" czyli o micie społecznego szacunku do przyszłej mamy

Wkurzyłam się. I to na całego.

Postanowiłam dzisiaj wylać swoje żale na temat traktowania kobiet w ciąży. Powód? Oj powodów już trochę się nazbierało od początku ciąży, ale dzban goryczy przelał się, kiedy ujrzałam anonimowy komentarz pod moim ostatnim postem. Obraźliwy komentarz. Aż mnie wryło.
Zaczęłam pisać tego bloga, aby móc podzielić się z innymi moim szczęściem. Po pierwszym wpisie byłam strasznie z siebie dumna...I cieszyłam się jak dziecko. Jednak widocznie komuś to przeszkadza. Tylko dlaczego, się zastanawiam. No bo co mogła komuś zrobić babka w ciąży, żeby sobie zasłużyć na takie "przyjemności"?

Ale czego tu wymagać od jakiegoś anonima, który jest tylko jednym przykładem zachowań społecznych wobec kobiety brzemiennej.

Jestem z natury idealistką i już nie raz poczułam silne zderzenie z rzeczywistością. Kiedy wyobrażałam sobie jak to będzie, kiedy będę w końcu nosić swoje maleństwo, byłam pewna, że ze względu na swój wyjątkowy stan, będę troszkę inaczej traktowana, niż dotychczas. I nie chodzi mi tutaj o jakieś specjalne hołdy i czerwone dywany, ale chociaż trochę więcej szacunku. Chciałam być traktowana tak, jak jak do tej pory traktowałam kobietki w ciąży w moim otoczeniu. Już sama aura, która od nich biła, zobowiązywała do innego podejścia...

Ale widocznie jestem jakaś nadgorliwa i staroświecka.

Od początku. Najpierw praca. Dlaczego większość pracodawców traktuje zajście w ciążę swojej pracownicy jak przewinienie, grzech lub sprzeniewierzenie.  Chyba zapominają, że ich mamy też nosiły ich kiedyś pod sercem... Dlaczego wiele kobiet musi ukrywać ciążę przez pierwsze miesiące? Dlaczego rozmowa, kiedy przyznają się w końcu pracodawcy, łączy się z takim stresem? Dlaczego kobieta w ciąży idąca na zwolnienie, czuje się jak pasożyt?

Każda ciężarówka spotkała się pewnie również z "przyjemnościami" od bliskich... Dokładniej chodzi mi tutaj o komentarze na temat wyglądu, przybywających kilogramów, rosnących piersi itd,itp. Może mam w tej kwestii wyjątkowe przeżycia, ale nasłuchałam się mnóstwo tekstów typu - "Ooo ale już jesteś okrąglutka, grubiutka",  "No, ale te piersi ci urosły" , "Oj, a który to miesiąc, piaty?I już taki duży brzuch masz?" albo "Cześć grubaska",  "Cześć ciężarówa" itd. Nie wiem, co takie teksty mają na celu. Rozbawić?Średnio bawią kobietę, której i tak ciężko zaakceptować tak wielkie zmiany w swoim ciele. Myślę, że raczej dopiec, a nawet poniżyć. Ale najgorsze jest to, że w większości pochodzą od kobiet, starszych i młodszych, które przeszły już ciążę, urodziły dzieci i doskonale znają ten temat od podszewki. Ja nie wiem, czy one chcą się odegrać za to co same przeszły? Czasem mam wrażenie, że aż zacierają ręce z satysfakcją, że i mnie otyłość w końcu dopadła. W takich uwagach na pewno nie ma szacunku... Zupełnie inaczej brzmią słowa, które usłyszałam ostatnio od mojej mamy, kiedy żaliłam się jej na ten temat : "Córcia, no może złapałaś troszkę tłuszczyku, ale jest ci z tym tak ładnie. Na prawdę nawet mimo tego jesteś jak do schrupania, pięknie ci w ciąży..." I za to kocham Cię mamuś.

Zakończę na zachowaniu obcych ludzi. Jeszcze się nie spotkałam z tym, żeby ktoś ustąpił mi miejsca w autobusie, kolejce na poczcie, w banku, a nawet w kościele. Nie widać brzuszka?Oj wierzcie mi, widać! Ale nikogo to nie wzrusza. Nie wzrusza, że kobiecie w ciąży robi się słabo, że boli ja kręgosłup itd.

Nie bierzcie mnie, proszę za rozkapryszoną księżniczkę.  Zupełnie nie o to mi chodzi. Wiem też, że zachowania które opisałam to nie reguła. Chciałabym jedynie troszkę więcej zrozumienia. Może jestem jakaś zaczarowana, ale nosząc w sobie moje malutkie dzieciątko, którego od dawna tak bardzo pragnęłam, CZUJĘ SIĘ WYJĄTKOWO. A widząc inną kobietę brzemienną na ulicy, również dostrzegam jej wyjątkowość. Czuję też, że będąc w stanie błogosławionym, nie jestem w pełni sił i chociaż nie cierpię tego i przed ciążą unikałam tego jak ognia, jestem zależna od innych. Potrzebuję wsparcia i pomocy. I jedynie o to mi chodzi.

I jeszcze jedno - nigdy w życiu nie obraziłabym kobiety w ciąży, ani słowem, ani czynem.A już doprowadzić do łez?  Może jestem dziwna, ale nawet nie mogę sobie wyobrazić jak można... Ale to zależy już od osobistych wartości, wychowania i sumienia.

wtorek, 7 grudnia 2010

Kiszone ogóry grejfrutem zagryzane i kefirem popijane

   Myślę, że jeżeli chodzi o dolegliwości ciążowe, to matka natura była dla mnie łaskawa (oby przy porodzie stosunku do mnie nie zmieniła...):-) To chyba było podświadome, ale już i dokładnie w dniu, kiedy zrobiłam test ciążowy, dopadły mnie nudności. Męczyły z małymi przerwami, jednak wystepowały bez punktu kulminacyjnego:-) Czyli dosłownie mówiąc- nie wymiotowałam ani razu!!!Uważam to za największy sukces, bo tego bałam się najbardziej. Nie raz wyobrażałam sobie, jak nagle rzucam haftem podczas prowadzenia negocjacji z najważniejszym klientem...Miałabym chyba traumę na całe życie, cha, cha :-).

   Za chwilę pojawiło się 'siusianie'. Tzn. siusianie z częstotliwością światła. I planowanie wszystkich zajeć 'pod siusianie'. 'Gdzie będę mogła zrobić siusiu' stało się priorytetem przy planowaniu spotkań z klientami. Już nie mówiąc o nocy... Budzenie na siusiu co godzinę! I tak już zostało do teraz...Tak, tak. Cały czas wstaję w nocy, tylko częstotliwość troszkę sie wydłużyła :-) do  3 godzin.

   Jednak  nie to było najgorsze. Najgorsze były bóle podbrzusza. Były baaaardzo silne i napawały mnie paraliżującym strachem. Od kilku tygodni nosiłam w sobie upragnione dziecię, a moja macica zachowywała się, jakby miała za chwile wyrzucić je na zewnątrz. Takie silne miesiączkowe skurcze nie kojarzyły mi się z niczym innym. W nocy były tak silne, że budziłam się w strachu, siadałam na łóżku i przez pół godziny rozmasowywałam brzuch. Lekarka trochę mnie uspokoiła, ale przepisała Luteinę i nakazała dużo leżeć.
Wtedy postanowiłam zawiesić moją pracę. Nie było to łatwe, bo do tej pory to właśnie pracy poświęcałam 80% mojego życia, jednak tak strasznie bałam sie, że stracę moje maleństwo, że postanowiłam, że nie ma nic ważniejszego od niego.

   Przeszłam na zwolnienie... Po tygodniu w łóżku skurcze minęły, a zaczął się wilczy apetyt!!! Strasznie jestem ciekawa, czy któraś z Was to przeszła. Mój wilczy apetyt wyglądał mniej więcej tak : Budziłam się potwornie głodna. Z zamkniętymi oczami jadłam śniadanie  -posiłek, który wczesniej mógłby dla mnie nie istnieć. I tak się zaczynał dzień. A potem potrworny, powtarzam potworny głód co pół godziny. Sama nie wierzyłam, że coś takiego może być możliwe. Podam  Wam przykład. Ugotowałam solidny obiad. Zjadłyśmy go z siostrą, po czym udałyśmy się na sjestę, aby sadełko się zawiązało. Kładłyśmy się obie najedzone jak foki. A po pół godziny, kiedy siostra jeszcze nie mogła przewrócić sie na drugi bok, ja byłam już tak głodna, że nie mogłam wytrzymać. Wkrótce nie miałam już nawet pomysłów, co mogłabym jeszcze zjeść. A najgorsze było to, że nie dało sie tego jedzenia uniknąć, bo kiedy próbowałam przetrzymać, to natychmiast robilo mi sie słabo.
No i te ogóry, grejfruty, pomarańcze, kefiry, kwaśne śmiejżelki i inne kwasiory tego świata!UWIELBIAŁAM! Mogłam je jeść na tony. Kiszoną kapustę popijałam wodą z ogórków kiszonych-boskie! Od babuni Maciusia dostałam kabaczki w occie - nie zdążyły dojechać do domu. Zupy - ogórkowa, pomidorowa, szczawiowa - wszystkie tak kwaśne, że nikt inny nie był w stanie ich zjeść. Achchchchch. Pyszota! Nawet teraz mam ślinotok, kiedy piszę o tych pysznościach, mimo, że  zachcianki owe juz minęły :-)

   A na koniec cyce. Nigdy nie sądziłam, że mojemu biustowi poświęcę kiedyś specjany akapit.
Zawsze miałam duży biust. Ale bez przesady. Takie zgrabne D. Lubiłam go bardzo. Ach, piękne czasy. Mniej więcej w czasie 'siusiania' zaczęły rosnąc mi piersi. Rosnąc i boleć jak cholera. Wkrótce moje ulubione biustonosze mogłam schować na dno szafy. Kupiłam jeden większy - E - piękna koronka, świetnie skrojony. Yhm, koronka okazała sie katem - sadystą. Drapała, uwierała, swędziała!!!Koronkowy - na dno szafy. Potem był bez koronki, na fiszbinach, szerokie ramiączka. Nie drapał...ale zaczął dusić - kiedyś 75 pod biusstem, teraz okazało sie boa - dusicielem. Bez koronki - na dno szafy. Następnie mięciutki, bezszwowy, jeszcze wiekszy - namiot :-),  z poczatku cuuudowny, tez dusić zaczął. Bezszwowy - na dno szafy. Przyszedł czas na topik. Elastyczny, bez szwów, milutki, rozciągliwy pod biustem - spadochron...:-)Ulgaaaaa wielka. W końcu! Nic nie dusiło, nic nie drapało, cudnie. Tylko jeden mankament miał - piersi stały się jedna nalaną, bezkształtną masą, leżącą na brzuchu. A gdy juz przyzwyczaiłam się do ulgi, zaczęłam zauważać, że przez te rozlane cyce wyglądam jak Pani Krysia ze stołówki w szkole. I grubo strasznie!Topik - nie na dno szafy, ale do noszenia tylko po domu. Wczoraj kupiłam kolejny - nazwałam go ortopedyczny:-) Wygląda strasznie aseksualnie, ale przynajmniej super trzyma, dzieki czemu moje piersi juz mnie nie duszą. Tylko kurcze gryzie trochę...Pewnie też wyląduje na dnie...
Wygląda na to, że moje cyce żyją własnym życiem i są nie do ujażmienia. Swoją droga zastanawiam się,  jak to jest, że niektóre babki robią sobie takie piersi na własne życzenie i jeszcze płacą za to gruba kasę...Chyba nigdy tego nie pojmę :-)

piątek, 3 grudnia 2010

Dwie kreski...

Powiem tak - od samego początku wiedziałam, że jestem w ciąży. I to nie jest żadna ściema. Myślę, że wogóle należę do osób o bardziej intensywnej intuicji, ale to było na prawdę niesamowite. I teraz uwaga - czułam błogość w macicy:-) Dziwnie brzmi, wiem, ale to jedyne określenie, które pasuje do tego dziwnego uczucia.

Byłam tak niecierpliwa, że już w dniu spodziewanej miesiączki zrobilam test - wydawało mi się, że to będzie jedynie formalność. A tu nic! Dupa - pomyślałam - nie ma cudów, żeby tak od razu. Trzeba będzie trochę nad tym popracować. Moje koleżanki po kilka miesięcy się starały. Natomiast moja serdeczna przyjaciółka, w jeszcze w czasie studiów, kiedy się panikowało, że miesiączka się spóźnia, zawsze mowiła - Marcia, przestań. Myślisz, że to tak łatwo w ciążę wpaść?Co Ty, jest tylko bardzo krótki moment w czasie cyklu, kiedy to może się stać. Nie ma możliwości, żebyś miała aż takiego pecha... Teraz sie z tego śmieję:-)
Przypomniałam sobie te słowa wypatrując drugiej kreski na teście.

Ale przez cały tydzień nic...A zawsze było bardzo regularnie. Kupiłam drugi. Pamietam jak dziś. Piatek. Wstałam o 7 do pracy. Z jeszcze zamknietymi oczami poszłam do łazienki. Sięgnęłam po test. Na wpół śpiąca złapałam pierwsze siuski. Wkropiłam, ziewnęłam i patrzę... Patrzę...Otwieram coraz szerzej oczy, bo nie wierzę! Jest!!!!!Kurna jest!!!!

JEST!!!!! I się poryczałam :-)

Pobiegłam do sypialni do małżonka mego, krzycząc zachrypłym głosem - Maciuś JEST! Maciuś zerwał się, patrzy na mnie i mowi - Jezu!Co 'jest'?!Martuś dlaczego Ty płaczesz?!BĘDZIEMY MIELI DZIDZIUSIA!- powiedziałam, po czym małżonek mój przytulił mnie trzęsącą się z emocji.
To cudownie kochanie. - powiedział. To cudownie...

A w łazience na wannie została mała, biała płytka testu ciążowego, w której okienku widniały DWIE KRESKI - jedna wyraźna, prawie czerwona, druga nieśmiała, ledwo widoczna...



PS. Paula - nasza studencka naiwność nie miała granic, cha, cha :-)

czwartek, 2 grudnia 2010

Zatem od początku...

Dosyć późno zaczynam tego mego bloga ciążowego. Natomiast bardzo dużo nowych doświadczeń przeżyłam do tej pory i nie wyobrażam sobie o nich nie wspomnieć. Początek bloga  będzie zatem po części kilkoma wspomnieniami 'od początku'...

26 czerwca tego roku wzięliśmy ślub...Z Maciusiem znamy się jak łyse konie od przeszło 12 lat, a od dwóch żylismy w konkubinacie, hahaha. Nadszedł czas, żeby wybrać rybka, albo pipka. No i stało się, z czego jestem niezmiernie dumna, zadowolona i mile zaskoczona...Bo mężam mam iście cudownego. Ale do czego zmierzam?Ano do tego, że data owa była cezurą, od której mogliśmy zacząć spełniać nasze najwieksze marzenie-posiadanie Dziecięcia. Śmiałam sie nawet z Tatą 2 (tata Maciusia) , który najbardziej dopingował nas w tym projekcie:-), że w noc poślubną jak już do łóża wleziemy, to nie wyleziemy dopóki dziecioka nie będzie...Nie do końca tak się stało, bo na nocy poślubną do łoża nie zdążylismy, ale...

 W środę po weselu udaliśmy się na nasz tydzień miodowy:-) nad morze, z tajnym planem do wykonania:-)
I powiem Wam, że bałam sie jak cholera, bo dotarło do mnie, że to strasznie ważna i trudna decyzja.  Zaczęłam zwracać uwagę na każdego dzieciaka na ulicy, plaży, knajpce. I co?Były zasmarkane, rozwrzeszczane, niegrzeczne, brudne, fuj! Aż mi się chyba odechciewać zaczęło. Po długich rozmowach i przemyśleniach doszliśmy jednak z moim małżonkiem do wniosku, że nie ma co patrzeć na cudze, bo przecież nasze na pewno takie nie będzię. Nasze będzie cudne, rumiane, pachnące i grzeczne:-) Zaczęłam też 'obserwować swoje ciało'. I tutaj Drogie Panie przydały się nauki przedmałżeńskie, ha ha ha, czyli powszechnie - o śluzie nauki:-) No i był - przeźroczysty i ciągnący na maksa. Potem zaczęło kłuć z boku...Wiedziałam, że to teraz!

Takim oto sposobem równo w tydzień po naszych zaślubinach ustrzeliliśmy nasze Dziecię:-)
I tak się zaczęło...


                                          A tak wyglądaliśmy na tydzień przed ciążą:-)


                                                                  Nasz pierwszy taniec

środa, 1 grudnia 2010

Zawsze chciałam zostać pisarką:-)

Od zawsze marzyłam, żeby zostać pisarką, ale nigdy nie sądziłam, że moją karierę;-) zacznę od pisania bloga o swojej ciąży...

Od drugiego miesiąca ciąży nie pracuję. Zawsze chciałam swoją ciążę przeżyć 'jak należy':-)Dużo odpoczywać, dbać o siebie i dziecię oraz napajać się każdą chwilą tego pięknego stanu. Tak też się stało.
Dotrwałam do szóstego miesiąca, ale zawsze lubiłam mieć jakiś cel w codzienności. O ile cel główny jest niepowtarzalnie cudny, o tyle brakuje mi już pomysłów na cele codzienne...Bo ile można sprzątać, układać w szafkach, gotować, spacerować z psami, smarować brzucho i czekać na męża :-)

Najpierw odkryłam kilka świetnych blogów ciężarnych koleżanek. Jednak biorąc pod uwagę, że z natury i z zawodu (zarówno wykonywanego jak i wyuczonego) jestem gadułą, nie mogłam sie powstrzymać, żeby założyć własnego.

Zatem rozgrzałam palce, poprawiam piłę pod pupą i zaczynam ...