środa, 29 kwietnia 2015

O tym jak przygotować się do porodu i powitania dziecka w domu.

Jak ja Wam bardzo dziękuję!
Takiego wsparcia nawet się nie spodziewałam.
Dziś jest mi w mej głowie o niebo lepiej.
Wybaczcie, że nie będę odpowiadać na poszczególne komentarze. Jest ich sporo i musiałabym się stale powtarzać.
Dziękuję!
Kłaniam się nisko.
I całuję gorąco każde pojedyncze czółko każdej wspierającej mamy;-)

Czuję ulgę.
Odblokowałam się nieco.
Boję się nadal, ale w magiczny sposób osiągnęłam coś na kształt homeostazy pomiędzy strachem, a ciekawością tego, co nas czeka.
Pomyślałam sobie, że takich bojących ciężarówek jak ja jest więcej. Na pewno pomogą im Wasze komentarze do wczorajszego wpisu.
Ja natomiast dodam swoje trzy grosze.

Otóż.
Wychodzę z założenia, że jeżeli czeka Cię trudne zadanie, powinnaś porządnie się do niego przygotować, aby w możliwie największym stopniu zabezpieczyć się przed przykrymi niespodziankami.
Bowiem wielu trudności można zwyczajnie uniknąć. Mniej też człowiek się boi, jeśli czuje, że w miarę kontroluje sytuację.
Przecież porządny żołnierz perfekcyjnie przygotowuje się do każdej misji.
Wtedy maksymalnie zwiększa się prawdopodobieństwo jej powodzenia.

Do ciąży przygotowywałam się już długo przed.
Dokładne przebadanie ginekologiczne. Badania ogólne. Wyjaśnienie wszelkich, najmniejszych nawet dolegliwości, aby nie było niespodzianek, gdy bobas będzie już w brzuchu.
W końcu maksymalne przygotowanie ciała. Siły, elastyczności, kondycji. Wzmocnienie mięśni brzucha, mięśni przykręgosłupowych i wszystkich innych. Trenowałam intensywnie i zaciekle co drugi dzień.
Jak żołnierz.
Jak bokser przed walką.
Dzięki temu teraz zbieram żniwa tamtej pracy. Ta ciąża jest nieporównywalnie lepsza od poprzedniej. Moje ciało znacznie łatwiej ją znosi. Mimo, że jestem cztery lata starsza...

Teraz tak samo zaciekle przygotowuję się do przyjścia na świat mojego dziecka. Mając doświadczenie, wiem na co powinnam zwrócić szczególną uwagę.

Poród.
Mam poważny uraz na psychice, to już wiecie. Nie wyobrażam sobie dokonać tego jeszcze raz. Po prostu nie i koniec.
Ale.
Nie ominie mnie to.
Dlatego podjęłam rozmowy z lekarzem o cesarskim cięciu. Opowiedziałam o swoich obawach. Doktor wie też, jak wyglądał mój pierwszy poród, jakie wystąpiły powikłania. Zapewnił mnie, że będzie miał to na uwadze, podejmując ostateczna decyzję o drodze rozwiązania.
Podejmie ją jutro.
Niezależnie od tego, jaka ona będzie, już kilka miesięcy temu znalazłam sobie prywatną położna.
Jest to położna - legenda. Na porodach zęby zjadła. Posiada ogromne doświadczenie. Kobieta z jajami, polecana przez wiele moich znajomych.
Będzie przy mnie niezależnie od drogi rozwiązania. Zostanie przy nas dwanaście godzin po. Pomoże nam, aby pierwsze godziny po narodzinach synka były możliwie najbardziej komfortowe, ludzkie, zgodne z naturą...

Spakowałam już torbę do szpitala.
A w zasadzie walizkę...
Kupiłam sobie normalne koszule nocne w Kappahlu, tyle że rozpinane. Mam wrażenie, że to pozwoli oddalić uczucie bycia POŁOŻNICĄ;-) Super bawełna i jeszcze lepsza cena. Za dwie dostałam rabat i wyszło jeszcze taniej niż na stronie

Kupiłam też dwa absolutnie cudne i kobiece biustonosze do karmienia marki Alles. Pięknie utrzymują biust, który wygląda w nich kobieco i ponętnie. Są miękkie i bardzo wygodne, idealnie skrojone. Bo kto powiedział, że bufet należy umieścić w bezkształtnym, bawełnianym namiocie? No kto?
Kupiłam sobie też podpaski maxi ze skrzydełkami, zamiast gównianych wkładów poporodowych, które odparzały mi pozszywane krocze poprzednim razem.  Podpaski są dużo bardziej komfortowe i spokojnie dają radę, bo ze względów higienicznych jedne i drugie należy często wymieniać.

Spakowałam sobie do szpitala też własne podkłady poporodowe na prześcieradło, aby uniknąć leżenia na plamach krwi. Z wymianą pościeli bywa różnie...

Biorę ze sobą także laktator Canpol. Elektryczny. Z funkcją pobudzania laktacji, w razie trudności z jej rozpoczęciem po cesarskim cięciu. Poprzednio mieliśmy ręczny Medeli. Zajechać się można było.
Nigdy więcej!

W razie gdyby znów trafił nam się synek - wrażliwiec, uzbroiłam się po zęby.
Najlepsze na rynku otulacze do ścisłego owijania w kokon, aby było ciasno jak w brzuszku.


Bawełniana, tkana, miękka chusta do noszenia noworodka, aby wedle jego życzenia zawsze mieć go blisko, ale z wolnymi od trzymania rękoma. Trzymasz, tulisz, kołyszesz ryksę, a przy okazji robisz siku, gotujesz zupę, prasujesz. Wybrałam markę Little Frog

Poduszka klin do łóżeczka, aby do usypiania, bez lęku kłaść niemowlaczka w pozycji na boku, lub brzuszku - czytaj pozycji, która daje noworodkom największe poczucie bezpieczeństwa. Kupiłam ją na allegro, zwracając uwagę, aby w gąbce były dodatkowo otwory wentylujące, poszewka była bawełniana. KLIK

Leżaczek bujaczek z funkcją huśtania zakupię w najbliższym czasie. Tu chyba wszelka rekomendacja będzie zbyteczna. Niemowlaki uwielbiają się bujać, kołysać. Ale ile matka może lulać bobasa w ramionach? No ile. Dzień? Dwa? Siedem? Bujaczek jest zakupem pierwszej potrzeby.

W końcu SZUMIŚ. Genialny wynalazek. Wyręcza suszarki, okapy, odkurzacze oraz szuszujących rodziców...

Aaaa, no i przygotowałam także zapasy żywności ;-)
Aby mój pierwszy syn miał codziennie ciepły obiad, niezależnie od nastrojów naszego niemowlaczka, przygotowałam sobie zapasy gotowych obiadów. Mam pomrożone gołąbki, kotlety mielone, schabowe, pulpeciki w sosie, pierogi ruskie. Zbierałam je od jakiegoś czasu, gotując na obiady większe ilości

Ufff, to chyba tyle.
Oczywiście rozpoczęłam przy tym proces afirmacji, więc zapewne tym razem Pan Bóg nas oszczędzi i podaruje nam synka, który będzie spał, jadł, robił kupkę i tyle.
Ale - dobry żołnierz to ten przygotowany na wszelkie ewentualności ;-)


wtorek, 28 kwietnia 2015

Poród? Nie - dziękuję. Postoję.

Poród?
Nie - dziękuję. Postoję.

Wczoraj urodziła moja koleżanka.
Drugie dziecko.
Całą ciążę "chodziłyśmy razem". Wspierałyśmy się po babsku.
Była bardzo pozytywnie nastawiona do porodu. Nie bała się.
Przedwczoraj wieczorem odeszły jej wody.
Byłam pewna, że rano będzie po sprawie.
Urodziła po dwudziestu czterech godzinach.
Odezwała się dziś rano...
Napisała krótko - TO BYŁA MASAKRA. Opowiem ci jak już urodzisz.


Wiem, ostatnio u mnie cyklicznie już wpisy z rodzaju "jęcząco stękające".
Ale wiecie, że nie owijam w bawełnę i nie udaję. Jak jest źle, to jest źle i tyle.

Zaczęliśmy dziewiąty miesiąc, a ja zapętliłam się w strasznie przykrym stanie psychicznym, który nie daje mi żyć. Zadręcza mnie.
"Jaram się" maksymalnie olbrzymim brzuchem, rozpychającymi ruchami dzidziusia, tym, że zawsze jesteśmy we dwoje, zawsze mam go przy sobie. Wykurowałam się, skurcze macicy ucichły, weszliśmy w bezpieczny okres ciąży, więc teraz nic już nie zagraża dzieciątku. Może w każdej chwili bezpiecznie przyjść na świat. Ufffff. Jaki to daje komfort psychiczny. Poza lekkimi obrzękami i chodem słonia nie mam żadnych dolegliwości ciążowych.
Jest mi tak dobrze.

A przede mną roztacza się wizja koszmaru.
Koszmaru, który przesłania wszystko inne.
Bo ja nie mam ochoty na poród!
Nie! Nie! Nie!
Nie urodzę i już!
Wolałabym nago i boso wejść na Kilimanjaro, niż ponownie przejść przez TO, co za pierwszym razem.
Nie dam rady. Nie i koniec. Nie ma opcji.
Nie mam ochoty na krzywdę, na wielogodzinną torturę, na ból, przez który błagasz, żeby Cię dobili.
Szczerze, poważnie błagasz. Z pełną świadomością.
Za nic w świecie nie mam ochoty na ból, na pocięte, piekąco - palące krocze, na niemal wypchnięte na zewnątrz narządy, na studnię bez dna, na oczyszczanie się i krew cieknącą po nogach.
Nie mam ochoty na trudności z chodzeniem, siedzeniem przez dwa tygodnie.
W ogóle nie mam ochoty na pobyt w szpitalu.
Na brudną, śmierdzącą poduszkę, zakrwawione prześcieradło, na zmierzwione włosy.
Nie mam ochoty tam spać.
Nie mam ochoty tam nie spać, bo trzeba godzinami lulać wrzeszczącego noworodka.
Nie mam ochoty płakać z wyczerpania, patrząc o czwartej nad ranem przez szpitalne okno.
Nie mam ochoty chodzić jak zombi z niewyspania po powrocie ze szpitala.
Nie mam ochoty robić siku w locie, wybierać między prysznicem a umyciem zębów.
Nie mam ochoty godzinami chodzić z wyjącym niemowlakiem od okna do okna w środku nocy.
Nie mam ochoty kłócić się z mężem ze zmęczenia.
Modlić się, żeby ktoś się zlitował i trochę zabrał ode mnie tego mojego, wyjącego ssaka.
Nie mam ochoty nie mieć czasu na ugotowanie garnka zupy, zrobienie prania, choć majtek czystych wszystkim już brakuje.
Nie mam ochoty na strach o moje maleńkie dziecko i rozkminianie,  czy ta wysypka to już skaza białkowa.
Nie mam ochoty na niemowlęce gile, które często kończą się szpitalem.
Ani na ząbkowanie nie mam ochoty. I jęczenie z miungwieniem.
I niemoc.
Nie! Nie! Nie!

Znacie mnie.
Kocham być matką.
Wszystko co związane z dzieckiem, ma dla mnie najwyższa wartość.
W opiece nad dzieckiem czuję się jak ryba w wodzie.
Gdy zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, byłam najszczęśliwsza na świecie!
Ciąża, pomijając kilka "incydentów" była absolutnie fantastyczna.
Ale zaszłam w nią nie dla niej samej przecież. Najważniejsze było posiadanie drugiego dziecka.
A teraz...
Gdy jest już tak blisko...
Nie chcę! Boję się! Nie jestem gotowa!
Przypomniało mi się wszystko. Gdzie to było?
Cała przykurzona czasem trauma.
Trauma która przeraża i przysłania wszystko.
Do tego stopnia, że najchętniej uciekłabym stąd.
Gdzieś nieśmiało pojawiają się obrazy pierwszego spojrzenia maleństwu w oczy, przywitania go, uczucia zalewania euforią, karmienia piersią, tulenia, wąchania miękkich włosków, całowania delikatnej jak jedwab skóry na brzuszku, wpatrywania się godzinami w ten cud i zachwycania się milion razy dziennie.

Ale obrazy te zupełnie schodzą na drugi plan.
Tak bardzo się boję.
Tak bardzo nie chcę bólu i cierpienia.

Wiem, że zawsze mogę na Was liczyć.
Dziś liczę na pocieszenie i zmotywowanie...



piątek, 24 kwietnia 2015

Brzucha nie oddam.

Siedzę  z tymi moimi gilami z nosa i skurczami brzucha w domu.
Taka piękna dziś pogoda.
Przez otwarty balkon wleciała osa.
I wyleciała.
Przejrzałam facebooka.
Zapłaciłam rachunek za telefon.
Zjadłam jabłko.
Trzy ogórki kiszone.
Kawałek gorzkiej czekolady z chili.
Nasmarowałam brzuch kremem przeciw rozstępom.
Obiad mam z wczoraj.
Ugotowałam gar żurku.
Nacio w przedszkolu.
Jak ja za nim tęsknię!
Wczoraj dziadek zabrał go na całe popołudnie. I całe szczęście, bo dostałam gorączki i spałam.
Dzisiaj jest już dużo lepiej.
Ciążowe dolegliwości też praktycznie w zaniku.
Albo tak już do nich przywykłam, że stały się obojętne.
A im lepiej się czuję, tym bardziej mi żal.
Żal mi tej ciąży.
Brzucha mi żal.
Natanka mi żal, że tak mało teraz z nim mogę.
Kiedy w końcu czasu dużo, to sił brakuje i możliwości ruchowych.
Tęsknię za aktywnym czasem we dwójkę. On i ja.

Ciągle mam takie dziwne przekonanie, że coś mi ucieka. Ten czas ciążowy przesypuje się przez palce jednej ręki. Przez palce drugiej ucieka czas dzieciństwa Natanka.
A za chwilę...
Jejku, coś mi ciągle podpowiada, że za chwilę będzie jeszcze gorzej.
Boję się.
No bo jak to będzie?
Przechodziłam już raz przez to, ale zupełnie nie pamiętam.
Jazdę bez trzymanki pamiętam i permanentne niewyspanie.
Wizja mało zachęcająca w porównaniu z dzisiejszymi ogórkami kiszonymi.
Skończy się.
Spokój.
Możliwość popołudniowej drzemki.
Czekolada gorzka.
Długi prysznic z peelingiem i maską na włosy.
Oglądanie z nudów telewizora.
Nicnierobienie.

Ja chyba nie chcę. Wolę nosić maleństwo w sobie. Czuć pod skórą kolanko i łokieć.
Ja protestuję.
Ja brzucha nie oddam!

wtorek, 21 kwietnia 2015

Pieprzony stan błogosławiony.

Oburzył Cię tytuł?
Nieładne określenie, prawda?
Nie pasuje.

A łzy na policzkach brzemiennej kobiety?
A zapatrzenie w nieokreśloną dal?
A poczucie krzywdy?
Odrzucenia?
Osamotnienia?
Pasują do kobiety  w stanie błogosławionym?
Pasują do wielkiego, napiętego brzucha i dłoni głaszczącej go w geście ukochania?
Do nienaturalnie wygiętego w literę S kręgosłupa?
Do opuchniętych nóg?
Do sińców pod oczami?

Zanim zaszłam w ciążę wierzyłam w mit stanu błogosławionego bezwzględnie.
Wierzyłam, że kobieta, która w swoim wnętrzu tworzy najprawdziwszy cud - cud życia, jest zjawiskiem absolutnie najwspanialszym na świecie. Zjawiskiem zasługującym na specjalne traktowanie, zasługującym na najwyższy wymiar szacunku.
Nawet jako zupełnie młodziutka dziewczyna wiedziałam, że jest to rola niełatwa. Wiedziałam, że kobieta będąca przy nadziei jest niewinna, emanuję niewiarygodną aurą ciepła, jest bezbronna. Jak więc można ją skrzywdzić?

Do dzisiaj z resztą tak właśnie uważam i nigdy, przenigdy nie odważyłabym się sprawić takiej kobiecie najmniejszej nawet przykrości.
Niestety rzeczywistość szybko zweryfikowała moje poglądy i wkrótce strzeliła mi po ryju.
Dotarło do mnie, że nie wszyscy uważają tak, jak ja.

Obserwuję to, co dzieje się dookoła, słucham zwierzeń koleżanek i włos mi się na głowie jeży.
Okazuje się bowiem, że ludzie to ŚWINIE.
Nie mają problemu, aby na kobietę brzemienną krzyczeć, stosować wobec niej przemoc psychiczną, a nawet fizyczną.
Mężowie nie mają problemu, aby swoją żonę zdradzać, akurat, gdy nosi pod sercem ich dzieci.
Bo im się chce. Bo mają potrzeby.
Ich kochanki nie mają problemu, aby ujeżdżać facetów, którzy w domu zostawiają niczego nieświadome, ciężarne żony.
Koleżanki nie mają problemu, aby dogryzać w temacie wyglądu i prawić niewybredne uwagi.
Obcy ludzie nie mają problemu, aby ciężarna stała w dziewiątym miesiącu ciąży w kilometrowej kolejce.
Anonimy nie mają problemu, aby zostawiać Takiej żmijowate komentarze na blogu.
A położne w szpitalach... Na nie to ja już lepiej spuszczę zasłonę milczenia...

Kobiety w stanie błogosławionym są źle traktowane przez mężczyzn. Ktoś powie - bo oni nie rozumieją, co czuje taka kobieta.
Ale w tym samym stopniu są źle traktowane przez kobiety.
A jak się okazuje - najczęściej takie, które wydały już na świat własne dzieci. Zupełnie jakby chciały się odegrać - mnie nikt nie szanował i nie rozczulał się nade mną, to i ja nie będę, a masz za swoje!

A ja będę.
Według mnie stan ciąży to stan błogosławiony w pełnym tego słowa znaczeniu.
W kobiecie w tym stanie dzieje się największy z możliwych cudów. Dzieje się wydarzenie absolutnie metafizyczne. Wydarzenie, które odziera tę kobietę z możliwości bycia niezależną. Ja sama czuję to bardzo intensywnie.
Dlatego nie wyobrażam sobie wyrządzić kobiecie przy nadziei najmniejszej krzywdy.
To jak traktujesz kobietę z brzuchem, świadczy o Tobie. O Twojej wrażliwości, umiejętności współczucia, o dobrym wychowaniu.
Świadczy o tym, jakim jesteś człowiekiem.
Tylko zwróć uwagę na jedno - Twoja mama również kiedyś była w stanie błogosławionym.

Jakiś czas temu zaparkowałam auto. Podeszłam do parkomatu, aby kupić bilet. Obok stał żul. Poprosił o parę groszy. Z biletu została mi jedynie garść miedziaków. Dałam. Żul bardzo się ucieszył. Szczerze podziękował. Pogadaliśmy chwilę. Jego żona zmarła. Została mu tylko matka. Wywnioskowałam, że bardzo ją kocha. Pożegnałam się i zaczęłam oddalać. Żul zaczął mi się przyglądać i nagle jakby na oczy przejrzał.
- A ja przepraszam miłą panią, ale czy pani aby nie ten, nie spodziewa się dziecka? - zawołał.
- No tak, spodziewam się  - rzuciłam z daleka.
I w tym momencie żul energicznie ruszył w moim kierunku z wyciągniętą przed siebie garścią monet.
- Ojej, to ja w żadnym wypadku nie mogę! Jak mógłbym brać pieniądze od ciężarnej? Niech pani zaczeka!
Powiedziałam, że nie ma sprawy. Że ma zatrzymać pieniążki. I w ogóle nie ma tematu.
Wzruszył mnie bardzo.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wyprawka - otulacz.

Nauczona beznadziejnym przypadkiem ryczącego przez bite osiem miesięcy niemowlaka - czytaj : naszego pierwszego syna, gruntownie przestudiowałam teorię dra Karpa odnośnie noworodków, zawartą w:



czyli podręczniku  traktującym o tym jak przetrwać z ryksą, nie zwariować i nie wyskoczyć przez okno.
Wiedziona wskazówkami doktora, uzbroiłam się po zęby w gadżety, które pomogą mojemu maluszkowi poczuć się jak w brzuszku i odnaleźć spokój.

Dzisiaj przedstawiam Wam otulacze do ciasnego spowijania niemowlęcia.
Na rynku jest ich dużo. Natomiast najważniejsze, aby otulacz miał równe boki, był dość duży, przewiewny, miękki i lekko elastyczny.

Poniżej te najbardziej popularne.


muślinowe otulacze aden + anains - komplet 4 szt

Kupisz TUTAJ




muślinowo-bambusowe otulacze Effii - 2 szt
Kupisz je TUTAJ




muślinowe otulacze LODGER - 2 szt (ultra miękkie-mercedes wśród otulaczy)
kupisz je TUTAJ


muślinowe otulacze La Millou - 2 szt
kupisz je TUTAJ




sobota, 18 kwietnia 2015

Zaczęło się.

W trzydziestym piątym tygodniu dopadło mnie zdziadzienie.
Byłam dzisiaj w naszym małym sklepiku tuż obok domu. Pani ekspedientka zapytała mnie, czy coś się stało.
Tak, stało się. Za tydzień zaczynam dziewiąty miesiąc ciąży i moje ciało postanowiło odmawiać mi współpracy.
Spina mi się brzuch.
To znaczy on się spina od czwartego miesiąca, ale do tej pory udawało mi się skutecznie wyciszać skurcze. Aktualnie pomaga tylko leżenie.
Tak więc od tygodnia leżę.
Bo gdy tylko wstaję - SKURCZ.
Jak leżę - cisza.
Dzieciątko uciska mi na pęcherz. Czasami też na cewkę moczową.
Wtedy mam wrażenie, że posiuram się w majty.
Gdy kicham, a kicham często bo mam przesuszoną śluzówkę, to nawet nie pytajcie jak się to kichanie kończy.
Zaczęłam też puchnąć. Na razie może i nie mocno, ale jednak.
Wszystkie buty za małe. Na długość!
Kupiłam sobie wygodne, złote balerinki na tę okazję, to się kurna zimno zrobiło.
Bolą mnie biodra od tego leżenia. I żebra. I w kroczu mię uwiera. I w ogóle gównianą matką jestem.
Matką hipopotamicą. Leżę i za nic w świecie nie potrafię się zmusić, aby wymyślić cokolwiek bardziej kreatywnego, niż kreskówki, ewentualnie domino z pingwinami, na które Nacio już patrzeć nie może.
W aktualnej sytuacji ugotowanie obiadu, to wyczyn w moim mniemaniu godny alpinisty. Nie mówiąc nawet o innych obowiązkach domowych. Ubranka dzidziusia prasuję na raty, a i tak końca nie ma. Syn mnie wkurza, bo opieszały jest we wszystkim - w jedzeniu, ubieraniu, myciu zębów. We wszystkim! Szału dostaję, gdy siódmy raz powtarzam. I wiedźmą jestem. Krzyczę coraz częściej na niego, a potem umieram z wyrzutów sumienia.
Schylać się nie mogę do tego.
Czy Wy wiecie ile razy w ciąg dnia człowiek musi się schylić? Normalnie człowiek robi to odruchowo i się nie zastanawia. Ja ostatnio zaczynam słownictwem nieeleganckim operować za każdym razem, gdy wspomnianą ewolucję wykonać muszę.
Albo obrażam się na to, co spadło i nie podnoszę wcale. A potem wkurzam się, ilekroć koło tego przechodzę, na przykład. żeby zrobić siku. A te cholery specjalnie spadają jak szalone. Na złość po prostu.
Wszystko z rąk mi leci. Rozsypuje się lub rozlewa.
Albo pies.
Jestem dzisiaj z Naciem sama, bo nasza głowa rodziny wyjechała.
A ten zrzygał się.
SPECJALNIE!
Wiecie co znaczy psi paw dla kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży!? Nie napiszę Wam, jak brzmiał mój monolog podczas sprzątania TEGO, bo był mocno nieelegancki.
No co za cham, no!
Chciałabym już być normalna.
Mieć sprawne ciało, które znów będzie nadążać za moją głową. Chcę ćwiczyć skalpel! Schylać się, swobodnie zakładać buty, robić pompki i myć podłogi. Na kolanach! I okna! Chcę wymyślać  stylówki i robić zdjęcia. Chcę, żeby mi się chciało. Chcę być laską i fikać z mężem w sypialni. Chcę być dobrą, miłą mamą z całą górą cierpliwości. Chcę znów być pełnosprawna!

Dzisiaj nawet się nie umalowałam. Nie założyłam kolczyków.Warkocza zaplotłam. I poszłam do tego sklepu.
A pani - czy coś się stało?
No stało się!
Zdziadziałam.


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Mąż - najlepsza przyjaciółka.

Centrum handlowe.
Para przed trzydziestką.
On pcha wózek.
Ona obok.
- Oooo, patrz Jacek. Taka sukienka cytrynkowa, jak miała Emilka na weselu.
Jacek spojrzał odruchowo.
- Yhym.
I poszli dalej.

Dziewczyno a co go ta cytrynkowa sukienka obchodzi? Co w ogóle może obchodzić faceta jakaś kiecka? I do tego jeszcze Emilki?!
Gó...no.
O.
Tyle go obchodzi.
Dokładnie tyle samo,co mojego męża obchodzą moje opowieści.
Gó...no.
A jednak słucha.
Wysłuchuje cierpliwie o chorym synku przyjaciółki. O kocie koleżanki. O pani w Douglasie, co miała taaakie niesamowite oczy. O znajomej co sobie twarz ostrzyknęła tak, że jej nie poznałam. O kocyku, który zamówiłam, bo pokochałam od pierwszego wejrzenia. I o butach... Najpiękniejszych na świecie.
O frajarze z kolejki na poczcie, co kazał mi na czole sobie napisać, że jestem w ciąży...
O kosmetyczce, która sprawiła mi przykrość.
O szmince taaaak cudnie, soczyście czerwonej.

Słucha cierpliwie.
Czasami nawet podpytuje, angażuje się, pociesza.
Mimo tego, że wrażliwość męska zupełnie inna jest. I myślenie zero jedynkowe, czyli takie które niuansów pewnych, emocjonalnych nie rozróżnia. Nie rozumie.
Słucha.
Bo jego instynkt samozachowawczy podpowiada mu, że tak trzeba.

Są chwile, gdy myślenie małżeńskie rozjeżdża się i zaczyna biec dwutorowo. On sobie, ona sobie. Ona o niebie. On o chlebie.
Wtedy ona ma ochotę na rękoczyn.
Jezzzuuu.
Ile to razy miałaś ochotę powiesić swego męża za...
Uszy.
Albo odciąć mu coś... ;-)
Albo chociaż po ryjku nastukać. Tak raz, dwa, trzy. Szybciutko. Że nawet nikt, oprócz niego by się nie skapnął.
Albo tyłek przetrzepać. Goły!
No ile?
Prawda?
Każda z nas czasami o tym marzy.
Gdy nadchodzą jednak takie chwile, powyższe rozwiązania odradzam z prostego powodu. Czyny te są karalne.
A poza tym dama tak nie robi.
Wtedy najlepiej myślenie małżeńskie przeorganizować i znów w jednym kierunku uruchomić.
Bo przecież mąż najlepszą przyjaciółką jest.

Gdy tylko masz go pod ręką, możesz jemu właśnie refleksję spontaniczna powierzyć o sukience cytrynkowej.
Albo o torebce tej pani, co właśnie obok Was przeszła. Że taaaka cudna i  o takiej właśnie zawsze marzyłaś.
To mąż pomoże Ci w depilacji twego krocza, gdy przestajesz je widzieć, bo brzucho zasłania.
To mąż pokornie zamieni się z Tobą talerzami, gdy okaże się, że znowu to, co on zamówił jest smaczniejsze.
To mąż pozbawi Cię krosty na plecach, gdy takowa Ci wyrośnie.
To mąż nie ucieknie, gdy zobaczy Cię rano bez upiększaczy na twarzy, za to z miotłą na głowie.
To w męża zaszklone oczy będziesz patrzeć, gdy wyjmą z Ciebie Wasze pierwsze dziecko.
I każde kolejne...


PS. A jeśli chodzi o imię, to nie przypuszczałam, że aż tak Was zaskoczy.
Do tej pory nikt nie trafił...;-)



wtorek, 7 kwietnia 2015

Jakie imię?

"- Wiecie już kto to będzie? Chłopczyk czy dziewczynka?
- Chłopczyk.
- Aaaa, chłopczyk...
  A imię już macie?
- Tak, Benedykt.
- Benedykt? Poważnie? Nie no, ładnie..."

Jak mnie wkurzają te ciążowe przesłuchania.
Nie przez ich częstotliwość, nie przez monotonię pojawiających się pytań.
Wkurzają mnie te niekontrolowane reakcje tych, którzy pytają. Wkurza mnie brak wyczucia. Wkurza mnie współczucie, że drugi syn. Chłopaczur drugi. Wkurza mnie wreszcie współczucie, że takie debilne imię mu wymyśliliśmy. Bo przecież Marcinek, Jureczek tudzież Oskarek byłoby dużo lepiej... Dlatego ściemniam.
Benedykta nie będzie ;-)
Nasz Synek imię wybrane ma już w od dawna.
Był to strzał jednego wieczoru.
Rzucałam różne propozycje na głos, wsłuchując się w ich brzmienie. Wreszcie Padło TO.
Powtórzyłam kilka razy i absolutnie utonęłam w zachwycie. Nacio szybko podłapał, a z jego ust, po dziecięcemu zabrzmiało już tak rozkosznie, że oboje z mężem byliśmy niemalże zdecydowani.
Niemalże, ponieważ cały czas jeszcze bierzemy pod uwagę zastąpienie go innym, które jeszcze bardziej nas urzeknie.
Problem jest jeden.
Nie podobają się nam powtarzalne imiona, nie lubimy zwyklaków...
Nie urzekają nas także przeginki typu Carlos, Eddie czy Horhe.
Imię, które wybraliśmy jest także w zupełnie innym stylu niż Natan.

Jakie zatem?
Wiem, ale nie powiem ;-)
Aby nie być gołosłowną, wyjawię Wam imię mojego synka, gdy już zobaczę jego buźkę i będę pewna, że to jest właśnie to.
Dla Was mam za to propozycję zabawy.
Czekam na Wasze typy tego imienia w komentarzach pod tym postem.
Po narodzinach malucha osoba, która trafi, otrzyma ode mnie prezent - niespodziankę.
Proste?
To do dzieła!
Strasznie jestem ciekawa Waszej pomysłowości;-)



środa, 1 kwietnia 2015

Wyprawka - idealny kocyk niemowlęcy

Kocyk to taki gadżet niemowlęcy, któremu naprawdę trudno się oprzeć, bo często dzięki swej kolorystyce, gładkości i miękkości zachwyci nawet największego twardziela... 
Już nie mówiąc nawet o przyszłej mamie, która kupując go, oczyma wyobraźni już owija nim swoje przyszłe maleństwo. Noworodek + kocyś = zestaw idealny.

Sklepy internetowe prześcigają się w pomysłowości. Od koloru do wyboru moi mili - zależy co kto lubi. 
Ja swój już mam ;-)
I to była miłość od pierwszego wejrzenia.
Ten i żaden inny.
Absolutny must have.
Zgodnie z naszą umową pokażę go w zbiorowym wpisie wyprawkowym na samym końcu.
Podpowiem tylko, że zawsze najważniejszy dla mnie jest szlachetny skład materiału i stonowana kolorystyka.
Chociaż nie ukrywam, że czaję się jeszcze na dwa inne;-)
Poniżej natomiast przygotowała dla Was przekrój propozycji poszczególnych producentów.



Color Stories  - kocyk bambusowy
Cena: 129zł
Kupisz go tutaj - Color Stories


Color Stories  - kocyk ocieplany
Cena: 129zł
Kupisz go tutaj - Color Stories



Color Stories  - kocyk bawełniany
Cena: 99zł
Kupisz go tutaj - Color Stories




Effii - koc wełniano - akrylowy
Cena: 129 zł
Kupisz go tutaj: Effii



Effii - dwustronne kocyki wełniane
Cena: 175 zł
Kupisz go tutaj - Effii





La Millou
Cena : 149 zł
Kupisz go tutaj - La Millou



La Millou
Cena : 149 zł
Kupisz go tutaj - La Millou



La Millou
Cena : 149 zł
Kupisz go tutaj - La Millou



Poffi - kocyk ocieplany
Cena : 78 zł
Kupisz go tutaj: Poofi


Poffi - kocyk ocieplany
Cena : 78 zł
Kupisz go tutaj: Poofi


Skip Hop - kocyk pluszowy
Cena : 99zł
Kupisz go tutaj- Skip Hop


Skip Hop - kocyk pluszowy
Cena : 139zł
Kupisz go tutaj- Skip Hop






Trele Morele - Kocyk dzianinowy
Cena : 99 zł
Kupisz go tutaj - Trele Morele


Niko Minky - kocyk szyty na zamówienie według Twoich upodobań 
Cena: 75 zł
Kupisz go tutaj - Niko Minky


Niko Minky - kocyk szyty na zamówienie według Twoich upodobań 
Cena: 75 zł
Kupisz go tutaj - Niko Minky


Niko Minky - kocyk szyty na zamówienie według Twoich upodobań 
Cena: 75 zł
Kupisz go tutaj - Niko Minky