poniedziałek, 30 maja 2011

Troskliwy tata = wyrodna matka

Ostatnio spotkałam się z dziwnym podejściem do tacierzyństwa i zaczęłam się zastanawiać, czy aby ze mną jest wszystko w porządku.
 Tatuś Maciuś jest, uważam zaje.....cudownym tatą. Opiekujemy się naszym pisklakiem RAZEM, w pełnej symbiozie. Zatem Tatuś Maciuś bardzo umiejętnie synka naszego przewija, przebiera, lula, usypia, zabawia, na spacery zabiera, wstaje w nocy i odbekuje, po girkach-octówkach całuje i śpiewem swoim raczy, zupełnie jak całkiem dobra mama...Na razie jeszcze tylko karmienia piersią nie opanował, ale jak sądzę nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, jeśli chodzi o synka ukochanego.

I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że ostatnio kilka razy usłyszałam uszczypliwe insynuacje na ten temat od "środowiska". I to od kobiet. I nie dość, że od kobiet, to jeszcze takich, które jak sądzę szczęśliwego pożycia małżeńskiego nie wiodą. Insynuacje typu:

- jak ich dzidzia była mała, to spali osobno, bo PRZECIEŻ MAŁŻONEK MUSIAŁ DO PRACY IŚĆ I MUSIAŁ SIĘ WYSPAĆ.
-jak córcia sie urodziła, to mama ŚWIETNIE DAWAŁA SOBIE RADĘ SAMA.

itd, itp.

A do tego te spojrzenia i ogólne zdziwienie, że będąc w towarzystwie, to Tatuś Maciuś usypia dzidzię w wózeczku, kiedy to ja piję kawkę. Albo kiedy to on trzyma naszego pisklaka na rączkach, kiedy znudzi mu się spanie. Czy też kiedy zabiera podręczną torbę i razem idziemy malca przewinąć, czy nakarmić.

A ja? Ja wtedy czuję się, jakbym miała na czole wypisane WYRODNA MATKA. Tylko dlatego, że pozwalam czasami odkleić od siebie naszego bejbusa, że siada mi kręgosłup, a tata (mniej noszący) ma jeszcze mniej zdezelowany, że też chciałabym napić się czasem kawy SAMA, a nie z pięciokilową doklejką:-) I chociaż synek nasz jest najsłodszy na świecie i najcudowniejszy i nie cofnęłabym naszej decyzji ani na sekundę, to niestety nie jestem ze stali i najnormalniej w świecie czasem potrzebuję pomocy i baaaaaardzo chętnie z niej korzystam. No bo co, czy ja bohaterka jakaś jestem? W tej kwestii bohaterzyć nie potrzebuję. Ale wbrew pozorom ojca syna mego nie wykorzystuję, bo on pragnie każdej chwili z synkiem, żeby móc sie nim nacieszyć, bo nie ma go tak dużo, jak ja.

Wnosek mam jeden. Strasznie szkoda, że nadal panuje jeszcze klasyczny, średniowieczny wzór ojca, który brzydzi się pieluchy z kupą, na spacer z wózkiem nie wyjdzie bo to niemęskie, a synem może się ewentualnie zacząć zajmować jak mały będzie już biegał i to tylko w niedzielne popołudnie. Ale najgorsze jest to, że wzór ten skrzętnie pielęgnują BABY!



niedziela, 29 maja 2011

Miłej niedzieli:-)

Robię postępy. Pierwszy raz udało mi sie wkleić filmik:-)Strasznie to proste tak na marginesie.
Musiałam. Zobaczcie dlaczego:-)



czwartek, 26 maja 2011

"Choć serduszko moje małe..."

Jestem mamą.
Kurcze jestem mamą i mam swoje święto!!!
Ale się porobiło:-)

Dziś dostałam pierwszy raz prezent na Dzień Matki od mojego synka.
Jak codzień rano weszłam do dużego pokoju z maluszkiem w ramionach. Włączyłam vivę, bo jak codzień czas na poranny taniec mamusi i synka. I nagle zauważyłam na stole książkę (Makatka K. Grocholi) przewiązaną wstążeczką i czerwone, blaszane serduszko z czekoladkami. Tatuś Maciuś wyszedł z łazienki i stanął w drzwiach pokoju. Ja udałam glupa:-)Że w ogóle. Że nic nie widziałam. Totalna powaga na twarzy. Tatuś Maciuś widząc moją tajniacką minę uśmiechnął się i zapytał z wielkim przekonaniem, czy widziałam co mój synek zostawił dla mnie na stole?
 A ja?A ja ryknęłam okazjonalnie o poranku - jakby to powiedziała moja przyjaciółka Paula - rzewnymi łzami :-)Wtedy Tatuś Maciuś przytulił mnie i powiedział - "Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszego Dnia Mamy kochanie"...

Tatuś Maciuś wyszedł do pracy. Pisklaczek zasnął. Sięgnęlam po książkę i poszłam do kuchni zaparzyć kawkę. Wstawiłam wodę. Nasypałam kawy do kubka. Zdjęłam wstążeczkę i otworzyłam książę, a na pierwszej stronie zobaczyłam drobny wpis:

"Choć serduszko moje małe
Tobie dziś oddaję całe"

Z okazji pierwszego Dnia Mamusi
                               Natanek

No i ryknęłam okazjonalnie o poranku po raz drugi...
Kocham tych moich chlopaków nad życie.

poniedziałek, 23 maja 2011

Śpieszmy się...

Śpieszmy się kochać ludzi . . .


 

Dla taty mojej serdecznej blogowej i nie tylko koleżanki
Ty wiesz...
Jestem...

Kocham karmić cycem i już!

Moja serdeczna koleżanka Hafija rozpoczęła kolejną blogową akcję, z którą solidaryzuję się całym mym matczynym sercem.

Mleko Mamy

Ja karmić cycem kocham i już! Mam tłuste, prawie żółte mleko, a jak troszkę postoi po ściągnięciu, to na górze pojawia się półcentymetrowa warstwa tłuszczu. I JESTEM Z TEGO OGROMNIE DUMNA! Tak jak z tego, że się nie poddałam i nie zrezygnowałam. . .

Początki nie były łatwe. W szpitalu nikt mi nie pokazał jak się swojego ssaka przystawia. Przez to bardzo szybko na jednej piersi nabawiłam się malinek i pęknięć, a co za tym idzie strupów.
Ma-sa-kra! Wtedy karmienie wcale nie było takie cudowne. Co tu dużo mówić, oprócz normalnego bólu przy pierwszych karmieniach, ja dostałam ekstra dodatkowy. Było ciężko. Nawał pokarmu. Cyc jak kamień, a ja na samą myśl o przystawieniu miałam gęsią skórę. Przez jeden dzień zrezygnowałam z karmienia tą chorą piersią całkowicie. Cały dzień ją wietrzyłam, smarowałam sutka gojącą maścią i regularnie ściągałam mleko laktatorem, bo wtedy mogłam panować nad bólem. Powoli wszystko się wygoiło, ale przez to zanikło mi kilka otworków w tym chorym sutku, przez co maluszek mniej chętnie z piersi tej jadł, a co za tym idzie mleka było coraz mniej. No i w końcu wyszło tak, że karmię ssaka mego cycem-sztuk 1, walcząc laktatorem, aby jednak w drugim mleko nie zanikło.

Ale to nie wszystko. Kiedy drugi miesiąc walczyliśmy z kolkami tygrysa mego, nie raz przemknęła mi przez głowę myśl o przejściu na butelkę. Wówczas nie robiłabym krzywdy bobasowi jedząc nawet nieświadomie nie to, co trzeba. Ale myśl owa jedynie przemykała, bo od razu pojawiała się wizja braku tego TYLKO NASZEGO cudownego czasu, kiedy to mój mały głodomór z sapaniem i zniecierpliwieniem, nerwowo łapie sutka, którego nie zdążę jeszcze umieścić w paszczy jego, bo jestem jeszcze na etapie układania go na podusi. Uczucie zasysania - boskie. Dzidzia pracuje, pracuje, pracuje i nagle czuję, jak lekko boleśnie napływa mleko. Ssak przystaje i czeka, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami. I po chwili zaczyna łykać głośno i szybko. Mały różowy języczek obejmuje sutka od dołu, tworząc słodką trąbkę. . . A potem mlaskanie, sapanie i stękanie. I rączka trzyma jedna drugą w nieporadnym uścisku, a nóżka szura po podusi. I te oczy . . . Pełne oddania i wdzięczności. A na koniec uśmiech od ucha do ucha. Taki kokieteryjny trochę. I jeszce wymemłanie sutka przez chwilę i oblizanie i pysia nim wysmarowanie dookoła. . . I koniec. Nasze pięć minut minęło:-)
I miałabym z tego zrezygnować?! W życiu! Dlatego NIE ROZUMIEM mam, których "to nie kręci", które rezygnują z karmienia bo mają już ochotę zjeść grilla, wypić drina, czy zapalić fajkę, albo po prostu uważają to za "zwierzęce".
Rozumiem natomiast mamy, które nie mogą karmić z powodów od nich niezależnych. Baaaardzo im współczuję, bo wiem, że dla mnie byłoby to niezmiernie trudne.
Ale mnie się udało. Wytrwałam. Przetrwałam ból i płacz dziecka przy piersi, kiedy czułam się, jakby cyc mój był zatruty. Tak, tak. Kiedy maluszek nasz miał te cholerne kolki, czułam się, jakbym wlewała w niego kolejną truciznę, przez co będzie znowu cierpiał. Tylko wtedy przypomniały mi się słowa naszej prywatnej położnej, która twierdziła, że to kolejny laktacyjny mit, ponieważ po mleku modyfikowanym kolki wcale nie ustępują, bo to wina niedojrzałego układu trawiennego, a nie cyca. . .

Aaaaa, na koniec nie mogę nie wspomnieć jeszcze o dziwnym zjawisku, kiedy to na samą myśl o maluszku moim, kiedy zbliża się pora karmienia, czuję, jak w cycach nabiera mleko. Zupełnie jakby istniała jakaś dziwna, metafizyczna, laktacyjna więź między mamą, a dzidziusiem. . .

piątek, 20 maja 2011

Biedroneczki są white and black

Żeby było jasne. Dziecię moje łóżeczka swego KATEGOTYCZNIE NIE CIERPI.

Ale od początku.
Przewijałam właśnie dupęcję synka mego, śpewając mu antykołysankę : "Dziadku, drogi dziadku nie chcemy jeszcze spać..." , kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Tatuś Maciuś poszedł otworzyć.
Podejżewam, że kurier zdziwił się troszkę, kiedy dobiegły go odgłosy z wnętrza mieszkania:

Kudłacz nasz: - Hał!
Dziecię: - Łeeeeeee! Łeeee!
Ja: Dziadku, drogi dziadku...
Kudłacz: - Hał, hał!
Ja: Dziadku, drogi....
Kudłacz: Hał!
Ja: Cicho Kaprys! Dziadku...Drogi dziadku...
Kudłacz: Hał, hał, hał
Ja: Cichoooooo!Psie jeden!!!
Dziecię: Łe-e-e-e, Łeeeeee, Łeeeeeeeeeeeeeeeee. Eeeeee-e-e-e!

Aż drzwi wejściowe się zamknęły, a do pokoiku wszedł Tatuś Maciuś z przesyłką. Dupka była już sucha. Dziecięcia mego of course, więc z prędkością światła, umierając po drodze z ciekawości, otworzyłam paczkę. Oczom moim ukazał się cuuuuuudny ochraniacz na znienawidzone łóżeczko syna mego. Kurcze - pomyślałam  - piękny... Tylko czy. . . Przyda się nam aby? Hmmmm...
Jednak z zapałem zaczęłam zmieniać wystrój łoża. Napociłam się, nastękałam, bo wszystko musiałam zrobić w tempie ekspresowym, podczas gdy pisklak zajęty był wpatrywaniem się w ogromne oczy jednej z naszych ŻAB:-)
Uffff, udało się! Efekt cuuuuudowny. W porównaniu z poprzednim białym ochraniaczem (kolejny z dziwacznych, nieudanych ciążowych wyborów) ten był bossssski. Dla mnie. Ale co z dzieciakiem? Przecież to jemu ma się podobać...

Żaba się znudziła. Maluch zaczął narzekać. Wzięłam go na ręce. I ku jego zdziwieniu - bach do łóżeczka. Mina nieciekawa... Ryfka na moment przemknęła po twarzyczce. Oczy zaczęły nerwowo się rozglądać iiiiiiiiiiiiiii . . .Cisza. Kurczak dojżał biedroneczkę. I patrzy. Patrzy... Patrzy... I gadać zaczął do niej po swojemu. Mama - kopara w dół. Szok! Po 20-tu minutach zmiana pozycji na brzuch i.......................... Główka wyyysoko i znów na biedronę patrzy. 20 minut mija, a mama ma pozmywane naczynia, wywieszone pranie, wstawioną zupę, zaparzoną kawkę i banana na twarzy:-)

A wszystko dzięki    www.whiteandblack.pl




czwartek, 19 maja 2011

Cena...

Czat z koleżanką, która niedługo wyda na świat swoją córeczkę:
- Marcia mogę Ci zadać osobiste pytanie?
- Jasne :-)
- Zrobiły Ci się po ciąży rozstępy na brzuchu?
- Na brzuchu nie, ale tyłek - masakra! A taki fajny tyłek miałam. . . :-)
- Mnie już zaczęły pojawiać się na brzuchu i załamałam się na początku. Teraz staram się z nimi pogodzić.
- Kurcze, ale pocieszę Cię, że tyłek to pikuś. . .Cipka to dopiero dramat.
- Ale jak?
- Ano tak! Studnia bez dna !:-)Ha, ha, ha.
- Hi, hi, hi. Ale cipka podobno wraca do normy przez 6-12 miesięcy
- Ooooo, to mówisz, że jest jeszcze dla mnie jakaś szansa, ha ha ha.
- :-)
- Ale wiesz co? W nosie mam ten tyłek i tą cipkę też.
   Dzięki temu przecież mam mojego synka...






poniedziałek, 16 maja 2011

Sama sobie zazdroszczę

Kocham być mamą! Uwielbiam nad życie, kocham, miłuję i po nóżkach całuję mojego synka i wszystko, co z nim związane. Pieluchy, kupki, bąki, pisiaczka jego osiusianego, ulewanki, kąpanie, smarowanie, lulanie i nasze południowe brzuszkami spanie, spacery, ubieranie, przebieranie, jego ciuszków pranie, nowych kupowanie i obsrajduszonej pupy wycieranie. KOCHAM!

 I cieszę się, że kocham, bo tak przecież miało być. Tylko na początku coś mi się w głowie porąbało i było ciężko (zepsuli mnie przy porodzie po prostu ha ha ha). . . Jestem chyba klasycznym przykładem baby, która przeżyła wszelkie "uroki" macierzyństwa i zderzenie z nim przeszła. . . hm. . . sami wiecie jak :-) Dlatego, jeśli czyta tego posta jakaś taka zagubiona mamuśka z ryczącym noworodkiem przy cycu, to proszę o kontakt, ha ha ha. Bardzo chętnie pomogę jej tę masakrę przeżyć. Bo przeżyć się da!!!Hura!!!:-) :-) :-)

Mój kiciuś spał dzisiaj w nocy ciągiem 7 godzin!!! Jupiii! Bez karmienia. A przypomnę, że karmię cycem, więc da się i bez butli dłuuuuugo spać:-)
W sobotę byli u nas W KOŃCU znajomi. Tygrys nasz odleciał zaraz po kąpieli przytulony do tatowego torsu. I spał w sypialni potem sam, jak na grzecznego dzidziusia przystało, a my mogliśmy spokojnie udzielać się towarzysko. Wracamy do ludzi coraz większymi krokami. Bosssssko!



Szczęśliwa mama :-)


Szczęśliwy bobas na ciociowym cycu

 

Baj baj :-)

piątek, 13 maja 2011

Oddam dziecko w dobre ręce

Zawsze bardzo wzruszały mnie tragedie, które spotykały dzieci, starców i zwierzęta. Jakby tak zmierzyć wszystkie wylane łzy, to pewnie uzbierałaby się pokaźna beczka.
Jednak mam wrażenie, że po urodzeniu dziecka kobieta staje się jeszcze bardziej wrażliwa. Ciepła. Łagodna. A złoże żółci i jadu, którego każdy człowiek w sobie troszkę nosi, ustępuje miejsca i zostaje zastąpione wielkim głośno bijący matczynym serduchem. Serce powoduje, że w żyłach zaczynają krążyć ogromne pokłady miłości i współczucia.

Strasznie przeżyłam historię tej dziewczyny, którą los tak okropnie potraktował. Czasami sama się zastanawiam dlaczego na te akurat, a nie inne historie tak silnie reaguję. Tuliłam akurat moje maleństwo, kiedy zobaczyłam reportaż o tej dziewczynie. Zdania na jej temat są podzielone. Ja na samą myśl, że miałabym oddać mojego synka dostaję ścisku w sercu. Wiem, że jestem na tyle zaradna, że nie dopuściłabym, abyśmy aż tak biedowali. Zdaję sobie natomiast sprawę,że istnieją również ludzie, którzy aż tacy cwani nie są. I ogromna mądrość tej dziewczyny polega na tym, że nie myśląc o swoim cierpieniu matki, która utracił dziecko, postanowiła je oddać, aby uniknęło głodu. Za to ją szanuję.

Dzisiaj jak co dzień, ucinaliśmy sobie z Natankiem południową drzemkę. Ja na plecach on na brzuszku na mnie. Stało się to już naszym przytulankowym rytuałem. I kiedy tak gładziłam te mięciutkie włoski, naszła mnie dziwna myśl, że posiadanie dziecka to taka dożywotnia kroplówka szczęścia. Kapie ona codziennie. Niezmiennie. Niezależnie od sytuacji i innych okoliczności. Moja kapie odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Kapała zimą. Kapała, kiedy leżałam w szpitalu. I wczoraj i jutro będzie kapać i za 40 lat też . . .







 



czwartek, 12 maja 2011

Chodź opowiem Ci bajeczkę...

Nasze maleństwo we wtorek skończyło 2 miesiące. Duuuuużo się zmieniło przez ten czas. Kocham go nad życie! W końcu wszystko normalnieje: dotarło do mnie, że jestem mamą i to całkiem niezłą :-) ; że kiciuś jest mój i tylko mój ;  i że MAM SYNKA! Nie każdy pewnie to zrozumie, ale te babki, które podobnie przechodziły początki macieżyństwa - na pewno.
Wprowadziłam też harmonogram - spanie, karmienie, "pracowanie", spanie itd. Świetnie się sprawdza i dzięki niemu doskonale wiem o co w danej chwili może naszemu mimusiowi brakować. Polecam!

Wczoraj wieczorem, kiedy po kąpieli zostaliśmy sami, usiadłam z małym na naszym starym, bujanym fotelu, przytuliłam go mocno i opowiedziałam mu pierwszy raz bajkę:

"Dawno, dawno temu... Za górami, za lasami. . .W Różanym grodzie żyli Król Maciuś I i jego żona Królowa Martuśka. Żyli szczęśliwie i bardzo się kochali, ale pewnego dnia poczuli, że czegoś bardzo im brakuje. Zapragnęli mieć dzidziusia . . ."

Malutki zasnął w błogim spokoju. Ja opowiadałam, a łzy ciekły mi po policzku. Taki już ze mnie jest wrażliwiec. A to dopiero początek naszej opowieści . . .




Król Maciuś I i Królowa Martuśka buhaha:-)

środa, 11 maja 2011

Nie lulaj dziecka swego!

Kurcze o co w tym chodzi? Zauważyłam w środowisku ogólny zakaz wszelkiego bujania, lulania tudzież innego kołysania dziecięcia. A wszystko w obawie, że "choroby sierocej dostanie" od tego telepania.
Nie kumam. I lulam! Nie telepię. Lulam namiętnie. I lulać będę dopóki syn mój tegoż pragnął będzie.

A teraz serio. Chwilami mam wrażenie, że niektórzy myślą, że kołyszę wózek, albo siebie z dziecięciem na rękach, bo sama mam chorobę sierocą i tego potrzebuję. Kurcze! Lulam mojego synka, wówczas i dlatego, bo tego potrzebuje. Bo przez 9 miesięcy kołysałam go w łonie. Bo były momenty, kiedy tylko to pomagało ukoić jego ból brzuszka  i uspokoić płacz.
Mam mój ukochany fotel bujany, który i syn mój umiłował. Czasami kołyszę go w wózku, kiedy zaczyna płakać na spacerze. Niekiedy lulam go na brzuchu moim i wtedy gazy w brzuszku się przesuwają i łatwiej mu się odbija. Dużo też się kołyszemy w tańcu do głośnej muzyki, co stało się wręcz naszym porannym rytuałem.
Wiem, że dzieci łatwo się do lulania przyzwyczajają. Ale jeżeli mój pisklak tego potrzebuje, to trudno - będę go lulać i w przyszłości. I uważam, że jeszcze od kołysania nikt choroby sierocej nie dostał, a wręcz przeciwnie.

A tak na marginesie, to jest też taka metoda terapii. Ludzie należący do grupy terapeutycznej lulają w dużym kocu osobę, która do tej też grupy przynależy. W ten sposób osoba ta ma szansę poczuć się jak w maminych ramionach. . . A jest to uczucie jedyne w swoim rodzaju :-)





środa, 4 maja 2011

Skóra do skóry

Wczoraj mieliśmy bardzo spokojny dzień. Po raz pierwszy od dawna nasz pisklaczek był aż tak spokojny i uśmiechnięty.
Wieczorem, kiedy Tatuś Maciuś jak zwykle szykował kąpiel, nasz dzidziuś czekał na golaska w nagrzanej sypialni. Rozmawialiśmy sobie, a mój bezwstydny tygrysek obdarzał mnie bezzębnymi uśmiechami.
Poczułam wtedy, że potrzebuję go mocno przytulić. Wyjątkowo przytulić. . . Tak jak matka przytula noworodka zaraz po narodzinach, kiedy kładą jej dziecię na piersi. Marzyłam o tej chwili jeszcze nosząc maluszka w brzuszku bardzo. Niestety odebrano nam to cudowne przeżycie . . .Zabrano mi maluszka bardzo szybko, bo było zagrożenie niedotlenienia.

Wczoraj zatem podarowałam do cudowne uczucie nam obojgu sama. Może i jestem dziwna, ale czułam, że potrzebuję tego również po to, aby w końcu zapomnieć i zamknąć temat mojego porodu. Już najwyższy czas.

Leżeliśmy tak na łóżku wtuleni, a maluszek był zachwycony i delikatnie łapał ustkami moją skórę. Nawet mimo tego, że leżenia na brzuszku nie cierpi ...
To była TYLKO NASZA CHWILA . . .


wtorek, 3 maja 2011

Cisza . . .

Dla wszystkich nienarodzonych, utraconych dzidziusiów . . .




Ty wiesz . . .
Jestem . . .

Życzliwi

Wczoraj dotarły w końcu do nas czarodziejskie kropelki z Niemiec na kolkę naszego pisklaka. Nazwę podała moja kochana znajoma ze szpitala, a transport zorganizował dziadziuś. Obydwojgu baaaardzo dziękujemy. Dodam jeszcze, że całą akcję nawigował Tatuś Maciuś.

Kropelki podaliśmy wczoraj wieczorem do dwóch kolejnych karmień. Ostatnie było o 22.30. Maluszek jeszcze troszkę kwilił i zasnął, a my padliśmy razem z nim, bo po wczorajszej całodniowej, brzuszkowej masakrze od 4 rano byliśmy wykończeni.
Obudziło nad mruczenie niedźwiedzia. Spojrzałam na zegarek. 3.02. Przetarłam oczy ze zdziwienia. Spojrzałam jeszcze raz. 3.03. Nieeee - pomyślałam. Nie możliwe. Więc zaczęłam przypominać sobie, o której ostatnio karmiłam kiciusia. Nie było to łatwe, bo zaćmienie zmęczeniowe dawało sie we znaki. 22.30 cały czas krążyło po głowie. Nieeee, nie możliwe-myślałam. . .

A jednak. Mały spał 4 i pół godziny bez jedzenia i płaczu! Jednym ciągiem! Jupi! Wiem, że dla niektórych to normalne, ale wierzcie mi, dla nas nie. . . Dla nas to prawdziwy sukces.

Kiciuś z cmoknięciem oderwał się od cyca i zasnął jak prawdziwy lemurek. Spał do 6. Najadł się i dalej do 8. Prawdziwa rozpusta.
Czarodziejskie kropelki to Sab Simplex. Bardzo polecam dla tych, którym nie pomogły:
-Delicol;
-Espumisan;
-herbatka koperkowa;
-basen herbatki koperkowej wypity przez mamę
-leżenie na brzuszku;
-masaże brzuszka;
-przyginanie nóżek do brzuszka;
-kateter rektalny;
-chodzenie mamy z maluszkiem "na bociana"

To by było na tyle o brzuszku.

Chciałam dzisiaj wspomnieć, że oprócz tego, że na jednych przykro się zawiedliśmy, inni miło nas zaskoczyli.

Przede wszystkim moi teściowie. Pamiętacie pewnie mój sławny "Ciążowy savoir vivre". Moje obawy co do pobytu w szpitalu po porodzie i powrotu do domku. I tutaj muszę przyznać - moje wyobrażenia minęły się nieco z rzeczywistością.
W szpitalu nikt mnie odwiedzinami nie męczył. Nikt poza tłumami odwiedzającymi koleżankę na łóżku obok...
Pierwszego dnia po powrocie do domku odwiedzili nas moi teściowie. Tak, jak wcześniej przypuszczałam, nie miałam ochoty na odwiedziny, bo wyglądałam i czułam się fatalnie, jednak wiedziałam, że strasznie czekają, aby zobaczyć wyczekiwanego wnuka. I powiem Wam, że bardzo miło mnie zaskoczyli. Teściowa kiedy zobaczyła naszego żuczka - płakała. Ja razem z nią. Ze wzruszenia. Wcale nie chcieli zabierać mi maluszka i zachowywali się z wielkim wyczuciem. Na karmienie bez problemu wyszli z sypialni. Przynieśli ze sobą mnóstwo soczków i deserków. Takich dla niemowląt, żebym piła i w cycusiu przekazywała synkowi. Do tego były też prezenty i już zupełnie niepotrzebne pieniążki. Przez dwa tygodnie, kiedy dochodziłam do siebie teściowa gotowała nam obiady, a teściu je przywoził. DZIĘKUJEMY!

Kolejnym zaskoczeniem był brat Tatusia Maciusia, który czekał cierpliwie jakieś 10 dni. Przyszedł. Popatrzył na maluszka, a łzy popłynęły po jego policzkach. Pierwszy raz widziałam takie wzruszenie u takiego twardziela. Samej mi się łza w oku zakręciła.

O mojej siostrze to nawet nie wspomnę, bo jest PRZEKOCHANA, wspierała mnie przez cały ten trudny czas. Przyjeżdżała do szpitala i do domu, kiedy byłam chora. Sprzątała, gotowała i opiekowała się mną bardzo, bardzo mocno. Kiedy rodziłam - modliła się przez łzy. Kiedy leżałam z pisklakiem w szpitalu, wypucowała całe nasze mieszkanko, a kiedy wróciłam, była codziennie. . .

Bardzo zaskoczyli nas również znajomi z Poznania, których znamy dość krótko, ale bardzo ich polubiliśmy. Widzieliśmy się ostatni raz na samym początku ciąży. Potem kontakt nieco ucichł, bo my wypadliśmy z towarzyskiego klimatu. Jednak w dwa tygodnie po porodzie owa znajoma, która jest nota bene fotografką, zaproponowała, że przyjadą nas odwiedzić, a ona zrobi maluszkowi sesję zdjęciową. To dzięki niej mamy takie piękne fotki. . .

W końcu moja przyjaciółka, o której już nie raz słyszeliście - Paula. Niestety dzieli nas sporo kilometrów. Bardzo nad tym ubolewam, jednak nawet to nie przeszkodziło jej i jej mężusiowi, żeby nas odwiedzić. Przejechali taki szmat drogi, posiedzieli godzinkę, żeby nas nie zamęczać i pojechali spowrotem.

Nie wspomnę już nawet o całej naszej pozostałej rodzinie. O mojej mamie, która pomimo, że ciężko pracuje całymi dniami jest u nas co tydzień, bo zakochała się szczerze w naszym pisklaku e i potrafiła autobusem wieźć dla nas przez całe miasto upichcone jedzenie. O mojej 12-letniej siostrzyczce, która przyjeżdża codziennie i dzielnie mi pomaga, kiedy zostaję z kiciusiem sama. A także o mnóstwie życzliwych dalszych osób, które obdarzyły nas zupełnie niespodziewane pięknymi prezentami dla dzidziusia: prababcie, pradziadziuś, rodzina z Kanady i cała pozostała rodzinka Tatusia Maciusia, pracownicy Tatusia Maciusia, koleżanki mojej siostry, rodzinka mojego szwagra.
 W końcu nie mogę nie wspomnieć o ogromnym wsparciu obcych - by się wydawało, a jakże bliskich i bezinteresownych osóbek z sieci - moich blogowych bliższych i dalszych koleżanek.

I teraz tutaj właśnie chciałam oficjalnie wszystkim SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ. Za czystą ludzką życzliwość. . .





Oprócz naszych przyjaciół, którzy nas zawiedli

poniedziałek, 2 maja 2011

Uwaga! Blogerka z zaburzoną rzeczywistością!

Przyjaciółka - przyjaciółce:
"Brawo !!!!!! Jak zwykle Cię poniosło, powinnam się już przyzwyczaić do Twoich dziwnych zachowań i nastrojów, ale nikt nie dał Ci prawa tak traktować ludzi (masz ich coraz mniej obok siebie-przyznasz). Ja nie Maciuś ani Iwonka, nie będę jak ten latlerek tańczyć jak zagrasz. Nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego tak się odsunęłam od Ciebie? Nie szło znieść Twojego zachowania przez ostatni rok. Z ciąży zrobiłaś sobie wymówkę na wszystko (nie ty pierwsza nie ostatnia), wmówiłaś sobie komplikacje i zagrożony poród. BZDURA!!!! Tylko pamiętaj żebyś nie przesadziła, bo zostaniesz sama. Wymagasz od ludzi dużo, a od siebie nie dajesz nic- tak się nie robi. Od wczoraj żałuję wszystkiego co Ci powiedziałam, ale nie martw się o mnie nie piję, a na pewno nie będę z byle gównem latać do psychiatry po psychotropki. I Marta zejdź na ziemię , bo Twoja twórczość literacka (blog) zaburzyła Twoją rzeczywistość i żyjesz w swoim idealnym, wymyślonym świecie, a przecież wszyscy wiemy, że to wszystko kłamstwo- także nie nazywaj mnie fałszywą.   Ps. O Sulechowie myślę, że miałabym Ci dużo więcej do powiedzenia niż Ty mi." 



Okres mniej więcej od grudnia był dla mnie wyjątkowo ciężki. Szef w niebiosach wystawił mnie na wielką próbę. Nie zliczę ile razy nocami błagałam go o litość. Wierzę jednak, że to wszystko miało sens. A jaki, dowiem się na pewno. . .

Czasami miałam wrażenie, że zesłał na mnie 7 plag:

1. -  Grudzień - przedwczesne skurcze;
2. - Luty - 3 tygodnie w szpitalu i zagrożenie przedwczesnym porodem;
3. - Luty/Marzec - okropne, dwutygodniowe choróbsko w 9 miesiącu ciąży;
4. - Marzec - piekielny poród z komplikacjami;
5. - Marzec/Kwiecień - ciężki połóg w tym tydzień po porodzie spędzony w łóżku.
6. - Marzec  - Zapalenie pęcherza.
7. - Półtorej miesiąca - Kolki u naszego maluszka.

Jednak na siódmej się nie skończyło. Jest i ósma. Straciłam przyjaciółkę po 8-letniej znajomości.
A taką oto dostałam odpowiedź na mój żal o to, że miała mnie w nosie w tych wszystkich ciężkich chwilach.
Chciałam się z Wami tym podzielić, bo zaczęłam pisać mego bloga po to, aby dokumentować wszytko, co się będzie działo w moim życiu w czasie ciąży i po urodzeniau mojego maluszka. Wszelkie niuanse, bez owijania w bawełnę. Fakty wesołe i smutne - bez ściemniania. Tak do tej pory było. Dostało mi się przy okazji za tę moją szczerość. Post "Ciążowy savoir vivre" wywołał negatywne emocje. W pewnym momencie miałam nawet ochotę zakończyć moje blogowe bajdurzenie, ale w końcu stwierdziłam, że to nie ja mam problem, tylko osoby, które nie potrafią czytać ze zrozumieniem.
Zatem w tonie mojego dotychczasowego dokumentowania, chciałam się z Wami podzielić, jak poznałam swoich prawdziwych przyjaciół. A prawdziwych przyjaciół poznaje się. . . po tym, jak się zachowają, gdy urodzisz swoje dziecko. . .