środa, 20 lipca 2011

Ciemne strony macierzyństwa

Moje pisklę wykąpane, najedzone, ululane, śpi błogo w naszej sypialni. Uffffff. Tego mi trzeba było. Spokoju.

Sama nie wiem co się dzisiaj ze mną działo, odkąd wróciliśmy ze szpitala. W ogóle nie mogłam się odnaleźć w naszym domu. Zaczęłam od mycia dziecięcia i przebrania go w świeże, niezbrukane szpitalem ubranka.

A potem zajęłam się zacieraniem śladów. Tak, tak z tym mi się właśnie to moje zachowanie kojarzyło. Zupełnie jakbym chciała tak wszystko wymyć, poprać, wyszorować, pochować, żeby ani śladu nie zostało po szpitalu. Nic, co przypomni ten okropny tydzień.
Zapomnieć. Chcę zapomnieć - krążyło po głowie. Ale i to nie dawało mi spokoju. Czułam strach. Okropny lęk, że coś jest nie tak. Tak strasznie bałam się o moje dziecię. Ale właśnie najbardziej dzisiaj, już po wszystkim. Chciałam go gdzieś schować, sama nie wiem. Męczyły mnie jakieś zupełnie irracjonalne uczucia. I  ten nasz dom nie jest już taki sam. Dziwny jakiś. Nic nie jest takie samo. . .

Bo przecież skrzywdzili mi dziecię. Sponiewierali igłami, wenflonami, cewnikami. A było takie czyste, nowe, idealne. Nienaruszone.
I trzymali nas tam na siłę, torturując mnie lękiem o synka mego. Lękiem permanentnym. Ja również czuję się strasznie skrzywdzona.
Mam wrażenie, jakbym ten cały tydzień przeżyła, oglądając tylko wszystko przez grube denko od słoika. Połowa tego wszystkiego chyba nie docierała do mnie. A raczej to ja tego nie dopuszczałam, żyjąc w półświadomości. Bo gdybym dopuściła to wszystko do siebie, to chyba bym tego nie uniosła. I dopiero dzisiaj, kiedy jest już po wszystkim, wszystko zaczyna powoli do mnie docierać. Coś pękło. Chyba ta zasłona dymna. I to, co się wyłoniło JEST STRASZNE. Dlatego chcę to zmyć, wyprać, wymrozić i zapomnieć.

I to są właśnie te czarne strony macierzyństwa - STRACH o małe swoje pisklę. A najgorsze, że mam wrażenie, że ten lęk okropny dostałyśmy w pakiecie w momencie, kiedy dziecię w brzusiu się pojawiło, a towarzyszyć będzie nam już do końca dni naszych.

Ale jest jeszcze coś. Coś jeszcze chyba czarniejszego.
Kiedy nasza pediatra obejrzała wyniki i powiedziała, że kieruje nas do szpitala - łzy popłynęły błyskawicznie. Opanować nie mogłam ich wcale. Szłam z przychodni do domu i płakałam. Ludzie patrzyli, a mnie było wszystko jedno. Płakałam również, kiedy nas pakowałam. Byłam totalnie załamana. Ale przyszedł w końcu taki moment, kiedy otarłam ostatnią łzę. Wydmuchałam nos. Opanowałam się. I przywdziałam  skorupę. Skorupę twardzielki. Muszę być twarda dla mojego syna - powtarzałam sobie.
 I byłam. Lekarka, która nas przyjmowała, po zbadaniu malca, odwróciła się plecami i mrucząc coś pod nosem zaczęła coś notować. A ja z uporem maniaka zaczęłam zadawać jej szczegółowe pytania odnośnie choroby, leczenia, leków itd itp.
 Potem pielęgniarka, która przyszła do sali i oznajmiła, że "zabiera dziecko na kłucie". Nie zgodziłam się. A babsko, usiłujące wyjąć mi dziecię z ramion, podziałało na mnie jak płachta na byka. Nie zgadzam się. Dziecka nie dam. Albo idę z nim, albo nie idzie w ogóle. I trzymać do kłucia też nie dam. Nie dam i koniec. Brzmiały moje odpowiedzi na polecenia pielęgniarki.
I dało się. Tak samo, jak pobieranie krwi z żyły obok już zaaplikowanego wenflonu. Debilizm!Postawiłam się i dało się. Z wenflonu. Bez kłucia. Albo zabieranie dziecka na zastrzyk. Pielęgniarka najpierw odmówiła wykonania zastrzyku w mojej obecności. A potem zmiękła, kiedy zorientowała się, że nie ma do czynienia z byle truśką.

Na oddziale zyskałam miano "mamy, która nie wyraziła zgody" i "mamy, która robi problemy" czego pielęgniary wyjątkowo nie lubią. A ja po prostu walczyłam w obronie mojego dziecka. Jak typowa samica. Zgodnie ze swoim instynktem. Obudziły się we mnie takie pokłady agresji, że uświadomiłam sobie, że byłabym w stanie ZABIĆ W OBRONIE MOJEGO DZIECKA. Zabić! Gołymi rękoma. Całkowicie poważnie.Jestem tego wręcz pewna. I to jest chyba ta jeszcze ciemniejsza strona macierzyństwa . . .

17 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, dziecko w takich chwilach potrzebuje mamy i nie ma, że zabierają i coś tam robią.
    Miałam coś na temat skrobnąć ale już nie muszę. Dziecko w chwili bólu i przerażenia potrzebuje mamusi, jej bliskości i ciepła - koniec kropka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dumna jestem z Ciebie ogromnie, że nie pozwoliłaś na te wszystkie szpitalne, często absurdalne praktyki i ułatwiłaś swemu dziecięciu pobyt w tym strasznym miejscu.
    A strach o dziecko faktycznie będzie nad nami już wisiał jak gęsta chmura przez całe życie...i też mam tę samą ciemną stronę co Ty. Zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby ktoś chciał skrzywdzić moje dziecko, nie zawahałabym się ani sekundy.

    Piękne zdjęcie, takie pokrzepiające - bo wszystko co złe już za Wami. Dobrze, że jesteście już w domu!

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie czarna strona, to matczyna miłość
    . Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. a my jutro jedziemy do szpitala... bo wyniki moczu wyszły złe.. po tym, co u Ciebie przeczytałam obawiam się, że ja tego nie uniosę..

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna taka nowa siła. Też ją u siebie zauważam. Odwagę, na rzeczy i słowa, których się po sobie nigdy nie spodziewałam. To przychodzi razem z dzieckiem. Ech, natura...
    Pozdrawiam i życzę spokoju, bo siłę już masz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mamik - strasznie mądra ta natura;-)

    Okruszek - nie bój się kochana. Ja dałam radę, każda z mam na oddziale dała radę, to i Ty dasz radę. Matka walcząc o zdrowie swojego dziecka zrobi i zniesie wszystko. A taka bakteria to pikuś w porównaniu z tym, na co ciężko choruja niektóre dzieci. Trzymam za Was kciuki. Bardzo mocno!

    Duś Dusia - a matczyna miłość jest chyba najsilniejsza ze wszystkich...Nie, właściwie jeszcze silniejsza jest dziecka do matki...

    Mamo Julisiaczka - dziękuję Ci za strasznie ciepłe słowa i cieszę się,że nie jestem w tym moim matczynym obłędzie sama;-)

    Hafija - między innymi od Ciebie uczę się takiej waleczności moja kochana...I chyba nic więcej dodawać nie muszę;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo ty Marta mamą pełną gębą jesteś.
    Szkoda że nie wszystkie takie matki są i zostawiają swoje maleństwa w szpitalu na pastwę losu, myśląć że pielęgniarki się nimi zajmą a ja mam teraz wolne (pisałam o tym u siebie gdy to ja byłam z młodym w szpitalu).
    Niestety u mnie nie było możliwości bycia z Bartkiem podczas kucia. Usłyszałam albo oddaję dziecko i zostaję w sali albo nie będę miała możliwości bycia z dzieckiem na noc. Ale walczylam gdy przez drzwi zabiegowego usłyszałam że chcą zakładać welflon w główce. Walczyłam gdy na salę chcieli położyć dziecko z zapaleniem płuc.

    OdpowiedzUsuń
  9. Naprawdę twarda babka z Ciebie. Tak trzymaj.

    OdpowiedzUsuń
  10. Podziwiam Cię Kobieto!!! Dzielna jesteś, a synuś dzielny po mamie:) Dobrze, że jesteście zdrowi w domciu!
    Pozdrawiamy z Zielonego Wzgórza.

    OdpowiedzUsuń
  11. jakies pochrzanione praktyki i pielęgniary macie w szpitalach :-/

    OdpowiedzUsuń
  12. Śliczne zdjęcie! I mądry wpis!

    OdpowiedzUsuń
  13. Jakieś dziwne zasady w tym szpitalu:/
    Że niby nie można być przy pobraniu krwi?! Kto to w ogóle wymyśla... :/
    Ważne, że to już za Wami i możecie być razem w domu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzielna i silna z Ciebie kobieta. Bardzo dobrze, ze walczyłaś o bycie z dzieckiem w tak trudnych dla niego chwilach... Piękne zdjęcie

    OdpowiedzUsuń
  15. To chyba najgorsze co może być, gdy dziecko chore, a nie można pomóc ani nawet być z nim. Super, ze walczyłaś - dzięki temu praktyki w szpitalach stopniowo zmieniają się na bardziej ludzkie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Walczyłaś jak lwica! jesteś bardzo dzielna. Ale coś w tym jest, że odkąd jesteśmy mamami, to liczy się tylko bezpieczeństwo naszych synków. Tak bardzo cieszę się, że macie to już za sobą! Oby nie wróciło!!! I rozumiem o co chodziło z tym czyszczeniem śladów. Ja miałam tak po powrocie do domu ze szpitala po porodzie. Pierwsze co zrobiłam to wypakowałam walizkę i wrzuciłam wszystko do pralki, aby jak najszybciej zapomnieć. Marti odpoczywajcie, cieszcie się sobą!!!

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziewczyny - BARDZO WAM DZIĘKUJĘ za te przemiłe słowa. Jestem pewna, że każda z Was walczyłaby o swoje dziecię tak samo. Czasem ylko trudno to sobie wyobrazić. Ja miałam kiedyś koleżankę, która po pobycie z kilkumiesięcznym synkiem w szpitalu nabawiła się panicznego lęku przed tym. Jak tylko u maluszka pojawiała się uczuleniowa plamka na skórze, to ona była przerażona, że będą musieli tam wrócić. Teraz doskonale ją rozumiem i chyba mam tak samo, chociaż wtedy mimo, że bardzo jej współczułam, nie do końca mogłam to sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.