poniedziałek, 4 stycznia 2016

Nie cierpię swoich dzieci.

Nie cierpię swoich dzieci.
Ojjjjj jak ja ich czasami nie cierpię.
Z całych sił.

W nocy na przykład, gdy codziennie od trzeciej do piątej wisi taki ancymon dwuzębny na cycusiu i doi.
I doi w nieskończoność, a brodawki za chwilę to będzie można w motek zawinąć. I gdy po raz setny próbuję cyca z paszczy (niby uśpionej już) wydostać, a tu NIC Z TEGO! I przewalać się wtedy taki zaczyna i wstawać i kłaść się i stękać i jęczeć i tak do piątej!To wtedy o piątej zero jeden zaczynam go nie cierpieć. Ochch jak mocno!

Albo gdy mała obśliniona piąstka zaciska się na moich najsłabszych włosach nad karkiem... I zaczyna je ciągnąć bezlitośnie, tak strasznie mocno, że mam przeogromną ochotę ją ścisnąć tak samo mocno w odwecie... To wtedy GO NIE CIERPIĘ strasznie!

Tak samo, gdy podczas ssania piersi, łapie znienacka sutek dwoma swymi zębami, przygryza, naciąga i strzela jak z gumy! NIE CIERPIĘ GO!

I gdy kichnie akurat wtedy, gdy paszcza kaszki pełna...
Prosto na spodnie me czarne...
Nie cierpię!

I gdy lulany minut czterdzieści, na palcach odłożony, budzi się natychmiast, gdy jego ojciec pocałunek namiętny na matczynej szyi złoży...
I proces trzeba zacząć od nowa!
Nie cierpię.

Starszego księcia z bajki czasami nie cierpię, gdy z dumą podaję wystarany i wystany przy kuchence obiad od serca. Przemyślany, pełnowartościowy...
Taki, że teraz to już na pewno porządnie przytyje, a i zdrowy będzie jak rydz!
Stawiam ów przed nosem nieletnim, a nos się wykręca i bez litości rzecze, że jest nie pyszne i jeść nie będzie! Yyyycccchhh! Nie cierpię go!

Nie cierpię też, gdy w kupę psią wlezie i do domu przywlecze, żeby po wnętrzu roznieść.
Nie cierpię wtedy szalenie!

A gdy rano na przykład, spóźnieni już do przedszkola jesteśmy, a ten najpierw ubiera się minut trzydzieści, początkowo proszony grzecznie, potem upominany coraz mniej miło i tak razy czterdzieści. Wreszcie śniadanie konsumuje przez następne dwa kwadranse, bo przecież JAK ZWYKLE, coś jest niesmaczne, a często wręcz obrzydliwe. Nadmienię tylko, że to co dziś obrzydliwe pyszne było wczoraj... I przedwczoraj...
Ale to nie koniec.
Następnie przychodzi kolej mycia zębów...

I wtedy, gdy wychodzi z łazienki i oznajmia, że troszkę się pobrudził... I to troszkę okazuje się BARDZO WIDOCZNIE na bluzce i spodniach do kompletu. A ja zdaję sobie sprawę, że to były ostatnie wyprasowane ciuchy! Do cholery! I jeszcze raz trzeba będzie proces ubierania od początku...
To wtedy GO NIE CIERPIĘĘĘĘĘ!

I jak nie ryknę wtedy! I gderam i gderam. Przez zaciśnięte zęby. Przy tym przebieraniu.
I zakładaniu kurtki i czapki. Rękawiczek i szalika.
I plecak zakładam na plecy małe gderając niezmiennie.
I drzwi z nerwem w końcu zamykam.
I wyszli.
Nastaje cisza.
A wtedy to w sekundę zaczynam najbardziej nie cierpieć siebie...
Bo co ze mnie za matka, żeby tak dzieci swych ukochanych nie cierpieć.
Najgorsza!

8 komentarzy:

  1. Ja sobie pomagam w ten sposób, bo też NIE CIERPIĘ licznymi momentami, mówiąc sobie, że NIE CIERPIĘ jęczenia mojego dziecka, nie cierpię tego, że nie chce zjeść obiadu, że ucieka przy ubieraniu, że rzuca zabawkami, że rozsypuje, rozlewa i brudzi, gdy właśnie posprzątałam, itd. Rzeczywiście "nie cierpieć swojego dziecka" jest dla mnie straszne, ale "nie cierpieć zachowania" jest już całkiem spoko, nie? Bo to normalne, że coś mnie denerwuje, nawet jak to moje ukochane dziecko czyni, jakby to kto inny zrobił, to też bym się wkurzyła- czyli nie wkurza mnie moje dziecko, tylko to zachowanie. O, i mogę spać spokojniej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie pocieszyłaś... Takie mądre słowa. Tego trzeba mi było❤ Dziękuję 💋

      Usuń
  2. Nie Ty jedna tak masz :) Mam wrażenie , że w miłośc matczyną tak naturalnie jest wplecione to, że czasem zwyczajnie nie cierpimy swoich dzieci. Wiesz co? Pomyśl o tym, że i one też będą tak czuły! Jak usłyszysz pierwsze "nie lubię cię" to wtedy Twoje dzisiejsze wyrzuty sumienia odpłyną w siną dal,ALE dobrze wiemy że KOCHAMY te gagatki całym serduchem i one kochają nas :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło przeczytać kogoś kto czasami ma podobne odczucia. Już myślałam ,że ze mną jest coś nie tak . Kocham swoje dziecko , ale czasami tak mi gra na nerwach ,że mam ochotę się rozpłakać . Człowiek się stara , nie śpi po nocach , poświęca swój czas, swoje życie towarzyskie , zawodowe a dziecko tego nie docenia. Na szczęście są też te dobre chwile , gdy dziecko nas przytuli , uśmiechnie się i zapominamy o tym złym.

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki Ci po stokroć dzięki, a już myślałam, że tylko ze mną jest coś nie tak;)gdy już tak myślę sobie, że nie wytrzymam, zaraz wyjdę z siebie i wrzasnę z całych sił albo trzasnę drzwiami to wtedy on przytula się do mnie, patrzy tymi zalotnymi oczętami i choć jeszcze nie potrafi gadać to jego "ymmmyhmhmmm" to jakbym słyszała "kocham cię" i już mi lepiej :)

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.