wtorek, 3 października 2017

Pięć złotych.

Był piątek.
Słoneczny poranek.
Jeden z niewielu dni w miesiącu, gdy odpępowiona, oswobodzona z małych rączek, mknęłam ku wolności.
Wolność oznaczała wyjazd do innego miasta i słodkie, całodzienne przebywanie na obszarze nieobjętym dziecięcym terrorem.
W planie miałam załatwienie prywatnych spraw oraz szeroko pojmowany szoping.
Na twarzy mejkap. Raczej niecodzienny. Staranny.
Na grzbiecie koszula, płaszcz.
W portfelu pewna kwota, dająca możliwość przeżycia euforii i zachwytu nowym nabytkiem odzieżowym, jakże przecież niezbędnym.
Podjeżdżam do mostu. Taki most nad rzeką, z sygnalizacją świetlną, która przepuszcza raz jedna, raz drugą stronę.
Mam czerwone.
Stoję.
Rozglądam się, bo zawsze tu chodzi taki pan.
Za każdym razem, gdy tędy przejeżdżam.
Chodzi wzdłuż łańcucha stojących samochodów i czeka, aż ktoś otworzy szybę pasażera i da mu jakiś grosz.

Jest.
Zauważyłam w lusterku.
Zbliża się w moim kierunku.
Idzie powoli. Powłóczy nogą.
Wygląda jak kloszard.
Chodząca bida.
Nie ma twarzy pijaka.
Idzie i próbuje nawiązać kontakt wzrokowy z kierowcami. Nic nie mówi.
Podchodzi do mnie, otwieram okno i daję mu przygotowaną wcześniej monetę.
Wyciąga, zniszczoną, brudną dłoń. Dziękuje i smutnym głosem, chcąc wykrzesać z siebie cień radości, życzy miłego dnia.
Idzie dalej, do przodu.  Przede mną jeszcze dwa auta.
W żadnym nie otwiera się okno...
Wtedy starszy człowiek odrywa wzrok od szyby i odwraca się.
Wówczas to zobaczyłam. Wbiło mnie w fotel.
To było TAK PRAWDZIWE.
Zobaczyłam najsmutniejszą twarz, jaką widziałam. Oczy w których widać wszystko. Smutek.
Samotność.
Biedę.
Starą chałupę z obdartymi ścianami. Wilgotną i stęchłą.
Głód.
Codzienną, wewnętrzną walkę z sobą samym, aby wstać, odłożyć na bok dumę i iść żebrać.
Widać tragedię człowieka.

W tej sekundzie łzy spłynęły mi po policzkach.
Ścisnęło w sercu.

Zapaliło się zielone światło.
Ruszyłam.

Jestem głupią, podłą świnią!
Pięć złotych!
Kur...
Pięć złotych!
Wredna, tępa baba.
Wiezie pełen portfel, a ubogiemu wręcza pięć złotych!
Bo może to pijak.
No i co.
Pijak to nie człowiek?
Człowiek.
Chory.
Nieszczęśliwy.
Ubogi.
Taki, który prawdopodobnie przez swoją nadmierną wrażliwość, popadł w chorobę.
Być może miał nędzny start.
I nie udźwignął swojego życia.
Życie ciężko jest nieść. A co dopiero, gdy jest się nie w pełni sił, prawda?

Tamten człowiek nie był pijakiem.

A ja nie kupiłam sobie nic tamtego dnia.


1 komentarz:

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.