piątek, 25 maja 2018

Człowiek ze strychu.

Intensywny był ten dzień.
Wstałam z nerwem. Ledwo wstałam, bo się nie wyspałam.
Nie wyspałam się, bo pochłonął mnie nowy serial na Netflixie. Ostatnio oglądam seriale pasjami. Pochłaniam jak dobrą książkę, a moje wieczory z Netflixem stały się nagrodą po całym długim dniu, przyjemnostką na którą czekam w zasadzie od samego rana.
Ale wracając do rana... Wstałam niewyspana, bo kończył się pierwszy sezon i zawładnęła mną dzika żądza zerknięcia, co będzie w następnym odcinku, a zerknięcie przedłużyło się do pierwszej w nocy. Ehhhh słaby ze mnie człowiek.
Także - cierp ciało, coś chciało. Zwlokłam swoje ciało z ciepłego łóżka i zaprowadziłam do łazienki...
Potem do sklepu po bułki, a następnie razem z mymi synmi do przedszkola. Młodszego przyprowadziłam spowrotem.

Nakarmiłam swe młodsze dziecię, ubrałam, uczesałam jego rozwiany włos. Wypiłam szklankę ciepłej wody z cytryną i szczyptą soli. Zjadłam zupę mleczną. Kluski na mleku to były. Z cynamonem. Nigdy nie jadłam wcześniej, ale odkąd siostra sprzedała mi patent - uwielbiam.  Łyżka mąki, wiejskie jajo i na mleko kładziesz. Widelcem. Dwie minuty i wpylasz.
Rozkręciłam się. Ogarnęłam twarz, łóżko, podlałam kwiaty na balkonie...

Pojechaliśmy na rynek. Dla niektórych targ to będzie. U nas rynek.
Pojechaliśmy po trzydzieści kiełbas i dwadzieścia serdelków, na przyjęcie urodzinowe naszego okruszka. Garden party to będzie, z angielska. Z ogniskiem i kiełbaskami oraz serdelkami.
Ostatni raz serdelki jadłam... Bardzo dawno temu.
Kiedyś mój dziadziuś nam często kupował. Wtedy, kiedy one były jeszcze serdelkami, a nie oszustwem.
Ostatnio coś mnie tknęło i kupiłam trzy sztuki, ot tak dla chłopców do zgrzania. Z małej manufaktury wędliniarskiej, która ma szyld, że tradycyjnymi metodami wytwarzają swe produkty i bez konserwantów, wypełniaczy i innego syfu, który inni naciągacze walą tonami. W każdym razie, gdy po zgrzaniu we wrzątku, chapsnęłam kawałek (zawsze pierwsza próbuję przed dziećmi;-) ), okazało się, że to PRAWDZIWE MIĘSKO, tylko drobniutko zmielone po parówkowemu. Podejrzewam, że kiedyś tak wyglądały wszystkie serdelki...

Dobra, kiełbaski są i serdelki, jeszcze pomidory...
I wtedy mój wzrok zatrzymał się na jednej  postaci, wyłuszczonej z tłumu... Mężczyzna starszawy... Nie stary. Wyprostowany jeszcze. Szary był. Jakby zdjęty ze strychu po latach. Włosy mocno przerzedzone, "zakurzona" broda i okulary z lat siedemdziesiątych. Sześćdziesiątych? Na chudym grzbiecie szara koszula i marynarka przyżółkła, spod szarości przebijały się resztki minionego koloru. Spodnie na kant, które pamiętają czasy, gdy w każdym urzędzie niewinnie jarało się fajki. Spodnie były brudne. Plama na plamie informowały, że podobnie jak ich właściciel, dawno nie zażywały kąpieli. Ale na kant...
Ten zakurzony człowiek to nie był żaden menel, choć ubóstwa nie dało się nie zauważyć. Nosił znamiona inteligencji.
Szedł sam. Smutnym, milczącym wzrokiem zaglądał na stoiska. Minęliśmy się trzy razy. Ostatni, w sporym już oddaleniu od rynku, gdy wracaliśmy do domu... Każde z nas do swojego.
Cały dzień noszę go przed oczami. Nie mogę zapomnieć tej jego niesamowitości...
Był jak zjawisko.
Człowiek, który razem z kilkoma foliówkami z targowiska, dźwigał swoją przeszłość.
Człowiek, który z jakiegoś powodu, zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu i żyje przeszłością...
Żyje. Choć sam wydaje się być już historią...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.