niedziela, 24 sierpnia 2014

Jak śliwka w kompot.

Nastawię kompot.
Taki dzień i pora taka domowa.
Kompot będzie dobry. Ze śliwek.
Nastawiłam.
Z łyżką miodu.
Bo cukier to biała śmierć. I próchnica!
Przecież każda matka to wie.

Cedzę ten kompot przez durszlak, bo owoce tak dojrzałe były, że nieco się rozpadły.
Cedzę i dumna jestem.
Taki mi ładny wyszedł.
Kompot.
Domowy.
Dlaczego ja tak rzadko gotuję kompoty?
Kurcze. Pierwszy raz tego lata.
Co ze mnie za gospodyni? Co za matka ze mnie?
Nie to co moja babcia...
Babcia to dopiero była obrotna. Kompot był zawsze. Z cukrem.
I ciasto. I mielone nasmażone takie, że hej.
Ze świnki.
I zupa mąką bielona. Gęsta. Z białym ryżem. Mmmm.
Babcia miała zawsze poprane, poprasowane, porządek jak w pudełku, podłogę jak lustro.
I zapraw wszelkich zawsze mnóstwo.
ZAWSZE.
I sałatkę z jarzyn z rosołu, żeby się nie zmarnowały.

Dzieci pomyte, pocerowane, posłuszne, uczciwe i samodzielne. Czworo.

Babcia też pracowała.
Ciężko.
I przypuszczam, że nigdy się nie zastanawiała.
Nie analizowała czy ten gluten to aby zdrowy. Czy drób lepszy od wieprzowiny. Czy cukier szkodzi. Czy dobrze zrobiła, że tyłek nieletni sprała czy nie. Czy jest dobrą matką...
Nie miała na to czasu.
Była najlepszą, jaką umiała.

A ja?
W chacie częściej nieogar, niż jak w pudełku. Podłoga...
Ehhh.
Pranie do prasowania czeka dni co najmniej trzy. Na balkonie to czasem i ze cztery razy zdąży zmoknąć i wyschnąć na zmianę.
Bo wolę ten czas synowi poświecić. Tulić, gdy tylko tego zapragnie. Grać razem i lepić z ciastoliny. Bajkę wspólną obejrzeć. Na spacer pójść daleki. Z lodami. I bieganiem boso po piasku na placu zabaw.

Każdy posiłek przeanalizowany, czy aby proporcja białka do węglowodanów i to tych złożonych tudzież do jarzyn, zachowana odpowiednio.
Każdy niemal dzień okraszony jest przemyśleniami, obawami, wyrzutami sumienia.
Że czasu aktywnie spędzamy za mało. Bo praca... Że twórczo nie dosyć i bez pobudzania kreatywności. Że nerw puścił o poranku i zachowanie matki dalekie było od zalecanego przez poważanych psychologów dziecięcych. Że ojciec jak czasem metodę swą zapuści z poprzedniej epoki rodem, to od razu wydaje się, że nieletni nasz zapewne na psychopatę wyrośnie. Zaburzonego emocjonalnie z niskim poczuciem własnej wartości...

Ja.
Choć staram się z sił całych.
Kompot gotuję pierwszy raz tego lata.
I zagryzam koniuszki palców z przerażenia, co zatem z tego wszystkiego wyjdzie.


10 komentarzy:

  1. Rety, ja w tym roku nie ugotowałam jeszcze! Jutro, mam śliwki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się, że nie jestem sama z tym obijaniem się :-)

      Usuń
  2. A my mamy kompot z domowych jabłek i gruszek ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie trzeba być idealną. Trzeba BYĆ. Nie rozkładać na czynniki pierwsze, ale kumulować drobiazgi. Ja robię w swoim myśleniu i podejściu rewolucję domową. I tłumaczę sobie, że nie dlatego, że było źle, ale po to, by było jeszcze lepiej. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idealną nigdy nie będę. Nikt nie będzie, ale zawsze będę będę się starać być jak najbliżej. Taki jest obowiązek mamy- która dała życie i od której w dużej mierze zależy przyszłość jej dziecka. Dlatego właśnie tak bardzo wystrzegam się popełniania błędów. Ich cena jest zbyt wysoka.

      Usuń
    2. To, że się starasz to się czuje w każdym ciepłym słowie, jakie tu zostawiasz. Ja po postach czuję, że jesteś Mamą przez duże M. A błędy? Zdarzają się nawet najlepszym, ważne by wyciągać z nich wnioski i nie powielać. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Piszesz pieknie i prawdziwie,pozdrawiam serdecznie K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Babcie się o gluten nie musiały martwić, szczęściary. I ja mam takie przemyślenia - wszystko u mojej było zrobione, wszystko! Jak? Ja też bym tak chciała, mam ambicję, ale jakoś nie wychodzi, nie zawsze przynajmniej. Z prania buduję Everest, zlewozmywak pełen naczyń... Jak to jest?

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.