środa, 3 lutego 2016

Matki niezrównoważone emocjonalnie.

Raz dwa trzy.
Raz dwa trzy.
Raz. Raz.
Tu brzoza. Tu brzoza.
Zagajnik? Czy mnie słyszysz?
Znowu się udało.
Uciekłam z domu.
Wagary lubiłam zawsze.Te dorosłe smakują podobnie. Pyyyysznie.
Zmieniłam lokal. Okno jest. Za nim ja. Przed nim deptak z ludźmi do oglądania.
Kawa względna. Obsługa poprawna. Muzyka kojąca.
Najsss.
Zatem zaczynam.


Jakiś czas temu rozmawiałam sobie z moją koleżanką.Dwie matki pitu pitu o zmarszczkach, zwisających tyłko-cyckach, ciuchach, dzieciach...
Gdy zeszło na dziecięce dolegliwości, moja kumpelka opowiedziała mi, że gdy urodziła swoje maleństwo, zdarzały się jej takie chwile, gdy siedziała przy swoim śpiącym okruszku i płakała nad nim.
Na początku nie wiedziałam o co jej właściwie chodzi...
Wkrótce wyjaśniła, że po prostu było jej strasznie żal tego maleństwa. Że jest tak bardzo nieporadne i zdane na łaskę i niełaskę rodziców. Nie może nic zrobić. Nie może powiedzieć, czego potrzebuje, co je boli. Nie może pokazać palcem. Nie może wstać i sobie pójść. Nie może nawet się odkryć gdy jest mu gorąco, albo podrapać po nosie.
- Wyobrażasz sobie być w takiej sytuacji?-zapytała. - Koszmar!Tak strasznie było mi żal... Dlatego wyłam.


Rzeczywiście - koszmar.
Ta rozmowa na długo zapadła mi w pamięć. A odkąd w naszym domu znowu pojawił się dzidziuś wraca niezmiennie, zwłaszcza gdy naszego Frynka coś dręczy. Co z resztą nie jest rzadkością.
A wtedy i mnie zaczyna dręczyć, że jego dręczy, a ja nie wiem, w co właściwie celować, bo symptomy zwykle nie są jednoznaczne. Jak to przy niemowlaczku...
Ehhh zwariować można! Ale tak prawdziwie. Na łeb dostać i popaść w jakąś depresję z nerwicą.


A jeżeli chodzi o depresję...
Nie wiem co mnie złapało, co mnie nawiedziło, ale od kilku dni chodzę i szlocham.
Wiem, wiem. Przecież już zdążyłam Was przyzwyczaić, że ryczę regularnie. Zmieniają się tylko obiekty opłakiwania.
Aktualnie opłakuję mego syna pierworodnego Natana.
Proces opłakiwania rozpoczął się, gdy przygotowując prezenty na Dzień Babci i Dziadka, odgrzebałam stare zdjęcia. Na nich On.
Taaaki mały, śliczny i absolutnie rozbrajający. Zakochałam się raz jeszcze i...
Zdałam sobie sprawę, że już go nie ma! Nie ma! Zupełnie jakby porwali go kosmici.
Jasne.
Nacio jest. Pięcioletni, słodki, śliczny, wrażliwy i cierpliwy chłopczyk. Boski. Kocham go nad życie.
Ale tamtego przesłodkiego dwulatka z muchą. W spodniach z szelkami- NIE MA!
Aaaaa. I już nigdy nie będzie.
Dlatego szlocham. Gdy śpi, całuję rozgrzane stópki już takie dorosłe i szlocham. Głaszczę miękką czuprynę i szlocham ukradkiem.
Niezrównoważona emocjonalnie.
Matka.

4 komentarze:

  1. Też to mam. Zwłaszcza od kiedy mniejsze dziecko w domu, to to starsze już zupełnie duże się wydaje. I też patrzę na zdjęcia i żal mi, że to już nie wróci. Że już mały słodziaczek nigdy nie będzie taki mały. Że nie poraczkuje do dumnej mamusi...Kurczę masakra. A jak pomyślę, że w sumie przez większość życia, to oni oboje będą bardziej dorośli, niż maleńcy, to mam ochotę rodzić do końca życia. Bo wiem, że będę tęsknić za maluszkiem w domu...

    OdpowiedzUsuń
  2. noo takie życie.;) też tak czasem mamy. mam dwoje przedszkolaków. z dwójki słodkich całuśnych przytulaśnych maluchów stali się młodocianą szajką przestępczą która lubi rozrabiać ale nadal lubi czasem całuski i przytulaski i mama nadal tylko mam a najważniejsza......za chwile będą koledzy, a potem szkoła obowiązki dziewczyna i mama zejdzie na dalszy plan. zamiast absolutnego cudu świata który przytuli i ukołysze kiedy trzeba będzie bankomatem sponsorem i szoferem;) trzeba jakoś mimo wszystko spokojnie pożegnać tamte etapy na rzecz nowych....zostają tylko fotki i ten żal...asch jak to było kiedy mój młodociany rozbójnik był jeszczsze słodkim i maleńkim berbeciem. a takim rozrzewnieniem się patrzy i wspomina te momenty

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie bez znaczenia jest określenie, że życie przejdzie nam przez palce..

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna i straszna refleksja zarazem. Kiedy to nowe życie jest od nas tak kompletnie i absurdalnie zależne. A najgorsze jest to, że wielu ludzi czeka taki sam koniec, jak i początek. Gdy czytałam ten wpis przypomniało mi się natychmiast, jak mój tatuś powoli odchodził w hospicjum i ten wyraz tragedii w jego oczach, kiedy nie był w stanie się z nikim porozumieć, mógł tylko próbować bezładnie ruszyć ręką i kiwać głową, dopóki jeszcze miał na to siłę.

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.