piątek, 22 czerwca 2018

Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto.

Przez minione lata urlop spędzałam w różnym towarzystwie. Jeździłam z dziećmi i koleżankami i ich dziećmi i ze znajomymi i siostrą i z mężem mym też się zdarzało i jego bratem i naszą szwagierką i teściową i ciocią i w ogóle w przeróżnych konfiguracjach... Bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, jednak łatwo i bezproblemowo nigdy.
Tym razem los tak poukładał sprawy, że część urlopu przyszło mi spędzić samej z dziećmi. SAMEJ! Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto. NIKOGO znajomego. NIKOGO dorosłego! Trzysta kilometr ów od domu. Zdecydowałam się jednak na ten krok, bo pozostać w domu przez własne ograniczenie? No nie, to byłoby nie w moim stylu.
Dzień przed wyjazdem jednak chodziłam jak struta. Noc przed wyjazdem - prawie nie spałam.
Mąż przywiózł nas na miejsce, rozpakowałam manele, kilka godzin spędziliśmy razem i w końcu nadeszła pora pożegnania.
Pojechał.
Zakluczyłam drzwi.
Był wieczór.
W głowie znowu pojawiły się te myśli: Ja - Marta, moje dzieci i obce miasto. NIKOGO znajomego. NIKOGO dorosłego!
Zaczęłam się najzwyczajniej w świecie bać.
Z drugiej strony jednak poczułam dziwną ulgę. Ja - sama, zależna tylko od siebie, wolna od ograniczeń. WOLNA!
Pogadałam ze sobą, ustawiłam się do pionu, wymyłam dzieci, nakarmiłam i położyliśmy się spać.
Rano było po strachu.
Ubraliśmy się i poszliśmy po bułki. Zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy realizować plan dnia, który szybko SAMA obmyśliłam, nie musząc się oglądać na nikogo i niczyje humory...

Przez te kilka dni bawiliśmy się przednio. Odpoczęłam jak nigdy. Zrelaksowałam się. Uwolniłam od wszelkich stresów i złych emocji. Weszłam na wyższy lewel odpoczynku. Byłam kwiatem lotosu... W PMS-ie!
W końcu mogłam od A do Z oddać się dzieciom. Skupić się na nich maksymalnie. Na ich potrzebach, na bliskości i radości. Na rozmowach, żartach, zabawach. Chciało mi się wszystko, bo nie musiałam nic innego. A oni byli tak zachwyceni, że moje serce kipiało ze szczęścia. Mam super dzieci! Nacio jest niezwykle opiekuńczy i odpowiedzialny. Dużo mi ułatwiał...I osiemdziesiąt razy dziennie powtarzał, że mnie kocha... To było takie wzruszające, widzieć tę dziecięcą wdzięczność. Wdzięczność za poświęcony czas.  Za skupienie...
Chodziliśmy na spacery, place zabaw, do salonów gier, sklepów z zabawkami, ale też ciuchami, do kawiarń i restauracji. Jedliśmy rybę na plaży, ogromne naleśniki i ciepłe pączki. Słuchaliśmy muzyki ulicznych artystów i plażowaliśmy całymi dniami... Było bosko. Najlepiej na świecie.

Dziś mamy już spakowane walizki. Plażowy piasek powysypywany z kieszeni.
Nigdy nie lubiłam tego ostatniego dnia przed powrotem do domu, natomiast gdy niedługą chwile temu usypiałam  Fryderyczka i zaczął zjadać mnie przedwyjazdowy smuteczek, jak płomyk zapalanej świecy, pojawiła się myśl, że to, co najważniejsze, zabieram przecież ze sobą... Moich synków, moje dwa skarby, dzięki którym KAŻDA RZECZYWISTOŚĆ jest rozświetlona.
Lepsza...






I w końcu był czas na małą sesyjkę ;-)
Fotki by ciocia Martynka, która do nas dołączyła.

1 komentarz:

  1. Jakich dużych masz już tych chłopaków... :)
    Ja też zawsze boję się gdzieś "sama" cokolwiek. Chociaż jak mam dobry czas to idę taranem, wszystko mam połapane i ogarnięte ;-) Tak jak wtedy gdy mi wydelegowali męża na rok, jak młoda moja miała rok (rówieśnica Twojego Natana). To rzeczywiście fajne poczucie tak być zależną od siebie, nie myśląc o tym, że ktoś pokręci nosem i zgasi zapał. Poczuć, że jednak ma się tą siłę. ...tylko..., gdzie to mi znika, jak już mam to Moje Wsparcie obok ;-P
    Pozdrawiam
    M

    OdpowiedzUsuń

Ten blog jest moją własnością i to ja decyduję, co chcę na nim zamieszczać, dlatego Twój komentarz zostanie opublikowany, jeśli nie zawiera obraźliwych treści.